to już jest koniec... :(

Problemy z partnerami.

to już jest koniec... :(

Postprzez Sandrine » 12 cze 2012, o 11:01

Witajcie,
piszę tu bo nie mam siły i chyba potrzebuję "kopa w d..." żeby zrealizować decyzję którą podjęłam.

Mam 25 lat, w zeszłym roku po 8 latach znajomości wyszłam za mąż.
Zacznę od tego, że wychowałam się w domu bez ojca, nigdy go nie poznałam. Zawsze za nim tęskniłam i zawsze czułam się gorsza w stosunku do innych, kłamałam że mam tatę tylko, że dużo pracuje.
Zawsze czułam się bardzo samotna, mama duzo pracowała zeby nam na nic nie zabrakło.
W wieku 16 lat poznałam M, mojego męża. To był pierwszy facet który zwrócił na mnie uwagę i mówił, że mnie kocha. Czułam się taka potrzebna i wyjątkowa. Myślałam sobie "wow, jakis mężczyzna może mnie kochac! mój ojciec mnie nie chciał ale on chce, nie mogę pozwolić zeby kiedys go stracić." Nigdy nie czułam się w nim zakochana, zaprzyjaźniłam sie z nim a po jakimś czasie zaczęłam nazywać to miłością. Wiedziałam, że wiele nas dzieli, że mamy mało wspólnego jednak wtedy myślałam ze tak juz musi byc, ze nikogo lepszego nie znajdę. On zawsze był wybuchowy ale z drugiej strony potrafił zachowywać się jak "słodki misiek", pieniądze nigdy się go nie trzymały, tak, że na nasze wspólne życie nie odłożył nawet złotówki! ledwo udawało mu się uzbierać na wakacje nad morzem ( płacił tylko za siebie), zawsze miał ważniejsze wydatki niż ja- na telefon wydawał 300zł m-c a mnie nie potrafił zabrać do kina czy kupić prezent na imieniny ( no bo w tym m-cu miał dużo wydatków). Pyskował mojej mamie, często miał humory. Ale jak go zawsze usprawiedliwiałam przed otoczeniem i przed samą sobą, zawsze potrafiłam jakoś wytłumaczyć jego zachowanie. Po 8 latach wzięliśmy ślub i dopiero wtedy zamieszkalismy ze sobą. A mi otworzyły się oczy. Ja nic o tym człowieku nie wiedziałam- żyjemy obok sobie, nie mamy razem co robic- ale nie to jest najgorsze. Ja cały czas sie nim opiekuje bo on mentalnie zachowuje się jak nastolatek, ja myślałam o remoncie całego mieszkania- musiałam wszystko wybierać sama a potrzebowałam chociaż jego minimalnego wsparcia. Jemu wszystko jest zawsze obojętne. Ja muszę pamiętać o rachunkach, o tym żeby zrobić pranie, wyprasować mu koszule, ja planuje wyjazdy, weekendy, zakupy na cały tydzień. On jest jak mały chłopiec- spotkania z kumplami, gra na komputerze, filmy których ja nie lubie. W międzyczasie mówi mi ze mnie kocha i jestem taka wspaniała, jestem calym jego życiem. Może i mnie kocha tylko, że ja juz mam dosyć takiego życia i nie chce czekać aż on sie zmieni. Ma 27 lat i próbowałam wpłynąć na jego zachowanie przez 9 lat... chciałam mieć partnera i myślałam, że on będzie moim partnerem... kiedyś chciałam z nim mieć dzieci ale dzisiaj gdy na niego patrzę wiem, że na pewno nie chcę mieć dzieci z takim człowiekiem jak on.
Nie rozumiałam dlaczego nie jestem szczęśliwa mimo, że rzekomo spełniły się moje marzenia... mam męża, własne mieszkanie ( na kredyt ale jest ;))... aż w końcu dotarło do mnie, że to przez niego nie jestem szczęsliwa... w końcu trafiłam na książkę o kobietach kochających za bardzo niedojrzałych emocjonalnie mężczyzn i przekonałam się, że ja jestem świetnym przykładem takiej kobiety.
Uświadomiłam sobie, że ja już nie kocham mojego męża i że nie chce z nim być, on zabił we mnie resztki uczucia które we mnie były. Jestem z nim naprawdę nieszczęśliwsza, myślę, że mam depresję.
Cały czas popłakuje po kątach bo nie mam z kim o tym porozmawiać, robi mi sie niedobrze gdy mnie dotyka, gdy ostatnio na siłę się z nim kochałam czułam się jakby ktoś mnie gwałcił... :(
Rozmawiałam z moją mamą o tym, że chce się rozwieść- niestety nie otrzymałam od niej wsparcia, ona uważa, że to tylko moje fanaberie i że przesadzam, że my się dopiero docieramy. Ale ja wiem, ze tak nie jest.
Pewnego dnia czułam się taka bezradna, że przemknęła mi myśl, że najlepiej by było jakbym umarła bo nie mam już siły tak żyć. Nigdy nie mogłabym się zabić ale z drugiej strony nigdy nie sądziłam, że taka myśl może przyjść mi do głowy!
Mój mąż zauważył, że coś jest nie tak i nagle zaczął się starać... robi mi obiadki, sprząta, co 5 minut powtarza mi , że mnie kocha... ale to o wiele za późno... i jestem ciekawa ile ten jego zryw potrwa tydzień, dwa?
Podjęłam decyzję o rozwodzie ale wciąż mam wyrzuty sumienia, że go zranię... wiem, że on potrafił mnie ranić bardzo często i stracił mnie na własne życzenie... ale ja się po prostu boję, że on nie da mi rozwodu i że sobie beze mnie nie poradzi... boje sie też kwestii finansowych ale z drugiej strony wiem, ze zadne pieniądze nie są warte mojego zdrowia psychicznego. Boje się jego reakcji... nie wiem jak mu to powiedzieć...
Rozpisałam się i nawet nie oczekuje, że będziecie to czytać ale jeśli ktoś tu dotarł... dobrze robię? czy moze powinnam trwać przy nim w imię przysięgi małżeńskiej? ( bo nie w imię miłości) ...
;(
Avatar użytkownika
Sandrine
 
