żałoba po mamie

Dorosłe Dzieci Alkoholików.

Re: żałoba po mamie

Postprzez felicity » 27 gru 2011, o 00:29

Byliśmy sprzątać mieszkanie w którym mieszkali. Z ubraniami poszło najszybciej.
Czeka nas przeglądanie zdjęć, porządkowanie listów, segregowanie jakiś mnóstwa przedmiotów, które może miały jakieś znaczenie kiedyś, a dzisiaj są zwykłym tworzywem. Zastanawiam się co zrobić z kartonem pocztówek, które jej przesyłałam z wakacji wymieszanych z kartkami z okazji Dnia Matki.

Święta spędziłam u koleżanki, bracia mają swoje rodziny. Mam wrażenie, że lepiej sobie z tym wszystkim radzą. Nie wiem, może dlatego, bo ja nie mam dziecka, a to ponoć pomaga.
Zresztą czuję, że moje emocje się uspokajają, tonują.
Łapię się na tym, że wolę dni powszednie, jak idę do pracy, a nie soboty czy święta.
Avatar użytkownika
felicity
 
Posty: 397
Dołączył(a): 28 lip 2007, o 23:31

Re: żałoba po mamie

Postprzez ewka » 27 gru 2011, o 19:05

felicity napisał(a):Życie przyniosło kolejne wydarzenia. W niedzielę...

Jeśli można stopniować śmierci, to śmierć dziecka wydaje mi się najstraszniejsza. I najtrudniejsza do przeżycia... no chyba dla wszystkich.

Na dodatek w tym samym prawie czasie zmarł były partner mojej mamy, dowiedziałam się w poniedziałek. Jakby samobójcza śmierć pociągnęła za sobą drugiego człowieka.

Ludzie czasami umierają tak jakoś zaraz po sobie i samobójstwo tutaj nie ma nic do rzeczy, Felicity.
Współczuję tej czarnej serii, rzeczywiście sporo tego się zebrało w Twoim otoczeniu. Miejmy nadzieję, że nastanie w tym względzie spokój na dłuższy czas.

Jak Ci minęła Wigilia?
Jak spotkanie z bliską koleżanką? To z nią spędziłaś Święta?


Zastanawiam się co zrobić z kartonem pocztówek, które jej przesyłałam z wakacji wymieszanych z kartkami z okazji Dnia Matki.

Ja bym ten karton, póki co, zatrzymała.

Łapię się na tym, że wolę dni powszednie, jak idę do pracy, a nie soboty czy święta.

Bo mniej możliwości na rozmyślania, które jeszcze bolą. To minie.

Kurczę, rok nam się kończy! Trza postanowić co-nieco i nakreślić jakiś plan działania. Też to robisz, Felicity, czy wchodzisz raczej na miękko?


:mikolaj:
Avatar użytkownika
ewka
 
Posty: 10447
Dołączył(a): 4 maja 2007, o 18:16

Re: żałoba po mamie

Postprzez felicity » 28 gru 2011, o 01:06

Z tym rozdzielaniem która śmierć najstraszniejsza sądzę, ze obiektywnie pewnie umierające dziecko jest wbrew naturze, na przekór światu. Jednak to chyba trudno rozdzielić tak jednoznacznie, bo każdy z nas ma inny start, inne wsparcie, inny kapitał osobowościowy i tego nie można porównać kto mocniej i głębiej przezywa albo kogo bardziej boli. Zresztą pewnie nie o to chodzi. Warto wyciągnąć coś dobrego z trudnych wydarzeń. Dzięki temu małemu chłopcu staliśmy się w pracy dla siebie bardziej ludzcy, wrażliwsi i kto głupiec nie wyciągnie z tego nic, będzie żył dalej tak jak żył. Aktor Maciej Kozłowski (zmarł na WZW) mówił, ze wtedy człowieka życie wlecze.

Trudno składa mi się aspekt życia pozagrobowego i to jest coś czym potrzebuję się zając. Śniła mi się biblia, że biorę z półki i czytam kartka po kartce, a gdy znika koniecznie chcę ją odnaleźć. Patrzę na ludzi, zastanawiam się czy oni naprawdę wierzą w boga czy to jest już tak wielokrotnie powtarzane, że się po prostu przyzwyczaili do tej myśli.

Nabieram tez świadomości, że nie można odpuszczać tego co ważne, że jakość kontaktów z ludźmi jest ogromnie ważna, że nie żyjemy sami dla siebie, że nie warto o niektóre rzeczy się spierać.

I myślę, o moim ojcu alkoholiku, który gdzieś tam siedzi sam, że jest bardzo, ale to bardzo nieszczęśliwym człowiekiem, ze nie umiał inaczej i że mi go tak po ludzku żal. Pogubił się i zapłacił bardzo wysoką cenę. Nawet nie wiem ile do niego dzisiaj dociera z tego co kiedyś zrobił nam i mamie i przestało mi zależeć na jego przeprosinach czy tez przyznaniu się do winy. Wierzę, ze w głębi swojego sumienia on to wie.

Wigilię spędziłam u mojej koleżanki, dziwiła się, że mój brat nie wpadł na to, aby mnie zaprosić. Był czas, że faktycznie śmierć mamy nas zbliżyła, ale nie padła żadna propozycja,a ja nie miałam zamiaru się wpychać. Nawet poczułam żal do niego,ze nawet się nie zapytał co ze mną, nie wiem może moje oczekiwania są wygórowane. Wigilie spędza się z najbliższą rodziną, ja jej nie mam, więc powinnam spędzać już sama teraz, aby się wprawić na przyszłość, aby mnie nie zaskoczyło kiedyś tam...
Później sobie pomyślałam, że lepiej, bo może kojarzyłyby się fakty, ktoś coś mógłby powiedzieć niechcący, mogłoby udzielić się napięcie, a tak poczułam coś nowego i świeżego. Było sympatycznie, siedzieliśmy 6 godzin, a mieliśmy wrażenie, że minęły ze 2 godzinki.
Mój wujek (brat mojej mamy) też się poczuwał, aby mnie zaprosić do siebie. Wiem, że nie rozumie wielu rzeczy, zaprasza w odwiedziny i doszłam do wniosku, że zasługuje na prawdę, bo pewnie na swój sposób chce sobie to pookładać. Wstępnie powiedziałam, że wpadnę w styczniu do nich.
To prawda, że czas wpływa pozytywnie, pozwala się oswajać, akceptować po kawałeczku, na raty z nową jakością życia. U każdego ten czas przebiega indywidualnie.

Co do Nowego Roku to rozpisałam co bym chciała zmienić, zobaczyć, spełnić, przeżyć i nie wiem czy starczy mi 365 dni!NIe wiem tez do końca czy to moje prawdziwe pragnienia. Podobnie czułam się po terapii, że część wiedziałam, a część była jeszcze pusta i nie zagospodarowana, jakby nowa jakość się nie zagnieździła i nie umiałam odróżnić co z mojego starego toku myślenia i trzeba się tego pozbyć, a co z nowego. Z drugiej strony będzie się to wszystko w toku weryfikowało.

Dociera też do mnie świadomość mojej śmiertelności, że decyduję tu i teraz, że w teraźniejszości mamy jako ludzie największa moc sprawczą.

Pozdrawiam Ciebie serdecznie Ewka :kwiatek:
Avatar użytkownika
felicity
 
Posty: 397
Dołączył(a): 28 lip 2007, o 23:31

Re: żałoba po mamie

Postprzez Justa » 28 gru 2011, o 16:03

felicity, jestem pod ogromnym wrażeniem Twojej dojrzałości i mądrości życiowej.

Zastanawiam się, jaki wpływ na Twoją samoświadomość i na szukanie prawdy o sobie samej i o świecie, miała/ma śmierć Twojej mamy...

To, z jaką dokładnością i precyzją analizujesz dziejące się wydarzenia, ile potrafisz wziąć z nich dla siebie, napawa mnie nie tylko podziwem, ale i pewnością, że nadchodzący rok przyniesie Ci dużo pozytywnych rzeczy.

A jakie masz plany na Sylwestra?
Justa
 
Posty: 1884
Dołączył(a): 6 maja 2007, o 18:06

Re: żałoba po mamie

Postprzez ewka » 29 gru 2011, o 20:12

felicity napisał(a):Z tym rozdzielaniem która śmierć najstraszniejsza sądzę, ze obiektywnie pewnie umierające dziecko jest wbrew naturze, na przekór światu. Jednak to chyba trudno rozdzielić tak jednoznacznie, bo każdy z nas ma inny start, inne wsparcie, inny kapitał osobowościowy i tego nie można porównać kto mocniej i głębiej przezywa albo kogo bardziej boli. Zresztą pewnie nie o to chodzi.

