Maltretowana

Problemy z partnerami.

Re: Maltretowana

Postprzez Margygren » 4 mar 2012, o 03:24

Bianka napisał(a):mam nadzieję, że tym razem na stałe :pocieszacz: marnuje Twój czas...


ba, zeby tylko czas...Ten typ niszczy Ci psychike, zdrowie, zycie, wszystko!!

Kochany Kartofelku, twoj wpis bardzo mna poruszyl,i choc zazwyczaj nie udzielam sie tutaj, tym razem nie mam zamiaru siedziec cicho.

Piszesz, ze masz 21 lat i ze boisz sie byc sama, ze nikt Cie nie zechce. Tak naprawde jestes jeszcze baardzo mlodziutka. Ja w twoim wieku tez sie balam, ze zostane sama, ale jakos od zawsze, po dzis dzien, wiem jak chce byc traktowana a na co absolutnie sie nie godze. Ty kurwo! Ty pizdo! Ty szmato! Zaraz cie zajebie! - on wrzeszczy, a Ty, Kartofelku...nic? Gdzie Twoj instynkt samozachowawczy? Czy wiesz, ze najlichsze, bezmyslne stworzonko, gdy czuje sie zagrozone, natychmiast ucieka? O samoocenie na przyzwoitym poziomie nawet nie wspomne, bo trzeba byc jej kompletnie pozbawionym, by dac sie tak traktowac przez tyle lat. Sluchaj, ja ustawicznie mysle o sobie zle, moja samoocena lezy o kwiczy, ale...nikt nigdy nie odezwal sie do mnie jak powyzej. Zabilabym! Starla na proszek i rzucila swiniom! I mysle, ze ludzie to czuja. Jestem przekonana, ze typek jak ten twoj nie mial by odwagi, zeby podejsc do mnie :)

Przypominasz mi Kota w butach ze Shreka, gdy robi te swoje wielkie oczy. Jest taki slodko bezbronny i bezradny, az chce sie go czule poglaskac i pocalowac, albo...chwycic za kark i walnac nim o sciane, wlasnie dlatego, ze jest taki bezbronny i slaby. Mozna go zmaltretowac zupelnie bezkarnie, bez zadnych konsekwencji. Przyzwoity, porzadny czlowiek, ktory szanuje siebie i innych, na widok Twoich wielkich oczu natychmiast poczuje potrzebe, by Cie przytulic i pocalowac. Ten Twoj...wiadomo. Kto wie, moze rzucanie Toba o sciane takze ma w repertuarze.

Bardzo fajnie i trafnie opisujesz swoja sytuacje. Wiesz wszystko!! Nie potrzebujesz pisac tutaj (oczywiscie swietnie, ze sie zdecydowalas), bo odpowiedzi na pytania, ktore stawiasz, juz sa w Tobie. Sama sobie odpowiedzialas na te wszystkie wazne pytania. Przeczytaj swoj wpis jeszcze raz. Swietna robota, powinnas byc z siebie dumna. Ja jestem z Ciebie dumna :)

Kilka pewnikow (raczej)
on sie nigdy nie zmieni
ty go nigdy nie zmienisz
nie on jeden na tym swiecie
zaslugujesz na szacunek
zaslugujesz na troske
zaslugujesz na Milosc

Procz Kobiet, ktore kochaja za mocno, polecam Ci wszystko, co tylko uda Ci sie znalezc Melody Beattie (mam ebooka, moge podeslac), oraz wszystko Pii Mellody - (zwlaszcza Pia Mellody - Toksyczna milosc i jak sie z niej wyzwolic)
Margygren
 
Posty: 43
Dołączył(a): 7 kwi 2011, o 05:10
Lokalizacja: chicago

Re: Maltretowana

Postprzez Bianka » 4 mar 2012, o 15:11

Margrygen, oczywiście, że nie tylko czas, resztę Kartofelek wie :( bardzo ładnie piszesz, tylko czy to pomoże? przypominam sobie siebie w tym wieku i z psycholem i nic na mnie nie działało, nie umiem tego wyjaśnić, dlatego też nie umiem radzić, mam wrażenie, że to i tak nie przyniesie efektu...co to za książka Melody Beatiie?
Avatar użytkownika
Bianka
 
Posty: 5298
Dołączył(a): 11 maja 2007, o 20:29
Lokalizacja: nieokreślona

Re: Maltretowana

Postprzez limonka » 4 mar 2012, o 18:19

Bianka ja mialam te ksiazke.. Ja jej akurat nie pitrzebowalam.. Bylo tam o uzaleznieniach...
Avatar użytkownika
limonka
 
Posty: 4007
Dołączył(a): 11 wrz 2007, o 02:43

Re: Maltretowana

Postprzez cargobull » 4 mar 2012, o 22:11

kartofelek napisał(a):Dobrze? ja bez niego nie funkcjonuje...

