żałoba po mamie

Dorosłe Dzieci Alkoholików.

Re: żałoba po mamie

Postprzez ewka » 17 maja 2012, o 08:55

Przede wszystkim – gratuluję własnego lokum! Wydaje mi się, że to taki ważny i znaczący moment w życiu. I chyba też daje wiele radości nie tylko dlatego, że „mam, posiadam, moje” (w sensie materialnym) … ale mam swoje gniazdo, swój azyl, swój dach. No i te drobiazgi, jak wazonik, firanka, lampka… ja bardzo miło wspominam ten czas.

Myślę, że dla Ciebie ważne i bardzo pomocne było to, że dotąd miałaś sympatycznych ludzi obok siebie. I właśnie wspólna (jak mówisz) z nimi codzienność w okresie żałoby może sprawiła, że było łatwiej… choć wcale nie twierdzę, że łatwo. Mam nadzieję, że w swoim nowym domu czujesz i będziesz się czuła coraz lepiej. I przestrzeń nie będzie pustką… a przestrzenią, oddechem, azylem. Powiem Ci, że ja lubię być sama ze sobą, więc nie wydaje mi się to straszne.


Wzrastanie jednak odczuwam. Moje zmiany w sposobie myślenia, patrzenia na świat, wartościowania wielu rzeczy. NIe wiem na ile jest to związane z wiarą, duchowością, a rozwojem psychologicznym, ale proces odczuwam
.
Bardzo fajnie! To wielki skarb! Wiele rzeczy może się na pozór wydawać śmiesznymi, bezsensownymi, przerażającymi i nie wiadomo, gdzie je włożyć, żeby nie zwariować… ale gdy zaczynamy szukać i drążyć – szufladki się otwierają. No fajne to są rzeczy i na pewno warte niekończących się przemyśleń... i zawsze odkryje się coś nowego. To jak studnia bez dna.

Nie wiem jak się rozpoznaje koniec żaloby, może to tym, że emocje już nie są takie silne i intensywne jak wcześniej i będę umiała mówić o tym co się stało z większym spokojem?

Chyba tak właśnie.
Dość intensywnie żałobę po mężu przeżywała ostatnio moja koleżanka z pracy (w grudniu minął rok). Pierwsze pół roku było straszliwe… potoki łez, gdy w rozmowie wspominała cokolwiek z nim związane. Potoki łez w domu „w poduchę”. Nawet namawiałam ją na wizytę u psychologa, bo jakoś nie wyglądało, że się z tego wyplącze… a jednak się wyplątała. Od drugiej połowy zaczynało być lepiej i teraz wygląda, że jest ok. Oczywiście, że ma chwile nawrotów… no ale to są tylko chwile i nic niepokojącego chyba już w tym nie ma. Czas. Po prostu czas. Działa magicznie.
Te dni rocznicowe, czy dzień urodzin, imienin… no na pewno sprzyjają takim nawrotom, ale to jest naturalne. Jutro jest rocznica śmierci mojego taty. Pewnie, że wracają wspomnienia. Te lepsze i te gorsze. To taki dzień pamięci. Myślę, że dobrze jest, kiedy tak trochę to celebrujemy… bo dzięki temu oni będą ciągle w nas żyli… póki my żyjemy. Potem będą żyli w naszych dzieciach, a potem w dzieciach naszych dzieciach. I w fotografiach. I w przekazanych opowieściach. Wydaje mi się, że to taka prawidłowość prawidłowa i potrzebna. Najtrwalsza? Trzęsienie ziemi zniszczy cmentarzysko i może nawet ślad nie zostanie… to co w głowie i pamięci - zostanie. I w tym, co zrobimy w swoim życiu - ilu przygarniemy, a ilu odtrącimy. Oj, jakoś filozoficznie mi się zrobiło :)


Apetytu nie umiem określić. Brak mi bodźca, jakiegoś pozytywnego wydarzenia w życiu, które go rozbudzi. Być może przyjdzie to naturalnie i nagle zdam sobie sprawę, że wróciłam do swojego życia.

Tak się na pewno stanie, Felicity. Bądź więc uważna, bo może niekoniecznie będzie to coś spektakularnego… może to być też jakiś drobiazg, jakaś chwila, jakieś wzruszenie. Myślę, że właśnie tych drobniejszych prezencików mamy całe mnóstwo, a przez zabieganie i brak uważności przechodzą nam koło nosa. Jakbyśmy nie umieli wyciągnąć po nie ręki.

Brak kontroli to dla mnie to, że może się wydarzyć dosłownie wszystko w moim życiu, niezależnego ode mnie, nawet to czego sobie nawet nie umiem wyobrazić dzisiaj może sie wydarzyć niespodziewanie.

Racja, może się wydarzyć. Dlatego w takim ujęciu tę kontrolę (to moje zdanie) trzeba sobie chyba odpuścić. No bo po co się skupiać na czymś, co i tak jest poza nami? Nie lepiej siłę skierować w to, co jest od nas zależne, co coś wnosi w nasze życie? Coś konkretnego? A na to spoza nas się po prostu otworzyć i to przyjąć? Że jest, jakie jest? Przyszło, bo miało przyjść? A ja na to wpływu nie miałam i nie mam? Mam wpływ jedynie na dobre „zagospodarowanie”… no i tutaj skieruję swoje siły. Na pewno się przydadzą. I to będzie konkret.

W ostatni piątek skończyła prowadzenie 1 grupy i zaczynam 2 grupę. Zakończenie wypadło fantastycznie

No super! Brawo! Usatysfakcjonowana? No na pewno. Kawał dobrej roboty zawsze przynosi satysfakcję.
Masz rację – ludzkie historie są niesamowite. I tak różne…

Do miłego!


:kwiatek2:
Avatar użytkownika
ewka
 
Posty: 10447
Dołączył(a): 4 maja 2007, o 18:16

Re: żałoba po mamie

Postprzez felicity » 31 maja 2012, o 17:33

Dziękuję za gratulację z tytułu mieszkania. Zrobiło się teraz dużo zamieszkania w moim życiu. Lodówkę kupiłam po 3 tygodniach zamieszkiwania, nie mam jeszcze porządnego łóżka ani biurka. Roją mi się pomysły co do tego jak sobie ulżyć finansowo. Na razie i tak nie czuję, że to jest moje, bo spłaciłam 2 raty :) i jeszcze jest posmak byłych właścicieli. Z pewnością chciałabym zrobić to po swojemu, ale to z czasem, małymi krokami, bo względy finansowe mi na to nie pozwalają. Dużo pracuję ostatnio, chodzę niewyspana.

Co do pustki to nie odczuwam jej będąc w tym mieszkaniu. Pierwszy tydzień był dziwny, aklimatyzacja chyba...miałam koszmar drugiej nocy. Śniła ni się mama. Wchodzę do łazienki i widzę wannę wypełnioną wodą po brzegi i leży w niej moja mama, stoję, patrzę i widzę, że jest martwa i mam tak silne przeświadczenie, że się budzę. Borykałam się tyle czasu z przeprowadzkami i jak to się stało ona tego nie widzi, jak się usamodzielniam i może to dlatego...

Masz rację z ludźmi wokół jest lżej w żałobie. Pomagają na różne sposoby, czasem rozmową o zwykłej codzienności, czasem tym, ze wysłuchają, czasem tym, ze pomilczą.

W Dzień Matki pojechałam na jej grób. Posadziłam kwiaty, zawiesiłam taką pracę ręcznie zrobioną i zbierałam szyszki, aby ułożyć mozaikę. Później stałam nad grobem i patrzyłam ze smutkiem. Gdy odeszłam kilka metrów wróciłam i zaczęłam płakać jak dzieciak. Później sobie uświadomiłam, ze w jej dacie śmierci są wszystkie liczby podwójne, dwie 2, dwie 5, dwa 0 i dwie 1. Tak dziwnie jakoś mi się zrobiło. I za chwilę pomyślałam, że chcę być skremowana i że mam w sobie wolę życia i nie chcę teraz umierać. Mimo wszystko...

Zastanawiam się jak to będzie kiedy już nie będę tutaj istnieć, co z tym światem co z nasza Polską, społecznością lokalną, globalizacją, zwierzętami i tym co dalej. Da Lej będzie biegł... Zastanawiałam się też jak to jest umierać w pełnej świadomości, a jak to jest zginąć w wypadku, nagle i bez procesu, jak to się ma do tego co będzie dalej, zakładając, że jest to dalej....

Bardzo bym chciała odmalować jej skrzynię w kolorowe wesołe kwiaty a nie ten martwy, jednolity brąz. Nawet nie wiem czy tak nie zrobię....

Gdy wróciłam z cmentarza znów nachodziły mnie różne myśli na temat życia, umierania, przemijalności i własnej śmiertelności. Nie wiem jak to jest przestać istnieć i gdyby były bilety dzięki którym można byłoby przekraczać rzeczywistości to pewnie bym poważnie rozważała zakup. Taka potrzeba uspokojenia. Oczywiście o ile taki świat istnieje, o ile nie jest to tylko rodzaj energii, która krąży.

