chciałabym umrzeć....

Problemy związane z depresją.

chciałabym umrzeć....

Postprzez alutka_87 » 14 paź 2012, o 16:12

Męczę się z przerwami 25 lat. Mam się męczyć kolejnych 50? Najgorsze w tym, że przydałby się taki mały guziczek "off" pstrykasz i już Cię nie ma, bo sama myśl o samobójstwie mnie przeraża.... Strach przed bólem i tym, że jednak się nie uda... To ma być prawdziwy powód dla którego jeszcze żyję? Tak, zawsze mogę iść po raz nasty na terapię, po raz nasty brać leki, lub po prostu życie jest piękne i jakiś tam sens życia istnienie... byle go odkryć. Ale po prostu życie nie jest frajdą. Nudnym obowiązkiem.... gdyby tak cyjanek sprzedawali na allegro...
alutka_87
 
Posty: 159
Dołączył(a): 5 paź 2009, o 22:56
Lokalizacja: kraina czarów

Re: chciałabym umrzeć....

Postprzez 346 » 14 paź 2012, o 17:27

A czego oczekujesz od nas, od tego tematu??
346
 
Posty: 31
Dołączył(a): 5 paź 2012, o 18:23

Re: chciałabym umrzeć....

Postprzez alutka_87 » 14 paź 2012, o 17:41

Nie chcę nikomu o tym mówić, to chociaż w ten sposób chciałam się wyżalić... Trzeba dać ujście takim uczuciom choć troche... Co ja mogę więcej oczekiwać o tematu.
alutka_87
 
Posty: 159
Dołączył(a): 5 paź 2009, o 22:56
Lokalizacja: kraina czarów

Re: chciałabym umrzeć....

Postprzez Księżycowa » 14 paź 2012, o 18:13

Witaj!

A ile masz lat jesli mozna wiedzieć?
Jeśli już tu pisałaś o sobie, to wybacz ale musiałam nie doczytać.
Rozumiem, że męczysz się z depresją?
Avatar użytkownika
Księżycowa
 
Posty: 6236
Dołączył(a): 23 paź 2009, o 11:36
Lokalizacja: Warszawa, Mazowieckie

Re: chciałabym umrzeć....

Postprzez alutka_87 » 14 paź 2012, o 20:17

Witaj,
mam 25 lat. męczę się, depresja nerwica...co jakiś czas opadam z sił po prostu....
alutka_87
 
Posty: 159
Dołączył(a): 5 paź 2009, o 22:56
Lokalizacja: kraina czarów

Re: chciałabym umrzeć....

Postprzez Księżycowa » 14 paź 2012, o 21:39

Nerwica... dobrze znany mi wątek... co Cię najbardziej męczy w niej?
Pisałaś, że terapię łączyłaś z lekami jak dobrze zrozumiałam? Bo wiesz, tabletki pomagają ale nie raz albo z reguły (nie wiem brałam raz w zyciu) dają efekt powrotu wszystkiego ze zdwojoną siłą. Może po prostu dlatego trudno Ci samej zapanować na stanami nerwicy? Z doswiadczenia (chodze na terapię) wiem, że samodzielna praca bez wspomagania jest może trudniejsza i to bardzo ale daje lepsze efekty. Nawet bym powiedziała, że leki spowalniają terapię.
Miałam etap kiedy chciałam w desperacji sięgnąć po leki, sugerowałam terapeutce ale ona nic na to i w sumie dobrze się stało, bo silniejsze ataki mi przeszły (no, poza sytuacjami nad którymi nie panuje totalnie jak możliwośc wystąpienia skutków ubocznych w przypadku braniu leków - graniczy u mnie z histerią), mam trochę większą świadomość. Miałam też etap kiedy byłabym zdolna oddac się na jakiś oddział psychiatryczny, bo nie wyrabiałam... ale przebrnęłam bez leków.
Próbowalaś terapii bez faszerowania się? Bo leki mają do siebie to, że eliminują problem, doleglowość i jesli jej nie ma, trudno ja analizować np. kiedy się pojawia, czy jest realna czy jest tworem naszego umysłu. Trudno też odnaleźć siły by odnaleźć w sobie racjonalne myślenie.
Wydaje mi się, że biorąc leki skupiasz sie na huśtawce jaką fundują niż na radzeniu sobie dolegliwością.

