Cześć Sikorko,
Przesadziłem - przepraszam. Miałem coś dużo mnie agresywnego na myśli, napisałem zbyt ostro. Przepraszam. Jeżeli chcesz dokładnie wiedzieć o co mi chodziło, mogę wyjaśnić, nie ma problemu.
Tak, nie doczytałem, że teść jest w ośrodku. Myślę, że to dobra decyzja.
Moje doświadczenie i moje stanowisko jest takie, że w takiej sytuacji osoba, która mogłaby najbardziej dostać "po kościach" musi o siebie zadbać. Rozumiem stanowisko Twojego faceta, ale uważam, że angażuje się zbyt mocno. Wszystko rozumiem, ból związany z odchodzeniem kogoś bliskiego, dramat tej choroby i całe związane z tym cierpienie - nadal jednak myślę, że Twój facet wchodzi w to za mocno. Własne ogromne cierpienie Twojego faceta nie jest dla mnie najmądrzejszym sposobem reagowania na odchodzenie Jego ojca. Uważam, że bardziej utrudnia i komplikuje całą sytuację. Części tego cierpienia nie da się uniknąć - odchodzenie ludzi boli - ale za zbytnie pakowanie się w cierpienie częściowo odpowiadamy sami.
Żeby było jasne: nie mówię absolutnie o znieczulicy, mówię o mniejszej ilości własnego cierpienia i mniejszym poziomie własnego nieszczęścia.
Przy mnie też ludzie odchodzili. Byłem przy odchodzeniu gościa z mojego biura (84-latek). Był mi dość bliski przez powiązania osobiste, dostał udaru, dwa miesiące były próby leczenia, potem zapaść, tydzień nieprzytomny w szpitalu i odejście. W szpitalu trzeba było go karmić przez sondę. Nigdy nie myślałem, że można tak delikatnie podawać przez strzykawkę zmiksowaną zupę, mimo, że człowiek już nic nie czuł. Najbardziej wzruszało mnie to, że jak się rzucał na łóżku, mimo, że był nieprzytomny, wystarczyło potrzymać go za rękę, uspokajał się. Naprawdę fantastyczne - sporo nauczyłem się wtedy o sobie, o ludziach i o świecie.
Stawiam tezę, że gdybym wtedy był w całkowitej rozpaczy i totalnym cierpieniu, zajmowałbym się tak naprawdę sobą i swoim bólem, a nie towarzyszeniem w odchodzeniu tego człowieka.
Rada dla Ciebie, o ile jeszcze jesteś gotowa
ją przyjąć? Robić dokładnie to samo wobec swojego męża. Niczego mu teraz nie przetłumaczysz, a już na pewno nie powinnaś mu mówić, że ma się nie przejmować. Jeśli kochasz tego człowieka, powinnaś przy nim być, przytulać, pocieszać, wspierać. Powinnaś jednak bronić się przed oskarżeniami o własne "niezrozumienie" sytuacji.
Może też to za ostro wyjdzie, ale powinnaś bronić się przed "ładowaniem się" emocjonalnym w sytuację. Musisz wspierać męża, ale musisz z całych sił unikać nadmiaru cierpienia w Twoim życiu.
Jak już pisałem wiem jak to jest - żyłem z człowiekiem chorym na cyklofrenię, który miał np. bardzo zaawansowane próby samobójcze. Groził też samobójstwem. Kiedyś spił się zimą i powiedział, że idzie się utopić. Wkurzył mnie. Wyszedłem z domu się przejść. Zobaczyłem pędzącą na sygnale straż pożarną z łodzią na przyczepie. Z wrażenia siadłem w śnieg... Kilka lat później zawiozłem go w ostatniej chwili do szpitala po zaawansowanej próbie samobójczej - dosłownie w ostatniej chwili.
Doszedłem potem do wniosku, że nie mogę też tak możliwości samobójczej śmierci przeżywać, bo oszaleję, a chyba nie o to chodzi w życiu, żeby w wyniku terminalnych stanów jednej osoby wszystkie inne wokół cierpiały.
W ogóle własne cierpienie przestało być dla mnie miernikiem dobrego i mądrego bycia z kimś w stanie terminalnym.
Jeszcze raz przepraszam za zbyt ostre słowa. Jeśli moje poglądy nie odpowiadają Ci - trudno, może jesteś w innej sytuacji, a może ja się mylę. Tak czy owak takie miałem doświadczenie i tak mnie ukształtowały.
Tak czy owak trzymam mocno kciuki za Wasze szczęście!
najlepszego Sikorko!
Maks