Cześć,
Może zabrzmi to okrutnie, ale przemyśl też mocno NA ILE chcesz się zaangażować. Ja też jestem normalnym człowiekiem i jeśli ktoś jest w potrzebie, to pomagam (z ostatnich przypadków moich znajomych: odejście męża od mojej koleżanki po dwudziestu latach do nowszego modelu, śmierć ukochanego męża innej kobiety, u jeszce innej osoby śmierć ostatniego członka jej rodziny i totalna samotność). Zwykle staram się choć na chwilę dać jakiś oddech, oderwać od tego całego myślenia... Za próby "pocieszania" kilka razy oberwałem
ale jakieś takie sprawy typu zabranie kogoś na spacer działały.
Niemniej jednak od dawna nauczyłem się, żeby nie brać za nikogo odpowiedzialności, i mówię często sam sobie "stop, teraz to już ten ktoś musi radzić sobie sam". Naturalnie nadal gdzieś tam jestem obok i do dyspozycji, ale nie "oddaję się w całości", bo to się na ogół źle kończy.
Pomyśl czasami gdzie chcesz dojść i obserwuj to. Nie wiem też, czy nie ma niebezpieczeństwa związanego z tym, że byliście kiedyś ze sobą - czyli czy nie zacznie się między Wami kotłować uczucie, które będzie czymś podobnym do miłości, ale opartym o jego tragiczną potrzebę bycia podtrzymywanym na duchu i Twoją litość bądź poczucie odpowiedzialności.
Naturalnie to, że chcesz przy nim pobyć to fantastyczna sprawa, i bardzo, bardzo, bardzo cieszę się, że masz na to czas i ochotę, i że ten człowiek kogoś obok siebie ma. Jeśli wszystko ułoży się pomyślnie, może uda Ci się poczuć, że ten człowiek w Twoich rękach wraca do życia - i jest to uczucie tak nieprawdopodobnie fajne, że warto trochę nad nim popracować.
Ja tak miałem jak uczyłem 6-latkę radzenia sobie z lękiem - wchodziliśmy na wysokie wieże (ratuszową czy latarnie morskie), najpierw bardzo się bała, a potem nauczyła się, że można pokonać strach i nie bać się. Wiedziałem, że to nauka na całe życie - i byłem szczęśliwy, że miałem okazję to zrobić.
Chciałem tylko przestrzec Ciebie przed takimi postawami, które często potem dają więcej przykrości niż dobrych efektów.
Aha! Wiesz co - to normalne, że facet jest załamy i jeszcze jakiś czas będzie. Gdyby był od razu szczęśliwy oznaczałoby to chyba, że ma też po wypadku sparaliżowaną "normalność" w sensie psychologicznym. Smutek i przerażenie jest tu naturalne i normalne.
Nie zabierzesz mu ruchem czarodziejskiej różdżki tego cierpienia niestety, ale możesz dać mu takie zaczepienie do pracy nad sobą tym, że nie kopniesz go w tyłek teraz, kiedy jest tak bardzo niefajnie.
powodzenia!
Maks