Każdy po stracie kogoś do kogo się coś czuło przestaje na chwilę funkcjonować, ale tylko na chwilę, po to, żeby się móc podnieść. Na początku będzie trudno, ale za kilka, kilkanaście dni się do tego zaczniesz przyzwyczajać i będzie już tylko lepiej pod warunkiem, że się od niego odetniesz. Wiem to po sobie, bo tak właśnie wyglądały początki wygasania mojego uczucia, które jeszcze się nie zakończyło na dobre, ale to kwestia czasu. Jednak już mogę samodzielnie funkcjonować. Też mam 21 lat i też się czasem boję samotności. Ale nie martw się, sama sobie na pewno poradzisz, zasługujesz na normalne traktowanie i kogoś kto Cię będzie kochał i szanował - bo są tacy ludzie, trzeba tylko na nich trafić.
cargobull
 
Posty: 6
Dołączył(a): 19 lut 2012, o 20:14
Lokalizacja: Gdańsk

Re: Maltretowana

Postprzez Margygren » 5 mar 2012, o 22:39

Bianka - że to i tak nie przyniesie efektu wiem :bezradny: Kto ma sie tutaj lepiej orientowac, jak nie Ty? Poza tym Kartofelek zniknal.

Jesli chodzi o ksiazki Melody Beattie, to pierwsza z nich - Jezyk Wyzwolenia - postawila mnie na nogi po miesiacach totalnego zwatpienia i zalamki. Nie wiem, czemu akurat ta ksiazka, przeciez przeczytalam setki podobnych poradnikow ale zaden juz po 30 stronach nie spowodowal, ze sie wygrzebalam z nory. Smieszne, ale nastepnego dnia poszlam do nowej terapeutki a po drodze zastanawialam sie, o czym tu z nia gadac, przeciez wszystko jest ok :) Terapeutka takze okazala sie byc tym, czego szukalam, swietna babeczka jest po prostu.
Te ksiazke znalazlam w bibliotece, ale na necie tez powinna byc. Mam Koniec wspoluzaleznienia, moge podeslac. Ta nie miala takiego impaktu, ale i tak pomogla wiecej niz wiele innych podobnych ksiazek.
Margygren
 
Posty: 43
Dołączył(a): 7 kwi 2011, o 05:10
Lokalizacja: chicago

Re: Maltretowana

Postprzez ewka » 6 mar 2012, o 09:05

kartofelek napisał(a):Dobrze? ja bez niego nie funkcjonuje...

Czy aby na pewno? Przecież nigdy tak naprawdę nie próbowałaś.
Jak się dzisiaj czujesz?
Avatar użytkownika
ewka
 
Posty: 10447
Dołączył(a): 4 maja 2007, o 18:16

Re: Maltretowana

Postprzez kartofelek » 6 mar 2012, o 20:51

Bylam dzisiaj u Pani psycholog, niestety po godzinie doszla do wniosku, ze nie moze mi pomoc i ze jej rola sie konczy i ze powinnam udac sie do psychiatry, dała mi namiary, jutro bede dzwonic...

On wrocil... dzwonil, przepraszal ... itp.

Mamy sie spotkac na rozmowe...
kartofelek
 
Posty: 4
Dołączył(a): 26 lut 2012, o 21:54

Re: Maltretowana

Postprzez Abssinth » 6 mar 2012, o 21:10

Kartofelku...nie spotykaj sie z nim...tylko przedluzysz swoja agonie, tylko jeszccze bardziej zniszczysz swoje zycie...

przezylam to samo, wiec wiem, co mowie...bedzie tylko gorzej, a on sie nigdy nie zmieni na lepsze :(
Avatar użytkownika
Abssinth
 
Posty: 4410
Dołączył(a): 6 maja 2007, o 01:39
Lokalizacja: Londyn

Re: Maltretowana

Postprzez cargobull » 7 mar 2012, o 01:05

Popieram Abssinth. Spójrz na to na trzeźwo - to będzie się działo w nieskończoność. Nie chcesz stabilizacji z kimś normalnym? Wolisz być rozbita emocjonalnie, non stop zdradzana? On będzie tak robił non stop. Będzie odchodził i wracał twierdząc, że przeprasza. Przeprosiny mają sens, jeśli są szczere. Jego na pewno nie są, potrafię to stwierdzić tylko po tym, co tu napisałaś. Powinnaś w końcu pomyśleć o sobie. Skoro psycholog mówi Ci, że nie potrafi Ci pomóc i kieruje Cię do psychiatry, to oznacza tylko jedno - chłopak ma na Ciebie tak negatywny wpływ, że jest z Tobą coraz gorzej.

