Od kilkunastu miesięcy jestem w związku, który początkowo wydawał mi się nadzwyczaj zdrowym, satysfakcjonującym partnerstwem a w tej chwili mam wrażenie, że to bardziej jakiś układ. Tak zresztą nazwał nas mój partner. Ale od początku. Spotykam się z mężczyzną, którego życiowym priorytetem nr 1 jest pełna wolność, swoboda, niezależność, nieskrępowanie itp. Ponieważ od samego początku udało mu się zdobyć moje zaufanie, nie było miedzy nami praktycznie żadnych spięć wynikających z np. jego spotkań z innymi - nie wnikałam gdzie wychodzi, z kim wychodzi, co robi itd. Do teraz tego nie robię i jakoś nie specjalnie zależy mi, aby go pytać o rzeczy, które nie są moim udziałem. Prawdopodobnie moje nie wnikanie w jego życie prywatne spowodowało, że tak zaczęło mu na mnie zależeć. Patrząc z punktu widzenia jego potrzeb chyba faktycznie dobrze mu jest ze mną - ma pełną swobodę. Robi co chce, kiedy chce, z kim chce itd. A ja w to nie wnikam. Oczywiście, jak wspominałam wcześniej, mam do niego zaufanie więc jestem pewna, że jesli on robi to co chce to jest to jednocześnie całkowicie fair wobec mnie.
Pierwsza kwestia sporna, która doprowadziła do spięcia między nami, dotyczyła pornografii. Prawie od początku dobrze wiedziałam, że on pornografię ogląda, że ją lubi a jako człowiek ceniący sobie całkowitą niezależność - nie pozwoli, aby ktokolwiek mu czegokolwiek zabronił. Gdy poruszyłam temat pornografii nie udało nam się spokojnie tego przedyskutować bowiem on od razu odebrał moje pytania jako atak na życie prywatne, na swoją wolność i niezależność. Jakoś udało się uspokoić ton głosu i temat został zamknięty w taki sposób, w jaki istniał już wcześniej - on ogląda pornografię, co prawda ze względu na mnie stara się to robić rzadziej, niemniej robi to i będzie to robić bo to lubi. Koniec.
Druga kwestia sporna pojawiła się wczoraj. Kilka dni temu on oznajmił mi, że wyjeżdża ze znajomym w góry. To przyjęłam do wiadomości natomiast trochę nie bardzo wydał mi się fakt, iż stawia mnie przed faktem dokonanym a nie uwzględnia mojej osoby w swoich planach. Jak wg mnie wygląda uwzględnianie partnera w planach? Np. zapytanie się, co druga strona myśli nt. samodzielnego wyjazdu na kilka dni w tym i tym terminie. Chociażby dlatego, że może ja też chciałam coś zaplanować na ten sam termin. Mój partner nie widzi problemu. Nie uważa, aby musiał ze mną cokolwiek konsultować. Jak stwierdził, dla niego samo poinformowanie mnie o planach wyjazdu jest czymś istotnym.
Podsumowując. Układ, w którym od kilkunastu miesięcy żyję z pewnym mężczyzną polega na tym, że każde z nas ma pełną swobodę. Robimy co chcemy, kiedy chcemy, z kim chcemy. Dla niego jest to najlepszy związek bo daję mu tą jego wymarzoną wolność, nieskrępowanie. A mi niestety zaczyna brakować. Czego? Od wczoraj próbuje nazwać tą rzecz, której mi brakuje. Może takich małych detali jak np. właśnie uprzedzanie mnie o swoich planach i zapytanie o zdanie? Może uwzględnianie moich potrzeb i liczenie się z nimi? Z drugiej strony, skoro wymagam liczenia się ze swoimi potrzebami, które kolidują z jego, to myślę bardziej o sobie niż o nim...Niby wszystko jest w porządku, ale ja czuję się coraz bardziej zdystansowana do niego. Niby wiem, że mogę mu zaufać, ale jednocześnie zupełnie nie potrafię się przed nim otworzyć. Ta jego niezależność i niemalże manifestowanie jej przy każdej okazji działa na mnie dystansująco. Powiedzcie mi, proszę, jak Wy to widzicie. Czy ja tworzę problemy, które nie istnieją? Może wygląda to tak, że chciałabym go jakoś ograniczyć?