Zawsze znajdzie sobie coś innego do kontrolowania .Wiesz co Gunia przypomniałaś mi coś. Prawie rok temu miałam sytuację, której nie rozumiałam a która mnie dobiła i wpedziła w dołek.
Wyjeżdżałam na tydzień na kurs do innego miasta. Było to dla mnie baaardzo ważne. Cieszyłam sie na ten kurs... do czasu... tatuś mój zadbał, żeby mi odebrac całą radość. W noc przed wyjazdem zrobił cos dla mnie potwornego. Oczywiście był pod wpływem trochę i zrobił mi prawie awanturę, że to miasto to sami menele (jakby w innych nie było
) , że mnie zabiją, że mnie okradną, że bede tego żałować. Zrobił to w tak okropnie działający na mnie sposób, zastraszył mnie. Ryczałam cała noc i nie mogłam sie uspokoić. Chciałam rezygnować. Spałam parę godzin i w pociągu juz w drodze nadal ryczałam jak idiotka. Im dalej domu, tym było gorzej. Na miejscu się uspokoiłam ale zadzwonił do mnie mówiąc, ze mam wracać do domu, że to zly pomysł, że mi się w dupie poprzewracało.
Rozlączyłam sie bez słowa i połozyłam spać. Rano obiecałam sobie, ze myślę pozytywnie, ze to pierwszy dzień początków nowych mozliwosci ale się pomyliłam. Jak to na kursie nie wszystko trzeba od razu potrafić a dziedzina to taka, w której trzeba się doskonalić, dochodzić do wprawy. Wiec porobiło się cos nad czym kompletnie nie panowałam. Moj kochany tatuś był tam cały czas ze mną ,,mówiąc" że jest to wszsytko bez sensu.
Cały tydzień był koszmarem w sensie emocjoanlnym, co się odbiło na relacjach z innymi. Ukończyłam kurs mimo wszystko ale ile razy siedziałam w lazience i ryczałam to juz moje. Kompletnie nie rozumejąc czemu jestem taka beznadziejna i twoerdząc, że to wszystko nie ma sesnsu.
Drug sytuacją nagonki i krytyki była wtedy kiedy zdecydowałam sioe na kilkudniową opiekę nad psem rady Amstaff... I znów to samo. Moja pierwsza radość, że poobcuję z tą wspaniałą rasą. I nagle koniec.... to ludojad, zeżre Was w nocy... znów aplikacja strachu. Tu było im trudniej, bo trudniej mi wmówić w rzypadku psów, że sobie nie poradzę i skoro nie mam doswiadczenia z psami agresywni, to takimi się nie zajmuję czy od opieką czy w ogole, bo to trzeba mieć wiedzę i umiejetności. A mnie póki co na to nie stać.
Ale zaaplikowali samą swiadomość ,,nie poradzisz sobie" . Nawet mi sie przez moment racjonalne myslenie wyłączyło. W sensie nie zaczęłam się bać samego psa ale w głowie było bezpodstawne ,,nie poradzisz sobie" .
Oczywiście nie wycofałam się. Poznałam pieska udowodniłam, ze glupie ich gadanie to stereotypy spowodowane głupota ludzką...
Jako dziecko na pewno zrezygnowałabym z wyjazdu i z opieki nad psem byle tatuś się nie denerwował i mnie poparł i pochwalił. Tak jak Ty miałaś z wykonaniem polecenia taty.
Doiero kilka dni temu czytając i toksycznych rodzicach kiedy kilka przykładów przeczytalam zrozumiałam, ze mój ojciec - świadomie badź nie - nie ma to dla mnie znaczenia - nie chciał, żebym pojechała nie z powodu martwienia się o mnie (tak nie postepuje martwiący się czlowiek) tylko z powodu takiego, ze po prostu nie chciał bym zrobiła cos, co pozwoli mi stracic nade mną kontrolę i straciłby osobę na ktorej mogłby wylewać swoje frustracje, wyzywać się. Wiedzial, że mnie nie powstrzyma przed wyjazdem, więc zrobił mi terror emocjonalny, bo wiedział, że podziała.
Nie wiem o co to. Myślę czasem, że po to by mi się nie udało, bo nie pogodziliby się z tym, że w tym naszym mechaniźie działającym w domu rozwaliłyby się wszsytkie zasady do tej pory działające idealne dla nich.
W drugim rzyupadku, nie chcieli równiez, zebym się rozwijała, żebym wybierała w życiu rzeczy, które dają mi satysfakcję, bo wtedy nie mają nade mną władzy.
I tak sie rozwaliły... i chciałam Ci powiedzieć, że warto ale przygotuj się na to, ze może nie byc latwo, że ojciec się będzie buntował bardzo możliwe i silnie reagował. Ja mam w domu jedno wielkie pole bitwy i coraz mniej sił czasem, bo to boli... na prawde potrafi to byc bolesne...
Guniu nie daj się