dziecinstwo/rodzina a zwiazek

Problemy z partnerami.

Postprzez agik » 19 sty 2008, o 13:19

Moze kiedys dojrzeję do tego...
Juz czuję litość. Pogardliwa litość, przed ktorą się tak bronię.

On też już jest gotów do wybaczenia, czeka na zwykłe "przepraszam, synku, źle postępowałam" Może się doczeka, moze nie...
Kontakty zerwał juz dawno.
agik
 
Posty: 4641
Dołączył(a): 5 maja 2007, o 16:05

Postprzez Pytajaca » 19 sty 2008, o 13:28

agik napisał(a):Moze kiedys dojrzeję do tego...
Juz czuję litość. Pogardliwa litość, przed ktorą się tak bronię.

On też już jest gotów do wybaczenia, czeka na zwykłe "przepraszam, synku, źle postępowałam" Może się doczeka, moze nie...
Kontakty zerwał juz dawno.


Ech, Agik, tak, to trudne..Ale kontaktow nigdy sie nie zdola zerwac, trzeba je przeksztalcic...Nawet jesli fizycznie nie ma z nia kontaktu, ona wciaz steruje jego zyciem - a w efekcie Waszym zyciem...Nie liczylabym na jej "cudowna przemiane", nie wierze w nagle przebudzenia i przemiany...chyba, ze pod wplywem reakcji szokowych w zyciu tych osob. Tlumaczenia i spokojne dyskusje zazwyczaj nie przynosza efektow. To tak, jak by palacza namawiac do rzucenia palenia. On musi sam. Przetrawic, zrozumiec, chciec. Moze zachorowac. Moze musi ktos umrzec z jego bliskich na nootwor krtani. Mozesz mowic godzinami na temat szkodliwosci palenia do takiego delikwenta - nic to nie da. To jest jego/jej wybor.

Wybor matki Twego chlopaka jest - pozostac soba. I ma do tego prawo.

Jesli chcesz, zeby sie relacje zmienily - zmien sie sama. Zmiec swoja postawe, postawe Waszego zwiazku wobec matki. Niech M. sprobuje zmienic swoja postawe wobec niej na lagodniejsza. Wiem - latwo napisac,trudno zrobic, zwlaszcza jemu bedzie trudno z calego tego "grona" - Ty, on i zwiazek.

Agik, ona czuje jak nic te Wasza nienawisc, nie musi Was widywac. Ona tez w pewien sposob cierpi, bo tak nie chciala, by wygladalo jej i syna zycie. Ale wygladalo i wyglada, wiec musi poniesc tego konsewkwencje. Wasza nienawisc do niej wzmacnia paradoksalnie jej postawe wypierania sie, ze jest zla.

Nienawisc miloscia zwyciezac, Agik. Madra i sluszna miloscia, ktora nie boi sie poniesc strat, ale nie pozwala soba kontrolowac.

Pozdrawiam!
Avatar użytkownika
Pytajaca
 
Posty: 690
Dołączył(a): 19 maja 2007, o 18:34

Re: dziecinstwo/rodzina a zwiazek

Postprzez ewka » 21 sty 2008, o 08:11

Abssinth napisał(a):I teraz mam pytanie - jak bardzo, na ile jest mozliwe, ze ktos pochodzacy z takiej rodziny moze sie zmienic? Na ile mozemy zaufac, ze ktos naprawde chce sie wyrwac z takiego srodowiska i prowadzic swoje zycie w inny sposob? Na ile jest mozliwe nie odgrywanie rol wyniesionych z dziecinstwa?

Bardzo jest mi żal takich ludzi... tego, że ktoś ich tak pokrzywił. Hmm... nawet nie można ich winić za to, że "tak mają". Zaraz przypominają mi się "Pręgi". Pokocha się takiego człowieka... i co dalej?

Ja wierzę, że zmiany są możliwe zawsze... o ile sam zainteresowany widzi problem i chce go przerobić na coś normalniejszego. Twój facet widzi... przerabia? Chce przerobić? Co on chce z tym "majątkiem" zrobić?

Na ile można zaufać? Jeśli już zaufać, to chyba tylko na całość... "na ile" nie wchodzi w grę (moim zdaniem) - nie wiem, ale tak jak nie można być trochę w ciąży, tak i nie można ufać trochę.