Posty: 130
Dołączył(a): 11 cze 2012, o 14:54

Re: to już jest koniec... :(

Postprzez sikorka » 12 cze 2012, o 11:47

Sandrine napisał(a):Ja cały czas sie nim opiekuje bo on mentalnie zachowuje się jak nastolatek, ja myślałam o remoncie całego mieszkania- musiałam wszystko wybierać sama a potrzebowałam chociaż jego minimalnego wsparcia. Jemu wszystko jest zawsze obojętne. Ja muszę pamiętać o rachunkach, o tym żeby zrobić pranie, wyprasować mu koszule, ja planuje wyjazdy, weekendy, zakupy na cały tydzień.

witaj Kolezanko :kwiatek:
jedno chcialam Ci napisac - niczego nie musisz, a jedynie wszystko mozesz :ok:
dopoki bedziesz uwazala, ze MUSISZ prasowac mu koszule i gotowac dla niego obiadki podane pod nos to bedziesz to robic z przeswiadczeniem, ze musisz.
wszystko zalezy teraz od Ciebie. teoretycznie jestes przygotowana po lekturze - teraz czas wdrozyc te piekne hasla w zycie :)
Avatar użytkownika
sikorka
 
Posty: 3431
Dołączył(a): 8 gru 2010, o 20:04

Re: to już jest koniec... :(

Postprzez biscuit » 12 cze 2012, o 13:03

Sandrine napisał(a): robi mi sie niedobrze gdy mnie dotyka, gdy ostatnio na siłę się z nim kochałam czułam się jakby ktoś mnie gwałcił... :(

hej
uważaj
pozwalając na to, co opisałaś powyżej
mimo obrzydzenia, wstrętu i oporu
robisz sobie straszną krzywdę
to bardzo destrukcyjne dla Twojej psychiki
Avatar użytkownika
biscuit
 
