Witam
tydzień temu rozstałam się z chłopakiem. Byliśmy razem 7 lat (ja obecnie 28 lat, były - 30). Rozstaliśmy się z mojej inicjatywy po wielu latach ciągłej niepewności, rozstań i powrotów. 3 miesiące temu zamieszkaliśmy razem u niego. Myślałam, że wspólne zamieszkanie sprawi, że lepiej do siebie dotrzemy, że on zacznie trochę poważniej myśleć o życiu, bardziej odpowiedzialnie, nie ciągle w długach, że zacznie coś ze mną planować. Oczywiście nic z tego, między nami było coraz gorzej. Od miesiąca przed rozstaniem zaczął być dla mnie bardzo niemiły, opryskliwy wręcz, zachowywał się tak jakby go nic nie obchodziło. Jak próbowałam z nim porozmawiać o jego problemach finansowych po raz któryś usłyszałam, że nie chce ze mną o tym rozmawiać. Jak spytałam się, dlaczego jest dla mnie taki niemiły to usłyszałam, że go "wkur....", a po tym jak się popłakałam to pojechał sobie na noc na działkę i wrócił następnego dnia. Na moją informacje, że odchodzę zareagował mówiąc "dobrze, skoro tak chcesz". Jak powiedział, że wracam do rodziców też zero jakiejkolwiek reakcji negatywnej/pozytywnej, tylko "to twój wybór". Ok, rozumiem, że to mój wybór, ale wydaje mi się, że jak chłopak kocha to nie pozwala dziewczynie tak po prostu odejść. Nie wiem, czy to z jego strony była miłość przez te wszystkie lata. Jak tak analizuję, to bardzo szkoda że nam się nie udało, że to tak się skończyło, bo przecież miało być inaczej. Podjęłam decyzję, ale wiem że jeszcze sporo walki przede mną, żeby pozostać przy swoim i nie wrócić, jak kiedyś zadzwoni i powie, że przeprasza, że źle zrobił, że mnie kocha ... Proszę o waszą radę, może jakieś osobiste przeżycia i porady, bo jestem teraz bardzo zagubiona i nie wiem, czy dobrze zrobiłam.