Tak myślę, że on (i Ty, Abbs) i tak ma mocno wygrane, że wie. Ilu jest takich "pokrzywionych" i zupełnie nieświadomych tego, że można inaczej?

Pozdrawiam bardzo
:serce2:
Avatar użytkownika
ewka
 
Posty: 10447
Dołączył(a): 4 maja 2007, o 18:16

Postprzez Abssinth » 21 sty 2008, o 10:51

dzieki Wam wszystkim.....

jestem w pracy, wiec tylko do Ewki odpisze - nie, on nie wie, ze ma taki problem...nie widzi u siebie tych zachowan, ktore powtarza po ojcu....a kazda kobieta w jego oczach jest lub szybko staje sie ta krytykujaca matka, ktorej 'polecenia' wykonuje sie , bo trzeba, ale gdzies w glebi duszy rosnie do tej osoby obrzydzenie...
on nie widzi swojej 'winy', swojego udzialu w sytuacji...traktuje ludzi jak rzeczy (cytat'wiem, ze nie mam zbyt wielu przyjaciol, ale moge ich sobie zalatwic, kedy tylko bede chcial' - jakby przyjaciele byli towarem, ktory mozna ot tak kupic gdzies z polki w sklepie...).

szkoda mi go, bo wiem, ze z takim podejsciem do zycia nigdy nie bedzie szczesliwy....ale ja juz sie odcielam, to juz nie moj problem, juz nie moglam tak zyc...meczylam sie przez dlugi czas, a na koniec dowiedzialam sie, ze on tak mnie traktowal, bo mnie nie kochal....hm....i tu kolejna roznica - ja nawet kogos, kogo nie za bardzo lubie, nie traktowalabym w ten sposob....nie ma w moim zyciu miejsca na pewien typ ludzi, juz nie.

jeszcze wroce :)
Avatar użytkownika
Abssinth
 
Posty: 4410
Dołączył(a): 6 maja 2007, o 01:39
Lokalizacja: Londyn

Postprzez Filemon » 21 sty 2008, o 13:28

Pytająca - bardzo, bardzo ciekawe wypowiedzi i podejście do tematu, jak dla mnie, w Twoich postach...

Ciekaw jestem Twoich doświadczeń i drogi życiowej, która doprowadziła Cię do takich wniosków (zakładam, że nie cytujesz swobodnie po prostu tego, co wyczytałaś w jakiejś mądrej księdze... ;) ) - na ile ukształtowały Cię jakieś istotne wydarzenia życiowe, na ile tak zwana praca nad sobą (i jakie istotne przykłady mogłabyś z tego obszaru podać) a na ile psychoterapia (której skuteczność wedle moich doświadczeń jest mocno wątpliwa) lub jeszcze coś innego... Interesowałby mnie taki wątek założony przez Ciebie, bo chyba to o czym tu mówię jest trochę na offie... :) Może się skusisz i podzielisz się ze mną paroma swoimi zdaniami na ten temat...?

Ze swojego własnego doświadczenia do tego co napisałaś chciałbym dodać, że miewam ostatnio czasami takie przebłyski... duchowej wolności (tak bym to chyba nazwał), kiedy mam odwagę, jakby stanąć twarzą w twarz z samym sobą, własnymi niedoskonałościami i zaakceptować bez lęku i wypierania się jakąś prawdę (czy też jej część) o sobie... I myślę, że to jest bardzo ważne doświadczenie, bo ono prawdopodobnie między innymi przyczynia się do budowania we wnętrzu człowieka takiej postawy jaką Ty opisujesz w tym wątku - a postawa taka wydaje mi się bardzo właściwa (korzystna, konstruktywna, zdrowa!). :-) Sądzę, że takiemu uczciwemu, swobodnemu spojrzeniu na siebie (a nie na innych!) bez wypierania się i wykrętów sprzyja z pewnością atmosfera spokoju i przyjaznej przychylności najbliższej rodziny (jeśli wśród niej żyjemy), przyjaciela, itp. Lub takie forum jak to, też chyba może w pewnej mierze spełnić taką zachęcającą i wspierającą rolę. Przeszkadzają natomiast (mnie osobiście i pewnie nie tylko mnie, jak przypuszczam...) wszelkie krytyki i przykre oceny, nie mówiąc już o atakach czy piętnowaniu...