Przeżywa każdy inaczej i tego porównywać nawet nie ma co. Ja raczej tak "na zimno" o ludziach nieznanych mi osobiście... śmierć dziecka mną bardziej wstrząsa niż osoby starszej, starej. Są to dla mnie jakby dwie całkiem różne śmierci.

Aktor Maciej Kozłowski (zmarł na WZW) mówił, ze wtedy człowieka życie wlecze.

Fajnie powiedziane... eh, lubiłam go.

Trudno składa mi się aspekt życia pozagrobowego i to jest coś czym potrzebuję się zając. Śniła mi się biblia, że biorę z półki i czytam kartka po kartce, a gdy znika koniecznie chcę ją odnaleźć.


Możliwe całkiem, że jesteś poszturchiwana, aby właśnie się tym zająć... powiem Ci Felicity, że ja też taka poszturchiwana byłam... no nie tak dokładnie jak Ty... no ale byłam. Myślę sobie, że jeśli spróbujesz, to przecież nic się nie stanie, prawda? Zyskasz jakaś tam wiedzę, z którą coś tam zrobisz. I z automatu przyszedł mi na mysl wspomniany wcześniej zakład Pascala:)

Patrzę na ludzi, zastanawiam się czy oni naprawdę wierzą w boga czy to jest już tak wielokrotnie powtarzane, że się po prostu przyzwyczaili do tej myśli.

Też tak miałam kiedyś... bo ja dopiero od 9 lat jestem po tej drugiej stronie. I też się zastanawiałam, jaka to jest ta wiara ludzi... potem naszło na mnie, że właściwie dlaczego ja się nimi zajmuję? Czy nie lepiej i zdrowiej byłoby zająć się swoją wiarą? I mi odeszło, na szczęście zresztą... bo to mi się zaraz jakoś tak łączy z wartościowaniem, ocenianiem, a niby jakie mam prawo? Ludzie wierzą różnie... jak różnymi są sąsiadami, krewniakami czy pracownikami. Wierzą byle jak, wierzą też pięknie, wartościowo, bogato. Znam takiego człowieka, wiem co mówię:)

Nabieram tez świadomości, że nie można odpuszczać tego co ważne, że jakość kontaktów z ludźmi jest ogromnie ważna, że nie żyjemy sami dla siebie, że nie warto o niektóre rzeczy się spierać.

No pięknie!
Spierać - nie bardzo wiem, co masz na myśli. Spór może być twórczy... a może z niego zrobić się foch:)
Bo jestem zdania, że warto i należy wypowiadać swoje zdanie (w ramach rozszerzania swoich horyzontów chociażby)... ale z poszanowaniem zdania innego. Ja np. nie czuję potrzeby przekonywania kogoś "na siłę", że moje jest mojsze... powiem co swoje, i tyle. Niewykluczone przecież, że to bez racji okaże się racją, bo przecież nie mamy monopolu na słuszność. Różnie jest, a elastycznym warto być.


I myślę, o moim ojcu alkoholiku, który gdzieś tam siedzi sam, że jest bardzo, ale to bardzo nieszczęśliwym człowiekiem, ze nie umiał inaczej i że mi go tak po ludzku żal. Pogubił się i zapłacił bardzo wysoką cenę. Nawet nie wiem ile do niego dzisiaj dociera z tego co kiedyś zrobił nam i mamie i przestało mi zależeć na jego przeprosinach czy tez przyznaniu się do winy. Wierzę, ze w głębi swojego sumienia on to wie.

Ładne przemyślenia. Nie wydaje Ci się, że one Cię w jakimś sensie uwalniają?

Wigilię spędziłam u mojej koleżanki, dziwiła się, że mój brat nie wpadł na to, aby mnie zaprosić. Był czas, że faktycznie śmierć mamy nas zbliżyła, ale nie padła żadna propozycja,a ja nie miałam zamiaru się wpychać. Nawet poczułam żal do niego,ze nawet się nie zapytał co ze mną, nie wiem może moje oczekiwania są wygórowane. Wigilie spędza się z najbliższą rodziną, ja jej nie mam, więc powinnam spędzać już sama teraz, aby się wprawić na przyszłość, aby mnie nie zaskoczyło kiedyś tam...

Wiesz... no czasem tak dziwnie się plecie. U mnie też się dziwnie poplotło. Moja siostra mieszka za Odrą, przyjechała na Święta (wiem, bo informowała mnie mailem)... ale w Wigilię nie wysłała mi nawet życzeń imieninowych. I się nie widziałyśmy jak dotąd... nawet nie wiem, czy już pojechała, czy nie. Cóż, hasło "rodzina", "rodzeństwo" zyskało kolejne rozszerzenie. Sorki, że tutaj... ale mam takiego gluta, to sobie ulżyłam trochę tu u Ciebie:)

To prawda, że czas wpływa pozytywnie, pozwala się oswajać, akceptować po kawałeczku, na raty z nową jakością życia. U każdego ten czas przebiega indywidualnie.

No nie inaczej :tak:

Co do Nowego Roku to rozpisałam co bym chciała zmienić, zobaczyć, spełnić, przeżyć i nie wiem czy starczy mi 365 dni!NIe wiem tez do końca czy to moje prawdziwe pragnienia. Podobnie czułam się po terapii, że część wiedziałam, a część była jeszcze pusta i nie zagospodarowana, jakby nowa jakość się nie zagnieździła i nie umiałam odróżnić co z mojego starego toku myślenia i trzeba się tego pozbyć, a co z nowego. Z drugiej strony będzie się to wszystko w toku weryfikowało.

I ostatnie zdanie jest najfajniejsze.
Cieszy, że rozpisujesz, planujesz. Myślę sobie, że tak właśnie trzeba... inaczej to wiesz - "człowieka życie wlecze".


Dociera też do mnie świadomość mojej śmiertelności, że decyduję tu i teraz, że w teraźniejszości mamy jako ludzie największa moc sprawczą.

A tak marnie to (często) wykorzystujemy.

Pozdrawiam Ciebie serdecznie Ewka :kwiatek:

Dzięki, i ja Ciebie Felicity. Naprawdę miło Cię czytać. Tak dużo uporządkowałaś i poukładałaś :kwiatek:
Avatar użytkownika
ewka
 
Posty: 10447
Dołączył(a): 4 maja 2007, o 18:16

Re: żałoba po mamie

Postprzez ewka » 29 gru 2011, o 20:14

Justa napisał(a):felicity, jestem pod ogromnym wrażeniem Twojej dojrzałości i mądrości życiowej.

No ja też!
Avatar użytkownika
ewka
 
Posty: 10447
Dołączył(a): 4 maja 2007, o 18:16

Re: żałoba po mamie

Postprzez felicity » 3 sty 2012, o 23:39

Dziękuję dziewczyny za dodanie mi słów otuchy :cmok: .

Dojrzałość, to fajne... bo jak wracałam pociągiem niedawno to tak sobie myślałam, że życie ma swój kres u każdego, a różnica polega na tym, że jak już nas tutaj nie będzie to coś zostawimy po sobie. Przecież jak nawet jak nas nie będzie tu na Ziemi to zostają inni, którzy o nas będą myśleli, ale też w postrzeganie świata tych osób będzie wpisana nasza śmierć, która będzie jakimś wydarzeniem. Zatem może to nasze życie nie ginie wcale tak bezpowrotnie tylko jest powiązanym łańcuchem innych ludzkich losów ? Nawet, jeśli nie jest to nasza rodzina. Właśnie ta moja dojrzałość, to praca wielu innych ludzi, których spotykałam wcześniej, którzy się nią dzielili. To w pewnym sensie zobowiązuje. Nawet nie myślę jak o długu do spłacenia tylko pewnej naturalnej prawidłowości.

Samobójcza śmierć mamy pokazała mi, że każda silna determinacja prowadzi nas do decyzji. Miała 59 lat, a ludzie w tym wieku wybierają taki sposób śmierci, aby mieć pewność tego, że nie przeżyją i nie zostaną odratowani. Chyba jest tak, że im bardziej kochaliśmy kogoś tym większy mamy potencjał na przeformułowanie tej miłości w coś innego, o ile nie okopiemy się w swoim cierpieniu.

Gdy zrobiłam porządek w kartonie z korespondencją czytałam jej stare listy do jej partnera, z czasu, gdy się dopiero poznawali. Ona miała wtedy nadzieję, była w szpitalu, ale miała nadzieję w nim, że odmieni jej życie na lepsze. Nawet na początku dobrze się układało. Pewien zmarnowany potencjał. To bardzo smutne jak o tym myślę ilu ludzi pragnie miłości, a tyle okoliczności wpływa na to, ze jednak układa się inaczej. Pojawia mi się pytanie o granicę wpływu na to, co możemy zmienić, a na to co jest poza nasza kontrolą. I zastanawia mnie to jak daleko można zawierzyć w uczucia drugiego człowieka.

