Moje podwójne życie

Problemy z partnerami.

Postprzez Emyy » 8 lut 2008, o 13:32

Filemon...świat jest mały więc wszystko możliwe, że się znamy :)
Z drugim mężczyzną rozmawiam o wszystkim. Wie o moich rozsterkach i szczęśliwy z tego powodu napewno nie jest. Tym bardziej, że kiedyś byłam mocno pewna czego chcę a teraz tej pewności jakby ubyło. Ja się też zmieniłam, bo zaczynam zamykać się w sobie, co jego bardzo niepokoi. Sama zauważyłam, że ze mną niełatwo się rozmawia. Jakiś ciężki przypadek ze mnie :(
Emyy
 
Posty: 33
Dołączył(a): 7 lut 2008, o 16:19

Postprzez Filemon » 8 lut 2008, o 13:45

no ten ostatni wpis Emyy, to w moim odbiorze sygnalizuje jakbyś była już dużo mniej entuzjastyczna względem nowego związku... a przecież stwierdziłaś, że kochasz, no to dlaczego nie lecisz. jak na skrzydłach...?? - chyba nie z powodu tego, że niektóre dawne kontakty się rozpadną (skoro w grę wchodzi miłość)...?

czyżby jednak jakieś wątpliwości wobec tego nowego pana...?? ;)
Avatar użytkownika
Filemon
 
Posty: 3820
Dołączył(a): 2 gru 2007, o 20:47
Lokalizacja: Matka Ziemia :)

Postprzez citizen » 8 lut 2008, o 13:53

No właśnie, właśnie. Jakoś te rozterki gryzą mi się z deklaracjami miłości.

Dla mnie to co pisze założycielka wątku jest cenne, muszę chyba z większym dystansem podchodzić do tej relacji, bo widzę, że po okresie fascynacji i zauroczenia może przyjść faza refleksji i wycofania.

Zresztą w tej mojej relacji jest bardzo podobnie. Też czuję taki lekki dystans i jakby niepewność co do tego czego ona sama chce.

A czy zastanawiałaś się nad tym, czy Twój mąż będzie Ci w stanie wybaczyć. Mimo że ukrywasz romans on pewnie się czegoś domyśla. Teraz być może walcząc o Ciebie nie chce poruszać tego tematu, ale gdybyś do niego wróciła, to myślisz, że nie poruszy nigdy tej kwestii i będzie w stanie przejść nad nią do porządku dziennego?
citizen
 
Posty: 102
Dołączył(a): 7 gru 2007, o 12:33

Postprzez Filemon » 8 lut 2008, o 13:58

"Powieść przedstawia dzieje Emmy Rouault. Wychowana na sentymentalnych książkach i marzeniach o nieznanym, nie potrafi się ona odnaleźć w prawdziwym życiu. Wydana za mąż za lekarza, Karola Bovary, szybko uświadamia sobie, ze nie czuje się dobrze w tym małżeństwie. Tęskni do bliżej nieokreślonego szczęścia - do prawdziwej, wszechogarniającej miłości. To z kolei popycha ją w ramiona przystojnego sąsiada. Romans ten kończy się dla niej dramatycznie niemniej jednak to zapowiedź dalszego rozwoju wypadków. Poruszona machina emocji prze nieubłaganie naprzód."

Chodzi o "Madame Bovary" - Gustava Flauberta.