Widzę, że zamknięcie roku żałoby to forma jakiegoś dopełnienia. Gdy skończyłam prowadzić grupę z tymi ludźmi to jedna dziewczyna po zakończeniu terapii próbowała popełnić samobójstwo. Odratowano ją. Nie poruszyło mnie to jakoś przeszywająco, bo doszłam do wniosku, że nawet jak jadę w tramwaju to nie wiem czy osoba, która siedzi za mną na krzesełku o tym nie myśli ustawicznie. Tacy ludzie mnie otaczają i będą otaczali. Wpisane w ludzkość.

Też tak mam jak Ty, że wracają wspomnienia, ale nie tylko te pozytywne.

Byłam też odwiedzić ciocię i wujka- brata mamy i moich kuzynów. Są otwarci na odnowienie i podtrzymanie kontaktów. Ciocia pytała jak sobie radzę, dlaczego mama to zrobiła. Trudno się streszcza tak kawał życia w kilkudaniowej wypowiedzi, tym bardziej, ze oni mało wiedzieli o kulisach naszego życia. Widziałam też jak mojej cioci trudno o tym mówić i że mnie to o wiele mniej kosztuje.

Mam w sobie też jakąś złość, uruchamiają się we mnie instynkty łobuzowania :)

Czuję, że moja osobowość nabiera tak jakby twardości. Z nastawieniem z kolei jest różnie, skacze jak piłeczka!

Ładnie napisałaś o tym, że " ..tych prezencików mam całe mnóstwo..." i faktycznie łatwo nie zauważyć tego co małe i dobre.

Miałam poczucie zadowolenia po zakończeniu grupy, ale jak teraz moje myśli krążą wokół kredytu widzę jak pieniądze ułatwiają życie i nie wiem czy taka satysfakcja da długo mi wystarczy. Jestem sama tak na dobrą sprawę, i muszę sobie radzić w opłatami, utrzymaniem, pracą i tym wszystkim też sama. Nawet nie jest to forma użalania się nad sobą, a raczej stwierdzenie faktu. Nie wiem co jeszcze przyniesie mi życie, ale wiem, ze nie chcę,aby moje życie było skupione wokół kredytu i pieniędzy, bo teraz tak jest. To okres przejściowy i wiem, że warto się zmobilizować. Cieszę się, bo mam stałą fajną pracę, udało mi się poszukać dorywczej, będę myślała o robieniu prac manualnych i mam potencjał plastyczny, a ja z nim nie za dużo robię. W ostatnim czasie wokół tego krążą mojej myśli. Potrzebna mi jest sensowna zmiana w tym obszarze.

Jutro zaprosiłam na noc moją koleżankę, idziemy do kina na nocny maraton filmowy. Tak spędzimy Dzień Dziecka pomimo tego, że dzieckiem już nie jestem.

W tym wszystkim smutne jest dla mnie to ,że mimo tego, że mam dwóch braci czuję jakbym nie miała już rodziny. Mają swoje partnerki, dzieci i ja jestem z nimi w kontakcie jak chodzi o kwestię omówienia spadku, mieszkania po mamie, mało rozmawiamy o sobie. Nawet poczułam żal do mojego brata, ze nie jedzie w rocznicę na grób tylko odkłada wyjazd na Boże Ciało, ,że nie będziemy tam razem i chce pojechać tam z żoną w innym terminie. Dat, rocznic nie da się przestawiać....
Dzięki za napisanie i do usłyszenia niebawem. Całuję :)
Avatar użytkownika
felicity
 
Posty: 397
Dołączył(a): 28 lip 2007, o 23:31

Re: żałoba po mamie

Postprzez ewka » 25 cze 2012, o 15:30

Wszystko idzie naprzód… i tak jest dobrze :ok:
Opcja małych kroczków jest fajniejsza, bo jak wyjdą duże, to miła niespodzianka. Potrzeba jedynie cierpliwości. W założeniu odwrotnym – rozczarowanie, frustracja. A po co nam to. Pomysły są, a nawet się roją… więc musi być dobrze.


Masz rację z ludźmi wokół jest lżej w żałobie. Pomagają na różne sposoby, czasem rozmową o zwykłej codzienności, czasem tym, ze wysłuchają, czasem tym, ze pomilczą.

… a czasem pomogą oderwać się od własnych myśli, żalu. I spojrzeć, że ten świat jednak się nadal kręci, słońce świeci , ptaki śpiewają i nawet kwiaty pachną jak zawsze. A wydawało się, że nie.


…mam w sobie wolę życia i nie chcę teraz umierać. Mimo wszystko...

Cieszę się :)

Zastanawiam się jak to będzie kiedy już nie będę tutaj istnieć, co z tym światem co z nasza Polską, społecznością lokalną, globalizacją, zwierzętami i tym co dalej. Da Lej będzie biegł... Zastanawiałam się też jak to jest umierać w pełnej świadomości, a jak to jest zginąć w wypadku, nagle i bez procesu, jak to się ma do tego co będzie dalej, zakładając, że jest to dalej....

Prawda, że to ciekawe? Wydaje się, że wali się świat, że bez nas niemożliwe, żeby tak sobie był „jakby nigdy nic”. A jednak :) Ktoś zapłacze, ktoś wspomni, ktoś zatęskni… a jak to wygląda na przestrzeni lat? Dziesiątek? Setek?
Gdybym mogła wybierać – wybrałabym opcję NAGLE.

Bardzo bym chciała odmalować jej skrzynię w kolorowe wesołe kwiaty a nie ten martwy, jednolity brąz. Nawet nie wiem czy tak nie zrobię....

Już mi się podoba. Masz ją u siebie w domu?

Nie wiem jak to jest przestać istnieć i gdyby były bilety dzięki którym można byłoby przekraczać rzeczywistości to pewnie bym poważnie rozważała zakup. Taka potrzeba uspokojenia. Oczywiście o ile taki świat istnieje, o ile nie jest to tylko rodzaj energii, która krąży.

Zdaje mi się, że takie bilety miałby wieeelkie powodzenie.

Gdy skończyłam prowadzić grupę z tymi ludźmi to jedna dziewczyna po zakończeniu terapii próbowała popełnić samobójstwo. Odratowano ją. Nie poruszyło mnie to jakoś przeszywająco, bo doszłam do wniosku, że nawet jak jadę w tramwaju to nie wiem czy osoba, która siedzi za mną na krzesełku o tym nie myśli ustawicznie. Tacy ludzie mnie otaczają i będą otaczali. Wpisane w ludzkość.

No dokładnie. Mam nadzieję, że z tego odratowania się cieszy… jeśli nie w tej chwili, to może kiedyś będzie umiała powiedzieć: dobrze się stało, że jestem.

Byłam też odwiedzić ciocię i wujka- brata mamy i moich kuzynów. Są otwarci na odnowienie i podtrzymanie kontaktów. Ciocia pytała jak sobie radzę, dlaczego mama to zrobiła. Trudno się streszcza tak kawał życia w kilkudaniowej wypowiedzi, tym bardziej, ze oni mało wiedzieli o kulisach naszego życia. Widziałam też jak mojej cioci trudno o tym mówić i że mnie to o wiele mniej kosztuje.

Samo odnowienie bez podtrzymywania… to psu na budę. Mam nadzieję, że Wam się uda. Mam osobiście wątpliwość, czy jakaś głębsza więź ma szansę istnieć, jeśli nie jest pielęgnowana tak z serca… bo nie dosyć, że z powodu przerwy (z obojętnie jakiego powodu) trzeba się jakby „od nowa” zaprzyjaźniać, aby ta przepaść znikała (właśnie znikała, bo tak hop siup to raczej nie zniknie), to jeszcze musi być na bieżąco podgrzewana. To wcale nie musi być takie łatwe i może wymagać czasu. No niech Wam się uda!

Mam w sobie też jakąś złość, uruchamiają się we mnie instynkty łobuzowania

I dobrze! Wracasz do życia!

Miałam poczucie zadowolenia po zakończeniu grupy, ale jak teraz moje myśli krążą wokół kredytu widzę jak pieniądze ułatwiają życie i nie wiem czy taka satysfakcja da długo mi wystarczy. Jestem sama tak na dobrą sprawę, i muszę sobie radzić w opłatami, utrzymaniem, pracą i tym wszystkim też sama. Nawet nie jest to forma użalania się nad sobą, a raczej stwierdzenie faktu. Nie wiem co jeszcze przyniesie mi życie, ale wiem, ze nie chcę,aby moje życie było skupione wokół kredytu i pieniędzy, bo teraz tak jest. To okres przejściowy i wiem, że warto się zmobilizować. Cieszę się, bo mam stałą fajną pracę, udało mi się poszukać dorywczej, będę myślała o robieniu prac manualnych i mam potencjał plastyczny, a ja z nim nie za dużo robię. W ostatnim czasie wokół tego krążą mojej myśli. Potrzebna mi jest sensowna zmiana w tym obszarze.