Kartki z okazji Dnia Mamy zachowałam. Głownie te w których były życzenia przeze mnie stworzone. Takie z gotowymi wierszykami są dla mnie jakby martwe, nieprawdziwe.

Mam naprzemienne emocje. Raz jest we mnie tęsknota, wzruszają mnie sytuację takiej zwykłej codziennej troski i to jest dla mnie takie wyraziste, a kiedyś z tym walczyłam, bo wydawało mi się infantylne, a ja tego po prostu nie umiałam przyjąć. Od mojej mamy też, chyba głownie od niej. Innym razem czuję przygnębienie i potrzebuje się wypłakać. Jak słyszę słowo MAMA to najbardziej….w autobusie kobieta przez telefon „ jadę z Twoją mamą”- ukłucie…koleżanka mówi mi „wiesz, jak byłam u mamy…” i już nie słucham. Wtedy czuję zazdrość. To słowo, które jako pierwsze wypowiadamy, w pierwszej klasie to też jeden z pierwszych wyrazów, którego uczymy się czytać i pisać. I wreszcie mam takie odcinki w dniu, że proste czynności mnie wkurzają, irytują.

Co do kalendarza to bardzo chciałam, aby ten rok się skończył. Rok 2011 dopełnił się jeszcze jednym ludzkim odejściem całkiem anonimowej m osoby. Jechaliśmy na Sylwestra do znajomego, który wykupił pałacyk do odrestaurowania, zagruzowany, zniszczony- jakby wpisał się w klimat mojej odbudowy. Nagle okazało się, ze droga jest nieprzejezdna. Okazało się, że był wypadek i inny kierowca potrącił pieszego na nieoświetlonej drodze ze skutkiem śmiertelnym. Mam przed oczami ten czarny worek, którym była przykryta ta osoba. Uświadomiłam sobie, że śmierć innych ludzi ma dla mnie inny wymiar, bardziej realny i jesteśmy tutaj pewnym sensie jak goście.
Nie wiem nadal, co dalej w kwestii wiary, rozwoju, przyszłości…. Doszłam do wniosku niedawno, ze wierzącym jest łatwiej, mają poręcz w postaci wiary przy wspinaniu się. Zasypiałam w noc sylwestrową z myślą o swojej śmierci i doszłam do wniosku, że nie chce umrzeć, ale nie chcę też żyć wiecznie. To absurdalne, ale moje chcenie nie ma tutaj nic do rzeczy, bo natura i tak zwycięży, ale na dzisiaj jestem zawieszona.

Nabieram też ciekawości jak to wpłynie na mnie, zresztą już wpływa….

Każdy dzień przynosi nowe przemyślenia, więc trudno mi to przełożyć na tekst pisany. Jednak zaglądam na http://www.psychotekst.pl codziennie.
Avatar użytkownika
felicity
 
Posty: 397
Dołączył(a): 28 lip 2007, o 23:31

Re: żałoba po mamie

Postprzez ewka » 16 sty 2012, o 09:46

felicity napisał(a):Dziękuję dziewczyny za dodanie mi słów otuchy :cmok: .

Dojrzałość, to fajne... bo jak wracałam pociągiem niedawno to tak sobie myślałam, że życie ma swój kres u każdego, a różnica polega na tym, że jak już nas tutaj nie będzie to coś zostawimy po sobie. Przecież jak nawet jak nas nie będzie tu na Ziemi to zostają inni, którzy o nas będą myśleli, ale też w postrzeganie świata tych osób będzie wpisana nasza śmierć, która będzie jakimś wydarzeniem. Zatem może to nasze życie nie ginie wcale tak bezpowrotnie tylko jest powiązanym łańcuchem innych ludzkich losów ? Nawet, jeśli nie jest to nasza rodzina. Właśnie ta moja dojrzałość, to praca wielu innych ludzi, których spotykałam wcześniej, którzy się nią dzielili. To w pewnym sensie zobowiązuje. Nawet nie myślę jak o długu do spłacenia tylko pewnej naturalnej prawidłowości.

Dokładnie też tak myślę. Fizyczna nieobecność nie jest całkowitą nieobecnością. I choć zabrzmi to pewnie patetycznie… im „bardziej” istniejemy tu i teraz (w każdym sensie), tym bardziej będziemy istnieć potem.

Samobójcza śmierć mamy pokazała mi, że każda silna determinacja prowadzi nas do decyzji. Miała 59 lat, a ludzie w tym wieku wybierają taki sposób śmierci, aby mieć pewność tego, że nie przeżyją i nie zostaną odratowani.

Tak, w tym wieku nie robi się takich rzeczy, aby komuś coś pokazać. Ból życia stał się prawdopodobnie nie do zniesienia.

Chyba jest tak, że im bardziej kochaliśmy kogoś tym większy mamy potencjał na przeformułowanie tej miłości w coś innego, o ile nie okopiemy się w swoim cierpieniu.

Pięknie powiedziane!
Wydaje mi się, że śmierć bliskiej czy dalszej osoby spotyka nas w jakimś tam momencie naszego własnego życia i ten moment albo jest bardziej podatny, albo mniej podatny na przyjęcie jej i (oby!) zagospodarowanie. Czyli jakby od naszej dojrzałości i otwartości na życie w każdej postaci. Tej trudniejszej przede wszystkim. Nie wiem, czy to zależy od tego, jak bardzo kochaliśmy… raczej myślę, że różne śmierci różnie w nas uderzają. I od naszego własnego zakotwiczenia zależy, co z tym robimy dalej.


Gdy zrobiłam porządek w kartonie z korespondencją czytałam jej stare listy do jej partnera, z czasu, gdy się dopiero poznawali. Ona miała wtedy nadzieję, była w szpitalu, ale miała nadzieję w nim, że odmieni jej życie na lepsze. Nawet na początku dobrze się układało. Pewien zmarnowany potencjał. To bardzo smutne jak o tym myślę ilu ludzi pragnie miłości, a tyle okoliczności wpływa na to, ze jednak układa się inaczej. Pojawia mi się pytanie o granicę wpływu na to, co możemy zmienić, a na to co jest poza nasza kontrolą. I zastanawia mnie to jak daleko można zawierzyć w uczucia drugiego człowieka.

Zawierzyć trzeba… no bo jak żyć z człowiekiem bez tego? Ale też mieć uszy i oczy otwarte. Nie wydaje mi się, że może się z dnia na dzień zrobić całkiem źle… to zwykle dłuższy proces.

Kartki z okazji Dnia Mamy zachowałam. Głownie te w których były życzenia przeze mnie stworzone. Takie z gotowymi wierszykami są dla mnie jakby martwe, nieprawdziwe.

Też nie lubię tych gotowców.

Mam naprzemienne emocje. Raz jest we mnie tęsknota, wzruszają mnie sytuację takiej zwykłej codziennej troski i to jest dla mnie takie wyraziste, a kiedyś z tym walczyłam, bo wydawało mi się infantylne, a ja tego po prostu nie umiałam przyjąć.

Może teraz będziesz umiała… to są takie wielkie drobiazgi bardzo w życiu potrzebne. I dawanie i przyjmowanie.

Doszłam do wniosku niedawno, ze wierzącym jest łatwiej, mają poręcz w postaci wiary przy wspinaniu się.

Zgadzam się.

Zasypiałam w noc sylwestrową z myślą o swojej śmierci i doszłam do wniosku, że nie chce umrzeć, ale nie chcę też żyć wiecznie. To absurdalne, ale moje chcenie nie ma tutaj nic do rzeczy, bo natura i tak zwycięży, ale na dzisiaj jestem zawieszona.

Chcenie nie ma nic do rzeczy, tak… ale to nie przeszkadza nam chcieć. Bo w życiu dobrze jest chcieć, choć nie warto się za bardzo zawieszać na realizacji lub jej braku.

Nabieram też ciekawości jak to wpłynie na mnie, zresztą już wpływa….

Wszystko wpływa na nas… nie zawsze chce nam się to obserwować i analizować. Ty Felicity bardzo ładnie to robisz.

:buziaki:
Avatar użytkownika
ewka
 
Posty: 10447
Dołączył(a): 4 maja 2007, o 18:16

Re: żałoba po mamie

Postprzez felicity » 5 lut 2012, o 02:08

Dziękuję :kwiatek: za dobre słowa.

