Piąta Pora Roku - syndrom samotności

Dorosłe Dzieci Alkoholików.

Piąta Pora Roku - syndrom samotności

Postprzez Lajla » 2 gru 2012, o 04:31

Trudno pisać o czymś czego się nie pamięta.
Ale wtedy umiałam chociaż gotować.
Musieliśmy bardzo szybko nauczyć się gotować.
Bo czasem nie miał kto robić obiadów w domu.
Rodzice zbyt często byli zajęci swoim, mam wrażenie, jedynym dzieckiem.
Ma ono na imię Alkohol.

BAJKA. Leżałam chyba w pokoju, który teraz należy do mnie. Pokój prawie prostokątny, jedno okno, cztery ściany. Pokój w bloku, na drugim piętrze, w małej wiosce gdzie wszyscy się znają, ale nic osobie nie wiedzą… pół kilometra dalej biegnie autostrada, tak biegnie. Tu wszystko biegnie poza tym blokiem, tym pokojem, gdzie czas stoi w miejscu.

Więc leżałam w moim pokoju, opowiadał mi bajkę, której nie pamiętam. Dlaczego zawsze kłamię i mówię, że nikt mi bajek w dzieciństwie nie opowiadał? Opowiadał. Nie pamiętam tej bajki, za to pamiętam, że bardzo istotne było dla mnie by zapamiętać, że on jest pijany. Więc leżałam, w moim pokoju na drugim piętrze, on pijany opowiadał mi bajkę, której nie pamiętam. On zawsze jest pijany, a bajkę opowiadał raz. Nie pamiętam, ale ogólnie to dzieciństwo chyba było dobre.

STRACH. Siedziałam w moim pokoju. Głośno rozmawiali, ona nieskrępowana, on zdenerwowany. Ona nieświadoma, on podirytowany jej nieświadomością. Przecież sama go ostrzegała przed alkoholizmem dwadzieścia trzy lata temu…ale rozmawiali głośno. Ona zaczęła płakać. On nie pamiętał dlaczego. Ona nie pamięta dlaczego on zapomniał. Ale ona płacze, jemu jest chyba głupio. Ja siedzę przy szparce w drzwiach i patrzę czy oni jeszcze tam są… znów krzyczy. Wyrwał kabel, potłukł telefon. Wtedy po raz pierwszy i ostatni chciałam zadzwonić za policję. Obie płakałyśmy. On nie pamięta dlaczego, nie wie czemu musiałam go uspokoić rozmową, razem naprawialiśmy ten telefon, choć on nie pamiętał co się stało. Ona płacze, on śpi. Oboje śpią. Ja słucham czy ich serca biją.

NIEPOKÓJ. Stałam przy oknie w moim pokoju. On go gonił. Nie pamiętam dlaczego. On go pobił, nie wiem dlaczego. Oboje byli pijani. Ona patrzy w kineskop, nie wiem co w nim widzi. Pamiętam jak wyglądała, pamiętam przez co, ale nie wiem z jakiego powodu. On zasnął w samochodzie. Syn marnotrawny. On wrócił do domu. Pan i władca. Do niej. Królowej spokoju. Zamknęli drzwi. Stałam przy oknie i patrzyłam, czy samochód stoi pod blokiem. Świat zasnął.

STRACH. Siedziałam na podłodze w moim pokoju, odrabiałam zadanie domowe z religii, nie pamiętam jakie. Dostałam pierwszą miesiączkę, szósta klasa, rekolekcje. Ona poszła odprowadzić koleżankę na przystanek. Oni nie pamiętali, głośno rozmawiali. Ona wróciła, minutę za późno, upadła, płakała. On stał nad nią, głośno mówił, nie wiedział co, czemu ten stolik tam stał… ciągnęłam go za nogę by odszedł. Chyba usłyszał, albo zrozumiał. Albo było mu za mało. Zamknął drzwi. Ona płakała. Oni karmili ciszę. Jego nie było. Ja siedziałam. Znów nieodrobione zadanie domowe. Dom zasnął.

PRZERAŻENIE. Ciocia z domu, który tak miło wspominam, we wiosce, którą tak kocham, przywiozła kiedyś pomidorki, małe słodkie, czerwone. Nie było ich wiele. Wszystkie zjedliśmy. Dla Niego nic nie zostało. Jakże duży to było błąd. Jakże silną ma On rękę..