Emmy... oraz Emyy - czyżby jedynie przypadkowa zbieżność...? ;) :P
Avatar użytkownika
Filemon
 
Posty: 3820
Dołączył(a): 2 gru 2007, o 20:47
Lokalizacja: Matka Ziemia :)

Postprzez Emyy » 8 lut 2008, o 15:23

---------- 13:36 08.02.2008 ----------

Nie wiem dlaczego nie lecę jak na skrzydłach.
Nie mam wątpliwości co do tego drugiego pana ale prawdą jest, że jakoś mniej entuzjastycznie do tego wszystkiego podchodzę. Może dlatego, że coraz bardziej dochodzi do mnie, że to koniec małżeństwa, koniec jakiegoś etapu mojego życia? Może dlatego, że czuję że rodzina będzie przeciwko? I nie mówię tu o zwykłych znajomych, bo oni tak naprawdę się w tym nie liczą. Nie potrafię się w pełni cieszyć z nowego związku kiedy małżeństwo tak naprawdę jeszcze trwa.
Oczywiście, że nowy związek ewoluuje i wygląda inaczej niż na początku. Ale to raczej normalna kolej rzeczy i ja sie cieszę z tego jak to wygląda. I nawet jeśli przyszła w nim faza refleksji to napewno nie wycofania.

Co do wybaczenia przez męża romansu to on twierdzi, że gdy do niego wrócę to zaczniemy wszystko od nowa i wszystko będzie dobrze. Ja uważam, że to dużo trudniejsza droga niż mu się wydaje ale nawet o tym nie myślę, bo nie biorę tego pod uwagę.

---------- 14:23 ----------

Nie bardzo mogę zgodzić się z porównaniem mnie do bohaterki owej książki, bo nie mam sentymentalnych wyobrażeń o prawdziwym życiu czy marzeń o nieznanym. Moim kochankiem też raczej nie jest jakiś super przystojniak. Jeśli miałabym obiektywnie porównywać obu panów to mąż jest i młodszy i przystojniejszy i bogatszy. Ale jak widać to nie jest (bynajmniej dla mnie) najważniejsze i unikam jakichkolwiek porównań. Ani mąż nie jest potworem ani ten drugi chodzącym ideałem.
Emyy
 
Posty: 33
Dołączył(a): 7 lut 2008, o 16:19

Postprzez Filemon » 8 lut 2008, o 16:05

Skoro nawet nie bierzesz pod uwagę powrotu do męża, no to znowu wydaje się, że wracamy do punktu wyjścia i... sprawa jest prosta (patrz mój pierwszy post) - a jednak coś Cię trzyma w rozdarciu... Według mnie po części lęki przed negatywnym przyjęciem tego wszystkiego przez rodzinę, ale czy to wszystko czy coś jeszcze...? Nie jestem w stanie ustalić tego za Ciebie...

Pozdro :)
Avatar użytkownika
Filemon
 
Posty: 3820
Dołączył(a): 2 gru 2007, o 20:47
Lokalizacja: Matka Ziemia :)

