Mahiczko,
Nad tym się długo pracuje. Do stanu równowagi i wewnętrznej harmonii, a więc odczuwania w sobie tych wszystkich cech, które sprawiają, że jako człowiek czujemy się kompletni - dochodzi się małymi kroczkami.
Czasem jest tak, że się tego wcale nie czuje, ale jest postęp.
I któregoś dnia przychodzi ta świadomość, poczucie, że oto znowu jesteśmy wartościowe - same dla siebie.
A może poznaje się to po momencie, w którym wiemy, że teraz nawet nie spojrzałybyśmy w stronę faceta, za którym kiedyś wypłakiwałyśmy sobie oczi i łamały nogi goniąc go.
Znika strach, a zastępuje go właśnie poczucie własnej godności, wartości.
Nie wiem czy moje słowa potrafią wienie oddać to co czułam wtedy.
Miałam wrażenie, że jakoś tak samoczynnie ustaliły się we mnie wewnętrzne granice, o których miałam pewność, że są nieprzekraczalne przez nikogo.
I tak jak wcześniej bałam się mieć własne zdanie, bałam się, że cokolwiek powiem czy zrobię, a jemu się to nie spodoba, a więc go stracę. No i Matko Boska, żeby tylko był zadowolony ze mnie, nie mogę mu niczego odmówić, nie mogę niczego skrytykować, muszę sprawić za wszelką cenę by był ze mnie zadowolony ... tak, tak sobie myślałam.
A później po długim czasie od rozstania (to były 2 lata kiedy byłam sama) kiedy dokonała się ta transformacja, której starałam się pomagać ze wszystkich sił, poznałam mojego męża obecnego.
I mimo iż podobał mi się bardzo, pociągało mnie w nim wiele jego dobrych cech, mimo iż chciałam, bardzo chciałam z nim być - to wyobraź sobie, że stać mnie było na to, żeby powiedzieć mu: nie dzwoń do mnie przez następne dwa tygodnie, kiedy np. uraził mnie głupimiu żartami, albo sprawił mi przykrość czymkolwiek.
Nie zrozum mnie źle, to nie tak, że obrażałam się o byle głupstwo, że ciągle robiłam fochy ... ale po prostu wiedziałam, na co mogę się zgodzić pozwolić, co mogę zaakceptować, a czemu definitywnie powiem NIE.
I te granice nie naciągały się jak gumka od majtek, tylko były solidne i trwałe.
I mówiłam NIE, bez strachu.
Wiem od K. że w ten sposób zaimponowałam mu, choć nie o to mi chodziło. Nauczył się poprzez moją postawę, że nie zawsze nie wszystko wolno. Że partnerowi należy się w sposób naturalny, samoistny wręcz, szacunek i poważanie.
I choć kilka lat temu zupełnie jak Ladorada goniłabym, namawiała, udowadniała temu facetowi że warto, namawiałabym go, tłumaczyła, wydzwaniała itp - tak teraz nawet nie splunęłabym za kimś, kto mnie tak potraktował.
Uważam ... że to nie jest miłość, mimo tego co Ladorada sądzi na ten temat. Nie z jego strony.
Miłość nierozłącznie związana jest z szacunkiem, troską, empatią, opieką nad partnerem i wszystko to wypływa z prawdziwej chęci, a nie z poczucia obowiązku.
O każdym związku, który się skończył, mówi się że jak to ? że przecież 2 tygodnie temu jeszcze trwał - ale to niczego nie dowodzi.
Ladorada tak gorączkowo, tak rozpaczliwie wręcz tłumaczy go, choć uważam, że mogłaby poświęcić tą energię na inwestycję w samą siebie.
Są takie chwile, w obliczu których większość z tego co była okazuje się być nieważna, bez znaczenia.
Mężczyzna nie był w stosunku do niej lojalny. Nie odnalazłam w żadnej z wypowiedzi Ladorady niczego o nim, co mogłoby potwierdzić, że ją szanuje.
