Witajcie.
Chodze z mężem na terapię małżeńską. Dwa tygodnie temu mieliśmy drugie spotkanie, na które mieliśmy przygotowac prace "Jak chcesz, żeby wyglądał twój związek" Obydwoje się przygotowaliśmy. Obydwoje czytaliśmy i musieliśmy sobie przepisac swoje prace. Teraz w srodę mamy trzecie spotkanie, na które w ogóle nie chce mi się isc. Mąż w ogóle nie przestrzega tego co napisał. Skupił się na AA i tej terapii, gdzie...praktycznie mnie nie ma. Chwała mu za to, że się skupił na niepiciu....jednak, jak walczyc o związek jak tylko jedna osoba nad nim pracuje? Wiecie co jest między nami dobrego?: buzi na dzień dobry i do widzenia, czasami dziękuję -jak podam obiad, i powitanie na gg " hej kochanie"- gdzie potem odpowiada monosylabami.
Przez te dwa tygodnie próbowałam się odnieśc do wszystkiego z miłością i dostosowac do naszych punktów....ale z z męża strony nie było wzajemności - a ja też mam swoje potrzeby! Porozmawiac się nie da, bo wiecznie zmęczony. Wiem, ze kocham za bardzo, wiem, ze jestem współuzalezniona, wiem, że musze zając się sobą... No kurcze! ale jak daleko mam odejśc ? I dlaczego ja mam się upokażac? Mam go błagac o uwagę? A może moje oczekiwania są zbyt wygórowane? Ale , skoro tak, to dlaczego je na terapii uznał? Wielu nie uznał, a te co zatwierdził - większośc sam napisał! Paranoja.
Dodam, że Na terapii stacjonarnej poznał kobietę.....bolesne. Zerwał z nią znajomośc, ale zazdrośc która jest we mnie wyzwoliła ze mnie jakiegoś wampira emocjonalnego. Ciągle mi mało dotyku, potwierdzenia itp....sama jestem w szoku. Pracuję nad tym...
Mimo wszystko, to co wyprawia mój partner to pustynia emocjonalna. Normalnie wyprowadze się z domu i dopiero wtedy bedzie mu dobrze. Im bardziej ja sie odsuwam, tym bardziej on staje się normalny.....według mnie. A jak ja chcę by sobą - to on ucieka. Przecież nie mogę nie byc sobą?!