No niestety… aby się realizować w obszarach poza „chleb i czynsz” – trzeba na ten chleb mieć. Nie wydaje mi się, abyś należała do grupy „jakoś to będzie”… potencjał masz, chęci masz. Czuję, że doskonale sobie poradzisz.

Jutro zaprosiłam na noc moją koleżankę, idziemy do kina na nocny maraton filmowy. Tak spędzimy Dzień Dziecka pomimo tego, że dzieckiem już nie jestem.

Bardzo fajnie. A dzieckiem to chyba jednak trochę jesteśmy. Tak trochę.

W tym wszystkim smutne jest dla mnie to ,że mimo tego, że mam dwóch braci czuję jakbym nie miała już rodziny. Mają swoje partnerki, dzieci i ja jestem z nimi w kontakcie jak chodzi o kwestię omówienia spadku, mieszkania po mamie, mało rozmawiamy o sobie. Nawet poczułam żal do mojego brata, ze nie jedzie w rocznicę na grób tylko odkłada wyjazd na Boże Ciało, ,że nie będziemy tam razem i chce pojechać tam z żoną w innym terminie. Dat, rocznic nie da się przestawiać....

Zgadzam się - są dni, które powinno się upamiętniać i być razem. No nie zawsze się da. Nie wiem, czy dasz radę (czy chcesz) ich zmienić… bo jeśli druga strona nie przejawia chęci, a uległaby tylko dlatego, że o to prosisz… to (jak dla mnie) byłoby to takie „na siłę”. Nie byłoby to spontaniczne i szczere… takie na poziomie braterstwa dusz. A jeśli takie nie będzie, to czy warto? Jakoś nie czuję. Możliwe jednak, że warto spróbować raz czy drugi dla własnego spokoju… bo a nóż-widelec. Sama to pewnie ocenisz… lub może już oceniłaś.

Do usłyszenia :heyka:
Avatar użytkownika
ewka
 
Posty: 10447
Dołączył(a): 4 maja 2007, o 18:16

Re: żałoba po mamie

Postprzez felicity » 4 lip 2012, o 15:11

Też wybrałabym opcję NAGLE :) ale my i tak nie mamy nic do wybierania, uśmiecha się Pani Pokora....

Ostatnio myślę, że inaczej będę patrzeć na życie jeśli wydarzy się w nim coś równie silnego i ważnego, na razie jest tak zwyczajnie z domieszką nostalgii. I zastanawiam się czy każdemu z nas jest dane przeżyć np. miłość, czy każdy ma ją wpisaną w swój życiorys bez względu na wszystko. Mam wrażenie, że ludzkie losy sa bardzo rozmaite i nie ma nic pewnego. Jednak media, presja społeczna, rodzina i otoczenie w pracy chce, abyśmy się wpisali w schemat. Jednak czy warto? Jestem przekonana, że nie warto, ale czasem ulegamy.

Byłam ostatnio w Kazimierzu Dolnym, spotkałam kolegę ze studiów, zaszył się gdzieś w lesie i żyje sobie jak chce. Fantastyczne spotkanie i dowód na to, że trzeba poszukiwać w swoim życiu tego do czego jesteśmy stworzeni, może nie rodzina, a coś innego. On żyje w przekonaniu, że robienie portretów to jego rodzaj misji i sposób na zarabianie pieniędzy. I tak da się żyć, wolny zawód, żadnych zobowiązań- mamy wybór. Nie chcę kalkować cudzego życia, ale wyrwać się z mojego obecnego, gdzieś daleko bardzo bym chciała.

Wczoraj jak zobaczyłam perspektywę urlopu poczułam pustkę. Mam kredyt, buduję swoją przestrzeń, powoli i jakoś mnie to nie cieszy, Brak mi jest chyba bliskość w moim życiu, takiej innej relacji damsko-męskiej, a z drugiej strony pojawiają się myśli, że może ja jestem wśród tych osób, których los/przeznaczenie/Siła Wyższa nie uraczy takimi przeżyciami, bo np. cierpiałabym wtedy bardziej. Każdy ma swój pakiet do wykorzystania

Odkąd mieszkam w nowym mieszkaniu to nie mam TV i więcej czasu, jak to zwykle bywa.

Bardzo mnie to rozbawiło- z tą skrzynią, bo ja miałam na myśli skrzynię na cmentarzu, zatem pytanie czy masz ją w domu brzmi wesoło.

Koleżanka mojej mamy zachorowała na raka. Przy badaniu kontrolnym, niespodziewanie okazało się, że już są przerzuty. Obydwie są bardzo dzielne, nie tragizują, mają mnóstwo nadziei. Kolejny dowód na to, że choroba nas może zaskoczyć zupełnie niespodziewanie. Dlatego lepiej cieszyć się tym co mamy i doceniać swoje ciało, zdrowie, pracę, ludzi i to wszystko co możemy i jest w naszym zasięgu.

W kontekście życia pozagrobowego to jednak chciałabym, aby było jakieś dalej....

Odkrywam w sobie ciemne strony w ostatnim czasie. Nie wiem czy to niewyrażona złość czy coś innego. Jak ktoś oszukuje nie rusza mnie to tak bardzo, jakby rozciągnęła mi się skala, bo przecież może być różnie z emocjami ludzkimi, z jego stanami i takie małe przewinienia jakoś mnie nie oburzają. Łobuzowanie się uruchamia, może to dostarczanie sobie innych emocji....

Pozdrawiam serdecznie, korzystaj ze słońca :cmok:
Bardzo lubię ten pierwszy moment po zimie jak kładę się na piaszczystej plaży, nawet w ubraniu i promyki mnie ogrzewają.
Avatar użytkownika
felicity
 
Posty: 397
Dołączył(a): 28 lip 2007, o 23:31

Re: żałoba po mamie

Postprzez felicity » 11 lip 2012, o 07:56

Obudziłam się dzisiaj o 5.30.Najpierw oglądałam niebo i zupełnie inne światło, którego prawie nie znam, bo raczej nie wstaję tak wcześnie. Pomyślałam sobie, że moje życie jest nijakie, bez pasji, bez wiary, bez miłości. Nawet jeśli się to pojawia to jest to dla mnie mało odczuwalne. Mam w sobie smutek, przemieszany z samotnością.
Jestem na urlopie i dużo więcej czasu spędzam sama ze sobą i swoimi myślami. Taki regres.
Trudno mi wejść na nowo w taki przyjemny rytm życia. Z jednej strony mam tak, że chciałabym jeszcze tyle zrobić, nauczyć się i poznać, a z drugiej myślę, ze to bez sensu. Zaczynam sobie zdawać sprawę, że nie wszystko mi się spełni, że trzeba wybierać, rezygnować i godzić się z tym, że to co złapię i zatrzymam będzie moje, a to co ucieknie oddali się na zawsze.
Mieszkam w tym mieszkaniu ze 3 miesiące i oprócz instalowania przedmiotów, które są potrzebne do życia nie buduję przestrzeni w sensie estetycznym. Mam ograniczony budżet, ale jak znam siebie to już dawno poszłabym do sklepu po farby i namalowała na ścianie wysokie fioletowe dmuchawce, bo w końcu mogę, ale coś w środku mnie hamuje i po prostu nie chcę.
Momentami mam wrażenie jakbym przeżyła już swoje życie. Obrazy wspomnień mi się przesuwają jakoś samoistnie. Mój stosunek do rzeczywistości jest inny. Wiele rzeczy robię, ale bez entuzjazmu, rodzaju zaangażowania i dobrego nastawienia. Brakuje mi tego bardzo. Trochę tak, jakbym jadła warzywa bez smaku. Rejestruję, że to marchew, ale nie umiem poczuć aromatu, zapachu i smaku.

Moi bracia zajęci są sobą. I tak jak piszesz- nic na siłę. Zresztą chyba nie mam w sobie parcia, aby przebijać głową mur, to chyba tak już jest, że jak w rodzeństwie ktoś nie ma swojego partnera jest częściej sam.
Avatar użytkownika
felicity
 
Posty: 397
Dołączył(a): 28 lip 2007, o 23:31

Re: żałoba po mamie

Postprzez ewka » 26 lip 2012, o 10:30

felicity napisał(a):I zastanawiam się czy każdemu z nas jest dane przeżyć np. miłość, czy każdy ma ją wpisaną w swój życiorys bez względu na wszystko. Mam wrażenie, że ludzkie losy sa bardzo rozmaite i nie ma nic pewnego. Jednak media, presja społeczna, rodzina i otoczenie w pracy chce, abyśmy się wpisali w schemat. Jednak czy warto? Jestem przekonana, że nie warto, ale czasem ulegamy.

Ano rozmaite. I też mi się wydaje, że nie warto... najlepiej poznać swoją drogę i w niej się odnajdywać. Pokochać ją. Będzie, co ma być. Nie wszystko da się przeskoczyć. Nie na wszystko mamy wpływ.