Wręcz przeciwnie, facet zachowuje się jak dzieciak. Decyduje się na związek z nią - widząc kim ona jest, jakie ma zobowiązania. Świadomie podejmuje decyzję.
A przy każdym najdrobniejszym choćby kłopocie - rozpowiada wszystkim o ich problemach, ciągle się z nią rozstaje. Dajcie spokój z tym tłumaczeniem, że facet to facet więc lubi siedzieć w swojej jaskini. Nie wolno okreslać - facet, to jemu więcej wolno, trzeba go głaskać, wspierać, być wyrozumiała, nadskakiwać - bo mnie rzuci. No ale to facet, to ma prawo.
Otóż nie.
To Człowiek. Tak samo jak i kobieta. I nie jest z żadnego Marsa, a jeśli już - to niech sobie tam zamieszka. Tu jest Ziemia i trzeba się do ziemskiego życia przystosować. Mimo iż my kobiety podobno jesteśmy z Wenus, nijak nie możemy leżeć sobie i pachnieć i wzdychać.
Podziwiam decyzję Ladorady, może dlatego, że nie byłoby mnie na taką stać. Możemy myslec i czuć, owszem. Jednak jeśli po drugiej stronie jest głucha cisza, to moim zdaniem świadczy to o tym, że żadnej miłości tam nie ma, co najwyżej lekceważenie. Conajwyżej bak szacunku, conajwyżej brak klasy, dobrej woli. Wystraczyłoby przecież zadzwonić i powiedzieć: żegnaj to koniec. Lub: daj mi proszę trochę czasu i spokoju, odezwę się, kiedy uporam się z tym co mnie trapi.
Ot i tyle.
Takie proste.
Ja naprawdę głęboko wierzę w to, że jesli dorosły człowiek chce coś powiedzieć, przekazać, albo zrobić, to tak właśnie będzie !
Nie jesteśmy wróżkami, które dotknięciem dłoni czy spojrzeniem w oczy potrafią zdziałać cuda. Nie ma tak, że trzeba uszanować życie partnera i jego kłopoty. Bo od momentu w którym decydujemy się na związek - są NASZE kłopoty i jest NASZE życie. I z tym się zmagamy wspólnie.
Człowiek, który świadomie kocha potrafi i CHCE dzielić się wszystkim, chce tworzyć z partnerem prawdziwą jedność, nie lekceważy go, nie robi mu na złość.
Moim zdaniem Ladorada podjęła jednostronną decyzję, która przedłuży tak naprawdę proces rozstania, przysporzy jej cierpień i opóźni proces dochodzenia do wewnętrznej równowagi. Podziwiam jej odwagę.
Z tego co napisała o swoim związku wynika (dla mnie) że z drugiej strony nie ma choćby 1% wzajemności, ani żadnej dobrej woli ...
Życzę jej, aby była naprawdę szczęśliwa - ale nie z tym mężczyzną.
P.S. jeszcze do wypowiedzi Ladorady odnośnie szukania nowej miłości. To kompletna bzdura w takiej sytuacji zawracać sobie głowę podobnymi myślami. Miłości się nie szuka. Po co myślec o nowej miłości kiedy kilka dni temu zakończyło się związek ? Toż to stryczek na własną psychikę. Kiedy przychodzi czas, i jesteśmy gotowe - wyleczone, wylizałyśmy swoje rany, kiedy odzyskana równowaga i spokój pozwalają nam ją przyjąć - Miłość zjawia się nieproszona. Uwierzcie mi, że taka "nieszukana" miłość, jest najlepsza na świecie.
Dziewczyny - jesteście każda z Was niepowtarzalne, piękne, mądre, wrażliwe. Wartościowe. Musicie porzucić strach przed mówieniem nie. Nie nie zrobię tego, nie pozwolę na to, nie zgadzam się.
Bądźcie świadome własnej wartości, własnych wewnętrznych granic.
I naprawdę - wiele rzeczy będzie prostszych.