Jestem z nim 13 lat (7 jako mężatka).
Z mojej strony było to bardziej małżeństwo z rozsądku, bo po tylu latach rodzina zaczęła naciskać na ślub itd.
Nie było źle ale dobrze też nie. Raczej tak normalnie, bez uniesień i większych emocji.
Dla ludzi postronnych byliśmy zgodnym małżeństwem.
Ja nie chciałam dziecka, bo gdzieś tam w środku czułam, że to nie jest dobry pomysł, jakbym przeczuwała, że się z mężem rozstanę a nie chciałam dziecku rozbijać rodziny. Mąż najpierw mnie namawiał, później przestał. Zajął się pracą. Pracował od rana do nocy. Do domu wpadał tylko zjeść i wyspać się. To trwało dosłownie kilka lat (!) Do tego nie szanował mojej rodziny. Dla mnie nie było to normalne małżeństwo, buntowałam się, chciałam coś zmieniać. Raz prośbą innym razem groźbą. Wywalczyłam tylko tyle, że przez tydzień przyjeżdżał z pracy o normalnej porze a później wszystko wracało do normy. Czułam się zła, samotna i bezsilna. Chciałam żyć inaczej. Powiedziałam mu, że chcę rozwodu. Kiedy więc nadarzyła się praca w innym mieście - nie zastanawiałam się ani chwili. Spakowałam się i wyjechałam. Nie chcę opisywać co on wyprawiał, żeby mnie zatrzymać bo są to dla mnie traumatyczne wręcz przeżycia..... Po jakimś czasie emocje opadły, poznałam kogoś. Od tamtego czasu minęły trzy lata. I od tamtego czasu właśnie prowadzę niestety podwójne życie. Z mężem nie mam rozwodu, on wciąż na mnie czeka, zapewnia o uczuciu itd. Z nowym mężczyzną jestem bardzo szczęśliwa, planujemy wspólną przyszłość, w końcu chcę mieć dziecko. Jednak to z mężem spędzam święta czy rodzinne uroczystości (nikt nie wie o tym drugim). Bardzo wstydzę się tego co robię i dlatego z nikim o tym nie rozmawiam. Nawet z rodziną. Rozmawiam tylko z tymi dwoma facetami, z których każdy z nich ciągnie mnie w swoją stronę. A ja już nie wyrabiam (( Strasznie mi ciężko i mam ogromne wyrzuty sumienia, bo nie wiem co mam robić, jak na to wszystko patrzeć, w którą stronę iść. Muszę dodać, że mąż odkąd odeszłam bardzo się zmienił, już nie pracuje długo (jednak można) i moją rodzinę traktuje normalnie. Boję się, że wracając do męża po trzech latach za jakiś czas wszystko będzie jak dawniej. On twierdzi, że dziecko uratowałoby to małżeństwo a ja uważam, że nie można dziecka do tego mieszać, ono nie może przyjść na świat z taką "misją". Sami powinniśmy to rozwiązać. Mąż podejrzewa, że jest ktoś inny bardzo ważny w moim życiu. Chce żebym się przyznała a on mi wszystko wybaczy i będzie pięknie. Wiem, że sama muszę podjąć decyzję zostać czy odejść i nie oczekuję, że ktoś zrobi to za mnie. Jednak jest to życiowa decyzja i nie jest to wszystko takie proste. A niby powinno, bo nie kocham męża, kocham innego, nie mamy dzieci itd. Zaczynam nie rozumieć samej siebie, zaczynam chyba nie wiedzieć czego w życiu chcę. Strasznie mi się wszystko pomieszało i chyba już nie wiem co jest w życiu ważne. Podziwiam ludzi, którzy wiedzą czego chcą i dążą do celu nie patrząc na nic. Dla mnie to co się stało z moim małżeństwem to porażka i czuję się fatalnie z tym wszystkim co się dzieje. Nie umiem cieszyć się już chyba z niczego bo wiem, że każda decyzja będzie niosła za sobą kogoś cierpienie. Płaczę coraz częściej i nie wiem co mam zrobić ze swoim życiem Przepraszam, że tak się rozpisałam.