Byłam ostatnio w Kazimierzu Dolnym, spotkałam kolegę ze studiów, zaszył się gdzieś w lesie i żyje sobie jak chce. Fantastyczne spotkanie i dowód na to, że trzeba poszukiwać w swoim życiu tego do czego jesteśmy stworzeni, może nie rodzina, a coś innego. On żyje w przekonaniu, że robienie portretów to jego rodzaj misji i sposób na zarabianie pieniędzy. I tak da się żyć, wolny zawód, żadnych zobowiązań- mamy wybór.

No fajnie, podoba mi się.

Nie chcę kalkować cudzego życia, ale wyrwać się z mojego obecnego, gdzieś daleko bardzo bym chciała.

I jak siebie widzisz w tym "daleko"? Co tam robisz? Jak żyjesz?

Wczoraj jak zobaczyłam perspektywę urlopu poczułam pustkę. Mam kredyt, buduję swoją przestrzeń, powoli i jakoś mnie to nie cieszy, Brak mi jest chyba bliskość w moim życiu, takiej innej relacji damsko-męskiej, a z drugiej strony pojawiają się myśli, że może ja jestem wśród tych osób, których los/przeznaczenie/Siła Wyższa nie uraczy takimi przeżyciami, bo np. cierpiałabym wtedy bardziej. Każdy ma swój pakiet do wykorzystania

Czas pokaże, Felicity, co tam jest w Twoim pakiecie. Zawsze jest coś za coś. Bycie solo też ma swoje plusy... jak i minusy rzecz jasna. Bycie nie-solo to też nie tylko same plusy. Różnie się życie realizuje. Kiedyś tam, na skraju... to będzie czas na podsumowania. Teraz nie. Teraz jesteś cały czas w przestrzeni startowej.

Odkąd mieszkam w nowym mieszkaniu to nie mam TV i więcej czasu, jak to zwykle bywa.

Pewnie dużo czytasz.

Bardzo mnie to rozbawiło- z tą skrzynią, bo ja miałam na myśli skrzynię na cmentarzu, zatem pytanie czy masz ją w domu brzmi wesoło.

O kurczę!!! A ja skojarzyłam z jakąś skrzynią-kufrem, może nawet pokoleniowym.
I co? Pomalowałaś?


Koleżanka mojej mamy zachorowała na raka. Przy badaniu kontrolnym, niespodziewanie okazało się, że już są przerzuty. Obydwie są bardzo dzielne, nie tragizują, mają mnóstwo nadziei. Kolejny dowód na to, że choroba nas może zaskoczyć zupełnie niespodziewanie. Dlatego lepiej cieszyć się tym co mamy i doceniać swoje ciało, zdrowie, pracę, ludzi i to wszystko co możemy i jest w naszym zasięgu.

Tak, jak grom z jasnego z nieba.
Cieszyć, doceniać... jak najbardziej. I DBAĆ!!! Nie twierdzę, że profilaktyka ZAWSZE w porę pozwoli zadziałać... ale szanse na pewno daje duuużo większe!!!


W kontekście życia pozagrobowego to jednak chciałabym, aby było jakieś dalej....

Jest! I tam spotkamy tych, których tutaj już nie spotkamy.
Takie zdanie niedawno mi wpadło w ręce: boisz się śmierci - ciesz się zmartwychwstaniem.


Odkrywam w sobie ciemne strony w ostatnim czasie. Nie wiem czy to niewyrażona złość czy coś innego. Jak ktoś oszukuje nie rusza mnie to tak bardzo, jakby rozciągnęła mi się skala, bo przecież może być różnie z emocjami ludzkimi, z jego stanami i takie małe przewinienia jakoś mnie nie oburzają. Łobuzowanie się uruchamia, może to dostarczanie sobie innych emocji....

Ja też mam tę skalę rozciągniętą... właśnie poprzez różne emocje, przeżycia... jejku, przecież "to coś" to wypadkowa iluś tam składowych. W sumie cieszy mnie, że potrafię to zrozumieć. Ważne wydaje mi się, aby się w tym nie pogubiła granica dobre-złe.

Obudziłam się dzisiaj o 5.30.Najpierw oglądałam niebo i zupełnie inne światło, którego prawie nie znam, bo raczej nie wstaję tak wcześnie. Pomyślałam sobie, że moje życie jest nijakie, bez pasji, bez wiary, bez miłości. Nawet jeśli się to pojawia to jest to dla mnie mało odczuwalne. Mam w sobie smutek, przemieszany z samotnością.
Jestem na urlopie i dużo więcej czasu spędzam sama ze sobą i swoimi myślami. Taki regres.

Piszę o sobie - najlepiej się czuję w działaniu, odczuwam pełnię i pełną realizację siebie. I nie chodzi o jakąś tam orkę, o urabianie się po pachy... ale sens tego działania. Jego jakąś wartość. I to ja sobie to oceniam, bo mogą to być pierdoły zupełnie bez znaczenia dla innych... dla mnie będą ważne. Bo to ja nadaję wartość swojemu życiu.

Trudno mi wejść na nowo w taki przyjemny rytm życia. Z jednej strony mam tak, że chciałabym jeszcze tyle zrobić, nauczyć się i poznać, a z drugiej myślę, ze to bez sensu.

Ależ JEST sens! Zawsze jest!

Zaczynam sobie zdawać sprawę, że nie wszystko mi się spełni, że trzeba wybierać, rezygnować i godzić się z tym, że to co złapię i zatrzymam będzie moje, a to co ucieknie oddali się na zawsze.

No właśnie! Jeśli nic nie będziesz łapać, to zostaniesz z niczym.
Nie musi się wszystko spełnić, dobrze jest mieć tę świadomość... ale też nie wiemy, co spełnić się może. Dlatego zawsze warto próbować, zdobywać, walczyć. Nie wierzę, aby z tego zostało NIC... a jeśli nie będą to sukcesy jakieś wymierne, to zyskujesz świadomość wykorzystania swojego czasu. No i szlif (poglądów, doświadczeń, rozumienia), jakiego by nie było, jeśli nie ma prób. I to też jest sukces. Nigdy nie wiadomo, co nam w życiu będzie potrzebne... może ten szlif będzie więcej wart niż to, z czego się zrezygnowało lub samo jakoś uciekło. Ja wierzę, że wszystko w życiu ma jakiś sens i wszystko jest "po coś" - fakt, że może być nam trudno to zobaczyć, bo inne mamy oczekiwania. Nie wierzę w bezsensowne życie, jakiekolwiek ono by nie było.


Mieszkam w tym mieszkaniu ze 3 miesiące i oprócz instalowania przedmiotów, które są potrzebne do życia nie buduję przestrzeni w sensie estetycznym. Mam ograniczony budżet, ale jak znam siebie to już dawno poszłabym do sklepu po farby i namalowała na ścianie wysokie fioletowe dmuchawce, bo w końcu mogę, ale coś w środku mnie hamuje i po prostu nie chcę.

Co Cię hamuje? I dlaczego nie chcesz zaszaleć? Ja bym to zrobiła. Absolutnie!

Momentami mam wrażenie jakbym przeżyła już swoje życie. Obrazy wspomnień mi się przesuwają jakoś samoistnie. Mój stosunek do rzeczywistości jest inny. Wiele rzeczy robię, ale bez entuzjazmu, rodzaju zaangażowania i dobrego nastawienia. Brakuje mi tego bardzo. Trochę tak, jakbym jadła warzywa bez smaku. Rejestruję, że to marchew, ale nie umiem poczuć aromatu, zapachu i smaku.

To chyba każdemu się zdarza, że nie czuje smaku marchewki. Ja to lubię sobie wtedy wsiąść na rower i jeeechać! Zawsze zabieram aparat fotograficzny i robię zdjęcia... ostatnio zapomniałam, więc pstryknęłam telefonem. Trawy łapiące ostatnie promienia zachodzącego słońca. No coś pięknego! Bardzo lubię wejść w naturę... wycisza mnie i jakoś zawsze kończy się stwierdzeniem, że świat jest naprawdę piękny!

Jak się lubisz relaksować, Felicity? Jeździsz rowerem na przykład? Lub biegasz? Lub pływasz? Lub... coś tam?


Moi bracia zajęci są sobą. I tak jak piszesz- nic na siłę. Zresztą chyba nie mam w sobie parcia, aby przebijać głową mur, to chyba tak już jest, że jak w rodzeństwie ktoś nie ma swojego partnera jest częściej sam.

I słusznie - szkoda głowy.
Nie sądzę, aby to była jakaś reguła.
Czasami bardziej nam po drodze z obcymi.
Trzeba się z tym pogodzić, jeśli zmienić się nie da.
Tak też w życiu bywa.

