Dziękuję za odpowiedzi, jeśli chodzi o książkę "Kobiety, które kochają za bardzo" to przeczytałam ją już, "Nałogową miłość" też i wiele innych. Oczy mam już otwarte i wiem, że żyję w toksycznym związku, tylko problem jest taki, że ja nie potrafię całkowicie się od niego uwolnić, zwłaszcza teraz jak mamy wspólnie Synka. Przez 4 lata naszego związku nigdy nie byliśmy tak naprawdę parą, zawsze były między nami nieporozumienia i te ciągłe zrywania, powroty. Chyba nie muszę opisywać wszystkiego, gdyż mój problem jest typowo książkowy, wszystko to co opisała pani Norwwod można przypisać do mojej relacji z partnerem. Nawet teraz, mając wspólnie dziecko, mój partner nie potrafił wydorośleć, w zeszłym tygodniu postawiłam mu ultimatum, że albo jesteśmy razem i zdając sobie sprawę z problemu jaki mamy rozwiązujemy go razem tzn. ja się leczę i on też, razem czytamy, zgłębiamy naszą wiedzę w tym temacie, idziemy na psychoterapię systemową - (najbliższa taka możliwość jest 180 km od mojego miejsca zamieszkania i bez jego wsparcia finansowego po prostu mnie na to nie stać), albo każde z nas robi to osobno, rozchodzimy się i zobaczymy co przyniesie przyszłość. Na to mój partner odpowiedział, że oczywiście razem przez to przejdziemy. Po czym stwierdził, że powinnam iść do psychiatry po leki bo według niego gdybym nie była taka nerwowa to on by też zachowywał się inaczej. Stwierdził, że generalnie to moja wina. Także to razem, to znaczyło "Ty się lecz bo jesteś psychiczna, a ja zobaczę czy mi z tobą będzie dobrze, jeśli nie to cie zostawię bez mrugnięcia oka". Muszę tu zaznaczyć, że on zaczął psychoterapię jakieś 4 miesiące temu ale jak na razie nic mu to nie daje. Dalej myśli tylko osobie, swoich przyjemnościach, celach, z moimi się w ogóle nie liczy.Ciągle tylko powtarza: " Przecież jesteś matką a matki wstają po nocach do dzieci, sprzątają gotują, zarabiają, wszystko na raz".OK, ja się z tym zgadzam, ale ta utyrana matka potrzebuje też czasem wsparcia, pomocy. On w sumie to mieszka w domu rodzinnym 250km ode mnie, więc na co dzień nie ma go tu u nas w domu. Kiedy przyjeżdża, niby mi pomóc, zawsze się pokłócimy, czasami pobijemy... Tak wygląda ta pomoc. Bo przecież ja za dużo narzekam, mam ciągle pretensje że jestem ze wszystkim sama, że mi ciężko. Przecież on przyjechał a ja tego nie doceniam tylko się go czepiam. On nie chce z nami mieszkać, bo jak stwierdził, dusi się w małym mieszkaniu, tam u siebie ma wielki dom, ma znajomych, kolegów, koleżanki, pracę....Ciągle żyje marzeniami o bogactwie, sławie, rzeczach materialnych... Wmawia sobie, że jak już będzie bogaty to będzie szczęśliwy.
Co do tego czy chcę z nim być czy chcę odejść? Szczerze powiem, że jak czytam to co tu sama piszę (a zapewniam, że to jest kropelka w morzu tego wszystkiego co się tu dzieje) to odpowiedź nasuwa mi się sama. Powinnam pogonić takiego frajera ale niestety nie potrafię odejść od niego. Jestem uzależniona emocjonalnie i choć wiem, że ten związek jest destrukcyjny dla nas obojga, ciągle żyję nadzieją, że to się zmieni, że w końcu dorośnie, zmądrzeje, przecież mamy razem dziecko. Mój starszy syn z pierwszego małżeństwa też się do niego przyzwyczaił, traktuje go jak tatę. Strasznie mi z tym ciężko. Nie wiem co robić