Ufff... jak długo mnie tu nie było...
Wracam ponownie. Czy coś się zmieniło? Chyba tak. Hmm.. z terapii, którą opisywałam wcześniej musiałam zrezygnować, bo terapeutka zaszła w ciążę. Ale w trakcie mojej nieobecności, żeby nie tracić czasu ukończyłam terapię poznawczo-behawioralną. Czy mi to coś dało? Hm, zobaczyłam jak reaguję na moje lęki. Że pojawia się w mojej głowie jakieś zdanie/obraz/itd., które nie daje mi spokoju jak jakaś obsesja, dopada mnie straszliwy lęk, ja robiłam zazwyczaj awanturę osobie, na punkcie której miałam tą obsesję, ale jakoś po jakimś czasie ona sama mijała i właściwie zapominałam o tym. Niestety potem pojawiało się coś następnego i pojawia się do dzisiaj. Te okresy tych „jazd” są straszliwe. Ja jestem nie do zniesienia – ciągle się czepiam, awanturuję, „pluję” złością i odczuwam STRASZLIWĄ chęć rozmawiania o tym z kimkolwiek. Ale potem jak wywalę z siebie to wszystko któryś raz z rzędu to jakoś to mija... Skoro moja samoocena się nie zmienia wtedy – zmienia się tylko nastrój i nastawienie to stwierdziłam, że to chyba po prostu wyładowywanie emocji. No więc zapisałam się na taniec towarzyski, próbuję też coś ćwiczyć w domu, ale niestety znów nastroje depresyjne mnie przykuwają do łóżka. Jak jestem sama w domu i sobie tak leżę i mnie roznosi to zaczynam głośno śpiewać – żeby się rozładować. Często to pomaga – zależy jak bardzo źle się akurat czuję. Przez pewien czas podjadałam leki na depresję mojego faceta. Było trochę lepiej, ale nie wiem czy to od nich czy nie, bo gdy je odstawiłam to stan się utrzymywał. Zresztą nie brałam ich długo, bo tylko kilka dni. Przerwałam, bo to niezbyt mądre brać coś bez konsultacji z lekarzem.
Poza tym w sytuacji sercowej mi się wszystko unormowało. Niestety obecnemu partnerowi totalnie nie potrafię zaufać, ale nie walczę z tym na siłę, tylko przyjęłam ten fakt i wierzę, że w miarę mojego wychodzenia z tego wszystkiego jakoś przestanę być taka „dzika”. Od 2 tygodni zaczęłam terapię w poradni ds. przeciwdziałania przemocy, mam bardzo silną motywację, żeby tym razem nie nawalić (nie zrezygnować, itd.). Limit spotkań jest tutaj 2 lata – mam nadzieję, że coś się uda trwałego przez ten czas zrobić.
Niestety rzuciłam swoje studia we wrześniu – nie miałam na to siły. Przytłaczała mnie atmosfera tych ludzi, ten kierunek okazał się dla mnie w ogóle nie interesujący, a przez problemy emocjonalne miałam kłopot z zaliczeniem jednego przedmiotu. Więc zrobiłam sobie przerwę – od października wracam, ale na coś innego. Czy ta przerwa mi dobrze robi? I tak, i nie. Niestety siedzenie całymi dniami i spanie do 12 nie jest czymś co specjalnie mi pomaga, ale kiedy już się zbiorę to robię jednak rzeczy, na które nie miałam wcześniej czasu – dużo czytam, uczę się języków, itd. Choć niestety dominują dni, w których nie mam ochoty się budzić i tylko śpię, śpię i śpię. Szukam pracy, ale jakoś mi to nie idzie – chyba nie chcę pracować, choć wiem, że muszę (pieniążki powoli się kończą). Nie chcę, bo na myśl o tym czuję jakiś dziwny lęk i opanowuje mnie ogromne lenistwo.
Zrozumiałam też kiedy kłamię. Dzieje się to w dwóch sytuacjach: kiedy boję się konsekwencji swoich moim zdaniem złych uczynków (nawet w paradoksalnych sytuacjach, kiedy np. koledze stłukłam jego kubek przez przypadek to skłamałam dlaczego to się stało, bo bałam się jego reakcji) albo kiedy chcę na siebie zwrócić uwagę (takie dziecięce „przytul mnie natychmiast”) – zazwyczaj udaję wtedy biedną/chorą/skrzywdzoną, itd. Potem mam straszliwe wyrzuty sumienia, bo wiem jakie to jest ohydnie nieetyczne. Ale próbuję na to patrzeć jak na jakiś mój mechanizm obronny (?), nie wiem, coś w tym stylu. No i super, wiem co i skąd, ale co z tym robić. Hm, chyba do tej pory jeszcze nie nauczyłam się z niczym sobie jakoś na trwałe radzić, choć wiedzy skąd co jest przybywa. I niestety przytłacza
Ale walczę dalej
Pozdrawiam Was serdecznie,
M.