Nerwica...?

Problemy z partnerami.

Nerwica...?

Postprzez annomalia » 1 lut 2008, o 20:10

Od prawie 3 lat jestem w bardzo trudnym i skomplikowanym związku...Czuję
się totalnie emocjonalnie wyczerpana..Najmniejsza drobnostka potrafi mnie wyprowadzić z równowagi...Przejmuję się wszystkimi i wszystkim..Duźo płaczę... Obcy człowiek potrafi mnie zranić do żywego...np. barmanka w pubie raz spotkana, która życzliwie się uśmiechając osuzkuje mnie sprzedając sok zamiast drinka....Wzruszam się na głupich, tandetnych serialach...Mam lęki...nagłe ataki panicznego niepokoju...wywołane nagłą myślą o czymś czego się boję...Nieustannie jestem zmęczona...Mam migreny.,..Martwię się o siebie...:(((
annomalia
 
Posty: 11
Dołączył(a): 19 paź 2007, o 14:53

Postprzez bunia » 2 lut 2008, o 01:33

Witaj....mysle,ze powinnas spojrzec na swoj zwiazek troche z boku,jesli jest tak destruktywny,ze jestes chora to nie ma sensu w nim twkic....zwiazek uskrzydla a nie niszczy....byc moze potrzebna jest tez Ci wizyta u lekarza lub terapeuty,zastanow sie.
Pozdrowka :wink:
Avatar użytkownika
bunia
 
Posty: 3959
Dołączył(a): 5 maja 2007, o 09:19
Lokalizacja: z wyspy

hmmm ...Bunia..

Postprzez annomalia » 2 lut 2008, o 22:21

Gdyby to było takie proste....odejść...Kocham..i wiem,źe jestem kochana...tylko miłość też bywa trudna i skomplikowana..a my jesteśmy tacy niedoskonali...tacy mali...i tacy skrzywdzeni...że oboje błądzimy...nie potrafimy sobie pomóc...chyba...czy to cena za taką miłość...? Wciąź wierzę,że tak...że to nie może okazać się pomyłką....bo zbyt wiele nas oboje kosztuje...mnie...Jaki sens miałoby gdyby było tylko przystankiem w życiu...?Ja mam prawie 27 lat...on 30...
Teraz jesteśmy na etapie chwilowej (?) rozłąki...Postanowiliśmy bowiem,że koniecznie msuimy coś z tym zrobić....bo zabijemy tę miłość....
Wyprowadził się tydzień temu...
Czekamy....nie kontaktujemy sie ze sobą...
Oboje głęboko wierzymy,że ten Czas pomoźe nam...
Uszanować to Uczucie..?
Mieć Siłę by pracować nad Nim?
Dziekuje za post...
annomalia
 
Posty: 11
Dołączył(a): 19 paź 2007, o 14:53

Re: Nerwica...?

Postprzez ewka » 3 lut 2008, o 02:27

annomalia napisał(a):Od prawie 3 lat jestem w bardzo trudnym i skomplikowanym związku

Rozumiem wyczerpanie i zmęczenie. I szczerze współczuję. Nic nie piszesz, na czym te trudności i komplikacje polegają... skoro oboje błądzicie, skoro skrzywdzono Was wcześniej - to trzeba to rozpracować i zamknąć. Terapia? Człowiek nie musi sam sobie poradzić, bo czasami jest za dużo i za gęsto. I nijak się za to zabrać.

Szukajcie pomocy dla siebie... szkoda życia, szkoda tej miłości. Szkoda Was.

Ściskam
:serce2:
Avatar użytkownika
ewka
 
Posty: 10447
Dołączył(a): 4 maja 2007, o 18:16

Postprzez annomalia » 4 lut 2008, o 01:11

Hmm...problem twki w nas obojgu...jesteśmy przykładem osób, które od zawsze marzyły o wielkiej miłości...zapewne z powodu braku jej w dzieciństwie, oboje wszak pochodzimy z rodzin dysfunkcyjnych...Jednak różnimy się diametralnie : ja prawdopobnie jestem sobą kochającą za bardzo, mam skłonności do uzaleźniania się od miłości i obiektu miłości...przy tym boję się zaufać...(choć co ciekawe we wcześniejszym związku owych symptomów nie było wcale..- nie mkochałam..?) on natomiast zamroził swe emocje , odizolował się od nich...teraz ma trudności z ich formułowaniem, okazywaniem i określaniem...boi się bliskości...goni za miłością i potrzebuje jej w nadmiarze i jednocześnie uceika przed nią gdy jest jej nadmiar...swoisty chory paradoks...Razem tworzymy mieszankę ludzi , których łaczy uczucie silne ale i destruktywne...hmmm...trudno to nazwać...Boi się równieź zaangażowania...tego kroku ostatecznego...ślubu...rodziny...jest takim nieposkojnym duchem...samotnik i towarzyska dusza zarazem...nieprzewidywalny i niezrozumiały nawet dla samego siebie...I ja wobec tego staję się niepokojem...nie czuję ebzpieczenstwa emocjonalnego...boję się ,że odejdzie...zniknie...gubię się...
Dziękuję za post Ewko...
annomalia
 