Parę dni temu zadzwoniła koleżanka mojej mamy...nieświadoma, tłumaczyłam spokojnie co i jak, bardzo mi współczuła. Powtarzała jak mantę słowa żalu. Teraz już tak będzie, ze co jakiś czas ktoś chcący czy niechcący zapyta o to i dotknie tego wyjątkowego wspomnienia. Czuję, że jest tam wypełnienie przeszłością, zdarzeniami które były kiedyś. Brakuje mi jej. I mam takie dni kiedy czuję zazdrość jak ktoś opowiada, jak to mama zapakowała jemu słoiczki z ogórkami, bo po to robiła przetwory.
Smutno mi, ze nie zobaczy jak sobie radzę, że udało mi się uzyskać w końcu zdolność kredytową i już przestanę wynajmować mieszkania.
Z kolei jak patrzę na moich braci to jakoś mnie to przygnębia, że śmierć naszej mamy nie jest dla nich jakimś rodzajem refleksji. Mamy spadek w postaci mieszkania, które jest spłacone w 1/3 i prowadzenie dialogu na ten temat momentami jest jakieś poniżej godności. I to spychanie kto ma co załatwić. Wiem, ze poczuję ulgę jak to się sfinalizuje. Zresztą zauważam, że mój kontakt z braćmi zaczyna się do sprowadzać do mówienia o sprawach mieszkania, pieniędzy i umyka to, że przecież jesteśmy rodziną i nie warto się spierać o takie rzeczy, które mogą nas poróżnić na długie lata. Jeden chciałby wziąć to mieszkanie na siebie i dać zaniżoną kwotę odstępnego, a drugiemu urodziło się dziecko i różne kwestie związane ze sprzątaniem i przyjazdami jakoś go nie interesują.

Wyłania się też kwestia mamy mojej mamy, czyli babci, która jest bardzo specyficzna i trudna we współżyciu na co dzień. Mieszka sama i zaczęła się dopominać naszych wizyt, co jest uzasadnione ze względu na wiek. Czuję do niej niechęć. Pojadę do niej niebawem, ale raczej z poczucia obowiązku. Moja mama jak wracała od niej to dochodziła do siebie później przez kilka dni, aż wreszcie zaprzestała odwiedzin. Moja babcia spycha ciężar odpowiedzialności, ze jest sama na innych. Zapracowała sobie na to przez lata. Najgorsze jest to, że nie wiem jak z nią rozmawiać, aby nie powielać schematu mojej mamy, aby nie przyjmować biernie krytyki i nie spełniać jej wszelkich zachcianek bez mrugnięcia okiem i słuchać długich i meczących monologów o niej samej. Nie wiem na ile można starszych ludzi rozgrzeszać, a kiedy już trzeba powiedzieć stop, aby postawa roszczeniowa nie stała się sposobem na drugiego człowieka, abyśmy my młodsi w poczuciu "bo tak wypada" nie potakiwali biernie główkami jak osiołki.

Odnośnie podatności i przyjęcia, o którym piszesz Ewka to sądzę, że taką otwartość, jaką mam zawdzięczam wcześniejszej pracy na terapii w dużym stopniu. Na niej dokopałam się do swojej wewnętrznej siły.

I dobrze, że przypomniałaś mi o tym, że związek między ludźmi buduje się albo rujnuje przez pewien czas. Nie można ignorować pewnych sygnałów i pewnie dlatego stan zakochania czy zauroczenia jest nie za długi ;) bo pewnie więcej nieszczęśliwców chodziłoby po tym świecie.

Czytałam swoje wpisy te wcześniejsze i przypomniało mi się jaki czułam bunt z powody tego, ze choroba raka jest bardziej akceptowana niż depresja i samobójcza śmierć. Ten chłopiec umarł i w ten weekend odbył się koncert, nie wiem jak to nazwać… pośmiertny? Zbierano deklaracje dawców szpiku przy okazji. Zastanawiałam się jak by to brzmiało w kontekście samobójców czy ludzie przyszliby na imprezę mając świadomość, ze np. część pieniędzy z biletu pójdzie na leczenie samobójców, a oni złożą deklarację, np. że nigdy sami nie targną się na swoje życie? Zastanawiam się jak kościół zareagowałby na taką inicjatywę i czy artyści chętnie zaśpiewaliby dla takich ludzi.

Jak patrzę na malutkie dzieci czuję, że są dla mnie jak zjawisko. Nowe życie i nowe obietnice.

Zastanawiałam się też na d tym co jest dla mnie ważne. Wyłania się wizja budowania. Chodzi mi o zbudowanie organizacji, stowarzyszenia, firmy czy czegokolwiek, a fundamentem byłyby więzi i dobre relacje międzyludzkie. Moje myśli krążą wokół wielu takich wątków ostatnio.
Avatar użytkownika
felicity
 
Posty: 397
Dołączył(a): 28 lip 2007, o 23:31

Re: żałoba po mamie

Postprzez ewka » 28 lut 2012, o 14:09

Parę dni temu zadzwoniła koleżanka mojej mamy...nieświadoma, tłumaczyłam spokojnie co i jak, bardzo mi współczuła. Powtarzała jak mantę słowa żalu. Teraz już tak będzie, ze co jakiś czas ktoś chcący czy niechcący zapyta o to i dotknie tego wyjątkowego wspomnienia. Czuję, że jest tam wypełnienie przeszłością, zdarzeniami które były kiedyś. Brakuje mi jej. I mam takie dni kiedy czuję zazdrość jak ktoś opowiada, jak to mama zapakowała jemu słoiczki z ogórkami, bo po to robiła przetwory.

Tak, co jakiś czas ktoś dotknie wspomnienia. I co jakiś czas dotkniesz Ty sama. I tym sposobem nieżyjący są ciągle wśród nas. Nie wiem, czy już to zauważyłaś… coraz „łatwiej” jest mówić o tym bolącym. To właśnie magia czasu jest.

Z kolei jak patrzę na moich braci to jakoś mnie to przygnębia, że śmierć naszej mamy nie jest dla nich jakimś rodzajem refleksji.

Byłoby Ci łatwiej, gdybyście mogli się wzajemnie tymi refleksjami dzielić… no ale przeżywanie jest różne i z tym nie da się nic zrobić. Dlatego osobiście twierdzę, że bardzo często (zawsze?) tak naprawdę jesteśmy w tym względzie samotni. Tak najzwyczajniej i najprościej sami… uwielbiam zdanie bodajże de Mello „Opowiedz jak pachnie róża”. Po prostu są obszary niewypowiedziane… a wypowiedziane nigdy nie dają gwarancji, że ta róża komuś zapachnie tak samo. Tego się nie da porównać, nie ma możliwości. I myślę, że trzeba się z tym po prostu pogodzić… lub wierzyć, że tak nie jest. Hmm, tak byłoby chyba prościej.

Wyłania się też kwestia mamy mojej mamy, czyli babci, która jest bardzo specyficzna i trudna we współżyciu na co dzień.

Ze starszymi ludźmi jest ciężko. W moim odbiorze potrzebują czegoś w rodzaju „specjalnej troski”. I takiego też podejścia. Trudne to jest. Przeważnie są niereformowalni i czego się nie „udało” w relacjach z nimi wcześniej, to teraz nie uda się na pewno. Myślę, że świat im się tak jakoś kurczy i trudno to przebić.

Odnośnie podatności i przyjęcia, o którym piszesz Ewka to sądzę, że taką otwartość, jaką mam zawdzięczam wcześniejszej pracy na terapii w dużym stopniu. Na niej dokopałam się do swojej wewnętrznej siły.

Najważniejsze, że ją masz. To wielki skarb!
Czytałam swoje wpisy te wcześniejsze i przypomniało mi się jaki czułam bunt z powody tego, ze choroba raka jest bardziej akceptowana niż depresja i samobójcza śmierć.

Różnica jest przede wszystkim taka, że raka nikt sobie nie wybiera… śmierć samobójczą - tak. I tak to wygląda przy pierwszym podejściu.

Przy drugim, kiedy to się zastanowimy, jak się taki człowiek szarpał z sobą, z życiem, z innymi… że doszedł do takiego finału, to ten „wybór” już przestaje być takim wolnym wyborem. I jak rak jest wyrokiem spoza nas, tak szarpanina jest też pewnego rodzaju wyrokiem spoza nas. Ci z rakiem zwykle podejmują leczenie, ci drudzy niekoniecznie… stąd tak pośrednio to jest wybór. Jak dla mnie – wybór mocno ograniczony, więc czy w ogóle można nazwać wyborem? I się zakręciłam w koło macieju
:)

Ten chłopiec umarł i w ten weekend odbył się koncert, nie wiem jak to nazwać… pośmiertny? Zbierano deklaracje dawców szpiku przy okazji. Zastanawiałam się jak by to brzmiało w kontekście samobójców czy ludzie przyszliby na imprezę mając świadomość, ze np. część pieniędzy z biletu pójdzie na leczenie samobójców, a oni złożą deklarację, np. że nigdy sami nie targną się na swoje życie? Zastanawiam się jak kościół zareagowałby na taką inicjatywę i czy artyści chętnie zaśpiewaliby dla takich ludzi.

