Tyle, że tą rozsypkę czuję dopiero od kilku miesięcy...
Z tą psychologią - dziękuję Wam
Dało mi to nadzieję, że warto iść w tą stronę, skoro tego chcę.
Zauważyłam też jeszcze jedną rzecz u siebie. Nie wiem czy to dobrze, czy źle, że tak się ze mną dzieje, ale zauważyłam, że ludzie/rzeczy, do których byłam panicznie przywiązana stały się dla mnie prawie że obojętne...
Z rodzicami alkoholikami nie widziałam się już miesiąc (studiuję w innym mieście). Rozmawiam z nimi przez telefon, jesteśmy mili dla siebie, ale bardziej rozmawiamy jak znajomi niż jak rodzice z córką. Nie kłócimy się, rozmowy są ciepłe i rodzice nawet mnie tak nie irytują jak zazwyczaj. Ale wcale nie tęsknię i czuję potrzeby przyjechania do domu i zobaczenia się z nimi. A kiedyś po 2-3 tygodniach usychałam z tęsknoty. Tak samo z bratem (też alkoholikiem), który mieszka w jeszcze innym mieście. Kiedyś, kiedy studiowałam tam gdzie on teraz mieszka, czułam się wręcz za niego odpowiedzialna (choć jest 11 lat starszy ode mnie). A teraz.... czasem pogadamy, wymienimy maile, ale nic więcej. Nie czuję się za niego odpowiedzialna. Czy ja ich wszystkich już nie kocham?
Od 10 lat jestem wolontariuszką w jednym stowarzyszeniu. Ono mi dało przyjaciół, wyzwania, dużo mnie nauczyło. Od paru lat jestem tam w zarządzie. Nie wyobrażałam sobie życia bez działalności tam. Żadnej akcji, żadnego wyjazdu nie opuściłam. Kiedyś nawet wagarowałam po to, żeby mieć czas na tamte sprawy. Niestety tam też poznałam mojego byłego (tego starszego o 17 lat). Strasznie emocjonalnie podchodziłam zarówno do bycia z nim, jak i działania tam. A teraz? Już półtorej miesiąca nic tam nie działam, wycofałam się z kilku obowiązków i co? Nie tęsknię, nie brakuje mi tego, nie mam ochoty tam wracać. Czuję się tak jakby wypalona. Podobnie z tym gościem... 5 lat nie wyobrażałam sobie życia bez niego. Nie umiałam zerwać z nim kontaktu. Od 2 miesięcy go nie widziałam. I nie brakuje mi go. Co aż mnie dziwi, bo do tej pory wszystkie moje próby zerwania kontaktu kończyły się klęską.
Na szczęście na związku z moim chłopakiem obecnym, z którym mieszkam mi zależy nadal i to wcale nie wygasa. On też jest jedną z moich motywacji, żeby sobie pomóc. Wspiera mnie i mi pomaga. Ale dlaczego tamte inne sprawy stały się takie chłodne i praktycznie obojętne dla mnie? I to tak nagle właściwie... nic takiego szczególnego się nie stało, żeby odwrócić tak bardzo moje podejście do ważnych dla mnie spraw i osób. A może to coś depresyjnego? Nie mam pojęcia. Czuję teraz taką pustkę. Kiedyś żyłam tym wszystkim - rodzicami, bratem, facetem-sadystą, stowarzyszeniem. Dzisiaj, kiedy właściwie emocje opadły do tego wszystkiego nie mam za bardzo co ze sobą zrobić. Dziwnie tak. A może to tylko złudzenie? Nie wiem co mam z tym zrobić i czy traktować to jako coś niepokojącego, czy wręcz przeciwnie - że sprawy idą w dobrą stronę.