Posty: 11
Dołączył(a): 19 paź 2007, o 14:53

Postprzez ewka » 4 lut 2008, o 12:43

annomalia napisał(a): Jednak różnimy się diametralnie : ja prawdopobnie jestem sobą kochającą za bardzo, mam skłonności do uzaleźniania się od miłości i obiektu miłości

Hej!
Wiesz... co zależy od Ciebie, to możesz (powinnaś) to rozpracować. Dziewczyny polecały tutaj książkę dla tych kobiet kochających za bardzo, nie pamiętam tytułu, ktoś pewnie przypomni. I to byłaby Twoja działka do zrobienia... natomiast co on zrobi ze swoją (o ile w ogóle wie, że ma jakaś do rozpracowania) - to już musi on sam. I ja zajęłabym się sobą... i tym uzależnieniem - bo czy z nim, czy z kimś innym... no będzie Ci po prostu łatwiej żyć.

A rozmawialiście kiedykolwiek o jakieś terapii? On widzi, że ma problem?
Avatar użytkownika
ewka
 
Posty: 10447
Dołączył(a): 4 maja 2007, o 18:16

Hmm..

Postprzez annomalia » 4 lut 2008, o 14:17

Ewko...
Mam za sobą lektury kilku książek...czy pomogły..? Trudno powiedzieć...Może nie potarfię się do rad w nich zastoswać? A może potrzeba mi specjalisty?
Mój partner dopiero uświadamia sobie w trakcie naszego ziwązku o swoje problemy...Bardzo trudno mu się z tym pogodzić, nigdy bowiem nie zastanawiał się nad sobą, starał się jak najbardziej odizolowywać od takich myśli...uciekał...jest DDA...w dzieciństwie był nadpobudliwy , uczęszczał na teriapie dzieci alkoholików...nieustanne awantury..brak poczucie bezpieczeństwa...itp.
Jest bardzo wrażliwy...ale tę wrażlwiość w sobie jakby zamaskował...wyimaginował sobie przez całe życie wizerunek samego siebie...Moja osoba...miłość do mnie (podobno jedyna taka i jedyna prawdziwa) zmieniła w nim ten mit...Zaczyna odnajdywać siebie...ale potwornie się tego boi...stąd pewnie nasze problemy też...Jest chwiejny - tak można byłoby określić go w wielorakim aspekcie - słomiany zapał , częste zmiany decyzcji, niekoniecznie raz zaczętego przedwsięzięcia, trochę wypaczony stosunek do pieniędzy (przez dom) - ujście jego problemów?... nawet miłość, którą do mnie czuje bywa poddawana próbom jego wiary...Wyznał mi kiedyś, że potzrebuje ciągłego stanu zakochania, że czasem jego brak pwooduje ,iż nie wie czy kocha...
Jest wobec mnie bardzo wymagający...Mieliśmy czas, w którym (nie wiem czy do tej pory tak nie jest?) miałam wrażenie,że wszsytko, nawet kształt mojego nagdarsta, czy kolor włosów może spowodować ,że on stweirzdi "nie pasujemy dos iebie, musimy się zrostać"..To wszsytko wpływało na moje poczucie wartości, na niepweność i lęk przed odrzuceniem...Bardzo trudno było do niego dotrzeć....jest bardzo skryty, zamknięty w sobie...Jego emocje zostały zatrymane na etapie rozwoju dziecka...sam często zauważa, że reaguje jak dziecko...buntuje się, obraźa nie wiadomo dlaczego...Ale choć ma świadomość tego, nie umie sobie z tym radzić...
To jest naprawdę potwornie trudny związek...
Nie wiem czy dlatego ja stałam się kobietą kochającą za bardzo...gdyż wcześniej taka nie byłam...
Historia naszej miłości jestem niczym z bajki...Uczucie które oboje z przekonaniem nazywaliśmy Destiny...Przez kilka miesięcy byliśmy parą na odległość....i wszsytko było super...problemy zaczęły się w momnecie konfontacji naszych światów, kiedy ze sobą zamieszkaliśmy...( mieszkamy za granicą )...