Uwierz mi, że można żyć normalnie i czuć się bezpiecznie. Jednak do póki się od tego nie odetniesz nie masz szans nawet na namiastkę normy...
cargobull
 
Posty: 6
Dołączył(a): 19 lut 2012, o 20:14
Lokalizacja: Gdańsk

Re: Maltretowana

Postprzez Bianka » 7 mar 2012, o 01:27

:( nie wiem nawet co powiedzieć bo pamiętam dobrze swój stan z przed lat, żadna rada, żadne racjonalne tłumaczenie nie miały szans przebicia...odwyk od niego i leki na ten moment może by pomogły :bezradny:
dobrze, że masz namiary na psychiatrę :pocieszacz:
Avatar użytkownika
Bianka
 
Posty: 5298
Dołączył(a): 11 maja 2007, o 20:29
Lokalizacja: nieokreślona

Re: Maltretowana

Postprzez Margygren » 7 mar 2012, o 01:59

Skoro wyslali Cie do psychiatry, to musi byc naprawde niedobrze. Strzasznie, strasznie mi przykro, Kartofelku, ze tak Ci sie poplatalo w zyciu! Mam nadzieje, ze rozmowa z lekarzem rozjasni troche ten tunel, w ktorym siedzisz.
Margygren
 
Posty: 43
Dołączył(a): 7 kwi 2011, o 05:10
Lokalizacja: chicago

Re: Maltretowana

Postprzez limonka » 7 mar 2012, o 02:12

Mysle ze w tej chwili sama jestes sobie najgorszym wrogiem.. Miejmy nadzieje ze terapia pomoze...
Avatar użytkownika
limonka
 
Posty: 4007
Dołączył(a): 11 wrz 2007, o 02:43

Re: Maltretowana

Postprzez Ling Yang » 7 mar 2012, o 16:32

To będzie długi post, ale piszę go z nadzieją, że choć trochę ci pomoże, że może zdołasz spojrzeć na swoją sytuację z nieco innej strony...

Byłam kiedyś w podobnej sytuacji, może jeszcze nie aż tak skrajnej, bo gość mnie nigdy nie zwyzywał (choć były różne nieprzyjemne odzywki), nigdy nie uderzył (a niechby tylko spróbował, to chyba zabiłabym) to jednak podobne odczucia do twoich były, czyli ta świadomość zupełnego bezsensu kontynuowania tej znajomości, z jednoczesnym poczuciem, że nie umiem się z niej wycofać. Co najciekawsze nasza relacja nigdy nie miała charakteru związku, teoretycznie my nigdy nie byliśmy razem, to było takie ciągłe zwodzenie, raz mówi mnie że mnie nie chce, żebym sobie poszła w cholerę, a raz dzwoni i błaga, przyjdź, jesteś mi tak potrzebna, jesteś dla mnie najważniejsza, itp. Takie po prostu, za przeproszeniem, pierdolenie głupot i ciągłe zwodzenie człowieka. A że ja byłam tak zakochana i zaślepiona, że nie wiedziałam nawet jak się nazywam, to łykałam to wszystko jak młody pelikan. Najgorszy jest właśnie ten stan zawieszenia, bo raz mówi ci spieprzaj, ma cię w głębokim poważaniu, a za chwilę wraca i jesteś niby taka wspaniała, och, jedyna i najlepsza na świecie. Dlatego o wiele bardziej cenię ludzi, którzy potrafią człowiekowi dać kosza od razu, a nie robić niepotrzebne nadzieje, nie zwodzić, marnować czasu swojego i drugiej osoby.

