Witam,
Trafilam tutaj, bo czuje się za bardzo zagubiona, nie umiem sobie sama już poradzić... Nawet nie wiem od czego zacząć... Mieszkam w UK, tu poznałam swojego męża, pochodzi z bylego kraju Zssr, to nie mialo dla mnie znaczenia, jest dobrym człowiekiem, zawsze staram się oceniać człowieka po charakterze, nie po paszporcie. Bywało różnie między nami,jeśli sie klocilismy, po prostu myślałam,że się docieramy. On obiecywał, że będziemy dobrze żyli, niczego nie będzie brakowało, wzięliśmy kredy na biznes, który nie wypalił, mnóstwo kasy poszło na marne, już 3 lata spłacamy, ciągle mówi, że on JUZ cos PRZECIEZ robi,a ja sie czepiam, że jeszcze niedługo,żebym była cierpliwa. Ale jak długo można czekać? Wzięliśmy ślub, gdy jeszcze było dobrze, zaczęło się psuć, klocilismy się,za dużo innego podejścia do życia, pewnie odwolalibysmy ślub gdyby nie okazało się, że jestem w ciąży... Przerazilam się, bo w pewnym sensie czułam, że będę miała z nim zmarnowane życie... Ale on się bardzo cieszył z dziecka, myślałam, że będzie lepiej, że dziecko da mu kopa do działania, nie miałam wyboru... Dzień ślubu wspominam jako najpiękniejszy w moim życiu, on był taki kochany... Skakał koło mnie jak nigdy, było cudownie, miesiącami zylam tym ślubem! Sielanka skończyła się zaraz po urodzeniu dziecka, przynajmniej w moich oczach... Przezywalam depresję poporodowa, wszyscy jakby przymykali oczy na to, moja mama, mąż, przyjaciółki, lekarze, położne... W sumie to Ja się nie chciałam przyznać sama sobie, to ostatnia rzecz, do której chce się przyznać młoda matka... Recesja się zaczęła, do tej pory mąż stracił juz dwie prace, więc Ja wróciłam na swój pełny etat, 12 godzinne zmiany dzienne I nocne, myślałam popracuje kilka miesięcy dopóki pn nie znajdzie dobrej pracy I przejdę na po etatu... Minął rok, a on nawet nie kwapi się, żeby szukać cokolwiek,co mnie najbardziej wkurza! A kasy brakuje, bo jak z jednej, choć dosyć dobrej pensji, zapłacić rachunki I ten jego piep***ny kredyt,jedzenie,etc.. robiłam nadgodziny żeby zabrać dziecko na pierwsze wakacje...
Ostatnio miarka zaczęła się przebierać... Mówiłam mu czego chce I jak chce, oczywiście koknczylo się klotniami, groźbami rozwodem. I że zabierze syna... W duchu już wcześniej sama myślałam o rozstaniu I może podświadomie sama doprowadziłam do takiej sytuacji, bo nie jestem idealna... Ale nie sodziewalam że obudzi się w nim taka bestia jeśli chodzi o dziecko... Potem mówił, że jeśli mu nie dam dziecka, będziemy musieli go podzielić po połowie, pół roku że mną, najprawdopodobniej wrocilabym do polski, a pół roku u niego, w UK jeśli tu zostanie, a jak nie to w jego kraju. To jest jakieś chore... Jak można rozdzierac dziecko nie dosc że pomiędzy dwoma osobami, to jeszcze pomiędzy dwoma krajami o różnych kulturach? Nie zgodził się żeby święta I wakacje z nim spędzał... Chciał więcej. Uspokoilam się , on b kocha syna I naturalne jest to że chce p niego walczyć...
Jednak po jakimś czasie spięcia wróciły, czasem słowa same nam się wyrywają, których potem bardziej lub mniej zalujemy... Najbardziej cierpi dziecko, ma 2 lata,gdy się klocimy,siedzi cichutko, gdy uda nam się pogodzić, I się prztulamy, przybiega do nas, całuje I przytula obojga, pewnie wtedy wyglądamy na jedną szczęśliwa rodzinke
Niestety to zazwyczaj nie trwa długo, Ja przechodzę rozczarowanie za rozczarowaniem I zaczyna we mnie wszystko pękać, resztki uczuć do męża zaczynają wysychac I boję się że już nie będą się w stanie odrodzić...