Moje winy leżą w moim braku pewnośći jego uczucia....które spowodowane jest właśnie tym jego chwiejnym "byciu"...Zaczęłąm być zazdrsona...wszędzie obawiałam się niemal zagrożenia... I nie potarfiłąm do końca zaufać...Boję się,że mnie skrzywdzi...Jego barzdo to boli...Często powatrzał mi,że jestem kobietą dzięki, której pokochał a moje wątpliowści w tę miłośc powodują,ze on przestaje w ogóle w nią wierzyć...
Potzrebuje ogromnej akceptacji otoczenia...głównie kobiet...wydaje mi się, że ztego powodu pozwala na przekraczanie pewnych granic prze wielbicielki, których ma sporo...Granic czysto uczuciowych...platonicznych...jednak nie wiem czy to nie bywa barzdiej niebezpieczne...
On mówi ,że gdybym ja mu ufała i wiedziała,że jego miłości do mnie nie jest w stanie nic zagrozić...to on by się już nie wahał...i poprosiłby mnie o rękę...
Hmm....a ja obawiam się, że zupełnie nie w tym rzecz...
Obawiam się, że on tak bardzo boi się tego kroku,że wrręcz kreuje sytuacje w których ja jestem go niepwena by mieć argument na nie...
Nie wiem już...
Wczoraj poprosił o spotkanie...
On oczekuje ode mnie ,że mu zaufam , tak po prostu i bez wahań...
Ja oczekuje ,że będzie gotów być ze mną, bez względu na wszystko...
Ze zrozumie ,że jestem tą jedyną i postara się zrobić wszsytko by walczyć o mnie...
Kilkakrotnie mówiłam mu,ze jego deklaracja , jego pewność i małźeń stwo jest dla mnie gwarancją dzięki , której zaufam mu...Bo wiem jak bardzo trudne to dla niego jest...Mimo to , nie potarfi mi tego dać....a ja nie potarfię mu zaufać....zamknięte koło...
Boję się go stracić...
Boję się zostać sama...
Nie mam swojego życia...
Totalnie poświęciąłam się "psychoterapii" tego związku..
Zatraciłam siebie...odizolowałam od ludzi...
Nie pogodzę się z tym...nie mogę uwierzyć ,że taka miłość ( wciąż czujemy motyle w brzuchu:) może być jedynie przystankiem w życiu....
Tyle mnie kosztowała....nie potarfię uwierzyć w taki sens...
Boję się tego spotkania...
Gdyż mam świadomość, że on potarfiz rezygnować z tej miłości...
Nie mogę zrozumieć czy naprawdę dlatego bo jest zmęczony moją podejrzliwością..?Czy to idealny pretekst by uciec przed zaangażowaniem, którego się tak boi..?
Wyprowadzając się pwoiedział:
" Miałem nadzieję,że jesteś jhedyną sobą która mnie rozumie..
Zawsze będę Cię kochał..."
Problem w tym ,że takie wyznanie nie jest w jego przypadku gwarancją na cokowiwek...
Jego przyjaciele wiedzą jaki jest "pogmatwany"...choć kocha...
Powiedział teź , że jeśli poczuje że nie może beze mnie żyć - zrobi wszsytko by wrócić...
Wiem,że jeszcze tego nie czuje...nie wiem czy kiedykolwiek poczuje...
Z jednej strony wiem,jak wiele zależy ode mnie...
A z drugiej mam wrażenie ,że nie mam na nic wpływu...
Ja tylko pragnę by on wiedział jedno na 100% - że kocha mnie ponad wszsytko i będzie ze mną zawsze...

....
:(
annomalia
 
Posty: 11
Dołączył(a): 19 paź 2007, o 14:53

Postprzez ewka » 4 lut 2008, o 14:37

Strasznie to przykre... podobnie trudny związek ma za sobą Pytająca (sorki Pytku)- może napisz do niej na 'pw', bo tutaj może czasami nie zajrzeć, a ma sporo doświadczenia. I jeszcze był ktoś tutaj... nie umiem nic Ci poradzić, jedynie przytulić z nadzieją, że się ułoży. Strasznie mi żal takich ludzi, którzy jakby uciekają od siebie, od swoich uczuć... szkoda tego przecież.

Trzymam kciuki za spotkanie... i porozumienie. Bądź z nami.