Kończy mi się urlop :(
Pozdrawiam i ściskam :buziaki:
Avatar użytkownika
ewka
 
Posty: 10447
Dołączył(a): 4 maja 2007, o 18:16

Re: żałoba po mamie

Postprzez felicity » 5 sie 2012, o 13:05

Mam nadzieję, że skorzystałaś ze swojego urlopu :kwiatek:

Wyrwać się gdzieś daleko to przeżyć przygodę. Podróż połączona, z jaką ideą, a określanie ilości km, które się przeszło albo wysokość, na która się weszło. Nie chodzi mi o to, ze nie jest to ważne jak choćby pomyślę, sobie o Jasiu Meli, który wdrapał się na Kilimandżaro, ale chodzi mi o to drugie dno.

Oglądam czasem występy różnych ludzi i uderza mnie pasja, z którą robią to, co kochają. Śpiewają, tańczą tak prawdziwie, że to aż wzrusza. Odkryć w sobie taką siłę przekazu lub coś w czymś czuję się dobrze, kompetentnie i pewnie. Tego mi brakuje w moim życiu obecnym. U mnie jest to nadal poszukiwanie. Wskazówki czasu się przesuwają, a ja tego nie wiem o sobie. I jak mam sobie wyobrazić siebie za 5 lat to jest mi trudno, bo jakbym z tyłu głowy miała kłopot z ponownym zaufaniem życiu.
Jak myślę o wydarzeniach z przeszłości to czasem mam odczucie jak niedawno się coś wydarzyło, po czym okazuje się, ze upłynęło już 3 lata. Dziwne wrażenie poczucia czasu.
Z drugiej strony jest jeszcze to, o czym pisałam wcześniej, a może faktycznie warto doceniać to, co już mam, a nie „…sięgać dalej niż na wyciągnięcie ręki, bo po cóż byłoby niebo?”. Trudno mi odszukać środek, jakbym odbijała się raz od jednej raz od drugiej bandy.

Jak napisałaś „teraz jesteś w przestrzeni startowej” to mnie przywołuje do porządku. Jednak chyba kłopot leży w tym, aby marzyc o tym, co rokuje, że się spełni, aby było mniej rozczarowania w moim przyszłym życiu.
W tym tygodniu dostałam 2 sms-y o moich koleżankach ze studiów, które urodziły dzieci. Myślę, że chyba fajnie jest wiedzieć, do czego jest się stworzonym. Dla jednych jest to macierzyństwo, a dla drugich praca, a jeszcze dla innych podróże.
Nawet jak mam nadal pracować w tym miejscu gdzie pracuję to pragnęłabym czuć, że to jest mój wybór i moje spełnienie.

Brak TV nadal mi służy, więcej czytam, wypoczywam, myślę i inaczej gospodaruję czasem. Ostatnio łapię się na tym, że za dużo śpię. Nawet brakuje mi rytmu dnia podczas urlopu. I zdecydowanie za mało działam. Nie wiem może na początku trzeba się bardziej zmusić i nie myśleć za dużo.

Skrzynia czeka. To kwestia pogody i decyzji, aby postanowić - kupuję farbę i pojechać.

No właśnie- śmierć. To częsty gość moich myśli. Od czasu śmierci mamy nie byłam w kościele. Czasami chodziłam tak po prostu w ciągu dnia, na chwilę, posiedzieć, pomyśleć, wyciszyć się. Teraz chyba już nie mam po co tam chodzić.

Potwierdzam, ale chyba moja moc życiowa nie ma w sobie takiego napędu. I nawet jak coś się uda to i tak nie sprawia mi to tyle frajdy i zadowolenia, co kiedyś.

Relacje z ludźmi mi się bardzo porządkują. Wyraźnie widzę, że są znajomości, które mi nie służą. Po spotkaniu z niektórymi osobami nie czuję się dobrze, bo mają takie przekonania na temat świata, ludzi czy życia, że udziela mi się ich marudzenie. I jestem jakaś tym zaskoczona, że wcześniej tego nie widziałam albo e osoby takie były, a ja to akceptowałam albo oni się zmienili pod wpływem swoich doświadczeń i szukają usprawiedliwień, bo czują opór przed zmianą. Jednak to już ich kłopot. Widzę też, że odważniej ludziom mówię, jeśli nie chcę na jakieś tematy rozmawiać, staram się ucinać takie monologi osób, którzy snują opowieść, aby sobie ulżyć kosztem mojego samopoczucia, a później żyć nadal w starym schemacie. Wolę obcować z osobami, które mają chęć do działania czy jakiś rodzaj pozytywnej energii, dobrego nastawienia. Może stąd pomysł, aby zapisać się na wolontariat i spożytkować dobrze mój czas. Pewnie są i inne powody…

Również uwielbiam rower. :haha: Jeżdżę nim w ciemnicy, bez oznaczeń, świateł i to mnie jakoś uspokaja. Ciemny wieczór albo noc, gdzie czuję spokój i nie słychać tyle hałasów. Chodzę też na basen albo odwiedzam las. Bardzo lubię las. Odpręża mnie czytanie książek albo dobry film.

Zapisałam się też na warsztat dotyczący zakładania własnej firmy, bo przewija mi się to przez głowę, co jakiś czas i chcę rozeznać się w tym temacie. To jakiś rodzaj odnalezienia się i złapania czegoś, ale nie wiem czy odczuję na nowo poczucie sensu. momentami mam nieodparte wrażenie, że w moim życiu musiałoby się wydarzyć coś równie silnego, co by spowodowało przyćmienie tych obecnych odczuć.

Kilka dni temu śniła mi się mama. Była ubrana na biało w piękna bluzkę, byłam pod ogromnym wrażeniem, że ją widzę, w jednej chwili wszyscy ludzie byli tłem. Podeszłam do niej bliżej i ona coś mówiła, a ja przytuliłam się do niej i płakałam w jej ramionach.
Później z rana pomyślałam, że moje życie już nie jest dla nikogo tak ważne jak dla niej i ja nie jestem ważna dla nikogo, jako człowiek.
Avatar użytkownika
felicity
 
Posty: 397
Dołączył(a): 28 lip 2007, o 23:31

Re: żałoba po mamie

Postprzez ewka » 10 wrz 2012, o 17:26

felicity napisał(a):Mam nadzieję, że skorzystałaś ze swojego urlopu :kwiatek:

A dzięki :kwiatek:
Rewelacyjny nie był, ale po wariatkowie w firmie - odpoczęłam.

Jaś Mela mnie zafascynował. No i jego przewodnik rzecz jasna również.
Masz rację, ludzie z pasją są fascynujący. Nie ma lepszych czy gorszych... chyba jedynie bardziej lub mniej widoczne. I te widoczne "sieją" i "zarażają". I fajnie, bo a nuż komuś pozytywnie coś zaszczepią.


Odkryć w sobie taką siłę przekazu lub coś w czymś czuję się dobrze, kompetentnie i pewnie. Tego mi brakuje w moim życiu obecnym. U mnie jest to nadal poszukiwanie. Wskazówki czasu się przesuwają, a ja tego nie wiem o sobie. I jak mam sobie wyobrazić siebie za 5 lat to jest mi trudno, bo jakbym z tyłu głowy miała kłopot z ponownym zaufaniem życiu.

A to mi przypomniało czas, kiedy dzieci zrobiły się duże, czasu dzięki temu dla siebie zaczęłam mieć więcej i gdzieś ktoś kogoś zapytał, co chce robić i jak widzi siebie w najbliższych latach. I kiedy to pytanie skierowałam na siebie, to się przestraszyłam... bo po prostu nie wiedziałam. I poczułam pustkę. I choć nie zaczęłam na siłę szukać, to jakoś samo wyszło. Nie czuję pustki, potrafię sobie zapełnić czas, a i tak mi go ciągle za mało... aktualnie dziergam na szydełku firankę i jestem bardzo zadowolona. Hmm... no owszem, to może nie jest jakoś ekstra ambitne zadanie, ale kurczę daje mi wiele radości. A jeśli uda mi się ją ukończyć (a uda się!), to radocha będzie jeszcze większa. Wychodzę z założenia, że warto opanować sztukę zadowolenia i radości z rzeczy "małych"... małych w cudzysłowie, bo jakoś nie lubię wartościować - dla mnie to duża rzecz, dla Ciebie (czy kogoś innego) może to być zupełnie nieistotne czy śmieszne nawet. Ważne jest, czym to coś jest dla nas. I tak (wydaje mi się) dobrze jest na to patrzeć. Nie sądzę też, że "małe" może hamować, by nie sięgać po "większe"... a może wręcz przeciwnie. Bo jeśli mi się ta firanka uda, to następną zrobię dużą na duże okno :D

Jak myślę o wydarzeniach z przeszłości to czasem mam odczucie jak niedawno się coś wydarzyło, po czym okazuje się, ze upłynęło już 3 lata. Dziwne wrażenie poczucia czasu.

Już. Z perspektywy lat powiem Ci, że im dalej - tym szybciej. I nie jest to tylko moje wrażenie.