To bardzo ciekawe, Felicity.

Jak patrzę na malutkie dzieci czuję, że są dla mnie jak zjawisko. Nowe życie i nowe obietnice.

Dzieci są cudowne. Te małe… bo potem niekoniecznie :)

Zastanawiałam się też na d tym co jest dla mnie ważne. Wyłania się wizja budowania. Chodzi mi o zbudowanie organizacji, stowarzyszenia, firmy czy czegokolwiek, a fundamentem byłyby więzi i dobre relacje międzyludzkie. Moje myśli krążą wokół wielu takich wątków ostatnio.

To jest właśnie owoc trudnych przeżyć. Szare przekute na złote. Jeśli zdecydujesz, będę Ci mocno kibicować :ok:
Avatar użytkownika
ewka
 
Posty: 10447
Dołączył(a): 4 maja 2007, o 18:16

Re: żałoba po mamie

Postprzez felicity » 5 mar 2012, o 19:52

Tak, zauważyłam, ze coraz łatwiej jest mówić o śmierci. Czas powoduje, ze pewne emocje blakną, już nie są takie żywe, a pewne są bardzie wyraziste, mocniejsze. Jestem oswojona z faktem, że mama nie żyje. Mimo tego i tak odczuwam tęsknotę za nią, za tym co dobre.

Przeczytałam w książce ostatnio, że u samobójców musi wystąpić tzw. śmiertelna triada, aby szarpnęli się na swoje życie. Taka osoba czuje 1. trudne do zniesienia cierpienie, 2. bezsilność wobec jego przyczyn, 3. brak nadziei na jego wyjście z takiej sytuacji i w wyniku zawężenia pola widzenia.

Mam dziwne, trudne sny od jakiegoś czasu. Podejrzewam, ze to dalsza część procesu. Ostatnio śniło mi się, że muszą amputować mi nogi. Obudziłam się w środku nocy i sprawdzam czy je w ogóle mam. Później, że umiera żona mojego brata i zostają sami z sześciomiesięcznym synkiem albo jestem na cmentarzu i patrzę na moją tablicę pośmiertną.

Odnośnie budowania to zaczęłam prowadzić zajęcia dla osób z zaburzeniami lękowymi (dawniej nazywane nerwice) z zakresu pisania bloga o własnych odczuciach. Kiedyś tam dałam ogłoszenie w Internecie, że podejmę dodatkową pracę jako terapeuta zajęciowy i tutaj takie coś, w tym momencie. Te zajęcia są ogromnym zaskoczeniem dla mnie, bo prowadzę je pierwszy raz. Zdałam się totalnie na intuicję. Nie przychodzę z gotowym scenariuszem tylko przychodzę do tych ludzi, słucham, co chcą powiedzieć, jakie mają odczucia, jak się tutaj czują w tym ośrodku, czego się boją, co myślą. Coś w tym jest ,że jak już pozbieramy się w sobie to dobrze jest nie myśleć za dużo o sobie tylko warto rozejrzeć się wokoło. Ma mi pomagać młoda stażystka i zadziwia mnie, że ta nowa znajomość startuje już z innego pułapu.
Zastanawia mnie przy tym jeszcze to, że w tej dziesięcioosobowej grupie jest większość ludzi młodych w przedziale od 22-36 lat. Nie wiem czy coraz więcej młodych ludzi nie radzi sobie z sobą, z emocjami, ż życiem i z relacjami.

Po mamie zostało mieszkanie z hipoteką do podziału na nas trzech. Spieramy się i trudno nam dojść do porozumienia. Najstarszy brat traktuje to jak, cytuję „biznes do załatwienia” i chętnie by je wziął dając nam marne odstępne. Drugie jest skupiony na swoje rodzinie i dużo mówi co by można, ale działania nie widać. Ostatnio się pokłócili przez telefon i nie doszło do wyceny przez rzeczoznawcę. Doszłam do wniosku, ze trzeba to mieszkanie sprzedać i jakoś nie za bardzo mamy inne wyjście, bo najstarszy brat nie jest szczery i nie ma pieniędzy. kredyt zamienił się w dług i jest w windykacji, zatem najlepszym rozwiązaniem byłby kupiec, który spłaci kapitał + odsetki i dam nam pieniądze. Trzeba zadzwonić, ustalić, popytać w różnych instytucjach i przez tą sytuację widać jak każdy z nas inaczej reaguje na to, jak inaczej działa. W sumie to i tak nie są to nie wiadomo jak wielkie pieniądze, więc jak to się podzieli to może przybędzie nam trochę pieniędzy, ale nasze konto wzbogaci się o urazy do siebie nawzajem. To po prostu żenujące jak spojrzeć na nas z boku. Jakie marnotrawstwo czasu i energii, którą można byłoby wykorzystać na coś dobrego i sensownego.
Kiedyś przeczytałam, że człowiek wybiera czas na modlitwę, a Bóg wybiera czas na odpowiedź i tak mi się to jakoś skojarzyło z tą sytuacją. Smutno mi tez, że mam takie umiejętności i w kontakcie z moją mamą nie umiałam ich wykorzystać.

I nabieram przekonania, że istotny jest rok żałoby, ma to sens, aby przejść wszystkie uroczystości, ważne wydarzenia, święta już bez tej osoby i doświadczyć jak to jest, po prostu przeżyć. Nadal mam tak, ze po wizycie na cmentarzu jestem przygnębiona kolejnego dnia. Łapię się na tym, ze brakuje mi ludzi wokół, takich bliskich i serdecznych. Te wydarzenia to zweryfikowały i wiem, ze część osób to po prostu znajomi, część to życzliwi ludzie, ale nie są to przyjaciele. Nawet nie mam w sobie samku rozczarowania, po prostu tak jest, że jedni w trudnych sytuacjach chcę nam towarzyszyć, a inni z różnych powodów nie. Pewnie przez to relacje z innymi mają dla mnie inny wymiar i rodzaj fałszu czy kreacji jest dla mnie jeszcze bardziej papierowy niż wcześniej.
I nie ma w mojej głowie miejsca na użalanie się nad sobą, bo wiem, ze mam potencjał do tworzenia więzi, bo pomimo tych wydarzeń jest we mnie otwartość na nowe doświadczenia. NA razie nie wiem jak zwrotnica się przełoży, nie mam wizji czy wyobrażenia, ale klikanie na Facebooku to zaledwie namiastka.

Pani Czybaszek ( może nie w smak ją przytacza, bo jest zewsząd krytykowana za aborcje) w jednej z audycji powiedziała, że w sumie to „samobójcy jej imponują” w kontekście tego, że nie chcą być ciężarem dla bliskich, gdy są schorowani i decydują się na odebranie sobie życia. Stwierdziła, że może sama byłaby skłonna tego dokonać. Na początku wydało mi się to dziwne, później intrygujące, a dzisiaj nie wiem, co tym sądzić. Gdybym była wierzącą osobą byłoby to pewnie oburzające, ale nie jestem.

Dzisiaj w pracy matka tego chłopca opowiadała jak jej trudno w soboty i niedziele, bo jak synek żył to gdzieś jechali albo coś robili razem, a kilka koleżanek od razu ją otoczyło i ze zrozumieniem potakiwały i współczuły. Może to konfrontuje mnie z moimi emocjami, może tez dlatego dzisiaj tu zaglądam.
Avatar użytkownika
felicity
 
Posty: 397
Dołączył(a): 28 lip 2007, o 23:31

Re: żałoba po mamie

Postprzez ewka » 29 mar 2012, o 08:37

Przeczytałam w książce ostatnio, że u samobójców musi wystąpić tzw. śmiertelna triada, aby szarpnęli się na swoje życie. Taka osoba czuje 1. trudne do zniesienia cierpienie, 2. bezsilność wobec jego przyczyn, 3. brak nadziei na jego wyjście z takiej sytuacji i w wyniku zawężenia pola widzenia.

No właśnie. Całkowity impas. Trudno komuś cokolwiek zadziałać, kiedy z siłą huraganu wali w człowieka, a on się w tym zamknie.

Felicity, jak się realizujesz w tych zajęciach? To fantastyczne! Strasznie mi imponują ludzie, którzy właśnie się podejmują takich (czy innych, czy podobnych) działań. Opowiedz trochę o tym… co dokładnie robisz. Jeśli oczywiście możesz i zechcesz.
Gdzieś kiedyś przeczytałam, że właśnie słabsi (w sensie potrzebujący pomocy) DAJĄ SIŁĘ tym silniejszym. Takie dobre, wzajemne oddziaływanie.


Zastanawia mnie przy tym jeszcze to, że w tej dziesięcioosobowej grupie jest większość ludzi młodych w przedziale od 22-36 lat. Nie wiem czy coraz więcej młodych ludzi nie radzi sobie z sobą, z emocjami, ż życiem i z relacjami.

