przez Sansevieria » 26 lip 2012, o 13:37
Przeciętna tradycyjna rodzina wychowuje do innych celów i wartości niż wartości demokratyczne i obywatelskie.
A warto może zauważyć, że pokolenia, dzięki którym powstał twór zwany demokratycznym społeczeństwem były wychowywane...w rodzinach, na dodatek zaś ewidentnie opierających sposób funkcjonowania na etyce chrześcijańskiej. Bo państwo demokratyczne i obywatelskie to jest produkt Europy judeochrześcijańskiej, nie został do niej importowany tylko tu powstawał. Przez setki lat. I jakoś nie chce się wierzyć, że wszyscy ci ludzie którzy przyczynili się do powstania demokratycznego państwa obywatelskiego postępowali wbrew zasadom wpajanym im w rodzinach, w których się wychowywali.
Sfera prywatna wytwarza i umacnia takie więzi i cnoty, jak: miłość, troska, wdzięczność, wzajemna pomoc, dobroć, wybaczenie, ochrona. Celem domowego wychowania jest szczęście dzieci i dobrobyt bliskich. Pociechy uczy się raczej sprytu i troski o siebie, niż wdraża w postawy obywatelskie, chyba że chodzi o patetyczne deklaracje "ginięcia za ojczyznę" w sprawie beznadziejnej.
Jak wyżej - ciekawe skąd się te postawy obywatelskie wzięły u tak licznych rzesz ? Zrywów niepodległościowych w wielu krajach nie było, ale ginięcie za ojczyznę jest znanym konceptem i bynajmniej nie polską specjalnością, nawet się takich za ojczyznę ginących odznacza i fetuje, pomniki im stawia. Dosyć powszechnie.
Rzadko która rodzina uczy dzieci praworządności, skrupulatności finansowej i podatkowej, pracowitości na rzecz wspólnoty, zaangażowania w pracę społeczną. Etyka "domowa", w dużej mierze oparta na etyce chrześcijańskiej, zamyka nas w świecie miłości, bezpieczeństwa, hedonizmu i wzajemnej, bynajmniej nie społecznej, troski. W niedzielę na mszy dochodzi jeszcze troska o indywidualne zbawienie.
Serio? Znani z praworządności ( stereotyp, ale z powietrza się nie wziął) Skandynawowie, Anglicy, Szwajcarzy czy Niemcy to przepraszam na jakiej etyce wychowani? Protestanckiej w różnych odmianach. Tu by można dyskutować czy z punktu widzenia budowania państwa obywatelskiego oraz demokratycznego skuteczniejsza jest etyka katolicka, prawosławna czy protestancka i jeśli ta ostatnia to doprecyzować która. Ale nadal pozostajemy w sferze rodzin etycznie opierających się na chrześcijaństwie w różnych jego wersjach. Demokratycznego państwa obywatelskiego ateiści nie zbudowali. Zdołali za to zbudować państwa zwane umownie "socjalistycznymi" ewentualnie "demokracji ludowej". Niezbyt sympatyczny model.
W niedzielę na mszy dochodzi jeszcze troska o indywidualne zbawienie - wspaniały przykład albo braku wiedzy albo świadomego pisania zwyczajnej nieprawdy. W pierwszym przypadku mnie osobiście trudno szanować osobę wykazującą podstawowe braki w wiedzy, w drugim... nie podoba mi się świadome kłamstwo. Bo o ile chrześcijanie wiedzą co to msza święta i czemu w niej uczestniczą, o tyle osoby innych wyznań czy niewierzące - możliwe że uwierzą pani profesor na słowo i same nie sprawdzą. I pozostaną z przekonaniem, jak najbardziej fałszywym, że w chrześcijańskiej mszy świętej chodzi o indywidualne zbawienie. Gdy tymczasem jednym z istotnych celów mszy świętej jest...tworzenie wspólnoty innej niż ta powstająca wskutek wspólnej codzienności i więzów krwi czy powinowactwa. Zwanej wspólnotą wiernych. Wspólnoty jak najbardziej ponadrodzinnej. Niektórym się obiło o uszy, że chrześcijanie wszystkich współwiernych uważają za braci/siostry w wierze, niektórym się obiło o uszy że jest w chrześcijaństwie takie pojęcie jak "bliźni" i jakoś to chrześcijaństwo nakazuje się do owego bliźniego odnosić. Pani profesor się nie obiło? Czy starannie pomija tę część nauczania chrześcijańskiego?
Tymczasem w sferze publicznej (demokratycznego społeczeństwa) powinny dominować wartości zupełnie inne, takie jak uczciwość, praworządność, obowiązkowość, sprawiedliwość, równość, kompetencje. Rodzina w niewielkim stopniu przygotowuje do bycia praworządnym obywatelem w demokratycznym państwie. Gdy dziecko popełni wykroczenie, rodzina nie zaprowadzi go na policję, tylko ochroni. Gdy mąż bije żonę, księża mówią, że kobieta powinna "wytrzymać", bo rodzina jest najważniejsza.
Czyli zdaniem pani profesor w rodzinie uczymy się jak być nieuczciwym, jak łamać prawo, jak postępować niesprawiedliwie, jak był niekompetentnym. Troszkę śmieszne albo straszne to jest. Zależy jak spojrzeć.
Choć z punktu widzenie osoby, której część życia upłynęła w schyłkowym PRL - u to powiem, że owszem, uczyło się dzieci jak przetrwać w paranoi która je otaczała. Jak omijać idiotyczne prawo, jak kombinować żeby wejść w posiadanie dóbr podstawowych, jak się mignąć bezpiecznie od przymusowych prac społecznych itd. Pani Środa jest w wieku zbliżonym do mnie, obserwacje w pewnym stopniu poczyniła trafne, ale nie zauważa, że PRL był państwem, w którym życie było paranoiczne. W stopniu trudno wyobrażalnym dla osób które tego nie pamiętają. Mnie samej pewne realia wydają sie nieprawdziwe, bo wszak minęło wiele lat. I sama się zastanawiam czasem jak w ogóle w tym czymś dalo się żyć. Ludzie ukształtowani w jakichś realiach z trudem i powoli się zmieniają. Owszem, PRL wykoślawił wiele, w jednym pokoleniu to jest nie do nadrobienia. Skutki tego widać nadal. I jeszcze potrwa zanim zanikną. Ale zaiste nie w rodzinie tu rzecz ale w całkiem konkretnych uwarunkowaniach zupełnie innego rodzaju.
Ostatnio edytowano 26 lip 2012, o 13:41 przez
Sansevieria, łącznie edytowano 1 raz