Ja nie jadłam mięsa przez mniej więcej dwa lata, na zasadzie odczuwania zwyczajnej niecheci do niego. Coś jak pisze Dorku - najwyraźniej mój organizm miał dość. Mozliwe że miało to jakiś związek z tym, o czym piszesz Sinusoido czyli "jedz mięsko bo nie urośniesz" i "kartofelki możesz zostawić, ale mięsko zjeść musisz" z dzieciństwa, możliwe że nie miało.
Organizm do strączkowych się przyzwyczaja albo i nie, to zależy od organizmu. Jak stawia opór to wzdęcia itp stają się niestety częścią codzienności, mój akurat oporu nie stawiał i z tym nie miałam problemów. To trzeba sprawdzić na sobie.
Gotowanie staje się wyzwaniem. Ale to też zależy, bo jedni jedzą na takiej samej zasadzie na jakiej oddychają (nie da się nie jeść), a inni znajdują w smakowaniu potraw przyjemność. Ci pierwsi mają łatwiej, ci drudzy trudniej.
Koszt niestety raczej rośnie niż maleje. Ryby w Polsce są drogie, wybór ich zaś mały. Warzywa w sezonie i owszem tanie, ale poza sezonem wychodzi drogo. Produkty sojowe tanie nie są, a samodzielne gotowanie soi czy fasoli i przerabianie jej na np. pasztet czy kotleciki to już jest czasochłonne. Nie jakoś przeraźliwie, ale wymaga na przykład zaplanowania, bo fasolę trzeba odpowiednio wcześniej namoczyć i to ileś godzin trwa, potem ileś tam czasu gotować, potem przerobić na coś tam - organizacja codzienności sie zmienia. Dziś muszę namoczyć, żeby jutro zrobić pasztet - nie da się wyskoczyć do sklepu i w kwadrans mieć pasztetu na kanapce.
Na pewno trzeba zwracać uwagę na morfologię, bo nie tylko istotne jest ile dany produkt czegoś zawiera, ale też ile dany organizm z tego produktu przyswaja. Zawieranie można wziać z tabel różnych, ale przyswajanie jest zindywidualizowane. Jednym morfologia czy inne takie siadają i muszą dodatkowo brać żelazo czy inne suplementy, a inni nie mają na tym odcinku kłopotów.
Pewne niewygody występują w sytuacjach typu stołówki, żywienie zbiorowe, knajpy. Bo oferta jest ubożuchna i średnio smaczna, a tam gdzie jest smakowita co z moich obserwacji ceny są odstraszające. To nie uniemożliwia prowadzenia normalnego życia, ale powiedzmy wymusza uważność i ogranicza. Ja z tym nie miałam kłopotu, bo głównie sama gotuję, ale ludzie zmuszeni do przegryzania czegoś tam gdzieś tam na mieście nie mają zbyt wygodnie.
Co jest w kiełbasie to faktycznie czasem lepiej nie myśleć, ale czym posypano marchewkę czy pomidorka i co wchłonęły listki sałaty też lepiej nie myśleć, jesli jesteś przeciwniczką żywności genetycznie modyfikowanej to o soi zapomnij, bo u nas dopaść nie modyfikowaną to jest sztuka nielada. No i eko jedzonko jest przeraźliwie drogie
Na pewno należy, o czym pisze Orm, uważać na produkty smakowite a tuczące - budynie, lody, ciasta. "Budyniowy wegetarianin" (cudne określenie
) jest bytem realnym. Ja bym dodała uważanie na żółty ser, tuczy też i występuje w wielu jarskich daniach.
Z rzeczy dodatkowych - w okresie wegetariańskim silniej odczuwałam smaki, podniebienie mi ewidentnie wysubtelniało. Co jest super jeśli żarełko smaczne, ale mniej super jeśli coś smaczne nie jest. Nie wiem czy to moje indywidualne było czy jest to jakaś norma.
To tyle chyba z doświadczeń własnych.