Wczoraj obejrzałam. W kinie.
Mocno mnie poruszył - i to nawet zaskakująco dla mnie samej - nie z powodu owego tytułowego samobójstwa.
Poruszył mnie jako matkę. Jako tą, która jest odpowiedzialna za życie swoich synów (jakkolwiek szeroko rozumiane).
Tak sobie myślę, że wszystko, co teraz napisałabym o tej odpowiedzialności - to będzie banał.
Ale w scenach tego filmu kilka rzeczy uderzyło mnie w łeb, relacje w rodzinie nabrały dla mnie nowego wymiaru, którego nie umiem jeszcze wyjaśnić...
Ciekawa jestem, kto z Was widział ten film - i jakie macie przemyślenia "po".