Jak w ogóle u Ciebie przebiega nwerwica, jesli można wiedzieć?
Avatar użytkownika
Księżycowa
 
Posty: 6236
Dołączył(a): 23 paź 2009, o 11:36
Lokalizacja: Warszawa, Mazowieckie

Re: chciałabym umrzeć....

Postprzez Iliada » 15 paź 2012, o 03:36

Tak naprawdę nie chciałbyś umrzeć. Nie tylko ból Cię powstrzymuje. Wiesz o czym ja mówię. Ale to dobra oznaka bo tzn ze nie jest aż tak źle. Ja też tak miałam. Tyle, ze bólu się nie bałam tak bardzo i się cielam, ale zabić się nie mogłam, a bardzo cierpialam, ciągle było mi źle, czułam się brzydka, nielubiana,niepotrzebna i z całą pewnością miałam depresję która nie trwała krótko. Ale teraz jest znacznie lepiej i czuje się szczęśliwa (wiadomo ze nie cały czas, ale dzięki tym złym chwilą potrafię odczuwać szczęście). Ty też możesz być szczęśliwa, ale może zacznij od znalezienia czegoś co mogłoby Ci dać nawet malutkie szczęście, np na początek może być to pasja, piesek.
Avatar użytkownika
Iliada
 
Posty: 258
Dołączył(a): 10 paź 2012, o 02:25

Re: chciałabym umrzeć....

Postprzez alutka_87 » 15 paź 2012, o 21:26

Iliada, tak, masz racje, nie chciałabym umrzeć. Chciałabym lepiej żyć, a skoro nie potrafię, to po co... Raz próbowałam, to była histeria połączona z ogromnym bólem, reakcja na zdradę ukochanego człowieka, nie udało się, po tym jak wylądowałam w szpitalu jednak się okazało, że jakimś ludziom zależy na mnie. To przeżycie powstrzymuje mnie przed następnym razem. Choć z drugiej strony, co jakiś czas przewijają się myśli o śmierci, dziwnie to brzmi ale nie płakałabym za utraconym życiem. Od zawsze mam poczucie, że żyję bo muszę, i choć czerpie radość z tego życia gdy mam okazję, staram się bynajmniej, i tak się męczę.

Księżycowa, około roku temu ukończyłam psychoterapię, która mi wiele pomogła. W połowie terapii zaczęłam brać leki, wiec nie wiem czy to ich skutek, ale po jej zakończeniu naprawdę cieszyłam się życiem. Na temat samej nerwicy radzenia sobie z nią mało jednak wyniosłam, głównie to było ogarnięcie przeszłości, dotarło do mnie też parę moich wad z którymi świadomie już dziś walczę.
Leki stosowałam parokrotnie, ponad pół roku, w sumie psychiatra niekoniecznie widział konieczność ale nalegałam. Na lekach czuje się innym człowiekiem. Opadają ze mnie pewne blokady, czuje się swobodniej, czysto myślę. Bardziej rozgadana, roześmiana, pewniejsza siebie. Potem przychodzi moment, że czuje że nie są mi już dłużej potrzebne, jestem silniejsza itp, a po paru miesiącach dopada znów dół, znów natrętne myśli i niska samoocena.
Co do psychoterapii jeszcze - i tyle wiem, że ona sama mi pomogła a nie leki, bo miałam z kim przegadać na bieżąco jakiś problem. Nawet jeśli to była zwykła błahostka która w mojej głowie urastała do super problemu. Naprostowało się moje myślenie, inaczej postrzegałam pewnie rzeczy. Po psychoterapii pozostałam znów sama z sobą. Nie mając z kim rozmawiać, znów pogrążam się w natrętnych myślach. Mam chłopaka, któremu wiele mogę powiedzieć, ale nie mogę zrobić z niego terapeuty przecież. Mam koleżanki od głupot czy lekkich tematów, ale nie chcę im zawracać głowy swoimi bezsensownymi rozkminami. I tak oto kroczeć po kroczku na nowo pogrążam się w dołku i im głębiej tym trudniej.
Moja nerwica to przede wszystkim fobia społeczna, zrezygnowałam ze wszystkiego co niesie za sobą wystąpienia publiczne (studia 2 razy porzucone) mam problemy z nawiązywaniem bliższych kontaktów, najgorsze za to z czym nie mogę sobie poradzić to natrętne myśli, najczęściej właśnie na temat drobnostek, trudno mi nawet wymienić jakie (generalnie na zasadzie, że ktoś źle o mnie przez coś pomyślał, albo coś zawaliłam, albo że palnęłam głupotę) To straszne uczucie jakby coś rozrywało od środka, jak taka natrętna mucha która nie chce się odczepić. Nie umiem ich uspokoić i skupić się na czymś innym też gdy one tak drąża... Od ich nadmiaru właśnie te myśli samobójcze itp...
alutka_87
 