Postprzez szachistka » 8 lut 2008, o 16:58

Myślę, że mogę powiedzieć, iż byłam w podobnej sytuacji. W pewnym momencie życia stanęłam przed wyborem między kilkuletnim partnerem a nowym mężczyzną. Dylemat był bezpośrednim skutkiem niepowodzeń tego kilkuletniego związku. Dotychczasowy partner - czułam, że kocham go, ale jednocześnie miałam do niego zbyt wiele zastrzeżeń i wątpliwości, aby wierzyć w to, że kiedyś mogło się coś w naszym niesatysfakcjonującym związku zmienić na lepsze/ dobre. Z kolei drugi mężczyzna, nowo poznany, wzbudzał we mnie zaufanie i nadzieje. Z początku, po rozstaniu z tym kilkuletnim partnerem byłam zdecydowanie pewna słuszności podjętej decyzji. Niemniej z każdym kolejnym dniem przybywało mi wątpliwości, czy dobrze robię, uczucie do poprzedniego partnera wzrastało, on starał się mnie odzyskać a w tym wszystkim znalazł się ten nowy mężczyzna, który także o mnie walczył. Czułam się podobnie jak Ty - fatalnie. Miałam stany załamania emocjonalnego, często płakałam, brakowało mi radości w życiu codziennym. A wszystko przez dylemat, który w mojej głowie się powiększał i powiększał. Musiałam wybrać między gorącym uczuciem do mężczyzny, który był pierwszym i miał być ostatnim, ale który w wielu aspektach mi nie odpowiadał (o czym doskonale wiedziałam) a nowym chłopakiem, którego znałam dość krótko, ale który zdołał zdobyć moje zaufanie. Typowy konflikt serce - rozum. Postawiłam na rozum. Wiedziałam, że kiedyś emocje do tego pierwszego ostygną a nowy mężczyzna zapewni mi to wszystko, czego ja potrzebowała w związku: bezpieczeństwo, zaufanie, docenienie, szacunek itd. Trochę czasu zajęło zdobycie mojego serca przez tego drugiego niemniej w końcu mu się udało. Jestem z nim prawie 1,5 roku i każdego dnia czuję z jego strony miłość, szacunek, docenienie itd.
Jestem zwolenniczką stawiania rozumu ponad sercem dlatego Tobie także radziłabym przeprowadzić chłodną kalkulację. Z tego co już napisałaś ja wywnioskowałam, że Twój mąż nie spełnia Twoich emocjonalnych potrzeb. Zdaje sie, że swoje serce już oddałaś komuś innemu i jeśli postawisz na szali wyżej ten związek małżeński, który nie był chyba w żadnym % dowodem miłości, być może będziesz do końca życia zastanawiać się, co by było gdybyś wybrała tego drugiego. A jeśli odejdziesz od męża? Przecież już to zrobiłaś. Ja nie widzę, aby łączyło Cię z nim coś więcej ponad sentymenty i przyzwyczajenie.
Dużo rozsądku życzę.
Avatar użytkownika
szachistka
 
Posty: 201
Dołączył(a): 5 maja 2007, o 12:46
Lokalizacja: Sopot

Postprzez Emyy » 11 lut 2008, o 12:39

Jeszcze jak byłam z mężem i teraz jak się spotykamy to on jest dla mnie dobry, miły, uczynny itd. Poza tym był czuły (teraz też by pewnie był ale na to mu teraz nie pozwalam), chciał się przytulac, kochać. A ja nie miałam takich potrzeb :(
Czułam się fatalnie, bo miałam wyrzuty sumienia ale jednocześnie nie umiałam nic z tym zrobić. Gdzieś w środku czułam taką wewnętrzną blokadę, nie wiem jak to nazwać. Od tamtej pory zaczęło mnie zastanawiać dlaczego tak się dzieje, bo niby wszystko było ok ale nie potrzebowałam bliskości, jego dotyku, wogóle za nim nie tęskniłam. Wręcz denerwowało mnie, że on czegoś ode mnie chce. Znowu on twierdził, że "ma prawo, bo jestem jego żoną". Nigdy go nie zdradziłam, nie miałam nikogo. Byłam z nim ale obok. I tu właśnie widzę swoją winę, bo on robił wszystko, żebym była szczęśliwa a ja nie umiałam mu ani tego dać, ani cieszyć się z tego co dostaję. Przez jakiś czas oszukiwałam samą siebie, że nie jest źle. Było w miarę normalnie jak o tym nie myślałam. Dobrze sie z mężem czułam wsród ludzi ale mało fajnie kiedy byliśmy sami. Cały czas mam wyrzuty sumienia, że ja nie potrafiłam go kochać tak jak on mnie :(( No i dlatego powiedziałam mu najpierw o rozwodzie a później odeszłam. Dopiero wtedy poznałam tego drugiego, co oczywiście w żaden sposób mnie nie usprawiedliwia, bo cały czas jestem mężatką. Teraz znowu zarzucam sobie, że on chce mnie taką niedobrą przyjąć spowrotem, wszystko wybaczyć a ja dalej nie chcę.

Szachistka....proponujesz mi chłodną kalkulację....serce-rozum, gdzie w moim przypadku postawienie na rozum (tak jak zrobiłaś Ty) oznaczałoby, że wracam do męża. Tylko właśnie....czy to napewno jest rozsądne?
Emyy
 
Posty: 33
Dołączył(a): 7 lut 2008, o 16:19

Postprzez Filemon » 11 lut 2008, o 16:07

Zaciekawiło mnie to, co ostatnio napisałaś, Emyy...

