przez Dominoes » 4 maja 2012, o 18:32
A więc tak: do psychologa na śmierć zapomniałam pójść :/ Tu matura dzisiejsza, która okazała się... Hm... Niezbyt łatwa, nawet dla humanistki, do tego jeszcze inne załatwienia w mieście i jakoś tak mi wyleciało z głowy...
Jeśli chodzi o moje relacje z M., to działa to na takiej zasadzie, że on nie umie mówić o swoich uczuciach. Gdy nie jesteśmy ze sobą, to rozmawiamy o wszystkim, jednak nie o nas. Nie mówi mi, że kocha itp. Nasze rozmowy są luźne, poufne, rozmawiamy o rzeczach, o których w zasadzie tylko my mamy pojęcie. Nie usłyszałam jednak od niego, że tęskni, kocha itp. Kiedyś ja często mu to mówiłam, jego to lekko peszyło/irytowało. Przestałam mówić, teraz ograniczyłam się do minimum i jest ok. Jednak, gdy jestem ja u niego, lub on u mnie, to jest zupełnie inaczej. On tak jakby wyraża się poprzez czyny. Naprawi mi to, naprawi tamto, gdy pójdziemy np. na spacer do lasu, wejdziemy w głąb, to potrafi mnie przez największe krzaczory przenieść na rękach itp. Chociaż zgodzę się z tym, czasami czuję się mało kochana. Szczególnie, gdy długo się nie widzimy, a ja nie usłyszę jakiegoś miłego słowa. Komplementy też nie są jego domeną. Prędzej powie je jakiejś obcej dziewczynie, niż mnie. Traktuje mnie inaczej.
Co do osobowości, to straszny choleryk ze mnie. Mam też tendencje do narzucania innym własnej woli. Może dlatego, ze jestem jedynaczką?
Gdyby porównać mnie i M., to jesteśmy, jak ogień i woda. On jest, jak takie typowe, spokojne morze, jednakże dość głębokie i tajemnicze. Wydaje się, że ma stabilne brzegi, że nic nie zakłóca spokoju fal. Aż tu czasem przychodzi burza, a sztorm potrafi być nie do opanowania. Ja natomiast jestem jak ogień, porywcza, bardzo często spalam niepotrzebnie ważne rzeczy, mówię to, co mi ślina na język przyniesie, jestem potwornie uczuciowa i właśnie tym się kieruję. Dużo we mnie energii, agresji i niestałości... A czasem potrafię się tylko troszkę tlić.
Taki układ nam pasuje, bo wzajemnie się uzupełniamy, podsycamy lub gasimy.
Kolejną rzeczą jest to, że M. nie umie zmienić się radykalnie. Dopiero po 4 latach pewne rzeczy się w nim zmieniły. Dawniej np. nie odzywał się, gdy szedł z kolegami, nie wtajemniczał mnie w jakieś rodzinne tematy, nie mówił za dużo o rodzicach, złościł się, jak pytałam o cokolwiek. Teraz pomału się to zaczęło zmieniać.
Najbardziej jednak przeszkadza mi w nim to, że potrafi podjąć decyzje wbrew mojej woli, bądź bez mojej wiedzy. Pytałam go kiedyś, dlaczego mi nie mówi o pewnych rzeczach lub mnie okłamuje, stwierdził: "Jesteś zbyt nerwowa, jak Ci powiem, to zaczniesz krzyczeć, złościć się, wymyślać niestworzone rzeczy, oskarżać mnie.".
Ja po prostu nie wiem, dlaczego tak się dzieje? Jak się poznaliśmy, bardziej mu ufałam. Tzn. ufam mu teraz, chyba. Sama nie wiem, bo tak na zdrowy rozum nie dał mi powodów, bym straciła zaufanie, jednak ja wymyślam pewne rzeczy i jakoś się tak dzieje.
Dużo też czytam. Różnych artykułów na temat związków, mężczyzn. Tu przeczytam, że każdy facet zdradza, tutaj, że najwięcej zdrad jest w weekend majowy (ten weekend, tylko pierwszego dnia spędziliśmy razem, ponieważ M. pomaga rodzicom w domu, a trzeciego dnia, nie opłacało się), że każdy facet jest taki sam itp. Trochę mi to chyba miesza w głowie...
Co do swojego odbicia w np. szybach wystaw sklepowych, czy innych, to nie mam problemu. Lubię siebie, akceptuję. Chodzę w krótkich spodenkach, obcisłych bluzkach. Jednak, gdy rozmawiam z kimś, nie ważny czy mężczyzna, czy kobieta, nagle mam wrażenie, że jemu się nie spodobam, a ona jest ładniejsza ode mnie...
Lubię swój brzuch i biodra, jednak wstydzę się wyjść w bikini (a trawnik potrafię kosić w spodenkach i górze od stroju kąpielowego).
Szczerze, to uważam, że nie jestem przystosowana do życia...