Tak samo jak ty poznałam gościa w 1 liceum, to była moja taka pierwsza prawdziwa miłość, pieprznęło mnie to mocno, wydawało mi się, że pana Boga za nogi złapałam... Oczywiście była idealizacja straszna, wszystko oderwane od rzeczywistości totalnie. Choć dziś gdy o tym myślę to zadaję sobie pytanie "czy ja go w ogóle znałam? Nie, ja go kochałam". A jedno bez drugiego niestety poprawnie działać nie może.
I tak samo jak ty, w wieku 21 lat stwierdziłam, że to już poszło zdecydowanie za daleko i jeśli tego nie skończę raz na zawsze to będę się tylko coraz bardziej pogrążać. Nie od samego początku było tak źle, dlatego u mnie ta znajomość trwała te kilka lat, bo gdyby on od początku tak się zachowywał, to bym go dużo szybciej spuściła w kiblu. I to właśnie było to co zamazywało mi obraz tego człowieka, no bo niby jest zły, chamski, bardzo przykry, itp, ale przecież było też wiele miłych chwil, które do dziś mogę wspominać z uśmiechem. Ale niestety, te złe w pewnym momencie przeważyły szalę, z czasem było coraz gorzej, wpędziłam się w takie samo chore poczucie, że jestem beznadziejna, brzydka, głupia i w ogóle wszystko co tylko może być najgorsze, więc rozumiem co czujesz, w 100 % to rozumiem. Ale nadszedł taki moment kiedy otrzeźwiałam, bo zobaczyłam, jak wszystko sobie chrzanię właśnie przez tą znajomość, zawaliłam przez to studia i kilka innych ważnych rzeczy, dotarło mnie jak bardzo znienawidziłam siebie (a przecież powinnam znienawidzić raczej jego a nie siebie, czyż nie?) i powiedziałam sobie koniec tego gówna. Koniec i kropka.

Wiem, że to trudne, bo sama zrobiłam to dopiero za drugim podejściem, za pierwszym determinacja była taka sama, byłam bardzo stanowcza i zdecydowana, koleś oczywiście zaczął cyrki odstawiać, że dlaczego, jak go tak po prostu mogę zostawić itd, no to mu napisałam list (bo osobiście to my już ze sobą nie umieliśmy rozmawiać), był to bardzo dosadny i gorzki list, krótki ale treściwy, to on mi potem napisał, że po jego przeczytaniu się rozpłakał.. No i bardzo dobrze! Jeżeli zabolało, to znaczy, że trafiłam w sedno... ale niestety, po jakimś roku nasze drogi znów zeszły, obydwoje wyjechaliśmy na studia w innym mieście i w takich sytuacjach to wiadomo, jak się ma starych znajomych to się z nimi człowiek widuje, mieliśmy też wspólnych znajomych, więc się spotykaliśmy tu to tam, na jakiejś imprezie itp i wsiąkłam w to ponownie. I na początku znów wszystko wydawało się ok, bo niby było fajnie, niby już inaczej, niby coś zrozumiał, ale gdzie tam. Pomimo, że wtedy już nawet nie chciałam z nim być, moja miłość ulotniła się ze mnie całkowicie (choć raczej pasowałoby tu stwierdzenie, że zamieniła się w rozgoryczenie), to stwierdziłam, że jednak nawet na jako taką przyjaźń czy w ogóle znajomość szans nie ma tym bardziej, bo z nim się po prostu nie da żyć. Odstawiał ciągle jakieś cyrki, robił mi chore sceny zazdrości o jego brata, gdzie po pierwsze żadnego powodu nie było bo jego brat jest moim kumplem i nic więcej, a po drugie no przepraszam bardzo, o co chodzi? Nie jesteśmy razem, więc co to za wyrzuty? Zachowywał się jak gówniarz totalny, wymyślał sobie rzeczy, których naprawdę nie było, było wiele takich sytuacji, że było mi po prostu wstyd za niego, obciach mi taki robił przy innych ludziach, potem jeszcze zaczął popadać w początki takiego już prawdziwego alkoholizmu to zrobiło się jeszcze "weselej"... Moje koleżanki, które go raz w życiu widziały powiedziały do mnie "Boże, skąd ty go wzięłaś? Przecież ten koleś jest zdrowo pieprznięty". Z biegiem czasu zaczęło się robić coraz bardziej agresywnie, coraz bardziej jechaliśmy po bandzie, on mi dopieprzał, ja jemu dopieprzałam, i tak to się kręciło. Ech szkoda gadać po prostu, opisywanie tego wszystkiego nie ma nawet sensu.