Myślę sobie tak - jeśli wyszłaś za mąż "z rozsądku" (czyli moim osobistym zdaniem robiąc głupi i szkodliwy nie tylko dla Ciebie samej błąd... - nie wiem czy się ze mną zgodzisz?), no to fakt, że nie kochałaś i nie odwzajemniałaś uczuć i starań, którymi obdarzał Cię mąż wcale mnie nie dziwi, bo po prostu od początku go nie kochałaś. Być może czasami kobieta potrafi z czasem odwzajemnić uczucie starającego się o nią mężczyzny w takiej sytuacji, w Twoim wypadku tak się jednak nie stało...

Gdyby jednak sytuacja była taka, że początkowo obdarzałaś męża uczuciem a potem stopniowo zamykałaś się coraz bardziej, mimo że on robił co w jego mocy, to wówczas powiedziałbym, że według mnie coś jest nie tak z Twoimi uczuciami i sferą emocjonalną... a co więcej obawiałbym się, że z następnym mężczyzną będzie bardzo podobnie...

Jednak jeśli od początku nie kochałaś męża, tego drugiego natomiast kochasz, to ja absolutnie nie widzę żadnego sensu Twojego powrotu do męża i zaczynania od nowa. Czemu to w ogóle miałoby służyć??! Już raz wystarczająco według mnie "próbowałaś" i chyba pora zakończyć komplikowanie życia komuś i sobie, szczególnie zważywszy, że masz na horyzoncie coś, z czego masz szansę naprawdę być zadowolona... zgadza się?

Tęsknoty za tym co mąż potrafił Ci zaoferować i czym potrafił Cię obdarzyć, jak dla mnie są całkiem zrozumiałe - wygląda mi nawet na to, że to jest całkiem fajny facet i że ma szansę jeszcze spodobać się jakiejś kobiecie i ułożyć sobie z nią życie - mam tu oczywiście na myśli kobietę, która będzie go kochać... Jednak gdybym był na Twoim miejscu, to tak zwane zwykłe poczucie elementarnej przyzwoitości... skłoniłoby mnie do tego, żeby zrezygnować już wreszcie z korzystania z faktu, że ktoś darzy mnie uczuciem (i to jeszcze mój własny mąż, z którym zdecydowałam się wziąć ślub a potem go nigdy nie kochałam... :( ), po to by sobie coś tam wewnętrznie czy zewnętrznie zapewnić, w sytuacji mej własnej zupełnej niemożności by odwzajemnić to uczucie i mu po ludzku odpowiedzieć...

To chyba tyle... :?
Avatar użytkownika
Filemon
 
Posty: 3820
Dołączył(a): 2 gru 2007, o 20:47
Lokalizacja: Matka Ziemia :)

Postprzez Emyy » 11 lut 2008, o 16:48

Dużo bolesnej prawdy napisałeś Filemon....
Mój mąż nie chce sobie układać życia z żadną inną kobietą. Uważa, że do końca życia będę jego żoną (nawet jeśli odejdę), bo ślubowałam przed Bogiem i nie interesują go inne kobiety. On zawsze kochał i będzie kochać tylko mnie.

Nie do końca zgodzę się z Tobą, że ja korzystam z faktu, że mąż darzy mnie uczuciem i coś tam sobie zapewniam.
Bo ja przez to, że on mnie kocha czuję się źle. Nie jest mi ani przyjemnie ani miło kiedy on wyznaje mi miłość czy skacze koło mnie jak wokół jajka. Nie chcę tego a on to robi.
No chyba, że coś innego miałeś na myśli a źle zrozumiałam.