Moim zdaniem – to znak czasów. Są trudne i można się w tym pędzie pogubić.

Kiedyś przeczytałam, że człowiek wybiera czas na modlitwę, a Bóg wybiera czas na odpowiedź i tak mi się to jakoś skojarzyło z tą sytuacją. Smutno mi tez, że mam takie umiejętności i w kontakcie z moją mamą nie umiałam ich wykorzystać.

A może dzięki Niej coś się w Tobie uwolniło? Lub pokazało, jak tę umiejętność wykorzystać? Jak wiesz – twierdzę, że wszystko dzieje się po coś.

I nabieram przekonania, że istotny jest rok żałoby, ma to sens, aby przejść wszystkie uroczystości, ważne wydarzenia, święta już bez tej osoby i doświadczyć jak to jest, po prostu przeżyć.

Zgadzam się.
Jak to się mówi – psy szczekają, karawana jedzie dalej. I choć brzmi to jakoś jakby zbyt lekko może… to taka właśnie jest prawda.


Łapię się na tym, ze brakuje mi ludzi wokół, takich bliskich i serdecznych. Te wydarzenia to zweryfikowały i wiem, ze część osób to po prostu znajomi, część to życzliwi ludzie, ale nie są to przyjaciele.

Oddzieliło się ziarno od plew. Ja osobiście w tabuny przyjaciół nie wierzę i myślę, że trochę na wyrost nazywa się wszelkiej maści znajomości – przyjaźniami. Ale jeśli ma się jednego, takiego na 100%, takiego na każdą porę dnia i nocy – to można się uznać za farciarza.

No ja widzę, że się nie użalasz… rozpoznajesz (może na nowo) swoje potencjały, talenty, możliwości. I je przekuwasz. Strasznie mi się to podoba…. jak to mówi moja córka – „bo w życiu mamo trzeba zawsze coś tworzyć”. I o to właśnie chodzi! I nie muszą to zaraz rzeczy ogromne na miarę Kopernika czy M.Curie… ale wg swoich możliwości, zdolności. No i CHĘCI. Więc oby nam się chciało chcieć.


Pani Czybaszek ( może nie w smak ją przytacza, bo jest zewsząd krytykowana za aborcje) w jednej z audycji powiedziała, że w sumie to „samobójcy jej imponują” w kontekście tego, że nie chcą być ciężarem dla bliskich, gdy są schorowani i decydują się na odebranie sobie życia. Stwierdziła, że może sama byłaby skłonna tego dokonać. Na początku wydało mi się to dziwne, później intrygujące, a dzisiaj nie wiem, co tym sądzić. Gdybym była wierzącą osobą byłoby to pewnie oburzające, ale nie jestem.

Oh, jesteśmy mistrzami świata w krytykowaniu i osądzaniu… taka ludzka skłonność (albo słabość?), która mnie ciągle wielce zadziwia. To tak a’propos szczerości pani Czubaszek.
Nie wydaje mi się, że „bycie wierzącym” z marszu nakazuje oburzać się na taką opinię odnośnie samobójców. Są rzeczy, które nie powinny się dziać w życiu człowieka wierzącego… a się dzieją, bo słabości, skłonności i inne podobne. Bliższe Bogu jest rozumienie (bądź choćby próba zrozumienia) takiego człowieka, czy „z marszu” zanegowanie, skrytykowanie i oburzenie? Bo postąpił wbrew wytycznym? Bo nie miał siły być im wiernym? Nie dał rady?

Przepraszam, że tak późno odpisuję :kwiatek:
Avatar użytkownika
ewka
 
Posty: 10447
Dołączył(a): 4 maja 2007, o 18:16

Re: żałoba po mamie

Postprzez felicity » 7 kwi 2012, o 23:21

Wczoraj byłam na cmentarzu. Sadziłam bratki. Gdy już zrobię wszystkie rzeczy porządkowe nie umiem nic sensownego wymyślić. Stoję i patrzę na krzyż. Odchodzę z niedosytem.
Ostatnie dni to czas wylewania się kolejnej partii smutku i do tego czuję podenerwowanie różnymi sytuacjami życia codziennego. Po raz pierwszy płakałam tam, na cmentarzu jak szłam z konewką po wodę. To czas świąt, które spędzam sama. Może warto mieć takie jedne w swoim pakiecie doświadczeń, bo później już wiadomo jak było. Dla mnie to zwykłe dni wolne od pracy, jakbym miała kilka sobót wolnych pod rząd. Pewnie, dlatego na życzenia smsowe od znajomych odpowiadam beznamiętnie.

Jest rzeczą zaskakującą, że od niedawna zaczęliśmy podchodzić do samobójstwa poważnie - jak do ludzkiego problemu zasługującego na naukowe zainteresowanie i humanitarną troskę. Doczytałam w necie, że od 9 lat 10 września na całym świecie jest obchodzony dzień zapobiegania samobójstwom i jest to specjalna organizacja, która się tym zajmuje. Tyle istniej ludzkość a my nagle widzimy ten problem… w Polsce samobójstwo popełnia od 4do5 tys. osób rocznie. Okropne. Nie oceniam tych ludzi, jest mi ich żal po prostu. Ludzie czasem się gubią i bez pomocy innych nie dadzą rady. Jednym życie umila, a innym dokucza.

Niedawno ktoś mnie zapytał „skąd bierzesz siłę na to, aby prowadzić zajęcia z takimi ludźmi?” Nie wiedziałam, co na to odpowiedzieć. Po prostu mam ją w sobie, zawsze ją miałam, a od czasu skończenia terapii DDA ją poczułam. Myślę, że tak jest z ludźmi, że nie do końca znają swoje talenty, tak jak W. Szymborska pisała „ tyle wiemy o sobie, ile nas sprawdzono”. Nie wiem może kiedyś poczuję ścianę, kres mocy.

Trudno mi ocenić czy ten proces żałoby się zatrzymał, czy nadal trwa czy nawet, jeśli trwa to biegnie we właściwą stronę. Widziałam dzisiaj wywiad z J. Stuhrem, mówił o swojej chorobie, o walce z rakiem i o tym, ze nadzieja jest ważna o tyle, o ile osoba ma w sobie apetyt na życie. Nie wiem, jaki jest mój.

Chciałam tyle rzeczy jeszcze zrobić, a nie wiem czy warto marzyć skoro mam takie poczucie jakbym straciła kontrolę nad swoim życiem.

Chociaż w filmie S. Spielberg „Sztuczna inteligencja” pod koniec filmu jest scena, w której mały chłopiec prosi wróżkę o to, aby mógł spędzić jeszcze jeden dzień z mamą. Gdybym mogła takie wypowiedzieć byłoby dokładnie takie samo. Mogłabym z nią porozmawiać. Mogłabym ją zapytać o wiele rzeczy, a tak już się nie dowiem i już nie będę miała okazji. Przypomina mi się jak mało ze sobą robiłyśmy wspólnych rzeczy, nawet takich codziennych. Nie chciałoby mi się jej obrzucać wyrzutami, nie pytałabym, dlaczego tylko chciałbym spędzić z nią miło czas, tak po prostu poszłabym z nią na spacer, zrobiłybyśmy sałatkę grecką, upiekłybyśmy jej sernik. I miałabym szansę ją przeprosić za swoje zaniedbania wobec niej, za jakieś idiotyczne kłótnie o bzdury, moje fochy, podłe odzywki…nawet nie takie z ostatniego czasu, ale wszystkie wydarzenia, które mi się przypominają sprzed lat. Ona by mi powiedziała o sobie a ja o sobie, co myślałyśmy i dlaczego wyszło nie tak jak trzeba. Boże jak my nie umiałyśmy ze sobą rozmawiać. Jednak nigdy się tak nie stanie. To jest najstraszniejsze.

Nie miałam wcześniej tak silnego przeświadczenia o swojej śmiertelności jak teraz i odczucie upływającego czasu, który nigdy się nie zatrzymuje. Niebawem się przeprowadzam, ale skoro ma to nastąpić za 2 tygodnie to może, dlatego nie odczuwam radości. Moje myśli i uczucia są tu teraz, nawet jak coś planuję to nie warto już dzisiaj wkładać w to swoich strachów czy lęków, bo i tak nie wiadomo jak ostatecznie może być. Rozdzielają mi się czasy, czas przeszły to jedno, czas przyszły i najważniejszy czas teraźniejszy to trzecie. Swoją drogą dobrze, że nie mamy 16 czasów jak w angielskim, bo nie wiem czy bym to ogarnęła przez najbliższe lata.