NIEZNANE. Urodziny kuzynki. My. Tańczymy. On – dobry kuzyn. Bierze mnie za rękę, wyprowadza przed dom, który tak dobrze wspominam, we wiosce, którą tak kocham. Sadza mnie sobie na kolanach. To nie tak ma być. Nic nie mówię. Nie ruszam się. On robi o jeden krok za dużo. Uciekam. Całe szczęście. Zasypiam. Serce nie chce się uspokoić.

STRACH. Wesele innej kuzynki. On pijany. Ona pijana, On pijany. Jej nie ma. Ja mówię, że nie wsiądę z nimi do samochodu i że oni też nie wsiądą. Uspokój się – słyszę. Tuż przed Domem, który tak dobrze wspominam, we wiosce, którą tak kocham wjeżdżamy na wielki kamień. Oni zasypiają. Ona pijana mówi, że mam się uspokoić, bo wszystko będzie dobrze. Nie płaczę. Nie umiem. Krzyczę z bólu, bo tylko taki dźwięk wydobywa się z ust. Oni się budzą. Zaczynają wojnę. On wyrzuca kluczyki, tak mówi. Kłamie, albo nie pamięta. Znów zasypia. Ona ich budzi, wsiadamy do samochodu, on wjeżdża w niewielki rów, nie widzi drogi. Tęsknię za moim pokojem.

STRACH. Ona sprząta, płacze. Córka wyrodna. On głośno mówi, nie pamięta dlaczego. Syn marnotrawny. Jego nie ma. Znów nie wróci z wypłatą do domu. Pan i władca. Ona, Królowa spokoju patrzy w kineskop. Ona idzie do łazienki, łyka, popija, wyrzuca, normalne zachowanie. Jedzie do niego. Dziedzica patologii, następcy tronu. On śpi, ona nie śpi, jego nie ma, dzwoni telefon już nowy. Ona jest w szpitalu. Cały świat płacze.

ZŁOŚĆ. Leżałam na łóżku w moim pokoju. Oni siedzieli w swoim pokoju. Ona siedziała z nim. Była w ciąży. On wrócił. Zawsze mylił mój pokój z łazienką. Czujność śpi.

BÓL. Zadzwonił telefon. Ona nie wróci, zostaje za Morzem na stałe. Ona Ostoja Moja. Cały świat się osuwa w nicość.

SPOKÓJ. Są święta, siedzę w moim pokoju, połykam, popijam, wyrzucam, normalne zachowanie. Telefon nie dzwoni. Czekam. Zasypiam.

Tu się zatrzymam.
Czas stanął.
Świat zasnął.
Nie lubię Świąt.
Nie lubię zimy.

POKÓJ, GDZIE OKNO ZAWSZE BYŁO OTWARTE.
Wtedy było przedwiośnie. Siedziałam w małym pomieszczeniu z poczuciem odrzucenia, bezsilności. Dla mojego dobra. Wypaliłam pierwszą paczkę papierosów. Kawy jeszcze nie lubiłam. Siedziałam sama na parapecie, przy otwartym oknie. To jedyne okno, w którym była klamka. Patrzyłam co jest niżej i co jest dalej. Dalej była droga, niżej leżał sznurek. Drzewa i trawa robiły się zielone. Pierwsze dni prawdziwej wiosny.