Jak zdobyłam się na "elementarną przyzwoitość", żeby powiedzieć mu, że chcę odejść to zaczął świrować z próbami samobójczymi itd. Ajjjj.......... :(((
Emyy
 
Posty: 33
Dołączył(a): 7 lut 2008, o 16:19

Postprzez szachistka » 11 lut 2008, o 16:59

Chyba nie zrozumiałyśmy się. Czy faktycznie rozsądek podpowiada Ci, że powinnaś zostać przy mężu? Ja wyczytałam, że Twój rozsądek mówi wręcz odwrotnie. Mam wrażenie, że to właśnie emocje trzymają Cię przy mężu. Nie wnikam już w to, jakiego to rodzaju emocje. Ale jeśli dobrze wiesz, że męża nie kochasz i dobrze wiesz, że nie będziesz z nim szczęśliwa itp. itd tzn, że właśnie Twój rozsądek doradza Ci odejście.
A zmieniając temat: gdyby Twój mąż Cię nie kochał, czy miałabyś takie same opory co do rozstania? Gdyby nie miał za sobą prób samobójczych, gdyby Tobą nie manipulował...Czy też byś się zastanawiała nad tym, czy warto dać szansę szczęściu? Mi się wydaje, że wówczas nie powstałby w ogóle ten topic. Ta cała sytuacja wygląda na to, że po raz kolejny nie potrafisz zawalczyć o swoje, że wyżej stawiasz czyjeś potrzeby/ uczucia niż własne. Nie twierdzę, że szlachetne serce jest wadą. Ale może czas najwyższy, aby pomyśleć o sobie samej? Zresztą: czy Ty faktycznie nie wiesz, kogo z tych mężczyzn wybrać czy masz dylemat bo w grę wchodzą uczucia osób trzecich?
Avatar użytkownika
szachistka
 
Posty: 201
Dołączył(a): 5 maja 2007, o 12:46
Lokalizacja: Sopot

Postprzez Filemon » 11 lut 2008, o 17:08

Emyy napisał(a):Jeszcze jak byłam z mężem i teraz jak się spotykamy to on jest dla mnie dobry, miły, uczynny itd. Poza tym był czuły (teraz też by pewnie był ale na to mu teraz nie pozwalam)


Emyy - to co wyżej miałem na myśli mówiąc o korzystaniu (emocjonalnie, w tym wypadku) z czegoś, co oferuje nam osoba, która nas kocha, chociaż my jej nie kochamy...

Z tego co zrozumiałem, to próby samobójcze Twojego męża należą już do przeszłości... Ja też bym się czegoś takiego obawiał będąc w Twojej skórze, jednak do męża bym w żadnym wypadku nie wrócił, gdybym go nie kochał... Być może powstrzymałbym się na jakiś czas z ewentualnym drugim ślubem (i może nawet odłożyłbym TROCHĘ sprawę rozwodową) gdyby mąż zaczął znowuż dramatycznie rozpaczać, ale rozstałbym się z Nim definitywnie i nie utrzymywałbym kontaktu, dyskretnie dowiadując się okrężną drogą czy już jako tako doszedł do siebie i czy mogę w miarę bezpiecznie układać dalej swoje sprawy.

Czasami jak widać za jeden fatalny błąd płaci się słono i dłużej niż by się człowiek spodziewał. Mnie trochę dziwi ten Twój błąd w kontekście faktu, że obieram Cię jako inteligentną i świadomą różnych życiowych spraw osobę. Jak to zatem możliwe, że w ogóle zrobiłaś kiedyś takie głupstwo, które tak skomplikowało Twoje życie...?? Jak w ogóle dawałaś radę żyć w takiej sytuacji przez ładnych parę lat...?

Nie dziwię się, że Cię to teraz wszystko gnębi a nawet, że może masz wyrzuty sumienia... Ale żeby to naprawić, to moim zdaniem w żadnym wypadku nie możesz powrócić do mężczyzny, choćby nawet będącego Twoim własnym mężem... którego nie kochasz a co więcej, jest jeszcze w Twoim życiu inny, którego jak twierdzisz darzysz uczuciem... No to jest dla mnie oczywiste, jak dwa plus dwa jest cztery...