Na koniec chcę powiedzieć, iż wydaje mi się, że właśnie obecność takich wspierających postaw jest prawdopodobnie jednym z wyrazów przyjaźni i miłości, tak więc brak tego wszystkiego we wczesnym dzieciństwie z pewnością powoduje katastrofalne skutki w psychice i życiu emocjonalnym dziecka. Co gorsza, jeśli w dalszym dorosłym życiu również zabraknie takiemu dorosłemu już "dziecku" tego rodzaju autentycznego wsparcia, to wydaje mi się, że człowiek taki nie ma szans na odbudowanie ze zniszczeń swojego wnętrza... - albo też jest jeszcze jakaś inna droga, ale przeze mnie nie odkryta - czy masz może coś do powiedzenia na ten temat? Obawiam się, że psychoterapia w przeważającej liczbie wypadków się nie sprawdza, gdyż po prostu skutecznie i trwale nie leczy... Mam wrażenie, że prawie w ogóle nie ma specjalistów w tej dziedzinie, którzy wiedzą o co naprawdę biega i co zrobić, żeby i pacjent zaczął to wiedzieć oraz jak wspólnie z pacjentem znaleźć drogę do pożądanych zmian, a następnie jakie w ogóle zastosować metody, żeby te zmiany udało się przeprowadzić i żeby nie były tylko chwilowym zaleczeniem ("przypudrowaniem") problemu - na przykład poprzez "dogłaskanie kotka" i napompowanie go "zieloną oranżadą" (jak ktoś to kiedyś do mnie fajnie określił). :) samoakceptacji i rzekomej wiary w siebie (opartej tylko na.... słowach i pobożnych życzeniach), które pryskają w niebyt jak tylko... bąbelki z tej oranżady się ulotnią... albo przy pierwszej lepszej weryfikacji życiowej...
Avatar użytkownika
Filemon
 
Posty: 3820
Dołączył(a): 2 gru 2007, o 20:47
Lokalizacja: Matka Ziemia :)

Postprzez ewka » 21 sty 2008, o 13:59

Filemon, psychoterapia niejednemu pomogła uporządkować ten bałagan i chyba jest skuteczna. Ja tego nie doświadczyłam, ale masa ludzi pisała tutaj, jak przeszli przez piekło terapii i się uwolnili z demonów dzieciństwa. Skąd pomysł, że się nie sprawdza?

Abbs, napisałaś na samej górze, że "powiedzial mi duzo na temat tego co sie dzieje, reszta sama wyszla jakos przy okazji...mowil o tym, jak bardzo nie chce byc taki jak oni, jak bardzo nienawidzi swojego ojca i swojej matki za te wszystkie manipulacje, jak bardzo chcialby miec normalna, kochajaca sie rodzine, jak wspaniale bedzie nam razem etc etc."... przekonana byłam, że jest świadomy - ale jeśli nie jest, to marnie go widzę w życiu, w związku... szkoda chłopa. I tych, z którymi skrzyżują mu się drogi.

Jejku... no życzyć mu tylko, aby jak najszybciej przejrzał na oczy. Ty przejrzałaś już, już będzie coraz lepiej... jak Twoja forma?

Pozdrówka;)
Avatar użytkownika
ewka
 
Posty: 10447
Dołączył(a): 4 maja 2007, o 18:16

Postprzez Filemon » 21 sty 2008, o 14:12

Ewka - odnośnie psychoterapii (tylko b. krótko, bo to zdaje się off tutaj - założę chyba niebawem nowy wątek na ten temat, choć czuję, że wzbudzi on pewnie silne emocje i kontrowersje)

Na podstawie osobistych wieloletnich doświadczeń (różne rodzaje długoterminowej psychoterapii) oraz na podstawie 4 letniego, systematycznego udziału w mitingach (12 kroków, DDA) jak również na podstawie dziesiątków rozmów z rozmaitymi osobami, które miały za sobą rozmaite psychoterapie a także na podstawie obserwacji wypowiedzi chociażby z... tutejszego forum (i nie tylko tutejszego), uważam że efekty lecznicze tych oddziaływań są najczęściej bardzo znikome, często pozorne i niemal zawsze nietrwałe, w wypadku gdy pacjentem (czy klientem) jest osoba borykająca się nawet ze "zwykłą" acz utrwaloną już nerwicą (na przykład lękową lub natręctw), problematyką DDA czy DDD, że o konkretnie zdiagnozowanych zaburzeniach osobowości ("popularnego" typu borderline czy innych) już nie wspomnę.... Również w wypadku tak zwanego zespołu stresu posttraumatycznego (na przykład po gwałtach, przewlekłych nadużyciach w środowisku rodzinnym, itp) szanse na autentyczną skuteczność psychoterapii są niewielkie, moim zdaniem. Więcej, przy innej okazji.