Zajęcia z tymi ludźmi są dla mnie czymś w rodzaju przygody. Nie znam ich historii dokładnie, bo moje zajęcia są formą wspierania psychoterapii. Gdy z nimi się spotykam to nie czuję jakbym szła do pracy. Dopiero wczoraj mi się przypomniało, że nie mam jeszcze pieniędzy na koncie i nawet jakoś mnie to nie denerwuje. Dzięki nim widzę jak ważne jest spotkanie z drugim człowiekiem i mówienie o tym, co się czuje, takie bycie otwartym i dzielenie się słabościami. Piszą o sobie, często o swoich wątpliwościach, lękach, zwątpieniu i są w tym bardzo szczerzy. Są dla mnie wielcy.

Wypatrywałam Twojego wpisu. Dziękuję, że się odezwałaś mimo tego, że musiałam czekać. Każdy ma dzisiaj swoje obowiązki, codzienność nadaje rytm i tempo.
Avatar użytkownika
felicity
 
Posty: 397
Dołączył(a): 28 lip 2007, o 23:31

Re: żałoba po mamie

Postprzez ewka » 10 kwi 2012, o 08:50

felicity napisał(a):Wczoraj byłam na cmentarzu. Sadziłam bratki. Gdy już zrobię wszystkie rzeczy porządkowe nie umiem nic sensownego wymyślić. Stoję i patrzę na krzyż. Odchodzę z niedosytem.

Lubię cmentarze. I lubię być na nich sama… taka swoboda refleksji. Trochę mi przeszkadza ta kwiecistość sztuczna i przesadnie kolorowa… no ale cóż. Dlatego wolę cmentarze stare, nieczynne od lat. Groby zmurszałe, pokrzywione, gdzieniegdzie znicz, gdzieniegdzie kwiatek. Tam czas jakby zatrzymał się w miejscu. Cudnie.
Odchodzisz z niedosytem… nigdy nie umiałam tego nazwać, ale jak napisałaś to właśnie, to ja chyba też tak czuję. Zrobi się porządek, zagrabi, zasadzi… i co? Ano nic. To wszystko, co można… resztę trzeba oddać Siłom Wyższym. I pochylić głowę nad swoją niemocą i wobec zderzenia dwóch światów, w których ten drugi jest jak nieznana wyspa.


Dla mnie to zwykłe dni wolne od pracy, jakbym miała kilka sobót wolnych pod rząd.

Smutne to, Felicity. Dla ludzi wierzących to Wielkie Święto. Mam nadzieję, że i Tobie uda się kiedyś tego doświadczyć. Ja doświadczam… ale ciągle jakoś tak za słabo i bardzo chciałabym bardziej. Bardziej je czuć mentalnie, a mniej na poziomie „co trzeba jeszcze zrobić i co kupić”. Może kiedyś… wszak życie to ciągła wędrówka ku „czemuś”. I wiem, że to jest do zrobienia, że to kwestia organizacji czasu. I siebie. I zawsze „po” widzę, że trzeba było co-nieco inaczej. Eh, może to właśnie moja wędrówka „ku”? Znowu wzbogacona o coś? Bo myślę, że zawsze sięgamy do czegoś tam i to w każdym obszarze, niekoniecznie tym „dla wierzących”. Sięgamy i dosięgamy… a wtedy pojawia się kolejny obszar do zdobycia. I to, myślę, jest bardzo piękne. Takie ciągłe wzrastanie.
Jasne, że można sobie pozostać w niesięganiu nigdzie i po nic… ale raczej ubogo wtedy się robi.


Jest rzeczą zaskakującą, że od niedawna zaczęliśmy podchodzić do samobójstwa poważnie - jak do ludzkiego problemu zasługującego na naukowe zainteresowanie i humanitarną troskę. Doczytałam w necie, że od 9 lat 10 września na całym świecie jest obchodzony dzień zapobiegania samobójstwom i jest to specjalna organizacja, która się tym zajmuje.

I bardzo dobrze – jest problem to nie należy udawać, że go nie ma… może ocalić niejedno życie. A poza tym jest to trochę „ku pamięci” dla tych, którzy chcieli odejść. Tak to widzę.

Niedawno ktoś mnie zapytał „skąd bierzesz siłę na to, aby prowadzić zajęcia z takimi ludźmi?” Nie wiedziałam, co na to odpowiedzieć. Po prostu mam ją w sobie, zawsze ją miałam, a od czasu skończenia terapii DDA ją poczułam. Myślę, że tak jest z ludźmi, że nie do końca znają swoje talenty, tak jak W. Szymborska pisała „ tyle wiemy o sobie, ile nas sprawdzono”. Nie wiem może kiedyś poczuję ścianę, kres mocy.

Sorki, ale takie pytania (lub podobne – dlaczego to robisz?) wydają mi się głupie i nigdy nie chciałabym musieć na nie odpowiadać… jestem wolontariuszką, ale na szczęście nikt mnie nie zapytał jak dotąd :) Kojarzy mi się natychmiast (w tv) z pytaniem do młodego chłopaka – dlaczego wskoczył do wody ratować topielca. No głupie to jest. Ponoć nie ma głupich pytań… jednak są obszary, w których każda odpowiedź pozostawi niedosyt. A poza wszystkim – to takie włażenie z buciorami, bo jednak to mi się wydaje bardzo intymne i osobiste.
Myślę, że w relacji bardzo bliskiej taka rozmowa… no owszem, można porozmawiać… raczej na zasadzie wymiany myśli, przeżyć, doświadczeń… ale Boże broń jako „wydarzenie dnia”.


Trudno mi ocenić czy ten proces żałoby się zatrzymał, czy nadal trwa czy nawet, jeśli trwa to biegnie we właściwą stronę.

Masz potrzebę określenia czasu… że jest właściwy lub niewłaściwy? Niebawem minie rok, czyli to ten „założony”… można więc rzec, że właściwy. Można więc rzec dalej, że nie ma się czym martwić… gdyby przeszedł w lata, to byłoby już niepokojące.
Nie wiem też, w jaki sposób się rozpoznaje… trwa czy nie trwa. Jak chcesz rozpoznać? I jak chcesz rozpoznać, że biegnie (ewentualnie) w niewłaściwą stronę? I co właściwie znaczy ta „niewłaściwa”? Mnie się wydaje, że bardzo fajnie to wszystko rozpracowujesz.


Widziałam dzisiaj wywiad z J. Stuhrem, mówił o swojej chorobie, o walce z rakiem i o tym, ze nadzieja jest ważna o tyle, o ile osoba ma w sobie apetyt na życie.

Też go widziałam. Strasznie wymęczony się wydaje… co oczywiście nie dziwi. Podziwiam ludzi, których nie łamie, a właśnie odnajdują w sobie ten ogrom siły.
Bardzo mi się podobało, jak to właśnie choroba niejako wymusiła na nim życie dla siebie… np. czytanie książek nie tych, które zawodowo czytać musiał… ale te, które chciał.


Nie wiem, jaki jest mój.

Apetyt? Nie umiesz go określić? Słaby, średni, duży?

Chciałam tyle rzeczy jeszcze zrobić, a nie wiem czy warto marzyć skoro mam takie poczucie jakbym straciła kontrolę nad swoim życiem.

Zawsze warto Felicity! ZAWSZE!!! Nie ma nic, co przekonałoby mnie, że NIE… a jeśli NIE - to konkretnie dlaczego?
Utrata kontroli – to możemy podpiąć pod czas żałoby, czy pod coś innego? I co tak konkretnie znaczy dla Ciebie ta kontrola?


Ona by mi powiedziała o sobie a ja o sobie, co myślałyśmy i dlaczego wyszło nie tak jak trzeba. Boże jak my nie umiałyśmy ze sobą rozmawiać. Jednak nigdy się tak nie stanie. To jest najstraszniejsze.

Tak, czasu cofnąć się nie da. Dotykasz tutaj czegoś, z czym ma do czynienia każdy, kto stracił bliską osobę - ponieważ zawsze relacje mogły być lepsze od tych, jakie były. I każdy, gdyby wiedział, że już jutro… na pewno stanąłby nawet na głowie, by to poprawić… tylko że tego się nigdy nie wie, a magiczne „jutro” jest w tak dalekiej przyszłości, że się o tym wcale nie myśli. Poza tym pod skórą mamy jakieś krzywdy, jakieś niedopowiedzenia, jakieś pretensje, żale… nierozpracowane zatruwają i rzutują na relację. Tak to jest Felicity. Pogódź się z tym, bo tego nie zmienisz…. ale możesz wykorzystać na przyszłe relacje ze swoimi dziećmi. Lub inne jeszcze.
Ja po śmierci mamy doszłam do wniosku, że nie wiem o niej NIC (poza codziennością)... co ją wzruszało, co złościło, o czym marzyła, jaką książkę przeczytała, jaką chciałaby, gdzie chciałaby pojechać, kogo spotkać, co zobaczyć. Może było coś, co mogłam jej „dać”? Okropne.
Dlatego postanowiłam zacząć pisać… jakiś dziennik, pamiętnik czy zwykły notatnik… zwał jak chciał. Hmm, jeszcze nie zaczęłam, ciągle nie zaczęłam… ale zrobię to. I chciałabym to zostawić moim dzieciom właśnie. Abym została dla nich trochę bardziej poza codzienność, bo (być może) tego im zabraknie. Oczywiście, że może nie zabraknąć… no ale gdyby.