Posty: 4156
Dołączył(a): 10 cze 2009, o 00:51

Re: to już jest koniec... :(

Postprzez caterpillar » 12 cze 2012, o 15:47

Sandrine witaj!

mysle ,ze Twoj problem tkwi w tym, iz ciezko Ci uwierzyc ,ze mozesz byc kochana i szanowana

wybralas przyslowiowego "wrobla w garsci"

p.s. po 9 latach to mozna sie conajwyzej zatrzec nie dotrzec :?

jesli nie macie dzieci tym szybciej warto podjac decyzje .
Avatar użytkownika
caterpillar
 
Posty: 7067
Dołączył(a): 29 maja 2008, o 16:15
Lokalizacja: część świata

Re: to już jest koniec... :(

Postprzez ewka » 12 cze 2012, o 16:52

Cześć Sandrine :kwiatek:

Sandrine napisał(a):Ja muszę pamiętać o rachunkach, o tym żeby zrobić pranie, wyprasować mu koszule, ja planuje wyjazdy, weekendy, zakupy na cały tydzień.

Pierwsze, co pomyślałam - przestań już to wszystko sama robić! Ale tak na serio! Przestań i już! Nie masz dzieci, więc w zasadzie nie musisz. To dorosły człowiek, sam może wiele rzeczy robić i zrobić. A jeśli nie... to będzie po prostu nie zrobione. Świat się nie zawali.

Drugie, co pomyślałam – jeśli już podjęłaś ostateczną decyzję... to nic, tylko mu o niej powiedzieć. Jeśli za trudno – napisz. Bo jak chcesz żyć? Chcę tylko Ci powiedzieć, że aby nasze słowa były brane na serio i aby nie dało się ich zagłaskać i zacałować – potrzeba konsekwencji. I skoro powiesz A, to się tego konsekwentnie trzymaj. Nie wiem, w jaki sposób “walczyłaś” z tym mężowskim chłopięctwem... jeśli tylko zagryzałaś usta i ryczałaś w poduchę – to on może być mocno zdziwiony i uznać to wszystko (jak mama) za fanaberie i fochy... no bo przecież wszystko było okej, przynajmniej na pozór. Jeśli walczyłaś rzeczywiście, ale to nie przyniosło żadnych rezultatów... no to Ci tutaj (chcąc-nie chcąc) ułatwił.

Trzecie – i w tej chwili może najważniejsze? Wspominasz, że jesteś w fatalnej kondycji i że może to depresja... więc wydaje mi się, że tym powinnaś się zająć przede wszystkim i że to właściwie może powinien być pkt. 1. Bo najważniejszy. W kiepskiej formie będzie Ci o wieeele trudniej to wszystko zrealizować... chyba, że jesteś w stanie spakować walizkę i wyjść, trzasnąwszy drzwiami.

A w ogóle, to dasz sobie radę i nie bądź taka przerażona. Bo jesteś? No takie mam wrażenie. Więc dasz radę! Ludzie wychodzą z najprzeróżniejszych opresji, bo jakoś zawsze się siły znajdują. Ty też znajdziesz. A każdy koniec jest też początkiem czegoś nowego.


:ok:
Avatar użytkownika
ewka
 
Posty: 10447
Dołączył(a): 4 maja 2007, o 18:16

Re: to już jest koniec... :(

Postprzez Sandrine » 13 cze 2012, o 12:46

dziękuje, Wasze słowa wiele dla mnie znaczą i samo to, że ktoś przeczytał co napisałam :)

