Witajcie,
piszę tu bo nie mam siły i chyba potrzebuję "kopa w d..." żeby zrealizować decyzję którą podjęłam.
Mam 25 lat, w zeszłym roku po 8 latach znajomości wyszłam za mąż.
Zacznę od tego, że wychowałam się w domu bez ojca, nigdy go nie poznałam. Zawsze za nim tęskniłam i zawsze czułam się gorsza w stosunku do innych, kłamałam że mam tatę tylko, że dużo pracuje.
Zawsze czułam się bardzo samotna, mama duzo pracowała zeby nam na nic nie zabrakło.
W wieku 16 lat poznałam M, mojego męża. To był pierwszy facet który zwrócił na mnie uwagę i mówił, że mnie kocha. Czułam się taka potrzebna i wyjątkowa. Myślałam sobie "wow, jakis mężczyzna może mnie kochac! mój ojciec mnie nie chciał ale on chce, nie mogę pozwolić zeby kiedys go stracić." Nigdy nie czułam się w nim zakochana, zaprzyjaźniłam sie z nim a po jakimś czasie zaczęłam nazywać to miłością. Wiedziałam, że wiele nas dzieli, że mamy mało wspólnego jednak wtedy myślałam ze tak juz musi byc, ze nikogo lepszego nie znajdę. On zawsze był wybuchowy ale z drugiej strony potrafił zachowywać się jak "słodki misiek", pieniądze nigdy się go nie trzymały, tak, że na nasze wspólne życie nie odłożył nawet złotówki! ledwo udawało mu się uzbierać na wakacje nad morzem ( płacił tylko za siebie), zawsze miał ważniejsze wydatki niż ja- na telefon wydawał 300zł m-c a mnie nie potrafił zabrać do kina czy kupić prezent na imieniny ( no bo w tym m-cu miał dużo wydatków). Pyskował mojej mamie, często miał humory. Ale jak go zawsze usprawiedliwiałam przed otoczeniem i przed samą sobą, zawsze potrafiłam jakoś wytłumaczyć jego zachowanie. Po 8 latach wzięliśmy ślub i dopiero wtedy zamieszkalismy ze sobą. A mi otworzyły się oczy. Ja nic o tym człowieku nie wiedziałam- żyjemy obok sobie, nie mamy razem co robic- ale nie to jest najgorsze. Ja cały czas sie nim opiekuje bo on mentalnie zachowuje się jak nastolatek, ja myślałam o remoncie całego mieszkania- musiałam wszystko wybierać sama a potrzebowałam chociaż jego minimalnego wsparcia. Jemu wszystko jest zawsze obojętne. Ja muszę pamiętać o rachunkach, o tym żeby zrobić pranie, wyprasować mu koszule, ja planuje wyjazdy, weekendy, zakupy na cały tydzień. On jest jak mały chłopiec- spotkania z kumplami, gra na komputerze, filmy których ja nie lubie. W międzyczasie mówi mi ze mnie kocha i jestem taka wspaniała, jestem calym jego życiem. Może i mnie kocha tylko, że ja juz mam dosyć takiego życia i nie chce czekać aż on sie zmieni. Ma 27 lat i próbowałam wpłynąć na jego zachowanie przez 9 lat... chciałam mieć partnera i myślałam, że on będzie moim partnerem... kiedyś chciałam z nim mieć dzieci ale dzisiaj gdy na niego patrzę wiem, że na pewno nie chcę mieć dzieci z takim człowiekiem jak on.
Nie rozumiałam dlaczego nie jestem szczęśliwa mimo, że rzekomo spełniły się moje marzenia... mam męża, własne mieszkanie ( na kredyt ale jest )... aż w końcu dotarło do mnie, że to przez niego nie jestem szczęsliwa... w końcu trafiłam na książkę o kobietach kochających za bardzo niedojrzałych emocjonalnie mężczyzn i przekonałam się, że ja jestem świetnym przykładem takiej kobiety.
Uświadomiłam sobie, że ja już nie kocham mojego męża i że nie chce z nim być, on zabił we mnie resztki uczucia które we mnie były. Jestem z nim naprawdę nieszczęśliwsza, myślę, że mam depresję.
Cały czas popłakuje po kątach bo nie mam z kim o tym porozmawiać, robi mi sie niedobrze gdy mnie dotyka, gdy ostatnio na siłę się z nim kochałam czułam się jakby ktoś mnie gwałcił...
Rozmawiałam z moją mamą o tym, że chce się rozwieść- niestety nie otrzymałam od niej wsparcia, ona uważa, że to tylko moje fanaberie i że przesadzam, że my się dopiero docieramy. Ale ja wiem, ze tak nie jest.
Pewnego dnia czułam się taka bezradna, że przemknęła mi myśl, że najlepiej by było jakbym umarła bo nie mam już siły tak żyć. Nigdy nie mogłabym się zabić ale z drugiej strony nigdy nie sądziłam, że taka myśl może przyjść mi do głowy!
Mój mąż zauważył, że coś jest nie tak i nagle zaczął się starać... robi mi obiadki, sprząta, co 5 minut powtarza mi , że mnie kocha... ale to o wiele za późno... i jestem ciekawa ile ten jego zryw potrwa tydzień, dwa?
Podjęłam decyzję o rozwodzie ale wciąż mam wyrzuty sumienia, że go zranię... wiem, że on potrafił mnie ranić bardzo często i stracił mnie na własne życzenie... ale ja się po prostu boję, że on nie da mi rozwodu i że sobie beze mnie nie poradzi... boje sie też kwestii finansowych ale z drugiej strony wiem, ze zadne pieniądze nie są warte mojego zdrowia psychicznego. Boje się jego reakcji... nie wiem jak mu to powiedzieć...
Rozpisałam się i nawet nie oczekuje, że będziecie to czytać ale jeśli ktoś tu dotarł... dobrze robię? czy moze powinnam trwać przy nim w imię przysięgi małżeńskiej? ( bo nie w imię miłości) ...
;(