Sansevieria napisał(a):Filemonie, każda religia nakłada ograniczenia na wyznawców. A osoby niewierzące też od ograniczeń wolne nie są. Naprawdę nikt nikogo nie jest w stanie zmusić do wiary w cokolwiek
Sansevieria, do szczerej wiary (w cokolwiek) zmusić się nie da - podobnie jak do miłości, itp.
ALE... można manipulować umiejętnie tak by tę wiarę (albo miłość, itd.) w człowieku wzbudzić. Na przykład straszyć (grzech, piekło i wieczne potępienie!!!), kusić pustymi acz pozornie możliwymi do spełnienia obietnicami (szczęście i życie wieczne, zbawienie, obcowanie z bogiem, itp.), uwodzić (propozycja różnych atrakcji oraz zaspokojenia pragnień lub elementarnej potrzeby danej osoby - na przykład potrzeba bliskości spełniana poprzez przynależność do wspólnoty kościelnej) - a na przymus związany z posłuszeństwem, podporządkowaniem i ograniczaniem oraz dalszymi wynikającymi z tego konsekwencjami przyjdzie czas dopiero potem...
Tak więc można wiarę poprzez manipulacje wzbudzić zamiast wymuszać cokolwiek już na wstępie. A dopiero potem przychodzi czas na przymus: przykazania, na przykład! Kiedy już mamy w sidłach "wierzącą" owieczkę, to wówczas możemy stosować dużo swobodniej cały arsenał środków i będzie nam ona powolna o ile tylko nieumiejętnie nie przegniemy pały, gdyż jest zniewolona już swoją WIARĄ! - czyli określoną wewnętrzną skłonnością opartą jedynie na... bujaniu w obłokach i tak zwanej "duchowości" (najbardziej niejasne i podejrzane określenie, w szczególności gdy używane przez religijnych kapłanów i podążające za nimi owieczki, czy może raczej... barany!
).
A tak w sumie biorąc, to przecież to jest zwykłe oszustwo w celu zniewalania ludzi i czerpania z tego rozmaitych materialnych i psychologicznych korzyści - no bo jak inaczej nazwać obiecywanie obcowania z bogiem, którego się nigdy w życiu nie widziało i tylko się w niego wierzy, choć nie ma się żadnej gwarancji czy jest to wiara w cokolwiek prawdziwego i istniejącego realnie... jak inaczej nazwać narzucanie przymusowych ograniczeń w postaci chociażby przykazań pod groźbą potępienia wiecznego, o którym niczego pewnego nie wiadomo i żaden z klechów nie ma bladego pojęcia czy faktycznie jakieś piekło lub też zbawienie rzeczywiście istnieje i czy przypadkiem wszystko nie kończy się po prostu w piasku i tyle...
Podejdźmy do tego na innej płaszczyźnie - czyż nie byłbym zwykłym oszustem i hochsztaplerem, Sansevieria, gdybym zaproponował Ci pożyczenie mi 100 tysięcy złotych z obietnicą... zwrotu tych pieniędzy w przyszłości ze stuprocentowym przebiciem opierając się przy tym na mojej osobistej WIERZE i przeświadczeniu, że... uda mi się to zrobić?! - mimo, że sam nie wiem jak i nie jestem pewien czy będę miał taką gotówkę, ale... myślę pozytywnie i WIERZĘ w to, że będzie to możliwe, bo na przykład... zdarzyło się paru osobom gdzieś w Ameryce od pucybuta awansować do biznesmena... Pewnie byś nie pożyczyła jednak - i to nie tylko dlatego, że być może powstrzymałoby Cię skąpstwo...
ale też ryzyko zbyt duże w porównaniu z ewentualną nie aż tak wielką korzyścią... co innego, gdy w grę wchodzi wieczne zbawienie, wiekuista szczęśliwość, osobista potencjalna świętość, wolność od wszelkich cierpień, przyszły błogostan duszy a już tu na ziemi poczucie wspólnoty chociażby i szlachetnego sojuszu z siłami dobra, podnoszące nam samopoczucie i poczucie wartości...
Jak można uwodzić kogoś, kusić, straszyć, i tak dalej po to by zjednać jego wiarę w coś, co do czego samemu nie ma się absolutnie żadnej sensownej pewności a jedynie... własną wiarę właśnie?! Przecież to jest poważne nadużycie a na dodatek rzutujące na całokształt dalszego życia człowieka, który da się w to wciągnąć. Z powodu bezsensownych, bezwartościowych religijno-kościelnych fanaberii powstają potem dylematy i tragedie społeczno-obyczajowe, perturbacje i dysfunkcje w obszarze współżycia partnerskiego, seksualnego, rodzinnego, itp... A nawet jeśli już wcześniej powstały, to w owej cudownej wspólnocie kościelnej nie znajdują żadnego sensownego rozwiązania lecz najczęściej plenią się tam dalej niczym chwast podlewany pożywnym nawozem...
josi, Twoje uwagi interpretacyjne na temat artykułu Środy wydają mi się generalnie sensowne i trafione, ale szerzej być może odniosę się do tego nieco później, bo prawdę mówiąc... w ogóle nie chciało mi się przeczytać całego wstępu do tej dyskusji, jak również samego artykułu a wyłowiłem jedynie fragment wypowiedzi Sansevierii - fragment, który wydał mi się nietrafiony i korzystając z tego pretekstu postanowiłem trochę się z Nią pochandryczyć, gdyż mi poniekąd co nieco podpadła (ale to już całkiem inna historia)...
Bardzo miło dała się wciągnąć, więc cel poniekąd osiągnąłem...
z tym dobrem osobistym kontra dobro ogółu plus uwarunkowania rodzinne a społeczne, to bardzo ciekawy temat z obszaru nie tylko samej czcigodnej etyki, ale po prostu jakiegoś ludzkiego sensownego i rozwojowego współżycia na tej ziemi, najpiękniejszej z planet... a może nawet z otarciem się w ogóle o kwestię... elementarnego przetrwania ludzkości?!
ochhhhh.... ale się rozpisałam, idiotka jedna! jakbym nie miała nic lepszego do roboty...