Z drugiej strony jest jeszcze to, o czym pisałam wcześniej, a może faktycznie warto doceniać to, co już mam, a nie „…sięgać dalej niż na wyciągnięcie ręki, bo po cóż byłoby niebo?”. Trudno mi odszukać środek, jakbym odbijała się raz od jednej raz od drugiej bandy.

Myślę, że ten środek jak najbardziej wskazany. Bo i doceniać trzeba i sięgać też.
„…sięgać dalej niż na wyciągnięcie ręki, bo po cóż byłoby niebo?” - to jest BARDZO ładne zdanie!
Człowiek tak jest zbudowany, że raczej skłonność do sięgania posiada. Do tego potrzeba (jak i do wielu innych "rzeczy") cierpliwości, czasu, uważności i odwagi... żeby nie umknęło. Żeby wykorzystać dar losu, żeby go zauważyć.


Jak napisałaś „teraz jesteś w przestrzeni startowej” to mnie przywołuje do porządku.

To dobrze :)

Jednak chyba kłopot leży w tym, aby marzyc o tym, co rokuje, że się spełni, aby było mniej rozczarowania w moim przyszłym życiu.

Czasem trzeba zaryzykować, próbować, smakować. Koleżanki spełniają się jako mamy... Ty nie jesteś "obciążona" dzieckiem, więc masz większe pole manewru. Może Cię nic nie zafascynuje, nie porwie... może to się zdarzyć kiedyś dopiero. Moja siostra np. dopiero kilka lat temu odkryła w sobie duszę poety. I pisze, gdzieś tam publikuje... no żyje tym. Także wiesz, Felicity... nie da się wszystkiego zaplanować co do dnia i godziny.

Nawet jak mam nadal pracować w tym miejscu gdzie pracuję to pragnęłabym czuć, że to jest mój wybór i moje spełnienie.

Rozumiem, że w tej chwili tego nie czujesz? A właściwie dlaczego?

Nie wiem może na początku trzeba się bardziej zmusić i nie myśleć za dużo.

Łatwiej jest, kiedy nie trzeba się zmuszać... ale czasami trzeba. Obstawiam więc zmuszanie. Bo lubimy być takimi trochę leniwcami... jednak o człowieku stanowią czyny. I choć może to brzmi trochę patetycznie, to jednak tak myślę. Bo kiedy jest do zrobienia to czy tamto, to moje myśli (że jutro, że kiedyś, a nie chce mi się, a może coś wymyślę) nie mają w tym momencie żadnej wartości.

Skrzynia czeka. To kwestia pogody i decyzji, aby postanowić - kupuję farbę i pojechać.

No? I jak tam? Pomalowana?

Relacje z ludźmi mi się bardzo porządkują. Wyraźnie widzę, że są znajomości, które mi nie służą. Po spotkaniu z niektórymi osobami nie czuję się dobrze, bo mają takie przekonania na temat świata, ludzi czy życia, że udziela mi się ich marudzenie. I jestem jakaś tym zaskoczona, że wcześniej tego nie widziałam albo e osoby takie były, a ja to akceptowałam albo oni się zmienili pod wpływem swoich doświadczeń i szukają usprawiedliwień, bo czują opór przed zmianą. Jednak to już ich kłopot. Widzę też, że odważniej ludziom mówię, jeśli nie chcę na jakieś tematy rozmawiać, staram się ucinać takie monologi osób, którzy snują opowieść, aby sobie ulżyć kosztem mojego samopoczucia, a później żyć nadal w starym schemacie. Wolę obcować z osobami, które mają chęć do działania czy jakiś rodzaj pozytywnej energii, dobrego nastawienia. Może stąd pomysł, aby zapisać się na wolontariat i spożytkować dobrze mój czas. Pewnie są i inne powody…

No proszę! Ile dobrych rzeczy wyszło z Ciebie Felicity! :oklaski:

Również uwielbiam rower. :haha: Jeżdżę nim w ciemnicy, bez oznaczeń, świateł i to mnie jakoś uspokaja. Ciemny wieczór albo noc, gdzie czuję spokój i nie słychać tyle hałasów. Chodzę też na basen albo odwiedzam las. Bardzo lubię las. Odpręża mnie czytanie książek albo dobry film.

No to mamy tutaj wiele podobieństw... może za wyjątkiem tej ciemnicy. Ja uwielbiam wieczory, ale rower mam ze światłami!!! I tutaj APELUJĘ o światła!!!

Zapisałam się też na warsztat dotyczący zakładania własnej firmy, bo przewija mi się to przez głowę, co jakiś czas i chcę rozeznać się w tym temacie. To jakiś rodzaj odnalezienia się i złapania czegoś, ale nie wiem czy odczuję na nowo poczucie sensu. momentami mam nieodparte wrażenie, że w moim życiu musiałoby się wydarzyć coś równie silnego, co by spowodowało przyćmienie tych obecnych odczuć.

Warsztaty dobra rzecz... może się przyda, może się nie przyda, ale cóż szkodzi wiedzieć?

momentami mam nieodparte wrażenie, że w moim życiu musiałoby się wydarzyć coś równie silnego, co by spowodowało przyćmienie tych obecnych odczuć.

Jeśli miałoby to być równie silne, ALE POZYTYWNE, to jak najbardziej!
Jeśli nie zdarzy się... doceń magię czasu. On też potrafi. A że wydajesz się bystrą obserwatorką siebie i otaczającego Cię świata - nie wydaje mi się, aby to był czas stracony.


Później z rana pomyślałam, że moje życie już nie jest dla nikogo tak ważne jak dla niej i ja nie jestem ważna dla nikogo, jako człowiek.

Bo takie relacje tworzą się TYLKO na linii matka-dziecko.

Mnie też się czasem śnią rodzice, a minęło już prawie 20 lat od ich śmierci. I mocne są te sny, taka wygłupiona się z nich budzę. I myśli (o śnie, o nich) towarzyszą mi potem przez kilka dni. Nie wiem, dlaczego tak się dzieje i po co... no ale jest.

Sorki, że tak późno
:kwiatek2: :serce2: :kwiatek2:
Avatar użytkownika
ewka
 
Posty: 10447
Dołączył(a): 4 maja 2007, o 18:16

Re: żałoba po mamie

Postprzez felicity » 15 paź 2012, o 21:55

Dziś będzie smutno.
Wróciłam z imprezy integracyjnej, spotkanie w pracy- po pracy. Jakoś odczuwam zmęczenie, tymi samymi ludźmi, brakiem bliskości z nimi z jednej strony, a z drugiej świadomość, że to tylko ludzie z pracy, którzy przychodzą i odchodzą w moi życiu. Gdy wyszłam na chwilę na dwór, zobaczyłam nagle, że czy jestem tam z nimi w środku czy mnie nie ma, oni tego nie odczuwają, nie widzą, nie zaznaczam się. Nie wiem do końca z czego to wynika, ze w jednych grupach jak jestem to mnie pełno, a w innych jakbym była wypełniaczem przestrzeni. Nawet ostatnio złapałam się na tym, że jeśli kiedyś nie będę tutaj pracowała to po części poczuję ulgę. Miałam takie momenty, ze nie chciało mi się jakoś spinać. Jakbym nie pasowała do nich, zresztą nie wiem gdzie ja pasuję.
Wychodzi ze mnie to poczucie ,że jak zmarła mi mama to nikt w czasie urlopu nie zadzwonił, nie zapytał jak sobie radzę i czy mi w czymś nie pomóc. Z drugiej strony przecież ludzie nie mają takiego obowiązku, ale to rodzaj zawodu, który gdzieś we mnie siedzi, a przecież nie powinno tak być, bo na co dzień nie walczę o budowanie relacji z tymi ludźmi. Może nie powinno się chodzić na spotkania integracyjne z pracownikami, bo praca to po prostu praca. Jakoś trudno mi na to spojrzeć obiektywnie. Smutkiem napawa mnie fakt, ze pracuję tam ponad 7 lat i jesteśmy dla siebie tacy nieodgadnieni.
Utwierdziłam się tez w przekonaniu, że są równi i równiejsi, ze jednym bliżej do władzy i czerpią z tego korzyści, nawet nie tyle finansowe co takie dowartościowujące i jakoś mnie to zmierziło. Odsuwam się od nich, dystansuję i oddalam. Czuję też przesyt tym miejscem. Taka „ciepła posadka” w budżetówce. Z drugiej strony świadomość kredytu i tego, że to nie koncert życzeń i czas na wybrzydzanie skoro jest takie bezrobocie. Może za bardzo to analizuję….

Bardzo chce mi się płakać w ostatnich dniach. Może to efekt, ze za kilka dni obchodzę urodziny i niebawem 1 listopada. Dotykam blizny, która nawet nie wiem czy do końca się zagoiła.

Chyba uderza mnie to, ze jestem dla większości ludzi kimś od pomalowania, od wysłania maila, przelania pieniędzy.