Nie miałam wcześniej tak silnego przeświadczenia o swojej śmiertelności jak teraz i odczucie upływającego czasu, który nigdy się nie zatrzymuje.

To Cię przestrasza?
Też uważam, że teraźniejszy jest najważniejszy, a to pozwala na pełniejsze wykorzystanie. A jeśli się pełniej wykorzystuje, to i się pełniej żyje. A wieczorna świadomość dobrze przeżytego dnia – bezcenna.


Zajęcia z tymi ludźmi są dla mnie czymś w rodzaju przygody. Nie znam ich historii dokładnie, bo moje zajęcia są formą wspierania psychoterapii. Gdy z nimi się spotykam to nie czuję jakbym szła do pracy. Dopiero wczoraj mi się przypomniało, że nie mam jeszcze pieniędzy na koncie i nawet jakoś mnie to nie denerwuje. Dzięki nim widzę jak ważne jest spotkanie z drugim człowiekiem i mówienie o tym, co się czuje, takie bycie otwartym i dzielenie się słabościami. Piszą o sobie, często o swoich wątpliwościach, lękach, zwątpieniu i są w tym bardzo szczerzy. Są dla mnie wielcy.

Ludzie są jak wiatr. Jedni lekko przelecą przez życie i nic po nich nie zostaje, drudzy dmą jak wichry, więc zostają po nich serca złamane, jak jakies drzewa po huraganie. A inni wieją jak trzeba. Tyle, żeby wszystko na czas mogło kwitnąć i owocować. I po tych zostaje piękno naszego świata...
Krystyna Siesicka, „Ludzie jak wiatr”


Wypatrywałam Twojego wpisu. Dziękuję, że się odezwałaś mimo tego, że musiałam czekać. Każdy ma dzisiaj swoje obowiązki, codzienność nadaje rytm i tempo.

Dzięki. Postaram się poprawić.
Avatar użytkownika
ewka
 
Posty: 10447
Dołączył(a): 4 maja 2007, o 18:16

Re: żałoba po mamie

Postprzez felicity » 29 kwi 2012, o 19:30

Tym razem ja zwlekam z odpowiedzią, bo u mnie wir przeprowadzki :)
Nie mam też w domu na razie Internetu i korzystam u znajomych ( jak teraz) lub w pracy.
Jednak w głowie co jakiś czas myślałam o tym co tutj wpisać...

JAk się okazało sprzedający mi mieszkanie nie był w porządku i wykorzystał momen mojej dobrej woli i wymontował zmywarkę, która miała zostać na stanie. W swoich wyliczeniach robi się coraz bardziej cwany. Jutro będę dzwonić do jego matki, która jest w sumie wpisana w akcie notarialnym i zobaczymy jak ona się do tego ustosunkuje. To bardzo nieprzyjemne tło mojej przeprowadzki i póki się nie wyjaśni i nie zamknie ta kwestia to pewnie nie odetchnę. Złości mnie ten człowiek już teraz, bo ja przez cały okres kupna byłam w porządku i dotrzymałam wszelkich obietnic, nawet wprowadziłam się półtorej prawie 2 miesiące później, aby sobie coś znaleźli. Widzę jak w takich sprwach trzeba być twardym. Poczułam się przez niego oszukana i to taki dowód jak różni są ludzie i lepiej się asekurować na zapas.

Mieszkam sama. Nie jest mi z tym dobrze. Wyprowadziłam się od sympatycznych i bardzo mi życzliwych ludzi, z którymi wynajmowałam tamto mieszkanie. Pamiętam też jak tam zamieszkałam i z czasem okazało się, że zaczynamy się dogadywać i się polubliliśmy mimo odmiennosci charakterów. Dzięki nim łatwiej mi było przejść żałobę, mało im mówiłam na ten temat, ale taki codzienny rytm dnia, rozmowy przy kolacji, spacer po zakupy bez większych analiz powodował, że moje myśli były przy tym co zwykłe i to tez jest bardzo ważne. Teraz znów zrobiła się przestrzeń wokół mnie do zapełnienia. Na początku bardzo źle mi się tam spało, tak nerwowo, niespokojnie. Teraz raczej ze zmęczenia szybciej zasypiam, bo ciągle jest coś do załatwienia, napisania, zapytania.

Na Wielkanoc pojechałam do mojej koleżanki ze studiów, zaprosiła mnie podczas rozmowy na fb po północy w Wielką Sobotę. Pojechałam z różnymi wątpliwościami w głowie, ale ubawiłam się ogromnie. Nie pamiętam kiedy ostatnio tak dużo się śmiała! Zobaczyłam też, że inaczej można spędzać święta bez większego zbędnego napięcia i atmosfery przygotowań.FAktycznie ubogo się robi, gdy nie ma w tym przeżywaniu głębszego sensu. Może uda się doświadczyć mi kiedyś takich odczuć, ale ja na razie nie mam w sobie takich emocji.Wzrastanie jednak odczuwam. Moje zmiany w sposobie myślenia, patrzenia na świat, wartościowania wielu rzeczy. NIe wiem na ile jest to związane z wiarą, duchowością, a rozwojem psychologicznym, ale proces odczuwam.

Zastanawiam się czasami jak to będzie gdy dzień 25 maja nadejdzie, jak się będę czuć i które emocje się uruchomią. To prawie za miesiąc. NIe wiem jak ten proces przebiega prawidłowo i ile można mówić o jakiejś prawidłowości. NIe chciałabym tylko, aby myśl o mamie i o tym wszystkim co się wydarzyło było ciągle żywyą ropiejacą raną albo formoą zmutowanej komórki niczym rak. Życie płynie dalej. Nie wiem jak się rozpoznaje koniec żaloby, może to tym, że emocje już nie są takie silne i intensywne jak wcześniej i będę umiała mówić o tym co się stało z większym spokojem?
Dziękuję za słowa uznania :kwiatek: wychodzi lepiej lub gorzej, ale chyba to dobra droga, tak intuicyjnie moge powiedzieć.

Choroba wymusiła życie- bardzo podoba mi się to sformułowanie. Po śmierci mamy życie wydaje mi isę cenniejsze w swojej wartości.
Apetytu nie umiem określić. Brak mi bodźca, jakiegoś pozytywnego wydarzenia w życiu, które go rozbudzi. Być może przyjdzie to naturalnie i nagle zdam sobie sprawę, że wróciłam do swojego życia.

Brak kontroli to dla mnie to, że może się wydarzyć dosłownie wszystko w moim życiu, niezależnego ode mnie, nawet to czego sobie nawet nie umiem wyobrazić dzisiaj może sie wydarzyć niespodziewanie. JAkbym zdała sobie sprawę, że brak kontroli jest jeszcze szerszy i obejmuje o wiele więcej dziedzin mojego życia i życia ludzi niż mi się wydawało. I to przeświadczenie o ogromie świata, o tym jaka to jest skomplikowana i złożona "maszyna".Dziennie umiera i rodzi się setki ludzi, czy to niesamowite?

Poruszyło mnie to bardzo co napisałaś o swojej mamie i o tym, że piszesz pamiętnik. To cudny pomysł!
Pewnie w aspekcie posiadania dzieci inaczej się na to patrzy.

Zna Siesicką bardzo dobrze, czytałam jej książki jako nastolatka, ale ten fragment mi umknął. W ostatni piątek skończyła prowadzenie 1 grupy i zaczynam 2 grupę. Zakończenie wypadło fantastycznie. Wymyśliłam takie zajęcia, aby oni czegoś doświadczyli przyjemnego, przezyli bliskość i na sam koniec puściliśmy lampiona. Wpadły mi w ręce ich karty wypisu i okazało się, że jednostki chorobowe, które ich doprowdziły do tego miejsca są trudne. Są dla mnie dzielni i słabi. Otwarci i zamknięci. Uśmiechnięci i smutni. Rozsądni i naiwni. TAcy jak my zdrowi! No właśnie- zdrowi? Mój wykładowca psychologii klinicznej zawsze mówił, że ludzie dzielą się na dwie grupy: chorzy psychicznie i niezdiagnozowani :)

Do usłyszenia!
Avatar użytkownika
felicity
 
Posty: 397
Dołączył(a): 28 lip 2007, o 23:31

Poprzednia stronaNastępna strona

Powrót do DDA

Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników i 6 gości