Witajcie. Jakiś czas mnie tu nie było-bo jakoś nie potrafiłam przyjmować Waszych wypowiedzi, drażniły mnie jednostronnością i wogóle przyjełam nastawienie na anty....
Wynikało to z faktu że byłam i jestem rozbita jak nigdy dotąd...nie potrafię wyprostować swojego życia ani podjąć konstruktywnej decyzji, boję się od niego odejść, boję się przyszłości....jakiś czas nie mieszkałam z nim, po długich namował wróciłam na święta,jakiś czas było ok ale znowu zaczęły się kłótnie o wszystko....niesamowicie działa mi na nerwy i większość kłótni prowokuje ja,nieświadomie ciągle się przed nim bronei, przed jego słowami...patrzę na niego i widzę obcego człowieka, zero pozytywnych uczuć,staram sobie wmawiać że jeszcze coś do niego czuje-ale to działa bardoz krótko....sylwester był koszmarem...olbrzymia awantura, wyzwiska, zamknęłam się w łazience chciałam sobie coś zrobić ale cóż nei miałam aż tyle odwagi...nie mogę odejść bo nie chce znowu zawieść ludzi którzy na mnie liczą nie mam odwagi im powiedzieć ze znowu marnuję sobie życie że znowu mi się nie udaje.Czuję się nic nie znaczącą osobą, sama chyba przestałam siebie szanować, dlaczego nie mogę mieć normalnego życia i męża??????nie mam siły na nic, a do niego nie docierają żadne argumenty- jego odpowiedź zawsze brzmi-wiem że jestem najgorszy i znowu coś źle robie...ręce opadają,nie mam siły nawet płakać,najgorsze jest to że na nic mnie nie stać-nawet na podjęcie jakiejkolwiek decyzji dotyczącej mojego życia....żałosne