Siedziałam i płakałam. Bez obaw. Na oknie. W oknie były kraty. Ktoś wszedł. Oczy miała smutne. Tam wszystkie oczy były smutne, niektóre były szalone.
To był kobiecy oddział. Trudny oddział. Gdzie toaleta była jedna, trzy muszle stały obok siebie, na otwartej przestrzeni. Nie korzystałam z nich prawie wcale.
Spałam w pokoju z kratami w oknach, z dwiema smutnymi. Jedna nie wiedziała czemu jest smutna. Druga była miła, chora. Fizycznie. Może jako jedyna. Dałam jej kwiaty, które przyniósł mi on – mój tata.
Miła się ucieszyła. Bardzo chciała by jej córka pomogła mi z geografii na maturę. Nie zdążyła. Miła była dobra. Lubiłam ją. Może dlatego, że szybko nie miałam babci? Nie lubiłam, kiedy byłam słaba. A byłam słaba kiedy płakałam. Nie lubiłam, kiedy musiałam się wystawić na chciwe, łapczywe spojrzenia, szukające w tyłku żyletki na wszelki wypadek. Żyletki nie znalazły. Była pod klapką w telefonie. Zanim Ona ją zabrała. Ona Guwernantka Mojego Bezpieczeństwa. Nie lubiłam, kiedy tak oglądały moje ciało. Ale dla nich to normalne. Dla mnie chore, upokarzające. Płakałam. Nauczyłam się.
Jasne błękitne niebo kochałam w jedynym pokoju, gdzie okno zawsze było otwarte.
Myślałam tam zawsze o przyjemnych rzeczach, o marzeniach, o książce, o uśmiechach przyjaciół, o skrzydłach anioła. Myślałam o przerażeniu, widziałam oczy przyjaciół i ich skrzydła. Widziałam ich śmiech, z przerażenia.
Ja już się nie bałam. Po prostu tam byłam. Byłam każdym calem mojego ciała, duszę zaś całą, nietkniętą zostawiłam za oknem, wśród drzew, pod błękitnym niebem. Tam była bezpieczna. Czasem nawet radosna. Tam wyzbywała się wstydu, swojej śmieszności.
Przecież pragnęłam kochać i być kochaną. Jak każdy. Mama zadzwoniła i wtedy pierwszy raz usłyszałam te dwa słowa, przez które zawstydziłam się samej siebie. Kocham Cię. Jak dziwny sens jest tych słów. Jak dziwna moja reakcja na dźwięk głosu, który je wypowiadał. Wstydziłam się. Ale w sercu poczułam ciepło, a w oczach gorące łzy. Tam nie nienawidziłam. Tam było mi wszystko jedno. Tam magia nie istniała. Wtedy wszystko trwało. Powoli. Bez pośpiechu. Wtedy oczy były puste, bez wyrazu. Smutne.
Chyba myślałam inaczej o swoim życiu. Nie tędy droga miała wieść. Ale wiodła.

PRZEDSTAWIENIE. Po pięciu dniach przeniesiono mnie na oddział młodzieżowy. Jaka odmiana. Nagle zaczęłam tęsknić za oknem, które zawsze było otwarte. Tutaj żadne nie było otwarte. I palić nie można było. Nie, jeśli się nie zasłużyło. Po trzech dniach pobytu wstałam z łóżka. Ciekawe co działo się w domu. Czwartego dnia dostałam własne rzeczy. Aby czuć się tam jak człowiek, trzeba było robić to co oni chcieli. Więc piątego dnia jadłam jak reszta, sprzątałam jak reszta, spałam jak reszta, ćwiczyłam jak reszta, uczestniczyłam we wszystkim co pozwalało czuć się jak reszta. Pragnęłam tylko zasłużyć na więcej papierosów, na wyjścia, na ubrania, na upragnioną wycieczkę w góry. Na to by już nikt nigdy więcej mnie nie rozbierał, nie oglądał sznyt na ciele i nie szukał w tyłku żyletki tej na wszelki wypadek. Bo tam jej nie było. Więc któregoś dnia zasłużyłam. Zasłużyłam na cztery papierosy dziennie, na wyjścia z grupą, na ubrania i książki. Przestałam liczyć dni do wyjścia. Nie miałam pojęcia kiedy miało to nastąpić. Najważniejsze było to by pojechać na wycieczkę. Codziennie więc uczestniczyłam w przedstawieniu, wyczekiwałam na rozmowy z psychiatrą, bo on tu był Panem, tylko on się liczył. To on do ostatniego dnia trzymał mnie w niepewności. Byłam coraz lepsza, rola, którą miałam grać nie była trudna, nie wtedy kiedy tyle już osiągnęłam. Terapie, spotkania, zajęcia. Proste. I uśmiech. Tam nie można było płakać. Za płacz lądowało się w miejscu, gdzie było się na początku.
Droga była, wąska, ciemna i kręta a ja byłam ślepa. Nie umiałam myśleć. Zaszczepili we mnie spokój. Uciszyli serce. Zablokowali umysł. Zmusili do zwykłych czynności nie zmuszając do niczego. To podstępne. Ale działało.
Jeść, uśmiechać się, umyć się, uśmiechać się, jeść, uśmiechać się, sprzątać, uśmiechać się. Ja byłam obojętna. A oni albo głupi, że w to wszystko wierzyli, albo mięli to gdzieś. Robiłam to co chcieli i mówiłam to co chcieli, dzięki temu na święta wielkanocne byłam już w domu, Dzięki temu, że to właśnie ten podstęp miał mi pomóc pojechałam na wycieczkę, na którą czekałam cały rok. Dzień po wyjściu ze szpitala, zwanego potocznie Psychiatrykiem.
Ale od tamtego czasu byłam inna.
Przyjaciele byli inni, moje oczy były inne, nawet rodzina była inna. Na jakiś czas. Na jakiś czas rozstałam się ze swoimi nawykami. Chciałam wszystkim pokazać, że jestem zdrowa i normalna, że nie mam w tyłku żyletki. Nie tam! Nie myślałam o śmierci, rodzice nie pili, nie miałam nowych ran na ciele. Wszyscy się baliśmy. Tego co będzie dalej. Przecież oni musieli wrócić do picia, a ja do żyletki i do danej Ja, którą kiedyś byłam. Ale na jakiś czas trzeba było uśpić to wszystko. Przecież ludzie wiedzieli. Co i przez co. Na jakiś czas trzeba udawać. Przecież to nie może być aż tak trudne. No i nie było.
Przez niecały miesiąc. Potem było coraz trudniej. Przecież byłam taka szczęśliwa, upragniona wycieczka, która była najgorszą wycieczką jaką miałam w życiu. Normalna rodzina, każdy taki miły dla siebie. Rzygać się chce. Pierwsze pociągnięcie, pierwsze rozcięcie. Wszystko wróciło do normy. Znów byłam w domu i wszystko było na swoim miejscu.
Zaczęłam jednak uczestniczyć w terapii. Tak wypadało. Moje życie jednak trochę się zmieniło. Umiałam się uśmiechać, tak dobrze to wyćwiczyłam. Trzy tygodnie nauki jak być człowiekiem, przyniosło oczekiwane rezultaty. Uśmiechałam się. Nie płakałam. Byłam dobra. Miałam nawet marzenia. Chciałam pomagać ludziom. Cóż za paradoks!

