Witam wszystkich,
Mam pytanie, skoro dwoje ludzi żyjących w toksycznym związku czuje, że są szczęśliwi i kochają się, to czy jest sens „naprawiać ich”?
Pozwolę sobie przybliżyć moją historię.
Wszystko zaczęło się 5 lat temu, kiedy po traumatycznych przeżyciach zdrady zostałam sama.
Mój mąż D. zostawił mnie po 13 latach wspólnego cudownego jak dla mnie życia. Zostawił mnie, bo nie mógł znieść moich łez i cierpienia, którego był przyczyną. Ot takie wyrzuty sumienia.
Od początku był to toksyczny związek, ja kochałam za mocno, a on był jak północny Atlantyk zimą.
Ciągle zabiegałam o jakieś ciepło z jego strony o czuły gest, słowo, a on dawał mi to ale bardzo oszczędnie. Ja sama czułam się szczęśliwa, był moim skarbem, oczkiem w głowie, bez którego nie wyobrażałam sobie życia. Wszyscy, którzy mnie znali wiedzieli, że układa mi się w związku i że mam cudownego męża. Pewnie mi nawet zazdrościli.
A ja promieniałam i czułam, że żyję!
Aby ukoić ból po rozstaniu w myśl powiedzenia, że na miłość pomoże tylko druga miłość, postanowiłam szybko kogoś poznać i się zakochać.
Tak, wiem nie można ta robić, zmuszać się do zakochania, ale byłam w ciężkiej depresji, serce bolało jak nigdy. Nie umiałam i nadal nie umiem żyć sama. Zawsze przy moim boku był D.…a teraz jak go zabraklo jak żyć? Postanowiłam więc i znalazłam.
Piękny, przystojny ciepły i wyrozumiały R., który zakochał się we mnie na zabój. Po 3 miesiącach poprosił mnie o przeprowadzenie się do niego i o rozwiedzenie się. Zrobiłam i jedno i drugie.
Wyprowadziłam się bardzo chętnie, porzucając pracę, rodzinę, przyjaciół, całe dotychczasowe życie, w nadziei, że tylko tak uda mi się zapomnieć i szybko zacząć nowy rozdział. Wyjechałam więc 200 km od mojego kochanego męża z postanowieniem, że ułożę sobie nowe, lepsze życie bez niego.
Po kilku miesiącach rozwiodłam się bez winy stron. W dniu rozwodu pierwszy raz widziałam łzy w oczach mojego męża, jak się żegnaliśmy. Nie było przytulania na koniec, mimo, że chciałam go mocno przytulić i powiedzieć, że będę jeszcze walczyła o ciebie, bo w samochodzie nieopodal siedział R. i wszystko widział. Tylko z nadzieją wypowiedziane dowidzenia.
200 km dalej, sterty książek o tematyce jak przestać kochać, przeglądanie for o tematyce toksycznych związków, spotkania w grupie terapeutycznej, indywidualne sesje z psychologiem. Wmawianie sobie, że jestem szczęśliwa, że kocham R., że tu jest moje miejsce i że tak jest cudownie, sprawdzały się średnio. W dzień razem z makijażem zakładałam maskę kryjąc swoje prawdziwe ja, a w chwilach gdy byłam sama, lub gdy zasypiałam marzyłam o tym, że mój D. powie mi, że mnie bardzo kocha, że marzy o tym, żebyśmy byli znowu razem. Ileż ja razy śniłam o tym i nie chciałam się obudzić ze snu!
Za kilka dni minie 5 lat mojej rozłąki. Przez ten czas spotykaliśmy się kilkakrotnie żeby przedyskutować sprawy majątkowe. Zawsze jednak takie dyskusje kończyły się szybko, bo oboje czuliśmy, że to nas oddali i że przeistoczy nas we wrogów. A oboje woleliśmy zostać przyjaciółmi i sympatycznie spędzić ten krótki wspólny czas razem.
Przez te lata w moje urodziny dostawałam od D. emaila z jakaś piosenką, w której była mowa o tęsknocie i miłości nieszczęśliwej. Jednak to były tylko słowa piosenek, nigdy nie przyznał się do tego uczucia przede mną. Nigdy, nie, to źle napisane….
Półtora roku temu spotkaliśmy się znowu, jak przyjaciele, na spacer pod rękę szliśmy. Było cudownie, znowu wspomnienia wracały. Od tamtej pory już regularnie co 2 tygodnie jeździłam do moich rodziców, jak mówiłam R., żeby się spotkać z D.
Nasza miłość znowu rozkwitła, a ja już nie miałam siły ani chęci walczyć z nią po powrocie do domu. Nasz romans rozkwitał coraz bardziej. Pojawiły się szybko słowa dawno nie wypowiadane o miłości, o tym, że kochał tylko mnie, że tylko ja jestem kobietą z która chce założyć rodzinę i zestarzeć się, że tęsknił i że był strasznie głupi. Że nigdy już nie pozwoli mi odejść.
Pół roku temu rozstał się ze swoja partnerką, którą nie umiał tak jak ja stworzyc związku i być z nią szczery co do swoich uczuć. Nie mógł kochać jej, bo kochał mnie.
I do mnie dotarła prawda, która próbowałam wypierać latami, że ja czuję się szczęsliwa tylko z D., że czuję się kochana, kobieca, pożądana i naprawdę spełniona.
Mimo tego, że nasze wspólne życie to piekielny ból ale i niebiańska rozkosz. Marzenia się spełniają a ja zaczynam się bać, bo wiem, że zostawiam spokojną, bezpieczną przystań z R., który mnie kocha, któremu ufam, który mnie nigdy nie zawiódł, mojego przyjaciela, dla kogoś niepewnego, kto już raz mnie skrzywdził …. mając nadzieję, że to co mówi jest prawdą, że tak jak mówi, nigdy nie popełni tego błędu po raz drugi.
Nie jestem pewna tego kroku, ale wiem jedno, ułożone, spokojne, bezpieczne życie u boku kogoś tak wydawałoby się idealnego jak R. nie podnieca mnie. Brak mi energii do życia, brak namiętności i tej iskry dla której chce się żyć.
Chce to zostawić i znowu czekać na jeden gest ze strony D., czuły dotyk czy szept, tak rzadki ale tak doceniany i wyczekiwany. Dla takich chwil warto żyć, mimo tego, że to będzie znowu „nienormalny” związek.