przez ostatnie 2 m-ce nie walczyłam z moim mężem, nie próbowałam go zmienić, tylko obserwowałam
ale przedtem wiele razy mówiłam mu, żeby zaczął liczyć się z pieniędzmi bo chce czuć, że mam w nim oparcie
żeby zainteresował się naszym mieszkaniem, bo nie chce go przez m-c r prosić o zrobienie jednej rzeczy, kiedys kupiliśmy zasłonkę prysznicową, on miał ją zawiesić bo trzeba było się mocować z drążkiem i śrubkami a ja nie miałam siły, nie powiesił jej przez 3 tyg. mimo mojego przypominania, w końcu się wkurzyłam i po godzinie walczenia na taborecie udało mi się tą zasłonkę powiesić- jak wrócił do domu to chyba głupio mu było i sądziłam, że to da mu do myślenia i następnym razem nie będę musiała tyle go prosić. Gdy zaczęła się zima wycieraczki w moim autku nie zbierały dobrze śniegu przez co miałam b. ograniczoną widoczność, poprosiłam go żeby pojechał do sklepu kupił te wycieraczki i je wymienił. Czekałam do marca, w końcu dowiedziałam sie sama jakie to powinny byc wycieraczki i kupiłam je. Mowie jemu ze teraz już ma te wycieraczki i żeby mi je wymienił. Owszem zrobił to. Po 2 m-cach...

Nie mówiłam mu nigdy, że jestem nieszczęśliwa bo ja sama zdałam sobie z tego sprawę dopiero niedawno. Zawsze spychałam w głowie to moje niezadowolenie z życia gdzieś do tyłu żeby za bardzo nie dawało sie we znaki. Ale coś we mnie pękło gdy zostawił patelnie, pełną oleju na gazie i wyszedł z domu... dobrze, ze zajrzałam w porę do kuchni bo nie wiem czy mielibyśmy gdzie mieszkac... Zdałam sobie sprawę, że to jest totalnie nieodpowiedzialny chłopiec bo nie mogę go nazwać facetem- i wtedy pierwszy raz sobie pomyślałam, ze ja nie chce mieć z nimi dzieci. I poczułam ogromną ulgę, że ich nie mamy.

A co do tego że jestem przerażona... tak Ewka masz rację jestem. Bo chciałabym mieć akceptację mojej toksycznej matki do ktorej muszę się na jakis czas wyprowadzić.
Czasem czuje się silna i myślę, że dam radę, wyznaczam sobie jakąś datę, ze mu powiem ale gdy zbliża się ten dzień paraliżuje mnie strach...
powtarzam sobie, że nikt nie przeżyje mojego życia za mnie ale o wiele łatwiej to mówić niż wykonać...
Avatar użytkownika
Sandrine
 
Posty: 130
Dołączył(a): 11 cze 2012, o 14:54

Re: to już jest koniec... :(

Postprzez ewka » 13 cze 2012, o 16:38

Sandrine napisał(a):... o wiele łatwiej to mówić niż wykonać...

Wiem Sand. I dlatego nie umiem Ci podsunąć złotego środka, że pstryk i już się wykonuje... może czekać na jakiś moment (jak np. ten z patelnią), żeby mu to wykrzyczeć w twarz. Że MAM DOŚĆ!!! Może tak, póki co? Wydaje mi się, że jednak obowiązki domowe (wszystkie!) odstawiłabym zupełnie po to też między innymi, aby ten moment MAM DOŚĆ przybliżyć. Takie małe prowokowanie.

O tyle nie jest źle, że nie wozisz się z decyzją, bo po prostu już zdecydowałaś.

A do mamy - musisz? Nie da się jej ominąć? Na jakiś czas, to znaczy jaki dokładnie? Nie da się tak przygotować terenu, żeby samodzielnie?
Avatar użytkownika
ewka
 
Posty: 10447
Dołączył(a): 4 maja 2007, o 18:16

Re: to już jest koniec... :(

Postprzez Bianka » 13 cze 2012, o 17:45

Hej Sandrine, współczuję sytuacji, ale pomyśl sobie, że dobrze, że uświadomiłaś sobie to wszystko teraz a nie po 30 latach takiego życia :( Dziewczyny dobrze piszą, powoli, na początek rzuć w cholere te domowe obowiązki, poczekaj na "dobry" moment, okazję...Szkoda, że nie masz oparcia w mamie :( wiem jak to ciężko, ale może masz jakąś przyjaciółkę która by Cię wspierała? martwi mnie Twoja depresja :( może terapeuta pomógł by ten ciężki okres przejść? pomyśl sobie, całe życie przed Tobą, jesteś młoda, możesz poznać jeszcze księcia z bajki, nie wszystko stracone, jeszcze wyjdziesz na prostą, trzymam kciuki! Dobrze, że tu napisałaś...
Avatar użytkownika
Bianka
 
