Witam wszystkich czytających,
Postanowiłam opisac swój przypadek, może próbując wytłumaczyć go wam, sama zrozumiem go lepiej. Przez kilka lat byłam w związku - wydawac by sie mogło szczęśliwym. Poznalismy sie za granica, zareczylismy i zadecydowalismy o powrocie - bezkonfliktowo bo pochodzimy z jednego miasta. Za granica bylismy zdani tylko i wylacznie na siebie, wszystko robilismy razem, bez klotni, bylo to natomiast na zasadzie opiekunczosci i przyjazni, za to romans dokumentnie wygasl i mimo prob podsycenia "ognia" nigdy wiecej nie wrocil ("chyba nie wymagasz ode mnie po X latach romantyzmu?? nikt tak w zwiazku nie ma-pogodz sie z tym.."). po powrocie do polski wszystko zmienilo sie diametralnie. Ja pracowalam, on sie obijal ("na spokojnie sie cos znajdzie"), urzadzilismy mieszkanie, ale bylo tylko gorzej. Powrot do starych znajomych zaowocowal zmiana charekteru. Ja zmeczona po pracy-on wynudzony po calym dniu najchetniej poszedl by na impreze czy gdziekolwiek indziej byle nie w domu-rozumiem, ale zabraklo tego zrouzmienia dla mojej osoby. Pieniazki an koncie oszczednosciowym znikaly mimo mojej pracy co nie przeszkadzalo mu w kolejnych zakupach. Czulam sie nie kochana, nieatrakcyjna, ignorowana, koledzy zajeli moje miejsce, ja natomiast zostalam okrzyknieta "ta co go tylko stresuje" (po czesci na pewno tak bylo ale byly i ku temu powodu, ktorych na forum roztrzasac juz nie chce). Zdecydowalam sie odejsc. Nie zatrzymywal mnie. Tydzien pozniej randkowal w najlepsze. Ja rowniez kogos poznalam i chociaz jest to osoba pelna wad to jednak szczerze kochajaca i serce mieknie mi za kazdym razem gdy sie wkurze, a wkurzam sie czesto-charakter mam paskudny.
Nowa przyjaciólka mojego eks, szybko zwęszyła dobry interes i niechcacy sie bidulce wpadlo, potem juz tylko szybki slub. No i super! on szczesliwy (nie wiem nie pytalam, nie rozmawiamy), ja szczesliwa tylko ze... No i tu jest pies pogrzebany-szlag mnie trafia nie wiedziec czemu. Sama zadecydowalam o koncu zwiazku, w pamieci mam jego paskudna zmiane na gorsze i nie chcialabym z nim byc, mam kochajacego mezczyzne. Ale nie moge o nim zapomniec, co ma negatywny wplyw na obecny zwiazek. Czepiam sie o wszystko, jestem wredna-chcialabym zeby byl jak moj eks plus swoje cudowne cechy. Wiem, że ksiecia nie istnieja, zawsze mi cos nie pasuje i wiem ze to moja wina-z okna przeciez nie skocze-tylko co ja mam zrobic? jak sie wyleczyc z czegos czego tak naprawde nie chce-brakuje mi tych dobrych chwil-a najabrdziej chyba tej przyjazni ktora miedzy nami byla a ktorej w obecnym zwiazku nie mam w takim stopniu. Zostaje mi psychoterapeuta i prozac? nie mam pojecia czego chce i wychodzi na to ze nigdy nie wiedzialam...