Pozdrawiam :)
Avatar użytkownika
Filemon
 
Posty: 3820
Dołączył(a): 2 gru 2007, o 20:47
Lokalizacja: Matka Ziemia :)

Postprzez Abssinth » 21 sty 2008, o 14:26

Miauk....

moja forma rewelacyjnie :) dowiedzialam sie duzo, duzo rzeczy na temat bylego, ktore powinny zostac przede mna teoretycznie ukryte...utwierdzilam sie w przekonaniu, ze to nie bylo to i powinnam byla to zauwazyc tak naprawde od samego poczatku....przeszlam przez faze wkurzania sie na siebie za to i zaczynam pracowac nad zaakceptowaniem tego, co sie stalo, jako po prostu kolejnego doswiadczenia zyciowego, nauki na przyszlosc...potem przyjdzie czas na analize, co moge w sobie zmienic, zeby ta sytuacja ie nie powtorzyla :)

tak, pisalam, ze on mowil o swoim schemacie i wygladalo to, jakby go rozumial...ale tak naprawde to bylo raczej 'bo matka jest zla, jak znajde kobiete, ktora nie bedzie mnie traktowala jak matka, to ja wtedy nie bede jej traktowal tak jak matke traktowal ojciec'...jakos tak. Przy czym predzej czy pozniej wychodzi, ze on oczekuje od kobiety bezgranicznego uwielbienia, bo jakakolwiek krytyka wywoluje reakcje 'jestes jak moja matka', i wchodzimy w jego kolowrotek ponownie. Moj blad polegal na tym, ze probowalam udowodnic mu, ze mozna kochac, czasem krytykujac...ze probowalam udowodnic, ze jestem inna niz wszystkie, nie zwracajac uwagi na fakt, iz te 'wszystkie' tylko dlatego byly takie same, ze zostaly przez jego postrzeganie wtloczone w ten sam schemat - bo innego on nie zna i nie potrafi wytworzyc.

Temat powstal tak naprawde dlatego, ze chcialabym moc wierzyc, iz kiedys mu bedzie lepiej....ale w sumie dostalam tylko chaosu, powstala tutaj dyskusja dokladnie oddaje dyskusje, ktora toczy sie w mojej wlasnej glowie - i podejrzewam, ze w ostatecznym rozrachunku mozemy tutaj tak sobie dywagowac, a tak naprawde wszystko zalezy od jednostki - i bardzo czesto jednostki najbardziej potrzebujace pomocy, zmiany, najbardziej trzymaja sie swoich wyuczonych wzorcow myslenia. Bo jest im z tym dobrze, bezpiecznie, normalnie i znajomo....
Avatar użytkownika
Abssinth
 
Posty: 4410
Dołączył(a): 6 maja 2007, o 01:39
Lokalizacja: Londyn

Postprzez ewka » 21 sty 2008, o 14:44

Przeraża mnie to, co piszesz, Filemon. Czytając np. Orma... była tutaj też kiedyś dziewczyna, która wyszła... bo jeśli nie terapia, to co? MUSI być sposób na przerwanie tego zaklętego kręgu! Nie każdy ma moc i umiejętność uporządkowania tego w sobie bez pomocy z zewnątrz... terapia kierunkuje, a resztę i tak trzeba zrobić samemu - no ale to chyba wiadomo.