Po moim ostatniu załamaniu,chciałam wszystko opisać w pamiętniku ,w którym znalazłam listy z pięknymi wyznaniami od kolegi ze studiów... Nie przyjelam go wtedy bo ktoś I cos innego mi po głowie chodziło a on nie za bardzo mi sie podobal, uwazalam go za kumpla i tyle... Czasem rtacalam przez lata do tych listów,zawsze robiły na mnie ogromne wrażenie, nikt inny do tej pory tak pięknie się do mnie nie wyrażał, kilka razy chciałam mu napisać,że mi przykro że tak się potoczyło, przeprosić,jednak myslalam, że to niestosowne,pewnie ułożył sobie życie, przynajmniej taką mam,nadzieję, bo zasługuje na to . Jednak tym razem poprostu napisałam na jego starego maila. Tak naprawdę nie wiem dlacEgo I po co? Z jednej strony mam nadzieję że nie przeczYta tego maila, z drugiej strony chce żeby przeczytał I napisał że jest szczęśliwy, wtedy może skoncentruje się na swoim małżeństwie, albo żeby ot tak poprostu napisał że 10 lat czekał na mnie I przygarnie mnie i mojego dzieciaka I będziemy żyli szczęśliwie... Odpisal, jest b inteligentny i tak sie zachowal w stosunku do mnie, zaoferowal pomoc, pisal, ze juz rzadko wchodzi na tego starego maila, ktorego ja mialam, a jednak teraz codziennie sprawdza poczte ode mnie i zawsze cos napisze. Jest sam, wiec przez moment rozbudzily sie we mnie silne emocje do niego znalazlam jego profil na facebooku i codziennie ogladalam jego zdjecia, zadurzajac sie w nim coraz bardziej... Nie zachowuje sie rcjonalnie, boje sie , ze moglabym rozbudzic jego uczucia, za dzuzo mi napisalam o swoich problemach, ze najchetniej ucieklabym od meza, wiem, ze to wszystko bez sensu, bo raczej nie ma szansy na to , ze moglibysmy byc razem, poza tym ja mam poparane zycie, a on zaslugje na najlepsze. on jest dobrym czlowiekiem, po tylu latach, prawie bez koontaktu, tak po prostu chce ze mna rozmawiac, oferuje pomoc, martwi sie...
Nie chce jednak, zeby to mialo cos wspolnego z ewentualnym rozstaniem z mezem, chyba powinnam zerwac z nim znowu kontakt... ale jakos nie potrafie tak... Czuje sie zagubiona i nieszczesliwa, nie umiem wziac losu w swoje rece, chce rozstac sie z mezem i nie chce, bo sama nie wiem czego chce...
Ostatnio maz dorwal na kilka dni dosc dobra prace, z perspektywa przacy na stale od marca, ale juz mnie to jakos nie cieszy... czuje sie jakby moje rany byly zbyt glebokie...
Dzis po kolejnych klotniach, napomnknelam mu, gdy on niby przepraszal, ze ja nie chce sie klocic, ale nie czuje skruchy, zalu, upadlam zbyt gleboko z powodu rozczarowan i najchetniej chcialabym, zeby sobie poszedl... Potem on zaczal mnie przytulac, mowic, ze kocha mnie i syna, ze nikogo wiecej mu nie potrzeba i zrobi wszystko, zeby nas przy sobie zatrzymac... A ja po prostu nie czulam nic, tylko obojetnosc, bo slyszalam juz to wczesniej, ale wiekszych czynow nie widzialam... wybudowalam wokol siebie mur obronny, zeby juz nie krzywdzil moich uczuc... Dzisiaj prawie zmusilam go, zeby mi tez mowil, jak sie czuje, ze jesli jest mu zle, ja potrzebuje to wiedziec, bo wszyscy, mysla ze to taki wesolek i ze ja mam znim fantastycznie, bo wesolo, smiesznie, itp, powiedzial, ze jest mu ciezko jak cholera i robuje cos robic ale ja jakos tego nie widze...
Czuje, ze musze jakos uporzadkowac to swoje zycie, czuje sie niespelniona, wypalona...
W polsce skonczylam koledz angielskiego, arze o nauczaniu jezyka, ale ciezko mi jest... pracuje cale dnie lub noce, potem nie mam energii, czasem udzielam lekcji polskiej rodzinie, ale rzadko mam mozliwosc. chodze tez do podstawowki na wolontariat, zeby moze dostac jakas przace w szkole jak asystent nauczyciela ( w anglii kazda klasa ma nauczyciela i pomocnika nauczyciela) ale tez nie moge tam chodzic tak czesto jakbym chciala... a pracuje na lotnisku, nie powinnam narzekac, placa dobrze za to co robie, ale to nie jest to co chcialabym robic... poza tym nawet ta dobra pensja i dodaek jaki dostajemy z rzadu zaczynaja nie wystarczac na wiazanie konca z koncem... a w szkole jako pomoc zarabialabym polowe mniej... wiec nie mam wyboru w chwili obecnej...
To taki zarys tego jak ja sie czuje i co sie dzieje wokol mnie... Nie mam z kim pogadac, nie chce martwic rodziny, choc oni widza, jak nam jest ciezko, staraja mi sie nie wypominac, ale czasem mojej masie sie wypsnie kilka rzeczy, bola jej slowa jak cholera, wkurzam sie wtedy bo wiem ze ma racje a boje sie przyznac do zyciowej porazki...
nie potrafie znalezc radosci zycia, nawet w swoim dziecku... jestem samolubna...
Nie wiem czy ktos to przeczyta, zareaguje, ale choc samo wyrzycenie teog z siebie chocby w pusta przestrzen pomaga choc troche,
bede wdzieczna jesli ktos zechce spojrzec na to zimnym okiem i chocby nakrzyczec na mnie, nie oczekuje porad, bo nikt mi nie moze powiedziec czy mam zostac z mezem czy odejsc...
A.
Ps. przepraszam za literowki...