TO CO POTEM.
Po wakacjach zaczęłam na nowo. Prawo jazdy, matura, cały czas na prochach. Nawet zaakceptowałam alkoholizm moich rodziców. Niech się dzieje co chce.
Brat – syn marnotrawny znalazł sobie żonę, przestał ćpać, pije znacznie mniej. To tylko „piwo dziennie”, przecież. Mają dwójkę dzieci, nowe pokolenie DDA.
Siostra – wyrodna córka w ciszy cierpi katowana psychicznie przez męża, który pije tylko „piwo dziennie”. To przecież nic wielkiego. Mają dwójkę dzieci. Nowe pokolenie DDA.
Przyjaciele są moimi aniołami.
Była też miłość, jedna, druga, trzecia… odrzuciłam każdą. No może nie każdą, czasem i mnie odrzucano. Nie wiem co bardziej bolało. Ale po ostatnim odrzuceniu moje serce ostygło. Było zimne, znieczulone. Zamknięte na nowe nieznane doznania. Kiedy zdałam prawo jazdy i maturę, poszłam na staż zaczęłam szkołę policealną, interesowała mnie psychologia. Nie ze względu na kierunek wybrałam roczne studium ale ze względu na siebie. Myślałam, że dowiem się skąd się biorą pewne zachowania. Czy się dowiedziałam? Pewnie tak, nie pamiętam.

JEDEN KROK W TYŁ. Po roku skończył się staż, skończyła się szkoła, skończyły się własne pieniądze. Zaczęła się wegetacja. Na palcach obu dłoni mogę zliczyć ile razy wyszłam z domu przez pierwsze sześć miesięcy wegetacji… nawet nie pamiętam. Przez kolejne sześć, mogę zliczyć na palcach obu dłoni ile razy byłam w domu… Okres burzy, cudownej przyjaźni, niespełnionej miłości, alkoholu, nocnych imprez i marihuany. To było moje życie. Zmuszali mnie bym szukała pracy, bym się ogarnęła. Robiłam co chcieli, bez większych chęci. Niech się dzieje co chce. Byłam jak na haju.