Abbs
... :cmok:
Avatar użytkownika
ewka
 
Posty: 10447
Dołączył(a): 4 maja 2007, o 18:16

Postprzez bunia » 21 sty 2008, o 14:47

Abs.....Twoje ostatnie 2 zdania trafily w 10tke....latwiej,wygodniej i znajomo,swojsko.....nowe przynosi niepokoj,niepewnosc wiec lepiej i bezpieczniej pozostac na swoim miejscu....czlowiek wiecej moze niz mu sie wydaje tylko czy ma odwage sprobowac? jesli nie nic sie nie zmieni.
Pozdrowka :wink:
Avatar użytkownika
bunia
 
Posty: 3959
Dołączył(a): 5 maja 2007, o 09:19
Lokalizacja: z wyspy

Postprzez Filemon » 21 sty 2008, o 14:59

Abssinth - to co napisałaś tu nieco powyżej wydaje mi się interesujące, z jednym tylko zastrzeżeniem - pomocy potrzebujemy wszyscy = i ci nasi panowie, którzy sprawiają sobie i nam kłopoty zadawnionymi destrukcyjnymi schematami rodzinnymi (mówiąc w skrócie) i my sami, którzy przecież też nosimy w sobie nasze własne zadawnione i destrukcyjne schematy... - gdybyśmy ich nie nosili, to... już dawno by nas przy tych naszych panach nie było (takich właśnie a nie innych) i w ogóle byśmy takich jak oni panów bliżej nie znali... zgodzisz się? ;)

Każde z nas - obydwie strony - muszą to zauważyć i uznać a następnie każda z nich zająć się sobą... Na psychoterapię, moim zdaniem, nie ma co zbytnio liczyć - nie będę w tym miejscu rozwijał tego tematu. Mądre psychologiczne lektury też nie leczą, choć niektóre uświadamiają pewne rzeczy - na przykład obszary, którymi trzeba się zająć.

Pozostaje już "TYLKO" wiedzieć JAK się zająć a następnie BYĆ W STANIE TO SKUTECZNIE PRZEPROWADZIĆ - zaledwie tyle... :lol: ;) W tej materii moim zdaniem należy szukać, szukać i jeszcze raz szukać - w sobie, razem z prawdziwym mającym czas przyjacielem najlepiej lub nawet z dwoma, jeśli mamy tyle szczęścia by ich posiadać... :), wspomagając się wszystkim co tylko dostępne - także od biedy rozmowami z psycho-logiem/-terapeutą, itp... (do psychiatry to już raczej tylko po prochy, bo z nimi to przeważnie w ogóle nie ma o czym pogadać...), jednak nie traktując ich jak profesjonalistów, którzy naprawdę wiedzą dokładnie co i jak jest i jak się do tego zabrać, żeby to zmienić, bo moim zdaniem oni tego nie wiedzą tak samo jak my sami... (mogą nam tylko życzliwie towarzyszyć na naszej drodze, ze zrozumieniem i empatią, bez krytycznej wobec nas postawy i nie robiąc dobrze sobie naszym kosztem... - ale takich jest niestety w tym fachu niewielu, więc sprawdzony przyjaciel jest według mnie pewniejszy).

Przepraszam za odchyłek tematyczny... :lol: Głównie to chciałem powiedzieć, że aby rozwiązać swoje problemy partnerskie moim zdaniem musisz zająć się... SOBĄ - nie swoim partnerem - i postarać się odnaleźć, zrozumieć i zmienić to, co sprawia, że w tych sprawach nie idzie Ci dobrze... Należy starać się to robić z... miłością dla siebie samego (taką samą jaką dobrze jest mieć dla innych) i wyrozumiale wobec siebie a także z pewnym wysiłkiem ku PRAWDZIE o sobie (nie o innych...) - aby ją odnaleźć, dostrzec, wyznać przed samym sobą i poczuć się z tym dobrze, swobodnie i znaleźć w sobie wolność do tego oraz do tego by być sobą i tym kim się jest i takiego siebie przyjmować dopóty, dopóki nie znajdziemy drogi i możliwości ku wewnętrznym zmianom i dopóki nie zacznie nam się udawać tej przemiany powoli w sobie przeprowadzać... A wówczas znów staramy się przyjąć siebie takim jakim jesteśmy, na kolejnym etapie, itd...