Posty: 159
Dołączył(a): 5 paź 2009, o 22:56
Lokalizacja: kraina czarów

Re: chciałabym umrzeć....

Postprzez Księżycowa » 15 paź 2012, o 22:17

Na temat samej nerwicy radzenia sobie z nią mało jednak wyniosłam, głównie to było ogarnięcie przeszłości, dotarło do mnie też parę moich wad z którymi świadomie już dziś walczę.

Wydaje mi się, że tu tkwi Twój problem. Bo mieć czegoś świadomość, zrozumieć, to jedno ale wprowadzić w czyn pewne zmiany, to często przełamywanie wewnętrznych słabości i lęków. Jak działasz masz efekty widzisz, co Ci idzie najlepiej a nad czym musisz popracować.

Po psychoterapii pozostałam znów sama z sobą. Nie mając z kim rozmawiać, znów pogrążam się w natrętnych myślach.

Co do tego, że partner nie powinien być Twoim terapeutą, to prawda ale nic sie nie stanie jak mu powiesz, że masz gorszy okres, że sobie nie radzisz.
Zastanawiam sie dlaczego taki spadek u Ciebie po terapii, bo z założenia terapia jest wspomagaczem. Gdzieś przeczytałam, że 80% to nasza robota a 20% to terapia.
Pytanie czego oczekiwałaś od terapii i jak ją traktowałaś, jako co?


Leki stosowałam parokrotnie, ponad pół roku, w sumie psychiatra niekoniecznie widział konieczność ale nalegałam. Na lekach czuje się innym człowiekiem. Opadają ze mnie pewne blokady, czuje się swobodniej, czysto myślę. Bardziej rozgadana, roześmiana, pewniejsza siebie. Potem przychodzi moment, że czuje że nie są mi już dłużej potrzebne, jestem silniejsza itp, a po paru miesiącach dopada znów dół, znów natrętne myśli i niska samoocena.

Leki nie leczą niestety zaburzeń, tylko ułatwiają pozbieranie się kiedy osoba jest wrakiem na prawdę albo po prostu nie można spobie pozowlić na silne napady lękowe zpowodu na przykład pracy, dziecka...
Albo kiedy ktos nie jest w stanie iść sie umyć i psychicznie z tego pozbierać, nie podejmuje walki, nie je, nie pije.... Daje się je, żeby pacjent mógł zacząć nad sobą pracować, zacząć podejmować walkę jakąkolwiek, żeby miał do tego zdolność. Leki wyrównują chemię w mózgu, która jest zaburzona w takich stanach ale nic na stałe... byłoby cudownie gyby tak działały. Ale tak nie ma. Zdaniem psychiatry pewnie byłas po prostu zdolna do zmierzenia się z rzeczywistością. Pytanie dlaczego terapia działa tylko jak trwa... a poza tym z tego co piszesz zdaje mi się, że terapeuta powinien wiedzieć, że nie nalezy jej jeszcze kończyć. W końcu jest w tym temacie szkolony.
A powedz czy terapeuta sam zakańczał terapię, czy Ty sama czułaś, że nie jest Ci potrzebna i przestawałaś? Czy nie było tak, ze pod wpływem leków czułas się super i przestawałaś chodzic na terapię, przestałaś je brać i z czasem było gorzej?
Na logikę, to jak możesz rozwiązać swoje problemy, skoro leki je ,,zawieszają" , dają złudzenie, że jest ok. Odstawiasz lek i wszystko wraca niestety.
Może podejmij próbę i spróbuj chodzić na terapię bez leków? Myslałaś o tym?
Poza tym może poczytaj na DYSKUSYJNYM wątek ,,Wszystko o psychoterapii"? MOże Ci parę spraw to wyjaśni, może znajdziesz coś dla siebie.
Trzymam kciuki :pocieszacz:
Avatar użytkownika
Księżycowa
 
Posty: 6236
Dołączył(a): 23 paź 2009, o 11:36
Lokalizacja: Warszawa, Mazowieckie

Re: chciałabym umrzeć....