I nadszedł taki przełomowy moment (choć na dobrą sprawę nic wyjątkowego się nie stało, ale przełom nastąpił we mnie), kiedy powiedziałam sobie: to jest już czas na koniec. Jasne, było mi żal, bo razem z nim musiałam zerwać kontakty z kilkoma innymi ludźmi z którymi nie chciałam ich zrywać (np właśnie jego brat, jego współlokatorzy z akademika, itd), ale no niestety, ci ludzie byli w tak zwanym "podzbiorze", trudno, czasem coś trzeba poświęcić. No i jak postanowiłam, tak zrobiłam. Ale wtedy było już o wiele łatwiej niż za pierwszym razem, wtedy już nic nie mówiłam, nic nie pisałam, wyszłam po prostu z jego akademika i postanowiłam, że moja stopa tam nigdy więcej nie postanie. Jasne, były trudniejsze momenty, odchorowałam to trochę, ale wiedziałam, że po prostu muszę, MUSZĘ to zrobić, żeby ratować siebie i swoje życie. Że innego wyjścia po prostu NIE MA.

No i potem było budowanie życia od początku. Była terapia, bo wiedziałam, że bez tego ani rusz. Było wszystko od nowa. I ten nowy początek, trudny i pozornie beznadziejny, okazał się właśnie czymś zbawiennym, czymś co uratowało moje życie. Potrzebowałam kilku lat na odbudowanie swojego poczucia wartości (choć wciąż nad tym pracuję, wciąż jest wiele do zrobienia) i spojrzenie na to z perspektywy czasu. I teraz jak na to patrzę, to wiem, że to była jedyna słuszna decyzja. JEDYNA! Bo nawet nie chcę myśleć w jakim miejscu, w jakim stanie psychicznym bym dziś była gdybym tego nie skończyła.

Życie się ciekawie układa, bo po kilku latach nasze drogi zeszły się ponownie. Po jakichś 3 latach (bez żadnego kontaktu) spotkałam go na drugim końcu Polski, na dworcu pkp. Spotkanie jak filmach, naprawdę, bo gdybyśmy się spotkali w naszym mieście, albo w mieście w którym studiowaliśmy, ale nie, my się spotkaliśmy w takim miejscu gdzie nikt by na to nie wpadł. To był dla mnie szok totalny, koleżanka z która byłam powiedziała, że wyglądałam jakbym zobaczyła ducha. I tak też się czułam, naprawdę, bo to była ta zjawa z przeszłości. Pierwsza moja myśl była taka: "mój Boże, jaki on jest brzydki, co w nim widziałam" :haha: Pogadaliśmy chwilę o niczym i każde poszło w swoją stronę. Faktycznie to pierwsze spotkanie było trudne, bo bardzo się tego bałam, właśnie tego się bałam najbardziej, że gdzieś go kiedyś spotkam i mnie to rozwali. To spotkanie było trudne, bo choć niby bardzo krótkie, to jak potem wsiadłyśmy z koleżanką do pociągu to ja po kilku stacjach mówię do niej "wysiadamy, bo ja się zaraz porzygam". I tak się naprawdę czułam, tak mną to wstrząsnęło, że aż to odczułam fizycznie. Ale już po godzinie, dwóch zobaczyłam, że strach na wielkie oczy. No bo tak, spotkałam go, było to zaskoczenie, więc byłam w lekkim szoku, ale jakoś nic się nie stało, głowy mi urwało, ręce i nogi nadal mam, wszystko w normie ;)