Posty: 5298
Dołączył(a): 11 maja 2007, o 20:29
Lokalizacja: nieokreślona

Re: to już jest koniec... :(

Postprzez zajac » 13 cze 2012, o 21:30

Sandrine, i ja trzymam kciuki. Widzę w Twojej historii sporo podobieństw do tego, co sama przeżyłam lata temu. I jak sobie teraz o tym myślę, to u mnie decyzja o zakończeniu swojego małżeństwa była bardzo mocno związana z walką o prawo do samostanowienia. Bo tego prawa mi odmawiano, padały podobne określenia do "fanaberii", o których pisałaś, była wielka presja. Myślałam, że przez to nie przejdę, ale jednak gdzieś w środku decyzja była podjęta. Ty też ją podejmiesz, już teraz coś Ci się zaczyna układać, a nie musisz się śpieszyć, stopniowo wszystko przemyślisz. Czy naprawdę nie masz innej możliwości niż powrót do matki, którą postrzegasz jako toksyczną? To może być dla Ciebie bardzo bolesne doświadczenie, jeśli będziesz zależna od osoby, która nie akceptuje Twoich wyborów. Oczywiście to też można przetrwać, ale... Trzymaj się, wszystko będzie dobrze! Pozdrawiam ciepło!
zajac
 
Posty: 786
Dołączył(a): 18 kwi 2009, o 23:11

Re: to już jest koniec... :(

Postprzez Sandrine » 14 cze 2012, o 10:52

musze do mamy się wyprowadzić póki się nie rozwiedziemy.
nie zarabiam tyle, żeby oprócz płacenia połowy kredytu wynając mieszkanie.
dobre jest to ze mojej mamy przez lipiec i sierpien prawie nie ma w domu wiec nie bede musiała jej znosić.

po rozwodzie mam nadzieje zamieszkac w naszym mieszkaniu- ja dałam spory wkład do kredytu i mam to udokumentowane wiec mąż powinien się zgodzić na ugodowy podział mieszkania, ja w nim zostaje i splacam reszte kredytu, on sie wyprowadza a ja mu płace połowe tego co zapłacilismy bankowi plus tyle co wniosl do kredytu. A jak sie nie zgodzi to bede walczyc sądownie o podział "majątku"

wiecie chyba juz nie mam siły czekać na odpowiednia sytuacje... bo on teraz bardzo uwaza na to co robi... myśle ze po prostu pewnego dnia juz nie wytrzymam i mu powiem, że chce sie rozstac... nie chce zwalać całej winy na niego, chciałabym spokojnie powiedzieć mu, że nie jestem z nim szczęśliwa, że do siebie nie pasujemy i najlepszym wyjsciem jest rozstanie... a poźniej powiedziec mu ze sie wyprowadzam do mamy i wyjśc..
a jak on się załamie i coś sobie zrobi? :(
Avatar użytkownika
Sandrine
 
Posty: 130
Dołączył(a): 11 cze 2012, o 14:54

Re: to już jest koniec... :(

Postprzez ludolfina » 14 cze 2012, o 11:07

Sandrine napisał(a):a jak on się załamie i coś sobie zrobi?


na swoj sposob to przezyje
zrobi to, na co go bedzie stac, a moze dzieki temu dojrzeje? zobaczy ze juz jest duzy i nie ma 15 lat?
Avatar użytkownika
ludolfina
 
Posty: 689
Dołączył(a): 13 lip 2010, o 22:09

Re: to już jest koniec... :(

Postprzez Abssinth » 14 cze 2012, o 12:02

nie zrobi sobie.

