I znów wczoraj doprowadził mnie do łez...napił się i do mnie zadzwonił z pretensjami. Jak zwykle były kolejne wyzwiska. Im dłużej się z nim nie spotykam i im więcej odbieram tego typu telefonów tym bardziej przekonuję się, że podjęłam słuszną decyzje.
Wiem, że mały cierpi, bo zniknęłam nagle tak samo jak i nagle się pojawiłam. Jest mi przykro z tego powodu
tylko co ja mogę? Nie mogę nic. Do tańca, miłości i tworzenia rodziny potrzeba dwojga, a on nie chce ze mną współpracować. Powiedział mi wczoraj, że od kilku miesięcy wciąż słyszy to samo i, że ma tego dość. Odpowiedziałam mu tylko jedno "gdybyś miał dość to zmieniłbyś coś w swoim i naszym życiu, a że tego nie robisz, znaczy, że tobie jest tak dobrze."
Czemu ja byłam taka głupia i w ogóle się w to wpakowywałam? Czemu po tych dwóch pierwszych spotkaniach zignorowałam lampkę, która mi się w głowie zapaliła?
Odpowiedź jest prosta - długo wcześniej byłam sama, chciałam zapomnieć o kimś bardzo ważnym w moim życiu, potrzebowałam trochę ciepła i bliskosci no to teraz mam za swoje. Nie dość, że nie zapomniałam o tamtym mężczyźnie to jeszcze teraz mam straszny mętlik w głowie. Wiem, że nie chcę już z nim być, to za bardzo bolesne. Odeszłam. Już nie wrócę. On teraz mnie będzie prześladował. Kiedyś mi powiedział i wczoraj to powtórzył, że on mi nie odpuści i tak czy siak będę z nim.