Minął kolejny rok, a może nawet więcej, znów się spotkaliśmy na urodzinach znajomego. Chowałam się gdzieś po kątach, w obawie żeby przypadkiem nie zachciało mu się ze mną rozmawiać. Ale po chwili zobaczyłam jaki to bezsens. Bo po co ja mam się chować, przed czym? Wtedy po raz pierwszy od tych 3-4 lat porozmawialiśmy ze sobą normalnie. Bez żali, bez przytyków, zupełnie normalnie, jak starzy znajomi sprzed lat I wtedy zobaczyłam, że już mnie to nie boli. Nie boli mnie w żaden sposób. Spotykać się z nim nie muszę przyjaźnić, też nie, on ma swoje życie, ja mam swoje i nie ma potrzeby tego łączyć. Ale wiem już, że jeśli się gdzieś czasem spotkamy (a zdarza się, rzadko, ale tak) to ja to przeżyję, ba, przyjmę to zupełnie normalnie i nie będę mieć z tym żadnego problemu, bo teraz jestem dużo silniejsza, mam inne spojrzenie na życie, nie jestem już w depresji i potrafię sobie dać z tym radę. I tak na dobrą sprawę, to naprawdę nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło, bo dzięki tym przypadkowym spotkaniom odnowiłam swoje kontakty z tymi ludźmi z "podzbioru" z czego się bardzo cieszę, bo naprawdę, bardzo za nimi tęskniłam. A on się gdzieś tam będzie pojawiał w tle, będzie postacią drugo czy nawet trzecio planową, no i dobra, da się z tym żyć. Czasem pogadamy, czasem nie, ale na ma żadnego ciśnienia. Nie mogłabym go nazwać swoim kolegą nawet, bo dla mnie w tej chwili jest to bardziej znajomy, niż kolega, ale konkluzja jest taka, że nie muszę już mieć w nim wroga i to jest bardzo fajne uczucie. Bo wiem już, że po kilku latach tkwienia w poczuciu skrzywdzenia i myślenia o nim w kategoriach "co za kawał ch*ja" teraz mogę to już zostawić za sobą, wybaczyć i sobie i jemu,i żyć swoim życiem, w którym dostrzegam sens i przyszłość. A jeszcze te kilka lat temu nie widziałam dla siebie żadnej przyszłości, miałam bardzo spaczone spojrzenie na samą siebie, przekonanie że już nikt nigdy, i inne takie tam klasyczne neurotyczne pierdzielenie.

Uff... no więc napisałam te elaborat, ta swoją "historię", bo to byś Ty mogła zobaczyć, że naprawdę się da. DA SIĘ! To jest długi proces, powolny, czasem człowiek robi krok w przód a po chwili dwa kroki do tyłu... Ale trzeba iść dalej. Bo pomyśl sobie, czy chcesz tak się czuć całe swoje życie? Jasne, że nie. Myślę, że ty sama dobrze wiesz, że nie chcesz się tak czuć nawet tydzień czy miesiąc dłużej, nie mówiąc już o latach. Ale jest w tobie strach, że sobie nie poradzisz, że bez niego nie przeżyjesz, że tracisz wielką miłość. A to nie miłość, tylko chore uzależnienie. Ja też odchorowałam to długo, oj długo. Ja też długo tkwiłam w przekonaniu, że to miłość, że jeśli odejdę to coś stracę. A to było gówno, nie miłość.

Myślisz, że nie będziesz w stanie z nikim więcej być, nikogo więcej pokochać? Tak samo myślałam. Ale bardzo szybko po zakończeniu tamtej znajomości zakochałam się w innym kolesiu. Nic z tego nie wyszło, bo to moje "zakochanie" nie wyszło nawet poza moją głowę, to było takie lajtowe, krótkie, szczeniackie zakochanie, trwało ok 2 miesięcy, taka pierdoła, ale miła, pozytywna pierdoła. To mi właśnie uprzytomniło wtedy, że jednak jest jeszcze dla mnie szansa, że mogę jeszcze spojrzeć na kogoś innego, że może jestem jeszcze w dołku, że jeszcze dużo pracy nad sobą przede mną, ale jednak, tamta pseudo miłość nie zabiła mnie. Dlatego dziewczyno, zaprawdę powiadam ci! Przeszłam przez coś podobnego, byłam w tym samym wieku, więc potrafię wczuć się w twoją sytuację, naprawdę wiem co czujesz. I zapewniam cię: da się. Lekko nie będzie, ale kto nam obiecał, że będzie łatwo? 8)
Najważniejsze jest to abyś zrozumiała, że jego nie zmienisz, ten człowiek jest już "nie do negocjacji". Teraz możesz już tylko ratować siebie. Siebie, swoje życie, swoje zdrowie psychiczne. A o to warto zawalczyć
Musisz to wziąć na klatę, musisz się zawziąć i z podniesioną głową zabrać się za to. Może jeszcze dziś brzmi to dla ciebie zbyt abstrakcyjnie, ale mówię ci: TO JEST OSIĄGALNE.

Będę za ciebie trzymać kciuki :buziaki:
Ling Yang
 

Re: Maltretowana

Postprzez woman » 7 mar 2012, o 18:12

Ling Yang, bardzo Ci dziękuję za tę opowieść.
Nie tylko Kartofelkowi będzie pomocna.
:kwiatek:
Avatar użytkownika
woman
 
Posty: 923
Dołączył(a): 26 sty 2009, o 21:12

Poprzednia strona

Powrót do Problemy w związkach

Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników i 205 gości

cron