I DWA KROKI DO PRZODU.
A potem we wrześniu zadzwonili. Dostałam pracę. I wszystko się odwróciło.
Moje spojrzenie na siebie i na życie, które tak doskonale przepuszczam jak wodę, między palcami. Przez pierwszy rok pracy na stacji paliw, uczyłam się siebie na nowo. Jak rozmawiać z ludźmi, jak się uśmiechać, jak być szczerą, jak żyć wśród ludzi i akceptować wszystko wokół.
Przez drugi rok pracy przestałam jakoś wnikać w to co się dzieje w domu. Było coraz gorzej. Jest coraz gorzej, bo drugi rok upłynie we wrześniu. Zajęłam się życiem jako takim. Przynajmniej było mnie stać na więcej rzeczy. Własny samochód, komputer, nowe książki, nowe trampki, czasem jakaś bluza, prezenty na święta, urodziny, okazje bez okazji. Pomoc przy dzieciach i jednych i drugich. Odrzucona miłość jedna i druga, nieudana miłość, nieudany seks, nieudane próby tworzenia związku, nawet nieudane marzenia o nim. Teraz się wypalam. Teraz się wypaliłam.

BYĆ ALBO NIE BYĆ, TO ŻADNE PYTANIE.
Nie czuję nic poza strachem, złością i wyczerpaniem. Nie mogę patrzeć na ludzi, na bliskich, słuchać lamentu pijaństwa, krzyku dzieci, które kiedyś będą się czuły podobnie jak ja teraz. Nie mogę czuć się dobrze. Nie umiem. Nie umiem się bawić, nie umiem się cieszyć, nie umiem kochać, czasem myślę, że nie umiem się już nawet przyjaźnić. Bo najzwyczajniej w świecie nie chce mi się żyć. Ale żyję. Wciąż trwam, bez celu, bez marzeń, bez miłości, bez jakiegoś sensu. Z małą, tlącą się gdzieś głęboko w sercu nadzieją, że jeszcze coś mnie w życiu czeka. Coraz częściej spotykam się z tym stanem mojej świadomości, kiedy to nie mam ochoty czuć własnego życia. I gdy ludzie pytają co Ci jest? Mam ochotę im odpowiedzieć, że to żadne pytanie. Bo nie ma żadnej odpowiedzi. Powodów może być wiele i może już nie być żadnego. Dobre odpowiedzi to po prostu kwestia odpowiednich pytań.

RYBA W NAJGORSZYM WYDANIU.
Od dziewięciu tygodni nie palę. Od dziewięciu tygodni jeżdżę na terapię. Od dziewięciu tygodni nie szukam miłości. Szukam siebie. Wiem, że życie nie będzie czekać aż się podniosę. Wiem, że bezinteresowność jaką pokazuję najbliższym może zabijać, staram się z tym walczyć. Staram się nie mieć do nich żalu, że ciągle czegoś chcą ode mnie, że wciąż nie potrafię być asertywna, że nie wszystkim chce się przejmować, nawet tym na co nie mam wpływu, a i tak wywołuje to podłe wyrzuty sumienia.
Pragnę teraz mieć marzenia, pragnę mieć cel w życiu, pragnę nadać mu sens. Chciałabym wierzyć, że będę mogła mieć kiedyś kogoś do kochania i kogoś kto kocha zdrową miłością. Chciałabym wierzyć, że będę miała kiedyś zdrową rodzinę, której dziś się boję i nie potrafię jej sobie wyobrazić.
Chciałabym być silną, otwartą kobietą, która wie czego chce, która jednocześnie jest mądra i dobra, która zna swoja wartość i kocha samą siebie, która patrząc w lustro nie będzie chciała rozbić tego obrazu na tysiące kawałeczków, z powodu nienawiści do samej siebie. Chciałabym być Zdrowym Dorosłym Dzieckiem Dobrych Alkoholików.
Nie wiem czy to wiele… na pewno jest to trudna droga, bo gdyby każdy tak łatwo ją osiągał, to wszyscy ludzie na świecie byliby szczęśliwsi niż są teraz.
Avatar użytkownika
Lajla
 
Posty: 5
Dołączył(a): 2 gru 2012, o 04:23

Re: Piąta Pora Roku - syndrom samotności

Postprzez Gunia76 » 6 gru 2012, o 14:37

Pięknie napisana historia :cmok:
Brak mi słów....
Chciałam Ci życzyć spełnienia Tych wszystkich marzeń, bo należy Ci się :buziaki:
Gunia76
 