moze grozic, ze sobie zrobi , ale tym sie nie przejmuj.
Avatar użytkownika
Abssinth
 
Posty: 4410
Dołączył(a): 6 maja 2007, o 01:39
Lokalizacja: Londyn

Re: to już jest koniec... :(

Postprzez ewka » 14 cze 2012, o 14:24

Sandrine napisał(a):... myśle ze po prostu pewnego dnia juz nie wytrzymam i mu powiem, że chce sie rozstac... nie chce zwalać całej winy na niego, chciałabym spokojnie powiedzieć mu, że nie jestem z nim szczęśliwa, że do siebie nie pasujemy i najlepszym wyjsciem jest rozstanie... a poźniej powiedziec mu ze sie wyprowadzam do mamy i wyjśc..

Brzmi rozsądnie.

Sandrine napisał(a):a jak on się załamie i coś sobie zrobi? :(

A jak Ty nie wytrzymasz takiego życia, załamiesz się i coś sobie zrobisz?
A opcja dogadania się całkiem odpada? Nie widzisz żadnych szans?
Avatar użytkownika
ewka
 
Posty: 10447
Dołączył(a): 4 maja 2007, o 18:16

Re: to już jest koniec... :(

Postprzez Sandrine » 15 cze 2012, o 14:51

ale jestem tchórzem...
wróciłam wczoraj do domu on jeszcze był w pracy... spakowałam troche swoich rzeczy i zaniosłam je do samochodu
poczekałam aż wróci i zaczełam z nim rozmawiać powiedziałam mu, że nie jestem szczęśliwa z nim, że żyjemy obok siebie i do siebie nie pasujemy...
zaczęliśmy rozmawaic o tym co mi sie nie poodbalo w naszym zwiazku, w czym mnie zawiódł, rozczarował, ze nie czuje w nim oparcia i ze nie chce z nim miec dzieci
on siedział troche się tłumaczył, generalnie widziałam że był przerażony tym co mówie..
zaczełam płakać bo puściły mi nerwy, on powiedział ze nie wyobraża sobie żebyśmy mieli sie rozstać przez pierwszy nasz kryzys I że on sie dla mnie zmieni I będzie sie starać bo bardzo mnie kocha I przysięgał miłość I wierność na dobre I na złe…
a ja stchórzyłam I powiedziałam mu, że nie wiem co dalej z naszym małżeństwem ale nie powiedziałam o rozwodzie… nie potrafiłam… to było takie trudne… powiedziałam mu ze musimy sie oboje zastanowić nad ta rozmową I bede nocować u mamy, wroce w niedziele… I on teraz pewnie myśli ze ja mu daje szanse żeby sie zmienił…
nie wiem co mam robić, ja nie chce dawać mu szansy ale jest mi go tak żal… wiem, że nie chce z nim być bo juz go nie kocham jak mężczyznę, najwyżej jako przyjaciela… gdybym jeszcze go kochała moze dałabym mu szanse na zmiany ale wiem, że we mnie juz nie ma tego uczucia dla niego… zresztą wiem, że on bedzie sie starał m-c albo dwa a później znów bedzie taki sam…
myślałam, że dam radę, że najgorsze będzie już za mną… ;( ale stchórzyłam ;(
Avatar użytkownika
Sandrine
 
Posty: 130
Dołączył(a): 11 cze 2012, o 14:54

Re: to już jest koniec... :(

Postprzez ewka » 15 cze 2012, o 15:26

Wcale nie jesteś tchórzem... zrobiłaś dużą rzecz! To oczywiście nie załatwia sprawy, bo to się tak nie da hopsiup... ale pierwszy krok za Tobą.

Jakiś mężczyzna kręci się koło Ciebie? Sorry, że tak bezpośrednio...
Avatar użytkownika
ewka
 
Posty: 10447
Dołączył(a): 4 maja 2007, o 18:16

Następna strona

Powrót do Problemy w związkach

Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników i 194 gości