tak wlasciwie to wczoraj bylam w pewnym miescie ... a co tam miescie Łódź, taki jedno dniowy wypad, na poczatku mnie to miasto zafascynowalo <z tej racji ze interesuje sie fotografia m.in architektory> ale tez zastanowilo, akurat mialam okazje przechodzic przez takie dosyc zaniedbane dzielnice, w jedna z uliczek nawet bardziej sie zapuscilam, ale puzniej zdalam sobie sprawe ze to jednak niebyl dobry pomysl, ale cale szczescie nic mi sie niestalo i nic niestracilam z moich rzeczy podrecznych ... ale do rzeczy, bo tak wlasciwie dopadla mnie taka refleksja ze ci ludzie a moze bardziej te dzieci niemialy kompletnie nic <takie sa moje przypuszczenia na podstawie obserwacji> chodzi mi o takie podstawowe rzeczy jak pewnie jedzenie ubranie, czy tez jako taki start zyciowy jak szkola, studia taka stabilizacje, bo w moim przypadku bylo inaczej bo praktycznie to otrzymalam, znajduje sie w lepszej sytuacji pod tym wzgledem, jakos ogolnie bylam do tego motywowana ze mam sie uczyc, ze mam skonczyc studia nio i mialam pieniadze na te studia, a tym dzieciakom chyba tego zabraklo
nio i zaczelam jakos bardziej doceniac moich rodzicow, zobaczylam cos czego niedostrzegalam, bo niechcialam albo nieumialam, chociaz jestem skrzywiona emocjonalnie i to bardzo, w koncu jestem ddd, nio ale staram sie sama sobie pomoc, poprzez szukanie tej pomocy na zewnatrz ...
nio i znowu zaczelam tlumaczyc moich rodzicow, czuje sie tez winna ze przez chwile ich niedocenialm ich wysilkow, ich staran ...
co o tym myslicie?? czy moj obecny stan wobec tego wszystkiego?? taka refleksja jest sluszna?? a nawet potrzebna??