Mam tez wrażenie, że nie jestem dla nikogo tak mocno ważna, kto by zatęsknił gdyby mnie nie było? Taki rodzaj pustki odczuwam. Tak głęboko w środku. To odczuwanie od ostatniego maila się nie zmniejszyło. Jakoś zdaję sobie sprawę, że moje życie nie jest takie jakie bym chciała i to rozczarowanie mi bardzo ciąży. Jakbym nie umiała się ze sobą ułożyć i tak się jakoś ciągnie, rozpada, przesuwa i nie mam w sobie ładu. I bardzo wiele rzeczy, które chcę to równocześnie ich nie chcę. To jakiś beznadziejny stan. Jakbym nie umiała się sama w sobie zebrać, aby się w końcu na coś się decydować. Nie wiem, może pod powierzchnią tego radzenia sobie, jako tako coś siedzi ukrytego.

Mam dni, że mi się odechciewa i odczuwam brak motywacji, tak po prostu i już. Nawet jak jadę autobusem albo rozmawiam z kimś to nie staram się
Zresztą samo odbieranie świata w znaczeniu percepcji jako takiej mocno mi się przesunęło.

Nie wiem jako dotrzeć do sedna w sobie, jako odpowiedzieć sobie na fundamentalne pytania, czego chcę i do czego chcę dojść. Z drugiej strony jak by tu wyważyć, aby nie chcieć za dużo, aby nie zakwitło na dobre rozczarowanie.

Czuję zmęczenie tym moim dotychczasowym życiem i tym, że chciałabym coś zmienić, a nie wiem, co miałoby ulec zmianie, abym poczuła, ze jest lepiej. Zresztą nie wiem, może za bardzo się nad sobą rozczulam.
napisałaś o tym działaniu i być może to jest to, ze za dużo pracuje mózg a za mało ręce.

Wczoraj byłam rowerem w lesie. Bardzo dużo mi to daje. Świateł nie potrzebowałam, bo było bardzo jasno .

Szydełko kojarzy mi się z moją mamą, bo ona robiła coś podobnego, ale na czółenku i nazywa się to frywolitki. Do dzisiaj jak gdzieś przechodzę koło straganu i widzę te robótki to jakoś mnie to porusza. Mam ogromny sentyment do tej techniki.

Skrzynia nadal czeka…

Dziękuję za uwagę jaką poświęcasz na czytanie moich wpisów. :kwiatek:
Avatar użytkownika
felicity
 
Posty: 397
Dołączył(a): 28 lip 2007, o 23:31

Re: żałoba po mamie

Postprzez Abssinth » 16 paź 2012, o 08:04

bardzo czesto sytuacja smierci rodzica moze wyzwolic w nas energie, by zyc tak, jak chcemy....to poszukiwanie sensu, wlasnej drogi, ktore teraz przezywasz, poczucie bezsensu tego, co robi,sz tego, ze otoczona jestes ludzmi, z ktorymi niewiele Cie laczy - to normalna sprawa.

tylko, kiedy jestesmy niezadowoleni z tego, co jest, chcemy i mozemy cos zmienic....

przytulam Cie mocno, Felicity...
Avatar użytkownika
Abssinth
 
Posty: 4410
Dołączył(a): 6 maja 2007, o 01:39
Lokalizacja: Londyn

Re: żałoba po mamie

Postprzez felicity » 23 paź 2012, o 20:29

Bardzo dziękuję Abssinth za takie słowa :buziaki:
Avatar użytkownika
felicity
 
Posty: 397
Dołączył(a): 28 lip 2007, o 23:31

Re: żałoba po mamie

Postprzez ewka » 9 lis 2012, o 20:03

felicity napisał(a):Szydełko kojarzy mi się z moją mamą, bo ona robiła coś podobnego, ale na czółenku i nazywa się to frywolitki. Do dzisiaj jak gdzieś przechodzę koło straganu i widzę te robótki to jakoś mnie to porusza. Mam ogromny sentyment do tej techniki.

Kiedy się zabierałam za moją firankę, to na youtube szukałam filmików z szydełkowaniem. I właśnie jak urzeczona wgapiałam się w te frywolitki. Niesamowite są.

Na imprezy integracyjne nie chodzę. Byłam tylko jeden raz i stwierdziłam, że to aż nadto.

Wiesz Felicity... bliskie jest mi to, co piszesz o relacjach z innymi. Może mamy podobnie (tak mi się wydaje), może nie, jakoś to pewnie sama ocenisz. Ja, choć na pewno jestem częścią grupy choćby organizacyjnie, to tę swoją przynależność czuję tylko tak właśnie. Tak organizacyjnie. Tylko. A że znam tych ludzi od lat i z mniej odświętnych sytuacji również... to mi nie żal, że tak jest. Bo nie potrafię integrować się z kimś, kto za karkówkę z grilla i dwa piwa "sprzedaje duszę diabłu"... a ja lubię być sobą. I nie lubię udawać. Jest we mnie dusza samotnika, jak to stwierdziłam ostatnio - i dobrze mi samej z sobą. Fakt, w takim układzie szanse na pytanie "co u ciebie" czy "jak się czujesz" - maleją. Stwierdzam jednak, że samotność człowieka (tak w ogólnym pojęciu) jest mu przypisana tak z marszu. I zdanie de Mello "opowiedz jak pachnie róża" jest (dla mnie) bardzo wyraziste.

Nie wiem, jak przeżywasz chwile naprawdę trudne... bo ja się wtedy zamykam. Czy rzesze znajomych i "przyjaciół" są (byłyby) mi wtedy potrzebne? Jakoś nie czuję, bo ja w takich momentach nie umiem rozmawiać i nie umiem z siebie wylewać. No tak mam. Pamiętam jakiś wywiad z żoną kogoś z samolotu smoleńskiego... że oparciem dla niej byli wtedy znajomi i przyjaciele, bo 24h/dobę przesiadywali z nią u niej w domu. No ja bym tego nie zniosła, bo ja muszę sobie sama poprzeżywać.

I tak naprawdę mam jedną koleżankę, z którą widujemy się 1 lub 2 razy w tygodniu (po sąsiedzku). I sobie na tematy rozmawiamy. Ona ma podobnie - o tym, z czym się musi zmierzyć i poprzeżywać może rozmawiać już po. Przerwę w kontaktach mamy wtedy, kiedy się coś dzieje. I potem o tym rozmawiamy... lub nie zaraz potem. Czasem po miesiącu lub dwóch.

Piszę Ci o tym, bo może czujesz się jakaś "naznaczona innością"... a może wcale taka inna nie jesteś. Jakoś w życiu trzeba się odnaleźć i nie ma jednej, jedynie słusznej miarki dla wszystkich.


Nie wiem jako dotrzeć do sedna w sobie, jako odpowiedzieć sobie na fundamentalne pytania, czego chcę i do czego chcę dojść. Z drugiej strony jak by tu wyważyć, aby nie chcieć za dużo, aby nie zakwitło na dobre rozczarowanie
.
Myślę, że pytania zawsze będą jakieś... bo kiedy znajdziesz odpowiedź na jedno, to pojawi się następne. I że to trwa całe życie, bo zawsze pojawiają się nowe horyzonty i nowa ciekawość powstaje. Bardzo fajnie, że tak jest.
Nie naciskaj na siebie, Felicity. Życie samo przynosi masę odpowiedzi.

Jak Ci minął 1 listopada? Jaka różnica miedzy tym a ubiegłorocznym? Chcesz o tym mówić?

U mnie minął średnio... stwierdziłam, że pewne rzeczy, aby właściwie przeżyć, nie mogą być z biegu. Pewne rzeczy trzeba celebrować, przygotować się mentalnie, aby ze spokojem w nie wejść. Nie udało mi się teraz... ale już wiem, że na skróty się nie da, wszystko swego potrzebuje.

Całuję :cmok:

P.S. Bardzo spóźnione... ale niezwykle serdeczne życzenia urodzinowe. Aby się poukładało i układało.


Obrazek
Avatar użytkownika
ewka
 
Posty: 10447
Dołączył(a): 4 maja 2007, o 18:16

Re: żałoba po mamie

Postprzez Honest » 14 lis 2012, o 23:02

Abssinth napisał(a):bardzo czesto sytuacja smierci rodzica moze wyzwolic w nas energie, by zyc tak, jak chcemy....to poszukiwanie sensu, wlasnej drogi, ktore teraz przezywasz, poczucie bezsensu tego, co robi,sz tego, ze otoczona jestes ludzmi, z ktorymi niewiele Cie laczy - to normalna sprawa.

tylko, kiedy jestesmy niezadowoleni z tego, co jest, chcemy i mozemy cos zmienic....

przytulam Cie mocno, Felicity...