Re: Piąta Pora Roku - syndrom samotności

Postprzez Abssinth » 6 gru 2012, o 14:56

Lajla...wszystkiego Najlepszego na nowej drodze zycia :)

oby te wszystkie zle obrazy zatarly sie calkowicie...
Avatar użytkownika
Abssinth
 
Posty: 4410
Dołączył(a): 6 maja 2007, o 01:39
Lokalizacja: Londyn

Re: Piąta Pora Roku - syndrom samotności

Postprzez Lajla » 6 gru 2012, o 23:58

Dziękuję...
Avatar użytkownika
Lajla
 
Posty: 5
Dołączył(a): 2 gru 2012, o 04:23

Re: Piąta Pora Roku - syndrom samotności

Postprzez Abssinth » 7 gru 2012, o 00:57

a poza tym - pieknie piszesz... myslalas moze o tym, zeby wydac ksiazke?

ksiazka o wychodzeniu z Twoich problemow...moze blog, moze pamietnik?

po pierwsze - piekne
po drugie - na pewno byloby pomocne innym
(a w czasie pisania pomocne Tobie)

xxxxx
Avatar użytkownika
Abssinth
 
Posty: 4410
Dołączył(a): 6 maja 2007, o 01:39
Lokalizacja: Londyn

Re: Piąta Pora Roku - syndrom samotności

Postprzez gazi » 8 gru 2012, o 15:38

Przeczytałem jednym tchem.
Tak ładnie napisane taką historię.. Miejmy nadzieję że owoce twojego związku z marzenia nie będą nowym pokoleniem DDA.. Przecież ty chcesz walczyć :-). Pozdrawiam i trzymaj się!
gazi
 
Posty: 65
Dołączył(a): 25 lis 2012, o 00:04
Lokalizacja: Południe Polski

Re: Piąta Pora Roku - syndrom samotności

Postprzez Lajla » 9 sty 2013, o 16:56

Napisanie książki jest moim marzeniem, jednak to nie jest takie proste. Nie potrafię sie do tego zabrać nie potrafię zobaczyć co jest we mnie co chciałabym opisać. Dziękuję za miłe słowa, nie spodziewałam się tego, szczerze dziękuję. Póki co piszę blog, pomaga i uczy tak myślę. Ciągle walczę. Dziękuję jeszcze raz.
Avatar użytkownika
Lajla
 
Posty: 5
Dołączył(a): 2 gru 2012, o 04:23

Re: Piąta Pora Roku - syndrom samotności

Postprzez felicity » 5 maja 2013, o 18:57

Prawdziwy i za razem piękny tekst :kwiatek:
Avatar użytkownika
felicity
 
Posty: 397
Dołączył(a): 28 lip 2007, o 23:31

Re: Piąta Pora Roku - syndrom samotności

Postprzez mariusz25 » 6 maja 2013, o 23:18

bardzo ladnie napisane, tak emocjonalnie az kipi i wyje
mariusz25
 
Posty: 779
Dołączył(a): 8 maja 2007, o 18:22

Re: Piąta Pora Roku - syndrom samotności

Postprzez caterpillar » 7 maja 2013, o 20:01

..w sumie chwalimy Twoj styl i sposob w jaki przekazujesz swoja historie ale mysle ,ze te wszyskie wydarzenia tak wlasnie uksztaltowaly twoja wrazliwosc

taki plus tej calej niefajnej historii

zycze Ci powodzenia :kwiatek:

p.s ja tez nie moglam oderwac sie od czytania ...
Avatar użytkownika
caterpillar
 
Posty: 7067
Dołączył(a): 29 maja 2008, o 16:15
Lokalizacja: część świata

Re: Piąta Pora Roku - syndrom samotności

Postprzez BellaMar » 27 lip 2013, o 17:20

Czy wiadomo, co się dzieje z autorką? Co u niej?
BellaMar
 
Posty: 25
Dołączył(a): 26 maja 2013, o 18:05

Re: Piąta Pora Roku - syndrom samotności

Postprzez gasTrom21 » 1 gru 2014, o 10:33

Lajla zyczę Ci wszystkiego Najlepszego :D
gasTrom21
 
Posty: 4
Dołączył(a): 30 lis 2014, o 16:14


Powrót do DDA

Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników i 1 gość

cron