Pozdrawiam i przepraszam, jeśli pewne sprawy stwierdziłem trochę zbyt dosadnie... Przyznam, że wypłynęło to z moich nieprzyjemnych odczuć, choć nie mam na koncie podobnych doświadczeń, które mogłyby zarzutować na mój odbiór sytuacji i spraw, które opisujesz...
Ostatnio edytowano 11 lut 2008, o 17:31 przez Filemon, łącznie edytowano 1 raz
Avatar użytkownika
Filemon
 
Posty: 3820
Dołączył(a): 2 gru 2007, o 20:47
Lokalizacja: Matka Ziemia :)

Postprzez Emyy » 11 lut 2008, o 17:31

Szachistka...Gdyby mąż mnie nie kochał to nie miałabym żadnych oporów, żeby odejść.
Powiem, że trochę na to liczyłam..... że z czasem sam zrozumie, że taki związek nie ma sensu.
Ale raczej nie mam na to co liczyć. On chce być ze mną, on chce mieć dziecko i koniec.
A to, że go nie kocham i o tym wie jakoś nie ma dla niego znaczenia. Gdy tylko zaczynam rozmowę o rozwodzie to płacze, prosi mnie, żebym jeszcze raz wszystko przemyślała i tak w kółko. A ja już nie mam o czym myśleć i nie mam już siły po raz kolejny zaczynać takiej rozmowy. On ucieka od tematu, udaje jakby go nie było. Coś w tym jest, że wyżej stawiam uczucia innych niż swoje. Bo mi się wydawało, że jestem silniejsza od niego, że jakoś sobie z tym wszystkim poradzę. Ale jak widać raczej kiepsko sobie radzę :(((( Nie wiem czy mam szlachetne serce czy raczej brak elementarnej przyzwoitości, żeby zakończyć to fikcyjne małżeństwo. Raczej niestety to drugie.
Powiem tak....byłam baaaardzo pewna, którego z nich chcę wybrać jednak z jakiś względów nie potrafię złożyć pozwu rozwodowego i za długo to trwa, żeby nie zaczęło mnie to zastanawiać. Kocham tego drugiego ale liczą się dla mnie również uczucia innych i nie umiem tego pogodzić :(
Emyy
 
Posty: 33
Dołączył(a): 7 lut 2008, o 16:19

Postprzez Filemon » 11 lut 2008, o 17:41

Po co Ty się w ogóle jeszcze z mężem w tej sytuacji spotykasz...? Żeby pomóc jemu (i co, pomaga mu to??) czy może uciszyć własne wyrzuty sumienia (i co, uciszyły się??)? Według mnie dalsze Twoje spotkania z mężem nie służą niczemu dobremu... :(
Avatar użytkownika
Filemon
 
Posty: 3820
Dołączył(a): 2 gru 2007, o 20:47
Lokalizacja: Matka Ziemia :)

Postprzez citizen » 12 lut 2008, o 09:14

Powiem tylko, że moja była żona zachowywała się trochę podobnie. Co tylko przedłużało moje cierpienie. Przez cały okres separacji łudziłem się, że jeszcze się zejdziemy i zatrzymywało mnie to w miejscu. Dopiero po tym jak wprowadził się do niej jej facet (było to jakieś 8 miesięcy po naszym rozstaniu) mimo bólu pozwoliło mi to się otrząsnąć i iść do przodu układając sobie życie, a nie tkwić w miejscu ciągle zabiegając o odzyskanie żony. Wcześniej każde spotkanie i cieplejsze słowo odbierałem jako dobry znak nadinterpretując je. Po roku od rozstania to ja złożyłem pozew rozwodowy.
citizen
 
Posty: 102
Dołączył(a): 7 gru 2007, o 12:33

Poprzednia stronaNastępna strona

Powrót do Problemy w związkach

Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: AngelLar i 101 gości

cron