Abs, pieknie to ujęłaś... :cmok:
Avatar użytkownika
Honest
 
Posty: 8326
Dołączył(a): 25 sie 2007, o 22:03

Re: żałoba po mamie

Postprzez felicity » 19 lis 2012, o 00:11

Jak miło zobaczyć wpisy od Was :kwiatek:
Bardzo dziękuję za życzenia Ewcia :buziaki:

Mam chyba podobnie, że są takie obszary we mnie, że potrzebuję w samotności przetrawić to co jest dla mnie trudne i dzieje się w moim życiu. I do końca nie wiem czy to efekt trudności czy po prostu taką mam psychikę i osobowość, że nie potrzebuję tłumów. Coś czuję że faktycznie raczej to drugie, a to chyba dlatego, że takie współczucie i wyraz oczu " o jakaś ty biedna" mnie nie wspierają i odbierają siły. Jak mi coś jest to chce o tym otwarcie porozmawiać, a nie omijać temat, nawet jak to dotyczy śmierci. Nazywać i formułować na głos myśli, które układają się w inną jakość i często wtedy czasem jak komuś coś opowiadam, tak z głębi serca to nagle coś odkrywam nowego. Kilka osób mnie wypytywało co i jak się wydarzyło po śmierci mamy, ale ich raczej obchodziła relacja zdarzeń jak to oceniam z perspektywy i często odwoływali się do jakiegoś swojego doświadczenia, "jak mi zmarł ojciec to..." albo " gdy odeszła moja siostra, wówczas..", oni nie pytali jak ja się czuję, czy sobie radzę albo nie radzę, bo z jednej strony ludzie nie wiedzą o tym, że mogliby zapytać albo wykazać troskę i nie jest to nie na miejscu, albo tez może boją się, że faktycznie musieliby coś zrobić i nie wiedza do końca co i jak, zatem mnóstwo różnych obaw się za tym kryje. Zresztą ja po tym doświadczeniu już wiem co bym powiedziała, gdyby w życiu moich bliskich osób wydarzyła się taka sytuacja, wcześniej tez było to dreptanie po omacku i bazowanie na empatii i intuicji. I dochodzę do wniosku, że nie czuję do nich żalu o to, że nie wykazali zainteresowania, ale raczej jest to dowód na to, że zweryfikowały mi się znajomości. Z tymi, którym opowiadałam, rozmawiałam czy dzwoniła do nich kiedy było mi trudno to jestem z nimi bliżej, a takie osoby z którymi w ogóle na ten temat nie rozmawiałam są mi bardziej obce i oddaliłam się od nich. Smutki nas zbliżają do ludzi, gdy się nimi dzielimy.
Jednak zgadzam się z Tobą, że w pewnych sytuacjach człowiek jest sam.

Też lubię być sobą, lubię przebywać z ludźmi z którymi czuję się swobodnie, nie ma tego swoistego napięcia. W pracy jest ono prawie zawsze. Zresztą praca to osobny temat. Ostatnio było tam burzliwie, bo dyrektor wezwał mnie na rozmowę, bo wykazałam się pewnym zaniedbaniem( tutaj miał rację akurat) ale duża cześć pracowników robi to również, no a tylko ja dostaję OP. Jak dla mnie albo wzywa każdego po kolei i kryteria są jedne dla wszystkich albo odpuszcza każdemu i przymyka oko. Jednak innym nie zrobi pogadanek, bo oni go podwożą samochodami ( ja nie posiadam auta) i żyje w koalicji w podwładnymi. Po tej sytuacji spadła mi lojalność wobec niego, a na drugi dzień po tej rozmowie miałam motywację do pracy bliską zeru. Przykre jest i to, że dyrektor nie umie normalnie rozmawiać ze mną, jakby nie widział, ze szkoda życia na takie rozgrywki. Kolejny obszar weryfikacji.

Tematyka śmierci jest w dalszym ciągu obecna w moim życiu. Natrafiłam na książkę "Możesz odejść, bo cię kocham" Renaty Dziurdzikowskiej i czytałam kilka fragmentów w księgarni. Dużo przykładów z życia. Później przypadkowo trafiłam na artykuł w „Wysokich obcasach” o dziewczynie chorej na raka, która 2 dni później zmarła. Jest nawet jej blog w necie i nosi nazwę chusteczka, a jej już nie ma...

Jakoś inaczej doświadczam swojej śmiertelności, tego, ze naprawdę umrę i przestanę istnieć, mojego ciała już nie będzie, świat pobiegnie dalej, ale już beze mnie.... Wcześniej mnie to tak nie zajmowało, miałam takie iluzoryczne poczucie, że żyję i świat należy do mnie, że zdążę pójść na jeszcze jedne studia, że mam mnóstwo czasu i mam dużo mocy do zmian w sobie i nagle zdaję sobie sprawę, że nie mam totalnie kontroli, kiedy i jak umrę i to mnie przeraża. Co ciekawe, jedna kobieta, która pracuje w hospicjum powiedziała, że jak obserwuje umierających to ma wrażenie, że oni niby wierzą, że umrą, ale że jeszcze nie teraz, że jeszcze nie w tej chwili i nie w tym momencie. i zastanawia mnie jak to jest, że jedni mają tak silną wolę życia, że będą walczyli o jeszcze jeden tydzień w chorobie, a inni niekoniecznie. Myślę też o tym, że nawet śmierć jest nierówna, bo jedni przeżyją ją w otoczeniu najbliższych, inni w totalnej nieświadomości, jeszcze inni zginą w wypadkach nagle, gdzie ich ciało będzie na przykłada zmasakrowane.
Czasem wydaje mi, ze już tyle przeżyłam, że moje istnienie trwa i tak już długo, że dużo dostałam mimo trudności, alkoholizmu ojca i różnych perypetii po drodze. Mam za co dziękować. Tylko kto to usłyszy, chyba niestety już za późno…

Oglądałam film Haneke „Miłość” i po wyjściu z kina nie mogłam poskładać myśli. Zresztą jego filmów się nie zapomina. Mocne, genialne kino.

Po śmierci mojej Mamy wiadomość o tym, ze ktoś znany umarł ma dla mnie inne znaczenie. Wcześniej była to po prostu informacja, a dzisiaj już nie. Jak się okazuje niezwykle łatwo jest umrzeć.

No a 1 listopada pojechałam z moim bratem na grób Mamy. Padał deszcz, więc nie byliśmy długo. Emocje były podobne jak rok temu, ale mniej intensywne. Razem było nam tez jakoś raźniej i lżej. Mojemu bratu śniło się, że nasza Mama patrzy na niego i ich synka przez okno balkonowe- śmialiśmy się, że dostała przepustkę na jeden wieczór, bo nigdy za swojego życia nie zobaczyła swojego wnuczka.
3 listopada pojechałam późno wieczorem na pobliski cmentarz, pobyć w takiej atmosferze naszego wyjątkowego polskiego święta. Jak tam stałam to poczułam, że nie boję się śmierci tak intensywnie i że póki żyję jestem potrzebna żywa światu i ludziom.

Postanowiliśmy na drugą rocznicę kupić i postawić Jej nagrobek. Mama często mówiła, „takie coś innego”, jak coś się Jej podobało, więc zrozumiałe, że klasyczne rozwiązania nie wchodzą w grę. Dlatego plastikowe kwiaty, które kładzie jej mama, a moja babcia- toleruję, a jak mi brzydną i odleżą swoje to wyrzucam.

Łapię się na tym, że nie umiem sobie wybaczyć do końca ostatniej rozmowy z NIĄ. Mam wrażenie, że to moja zadra. Czuję jakbym miała dług do spłacenia wobec tego najważniejszego ludzkiego życia, które przestało trwać, a ja do tego przyłożyłam swoją cegiełkę :cry: .

I jest jeszcze jedno co nie daje mi spokoju. Zanim dowiedziałam się, że mama próbowała popełnić samobójstwo, gdy wchodziłam do budynku miałam dziwne wrażenie, jakbym nie mogła iść, taki opór własnego ciała. Do dzisiaj nie wiem czy to było tylko wrażenie czy to było coś innego.

Zastanawia mnie tez to, że jeśli Bóg istnieje to, dlaczego trzyma człowieka w szachu i nie dał ludzkości pewnika, że istnieje?
Rozmyślam też nad poczuciem spełnienia w życiu, przecież po śmierci i tak nie będziemy pamiętali, co się spełniło, nie będzie nas i nie będziemy czuli, więc czy to poczucie rozliczania swojego życia samemu przed sobą jest takie istotne- o ile będziemy mieli świadomość umierania.... Jak widać jestem agnostykiem.
Ostatnio mam tak czas zadawania sobie różnych pytań, takich fundamentalnych.

Tak to mądre, aby siebie nie poganiać, ale pokusa jest niemała.

Pozdr Ciebie serdecznie Ewka :kwiatek: oraz wszystkich innych czytelników i rozmówców :buziaki: .
Avatar użytkownika
felicity
 
Posty: 397
Dołączył(a): 28 lip 2007, o 23:31

Re: żałoba po mamie

Postprzez impresja7 » 12 gru 2012, o 11:11

Jak sie masz Felicity?
impresja7
 
Posty: 938
Dołączył(a): 25 lis 2012, o 11:05

Poprzednia stronaNastępna strona

Powrót do DDA

Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników i 36 gości

cron