Postprzez alutka_87 » 15 paź 2012, o 22:40

A więc tak.
Partner mnie bardzo wspiera i pomaga, ale tak jak pisałam, nie zawsze o wszystkim można.

Psychoterapie zakończyłam bo po pierwsze - godziny i tematy już się wyczerpały - a po drugie - sama pani psycholog uznała, że już więcej mi nie pomoże. Sumiennie chodziłam na terapie, dawałam z siebie jak najwięcej, do samego końca. Czyli że przeszłam dużą zmianę, pozostała tylko moja praca nad sobą. W skrócie terapia zakończona sukcesem. Poskładałam w tym czasie swoje życie do kupy, wszystko było tak jak powinno być.

Masz racje, leki pomagają się pozbierać. Ale jak bardzo bym się starała, zawsze będę tą nieśmiałą strachliwą sierotką. Nie jestem w stanie nabyć otwartości i swobody. Żyje w wiecznym napięciu. Wiadomo, raz jest lepiej raz gorzej, ale czegoś ciągle w tym moim mózgu brakuje, że tylko na lekach jest tak jak powinno.

Na kolejną terapię mogą mnie nie chcieć, bo przecież jedną ukończyłam, psychiatra wspominała, że w razie czego może mi jeszcze zaproponować dzienny oddział, co nie wchodzi w grę.
alutka_87
 
Posty: 159
Dołączył(a): 5 paź 2009, o 22:56
Lokalizacja: kraina czarów

Re: chciałabym umrzeć....

Postprzez alutka_87 » 16 paź 2012, o 23:15

Po paru dniach ochłonęłam i jestem w stanie zdobyć się na trochę szczerości. Zrobiłam straszną rzecz, a niemoc ogarnięcia się z tą sytuacją doprowadziła mnie właśnie do chęci śmierci. Powoli rozwiązania docierają do mnie, wiem, że z każdej sytuacji jest jakieś wyjście, gorsze czy lepsze ale ważne, że jakieś. Sama jestem sobie winna, co dalej będzie dalej nie wiem, ale powoli oswajam się z tym co może być. Nie chciałabym przyznawać się do tej owej strasznej rzeczy, to dalej zbyt bolesne. Ważne, że wyciągam wnioski a emocje trochę opadają. Myśli o tej rzeczy były jednak tak paskudnie natrętne, że widziałam tylko jedno rozwiązanie.... Ale ani nie ma ludzi idealnych, ani pewne sytuacje nie są tak klarowne jak się mogą wydawać. Oby już było lepiej.
alutka_87
 
Posty: 159
Dołączył(a): 5 paź 2009, o 22:56
Lokalizacja: kraina czarów

Re: chciałabym umrzeć....

Postprzez Księżycowa » 16 paź 2012, o 23:27

alutka_87 napisał(a):Myśli o tej rzeczy były jednak tak paskudnie natrętne, że widziałam tylko jedno rozwiązanie.... Ale ani nie ma ludzi idealnych, ani pewne sytuacje nie są tak klarowne jak się mogą wydawać. Oby już było lepiej.



Pytanie co wg kogo jest straszną rzeczą. Zakładam, ze nie zabiłaś nikogo ;) .
Kazdemu zdarzy sie postąpić paskudnie w jakiś sposób. Wyciągnęłaś wnioski, nauczyłas się na błędzie. Tak jak napisałaś każdy jest człowiekiem i każdy ma prawo do błędów. Biczować się powinni Ci, co nie mają skrupułów, wyrzutów. Pewnie żyje im sie lepiej ale Ty jesteś lepszym człowiekiem:).
Avatar użytkownika
Księżycowa
 
Posty: 6236
Dołączył(a): 23 paź 2009, o 11:36
Lokalizacja: Warszawa, Mazowieckie

Re: chciałabym umrzeć....

