kasiorek43 napisał(a):
Moze to jest tak, że terapia powoduje, że coś zaczynac przepracowywać, może nie ładujesz znów pod dywan penych rzeczy, nie wypierasz ich, bo są stresujące, przykre czy powodują Twoją bezradność, strach.
hm, wiesz co, bardzo możliwe. na terapii jestem troszkę jeszcze wycofana i zamknięta, ale już lepiej to wygląda niż na samym początku. strasznie dużo teraz o tym wszystkim myślę i analizuję.
kasiorek43 napisał(a): Jesli można wiedzieć, to z jakiego powodu chodzisz na terapię?
Ja myślę, że nie powinnaś od tego uciekać, tylko zacząć analizę powoli poszukać w glowie co Cię nie pokoi. Mówiłas o tym terapeutce?
Taki ogólny powód przez który poszłam na terapię jest taki, że czuję się nieszczęśliwa. To był wierzchołek góry lodowej. A na to składa się bardzo wiele rzeczy. Między innymi to, że mam problem z emocjami, nie potrafię ich wyrażać, okazywać, mam jakieś swoje natręctwa, których nie mogę się pozbyć, a niektóre trwają już ponad 20 lat
Do tego doszły jeszcze jakieś takie stany depresyjne w których kiedy jestem jest mi bardzo źle. Nie jestem w stanie wtedy normalnie funkcjonować. Wszystko odkładam na później, zawalam pracę, nie sprzątam, chodzę przygnębiona, smutna, najlepiej żeby wtedy wszyscy dali mi święty spokój. I to chyba taki ogólny zarys tego, dlaczego wybrałam się na terapię..
Co do tego dziwnego lęku - nie, o tym jeszcze nie mówiłam terapeucie.
kasiorek43 napisał(a):
Oprócz tego jest okropne uczucie, że zaraz coś mi się stanie, że umrę...
ojej, doświadczałam tego często w okresie liceum. nie wspominam tego najlepiej. kołatanie serca, duszności, byłam pewna że dostanę zawału
zresztą wtedy wydawało mi się, że choruję na różne choroby
jakoś to w końcu minęło, samo - bo nie korzystałam wtedy z żadnej pomocy psychologicznej. teraz czasem to wraca, ale bardzo rzadko, bo od razu odpędzam te myśli, albo sobie mówię, że "no to trudno, niech mi się coś stanie, mam to gdzieś".
kasiorek43 napisał(a): Jak dzień Ci mija?
No właśnie dzień mi mija fatalnie. Jeszcze w niedziele było wszystko super. Fajnie spędziłam dzień, poczułam taki przypływ szczęścia, którego już baaardzo dawno nie czułam. I nagle wczoraj bach..wszystko runęło. Bez powodu! Nic się nie wydarzyło! Z nikim się nie pokłóciłam, nic się nie stało! Po prostu wstałam i czułam się fatalnie. Smutna, przygnębiona, bez chęci do czegokolwiek, chciało mi się płakać, byłam chamska dla męża, do tego właśnie to uczucie "lęku" i tak trwa to do dzisiaj...Nie rozumiem tego.
A Tobie jak mija dzień? Mam nadzieję, że lepiej niż mi