Ewko...
Mam za sobą lektury kilku książek...czy pomogły..? Trudno powiedzieć...Może nie potarfię się do rad w nich zastoswać? A może potrzeba mi specjalisty?
Mój partner dopiero uświadamia sobie w trakcie naszego ziwązku o swoje problemy...Bardzo trudno mu się z tym pogodzić, nigdy bowiem nie zastanawiał się nad sobą, starał się jak najbardziej odizolowywać od takich myśli...uciekał...jest DDA...w dzieciństwie był nadpobudliwy , uczęszczał na teriapie dzieci alkoholików...nieustanne awantury..brak poczucie bezpieczeństwa...itp.
Jest bardzo wrażliwy...ale tę wrażlwiość w sobie jakby zamaskował...wyimaginował sobie przez całe życie wizerunek samego siebie...Moja osoba...miłość do mnie (podobno jedyna taka i jedyna prawdziwa) zmieniła w nim ten mit...Zaczyna odnajdywać siebie...ale potwornie się tego boi...stąd pewnie nasze problemy też...Jest chwiejny - tak można byłoby określić go w wielorakim aspekcie - słomiany zapał , częste zmiany decyzcji, niekoniecznie raz zaczętego przedwsięzięcia, trochę wypaczony stosunek do pieniędzy (przez dom) - ujście jego problemów?... nawet miłość, którą do mnie czuje bywa poddawana próbom jego wiary...Wyznał mi kiedyś, że potzrebuje ciągłego stanu zakochania, że czasem jego brak pwooduje ,iż nie wie czy kocha...
Jest wobec mnie bardzo wymagający...Mieliśmy czas, w którym (nie wiem czy do tej pory tak nie jest?) miałam wrażenie,że wszsytko, nawet kształt mojego nagdarsta, czy kolor włosów może spowodować ,że on stweirzdi "nie pasujemy dos iebie, musimy się zrostać"..To wszsytko wpływało na moje poczucie wartości, na niepweność i lęk przed odrzuceniem...Bardzo trudno było do niego dotrzeć....jest bardzo skryty, zamknięty w sobie...Jego emocje zostały zatrymane na etapie rozwoju dziecka...sam często zauważa, że reaguje jak dziecko...buntuje się, obraźa nie wiadomo dlaczego...Ale choć ma świadomość tego, nie umie sobie z tym radzić...
To jest naprawdę potwornie trudny związek...
Nie wiem czy dlatego ja stałam się kobietą kochającą za bardzo...gdyż wcześniej taka nie byłam...
Historia naszej miłości jestem niczym z bajki...Uczucie które oboje z przekonaniem nazywaliśmy Destiny...Przez kilka miesięcy byliśmy parą na odległość....i wszsytko było super...problemy zaczęły się w momnecie konfontacji naszych światów, kiedy ze sobą zamieszkaliśmy...( mieszkamy za granicą )...
Moje winy leżą w moim braku pewnośći jego uczucia....które spowodowane jest właśnie tym jego chwiejnym "byciu"...Zaczęłąm być zazdrsona...wszędzie obawiałam się niemal zagrożenia... I nie potarfiłąm do końca zaufać...Boję się,że mnie skrzywdzi...Jego barzdo to boli...Często powatrzał mi,że jestem kobietą dzięki, której pokochał a moje wątpliowści w tę miłośc powodują,ze on przestaje w ogóle w nią wierzyć...
Potzrebuje ogromnej akceptacji otoczenia...głównie kobiet...wydaje mi się, że ztego powodu pozwala na przekraczanie pewnych granic prze wielbicielki, których ma sporo...Granic czysto uczuciowych...platonicznych...jednak nie wiem czy to nie bywa barzdiej niebezpieczne...
On mówi ,że gdybym ja mu ufała i wiedziała,że jego miłości do mnie nie jest w stanie nic zagrozić...to on by się już nie wahał...i poprosiłby mnie o rękę...
Hmm....a ja obawiam się, że zupełnie nie w tym rzecz...
Obawiam się, że on tak bardzo boi się tego kroku,że wrręcz kreuje sytuacje w których ja jestem go niepwena by mieć argument na nie...
Nie wiem już...
Wczoraj poprosił o spotkanie...
On oczekuje ode mnie ,że mu zaufam , tak po prostu i bez wahań...
Ja oczekuje ,że będzie gotów być ze mną, bez względu na wszystko...
Ze zrozumie ,że jestem tą jedyną i postara się zrobić wszsytko by walczyć o mnie...
Kilkakrotnie mówiłam mu,ze jego deklaracja , jego pewność i małźeń stwo jest dla mnie gwarancją dzięki , której zaufam mu...Bo wiem jak bardzo trudne to dla niego jest...Mimo to , nie potarfi mi tego dać....a ja nie potarfię mu zaufać....zamknięte koło...
Boję się go stracić...
Boję się zostać sama...
Nie mam swojego życia...
Totalnie poświęciąłam się "psychoterapii" tego związku..
Zatraciłam siebie...odizolowałam od ludzi...
Nie pogodzę się z tym...nie mogę uwierzyć ,że taka miłość ( wciąż czujemy motyle w brzuchu:) może być jedynie przystankiem w życiu....
Tyle mnie kosztowała....nie potarfię uwierzyć w taki sens...
Boję się tego spotkania...
Gdyż mam świadomość, że on potarfiz rezygnować z tej miłości...
Nie mogę zrozumieć czy naprawdę dlatego bo jest zmęczony moją podejrzliwością..?Czy to idealny pretekst by uciec przed zaangażowaniem, którego się tak boi..?
Wyprowadzając się pwoiedział:
" Miałem nadzieję,że jesteś jhedyną sobą która mnie rozumie..
Zawsze będę Cię kochał..."
Problem w tym ,że takie wyznanie nie jest w jego przypadku gwarancją na cokowiwek...
Jego przyjaciele wiedzą jaki jest "pogmatwany"...choć kocha...
Powiedział teź , że jeśli poczuje że nie może beze mnie żyć - zrobi wszsytko by wrócić...
Wiem,że jeszcze tego nie czuje...nie wiem czy kiedykolwiek poczuje...
Z jednej strony wiem,jak wiele zależy ode mnie...
A z drugiej mam wrażenie ,że nie mam na nic wpływu...
Ja tylko pragnę by on wiedział jedno na 100% - że kocha mnie ponad wszsytko i będzie ze mną zawsze...
....