Postprzez alutka_87 » 16 paź 2012, o 23:37

Zdradziłam z kimś przypadkowym... Nie do końca, nie perfidnie, fizycznie niby też nie, ale jednak.... Byłam zdecydowana już wcześniej rozstać się z partnerem, może przez to coś się we mnie wyzwoliło, stało się, teraz boję się że się wyda a rozstać się i tak nie umiem. Czuje się jak ostatnia sz**** ... Jeśli się z nim rozstanę, i tak nie chcę by cierpiał przez zdradę, nie zasłużył na to, wiem, jak go to zaboli. Mam wielu znajomych którzy zdradzają na potęgę, potem się żenią albo długo jeszcze trwają w niby to świetnym związku. Ja tak nie umiem, nigdy więcej sobie nie pozwolę na to. Może do tego musiało dość bym obudziła się z jakiegoś marazmu jaki ogarnął mnie ostatnio. Taka terapia szokowa....
alutka_87
 
Posty: 159
Dołączył(a): 5 paź 2009, o 22:56
Lokalizacja: kraina czarów

Re: chciałabym umrzeć....

Postprzez Księżycowa » 16 paź 2012, o 23:45

alutka_87 napisał(a):Mam wielu znajomych którzy zdradzają na potęgę, potem się żenią albo długo jeszcze trwają w niby to świetnym związku. Ja tak nie umiem, nigdy więcej sobie nie pozwolę na to. Może do tego musiało dość bym obudziła się z jakiegoś marazmu jaki ogarnął mnie ostatnio. Taka terapia szokowa....


Bardzo dobrze świadczy o Tobie to, że nie umiesz tak, że nie chcesz, że się tym brzydzisz. Znajomi.... no cóż, pozostawię bez komentarza.
Kochasz faceta z ktorym jesteś? Może to przejsciowe? Czasem w stałym związku (tez tak mam) niektórzy albo i wszyscy odczuwaja chęc wyzwolenia i braku zobowiazania. Codzienność potrafi byc dobijająca... ale wiem po sobie, że kocham swojego faceta i w takich okresach zagryzam zeby i choc zdarzają się rzadko... czekam. Staram się panować nad soba i słuchac rozumu.
U mnie to się pojawia jak jest więcej problemów na przykład i czuję, ze się z facetem rozjeżdżamy... potem jakaś kłotnia, upust emocji a potem rozmowa i wszystko spada.
Jesteś pewna, że definitywnie przekrteślilaś związek?
Avatar użytkownika
Księżycowa
 
Posty: 6236
Dołączył(a): 23 paź 2009, o 11:36
Lokalizacja: Warszawa, Mazowieckie

Re: chciałabym umrzeć....

Postprzez alutka_87 » 17 paź 2012, o 00:04

Jesteśmy ze sobą od roku. Pierwszy raz przekreśliłam ten związek po paru miesiącach jego trwania. Rozmawiałam o tym trochę z moją terapeutką, ona kiedyś powiedziała, że warto poczekać, że może to mój przyszły mąż. Śmiałam się z tego ale później naprawdę jakoś związek rozkwitł. Czułam że to ten na całe życie. Od pewnego czasu jednak sama już nie wiem czy go kocham czy nie. Może to popadło trochę w rutynę, nie idzie do przodu. nie mieszkamy ze sobą, na razie to mało realne przez jeszcze jakiś czas. Ja na stancji, on z rodziną. Bardzo mnie to dobija, te jego ciągłe obowiązki domowe, to że mało kiedy nocuje u mnie. Widzę związki znajomych które dużo później od nas zrodziły się a już są na dużo dalszym etapie. Ale to pierwszy mój chłopak, który jest naprawdę dojrzały, odpowiedzialny, mogę na niego zawsze liczyć, wspiera mnie bardzo, jest bardzo dobry dla mnie. Właśnie to taki związek który zrodził się nie z namiętności a przyjaźni i zainteresowań. Z drugiej strony z tą namiętnością jest właśnie kiepsko. Oczywiście rozmawialiśmy wiele razy i o tym i o tym zamieszkaniu, ja pewne rzeczy naprawdę rozumiem, ale chciało by się trochę czegoś innego....
Ostatnio edytowano 17 paź 2012, o 00:14 przez alutka_87, łącznie edytowano 1 raz
alutka_87
 
Posty: 159
Dołączył(a): 5 paź 2009, o 22:56
Lokalizacja: kraina czarów

Następna strona

Powrót do Depresja

Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników i 272 gości