przez Eli_ » 13 lut 2012, o 21:16
Hej... Piszę. Dziś usłyszałam, że nadal odrzucam pomoc, nie chcę i nie uważam, że jestem idealna, ale... No kiedy ktoś mi daje wyjście, dość mało możliwe w mojej sytuacji, muszę, powiedzieć, że nie da rady i to nie są jakieś tłumaczenia, byle nic nie robić tylko po prostu odpowiedź czemu, to wyjście nie jest odpowiednie. Chcę sobie pomóc, ale nie wszystko jest takie proste i nie za wszelką cenę, cenę zdrowia innych, czasu i w ogóle...
Są sytuacje, gdzie zakładam, że się nie uda, bo znam moje otoczenie. Rodziców, znajomych, znam siebie... I dlatego czasem niektóre pomysły odrzucam.
Jutro walentynki, święto miłości i przeogromnej komercji. Masakra. Z jednej strony mam z kim je spędzić, ale z drugiej... Tęsknię, za tym chłopakiem z którym byłam 3 lata... Nie wyobrażałam sobie, że mogę bez niego spędzić ten dzień. Zawsze coś dla siebie mieliśmy, nie dawał mi róż, ale kolczyki, perfumy, mydełka do kąpieli w kształcie róż, pluszaki... Wiecie, bardzo mi Go brakuje. Niby żyję dalej, czas leci, poznaję ludzi itd. ale nie pogodziłam się z tym, że Jego już nie ma w moim życiu, nie napisze mi jutro sms-a... Popłakałam się. Poznałam fajnego chłopaka, trochę jest jak męska wersja mnie, ale szczerze mówiąc dość Go akceptuję, czuję się z Nim dobrze, ale nadal nie pogodziłam się z rozstaniem z tamtym i... Wiecie, z jednej strony czuję, że powinnam sobie poukładać i być sama zamknąć w swoim sercu poprzedniego chłopaka, ale z drugiej... Bez Niego, byłam bardzo rozchwiana, zapłakana, nie panowałam nad emocjami, robiłam sobie krzywdę (może nie cięciem, ale wbijałam paznokcie w dłonie, uderzałam pięścią w ścianę tak mocno, że potem nie mogłam ruszać dłonią i wyprostować palca małego, spuchł.) Przy Nim to ucichło. Mam zaburzenia nastroju jak to ja, płaczę czasem, ale nie aż tak bardzo. Czuję względny spokój, względną radość. Nie jest tak tragicznie. Szkoda, że czuję tylko względną radość. Jestem niby dość szczęśliwa, wysłuchuje mnie, przytula cały czas, całuje w okolice oczka co mnie bardzo uspokaja, prosi żebym nie płakała. To fajny chłopak. Odwozi mnie do domu jak jest późno, ale... No właśnie, ale co? Nadal czuję w sercu jakąś pustkę, niewypełnioną i brak mi tego Czegoś. Czegoś. Ale czego? Nawet nie wiem...
Powróciłam do szkoły. Cała klasa wie, boję się tego.. Boję się ich zachowań, reakcji. W dodatku niby to wszystko moja wina i niby ja rozpowiedziałam. A powiedziałam JEDNEJ osobie i to przed wzięciem leków i jedyne co powiedziałam to: Monika pomóż, nie panuję nad sobą. I od niej wyszło do innych, a mnie się będzie obrywać... Zawsze mi się obrywa. Nie mam sił wstawać rano do tej szkoły. Nie mam sił, ochoty. Chce mi się płakać. Wiem, jak ważna jest szkoła. Dlatego się przymuszam, ale... Czuję się okropnie. Jak wariatka. Z jednej strony dość pozytywne myśli i myśli, że dam radę sama, a nagle te złe, powodujące paraliż, nie dające mi żyć, funkcjonować...
Biję się sama ze sobą w myślach, toczę walkę. To jest chore. Po prostu chore... Brak mi już sił i pomysłów.
co dalej...?