Abssinth napisał(a):Widzac schematy, w jakie kobiety sie wpedzaja - piszesz, ze to Twoja wina, bo moglas cos zrobic inaczej, nie sciagac z niego odpowiedzialnosci, nie 'starac sie robic wszystko sama', etc.
Pomysl, co by sie wtedy stalo?
Z mojego doswiadczenia wynika, ze najprawdopodobniej rozstalibyscie sie juz dawno...
Lub?
Lub "robienie inaczej" niejako zmusiłoby lub zmobilizowało męża do większej aktywności.
Taka możliwość też istnieje.
Abssinth napisał(a):Zastanow sie, jak chcesz zyc.
Czy chcesz zyc z mezem - takim, jaki jest.
Pamietaj, ze go nie zmienisz. Masz go takiego, jakim jest. Koniec patrzenia przez rozowe okulary i zakrywania rzeczy, ktore Ci sei nie podobaja.
Abss, jeśli zdecydują się wprowadzić pewne korekty i żyć dalej razem... Joanna też będzie musiała coś w swoim podejściu zmienić. Oboje będą musieli. Jeśli tak - małżeństwo nie jest na straconej pozycji. Oczywiście nie da się zmienić kogoś wbrew jemu samemu - ale najpierw trzeba wykluczyć, że ta osoba nie będzie chciała się (i nic) zmienić.
Joanno, na tym etapie rozeznania całokształtu, planów na przyszłość itp... wydaje mi się, że niepotrzebnie wplatasz "moja wina", "jego wina". Starałaś się na dany czas najlepiej, jak potrafiłaś, jak Ci serce, rozum i wiedza dyktowały. I tak robiłaś, bo zwykle właśnie na tym opieramy własne działania... nie wiedząc przecież, jakie będą efekty, jak się potoczy, jak się w tym odnajdujemy - w założeniach przecież jest wszystko na OK. Więc nie obarczaj się tymi winami, nie obarczaj też jego... to na dzisiaj Ci w niczym nie pomoże. A jeśli miałoby - to w czym dokładnie?