Ściskam
:serce2:
Avatar użytkownika
ewka
 
Posty: 10447
Dołączył(a): 4 maja 2007, o 18:16

Postprzez Pytajaca » 4 lut 2008, o 21:51

ewka napisał(a):Strasznie to przykre... podobnie trudny związek ma za sobą Pytająca (sorki Pytku)- może napisz do niej na 'pw', bo tutaj może czasami nie zajrzeć, a ma sporo doświadczenia. I jeszcze był ktoś tutaj... nie umiem nic Ci poradzić, jedynie przytulić z nadzieją, że się ułoży. Strasznie mi żal takich ludzi, którzy jakby uciekają od siebie, od swoich uczuć... szkoda tego przecież.

Trzymam kciuki za spotkanie... i porozumienie. Bądź z nami.

Ściskam
:serce2:


Pytek mial troche inna historie :) Uwazam, ze bylam juz na takim etapie rozwoju, ze stawiajac wyraznie granice uznalam, ze nie da rady byc ze soba dalej, mimo, ze kochalam. To nie ja, ale on pochodzil z rodziny dysfunkcyjnej oraz nie zdawal (nadal nie zdaje!) sobie sprawy, jak na niego to wplywa, jak kontroluje jego zycie. Powiedzialam "nie".

Niestety uwazam, ze musisz najpierw poradzic sobie sama z soba - kochanie za bardzo nie sprzyja zwiazkowi, gdy dwoje partnerow jest mocno dysfunkcyjnych. Jesli potrafisz okreslic swoje granice i potrafisz wyobrazic sobie zycie bez niego - jestes gotowa na zwiazek. Nawet jesli to mialby byc zwiazek z nim - on musi tez przepracowac stare uklady. Bez tego nie da sie dalej, no nie da sie, moje doswiadczenie na to wskazuje :)

Trzymaj sie, zrob porzadek ze swoim swiatem, a swiat zewnetrzny sie do Ciebie usmiechnie!

Przytulam i pozdrawiam!
Avatar użytkownika
Pytajaca
 
Posty: 690
Dołączył(a): 19 maja 2007, o 18:34

Dziękuję wszystkim za rady...

Postprzez annomalia » 7 lut 2008, o 17:44

Ach...
Spotkanie nie wypadło najlepiej...Choć ja bynajmniej się starałam - zwłaszcza w pierwszym jego etapie...Właściwie - nie musiałam się zbyt strać, po prostu byłam szcześliwa,że jest..tu...Najpierw było miło...przytulanie...całowanie...bez słów...uczucie tylko...Jednak potem gdy zaczęliśmy rozmawiać...nastąpiły wciąż głęboko tkwiące w nas emocje, które w końcu doprowadziły do dyskusji której oboje nie chcieliśmy : żale, pretensje, niezroumienie...wzajemne...Czyli jakbyśmy stali wciąż w tym samym miejscu - mimo rozłąki i braku kontaktu...przez tydzień...
Ja wiem - mało czasu...ale obawiam się czy nadejdzie moment, w którym ten czas będzie wystarczający?
On się właśnie tego boi...Wiemy na pewno,że się kochamy...On powiedział, że miłość do mnie jest niepodważalna, ale lęk przed problemami , które nas rozdzieliły nie pozwala mu wrócić...jeszcze...
Pierwszy tydzień był dla mnie bardzo trudny...Być może dlatego,źe nie wiedziałam czego mam się spodziewać...Teraz jest inaczej, nie znaczy że lepiej...choć czasem nawet w tej samotności jest mi dobrze...
Gubię się...czas mija...a ja nie nie chcę czekać w nieskonczoność...
Z drugiej strony sama nie wiem czy tęsknię bardziej za stabilizacją którą jakby nie było razem tworzyliśmy...czy ....za nim?
Chciałabym by wrócił,ale z pewnością jaką nigdy wcześniej nie miał,że tego chce...Boję się jednak , że to nigdy nie nastąpi...Nie chce powrotu z konieczności...Chcę by wrócił pozbawiony lęku przed czymkolwiek , bo wierzy ,że miłość wszsytko zwycięży...Naiwna jestem..?
A czasem obawiam się,że choć kocha...tęskni..to może tak jak ja...poczuje ,że mimo wszsytko można żyć osbono...?
Czemu ja tak czuję? To też mnei zastanawia...- czy dlatego bo sobie nie uświadamiam faktycznie jakbyśmy się zrostali i taka myśl pozwala mi trwać...Czy jest to coś zupełnie innego..?

Oj....
ciężko mi....
wybaczcie jeśli totalny chaos w tym wpisie....
annomalia
 
Posty: 11
Dołączył(a): 19 paź 2007, o 14:53


Powrót do Problemy w związkach

Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: eboqexediajoc i 277 gości

cron