Ot taka moja filozofia w tym obszarze... :)

Wydaje mi się, że Pytająca powiedziała w tym wątku bardzo mądre, bo prawdziwe rzeczy i dała obraz konstruktywnego podejścia do własnych życiowych i wewnętrznych problemów... :) Jeśli to co pisze jest tożsame z Jej życiową postawą i odczuwaniem, to ja Jej zazdroszczę, bo to dla mnie oznacza, że daleko zaszła... - znalazła kluczyk do furtki, otworzyła i idzie już drogą, którą wydaje mi się piękna i długa, jak całe nasze życie z jego radościami i troskami - ale takie życie PRAWDZIWE a nie to wydumane w naszych głowach pełnych sprzeczności i... dziwnych pomysłów... ;) :lol:. W mojej zazdrości pociesza mnie myśl, że jeśli ja Jej w ogóle zazdroszczę, to znaczy, że już wiem trochę o co camon (jak to się dzisiaj mówi - czyli o co biega... i to jest super, bo już przynajmniej coś rozróżniam, już widzę jakiś cel, jakiś sens, choć jeszcze z tym sobie wewnętrznie nie radzę... - na kolejny krok też na pewno przyjdzie czas dla mnie... - kiedy o tym myślę, to już czuję lekką przynajmniej ulgę... )

Pozdrawiam - Fil

P.S. Ewka, nie przerażaj się... ;) przecież każdy może próbować czego tylko zechce - ja nikomu niczego nie zabraniam ani nie zniechęcam - wyrażam jedynie swoje osobiste zdanie do którego doszedłem na podstawie moich własnych doświadczeń. A jaką JA widzę alternatywę w stosunku do psychoterapii, to właśnie trochę o tym w tym poście piszę...

Ogólnie, jak wiadomo, to nie ma leTko, wiesz przecież sama... a życie to nie -je-bajka... ;)

Aha, dla niektórych tak zwana "psychoterapia" jest możliwością "popuszczenia pary" = wygadania się i wyrzucenia z siebie zalegających złogów, co daje chwilową i nietrwałą jak wiadomo ulgę... Ale bywa i tak, że jest to na tyle ważne, że człowieka ratuje w danym momencie - jak kto nie ma prawdziwego oddanego przyjaciela, albo nie znalazł na przykład tego forum... ;) to jak pójdzie sobie (do sensownego w sensie ludzkim - osobowościowym!) terapeuty i wywali z siebie, to też dobrze... Taka funkcja "psychoterapii" (ja bym to nazwał raczej chwilowym psychoodreagowaniem się lub tymczasowym... podczyszczeniem sobie klepek! :lol:) sprawdza się moim zdaniem jak najbardziej...

podro!
Avatar użytkownika
Filemon
 
Posty: 3820
Dołączył(a): 2 gru 2007, o 20:47
Lokalizacja: Matka Ziemia :)

Postprzez Abssinth » 21 sty 2008, o 17:15

Filemon - ja juz sie uwolnilam, przynajmniej fizycznie....to, ze o tym dalej jakos mysle i tu pisze, o czyms swiadczy i mam tego swiadomosc :)

hmmm
problem jest taki, ze to byl pierwszy tego typu zwiazek w moim zyciu :) calkowicie odmienny od mojego normalnego schematu:) z drugiej strony, zaczal sie dla mnie w momencie, w ktorym tez odbiegalam strasznie od schematu samej siebie, jaki normalnie mam....kiedy zaczelam wracac 'do siebie' , w zwiazku zaczelo sie strasznie psuc i tak oto sie skonczylo :)

ale tak, wiem, ze trzeba w sobie szukac odpowiedzi :) bo to nie on mi cos zrobil, to ja sobie zrobilam - uzywajac jego do tego....dlaczego sobie chcialam to zrobic?oto jest pytanie :)

pracowac ide :( wroce jutro :)

pozdro Filemonie :)
Avatar użytkownika
Abssinth
 
Posty: 4410
Dołączył(a): 6 maja 2007, o 01:39
Lokalizacja: Londyn

Postprzez Filemon » 21 sty 2008, o 17:48

---------- 16:42 21.01.2008 ----------

Abbsinth - dziękuję za pozdrowienia i spokojnej pracy życzę... :)

---------- 16:48 ----------

Abssinth napisał(a):hmmm
problem jest taki, ze to byl pierwszy tego typu zwiazek w moim zyciu :) calkowicie odmienny od mojego normalnego schematu:) z drugiej strony, zaczal sie dla mnie w momencie, w ktorym tez odbiegalam strasznie od schematu samej siebie, jaki normalnie mam....kiedy zaczelam wracac 'do siebie' , w zwiazku zaczelo sie strasznie psuc i tak oto sie skonczylo :)


- to mnie zaciekawiło... jeśli możesz, to rozwiń ten temat... :)
Avatar użytkownika
Filemon
 
Posty: 3820
Dołączył(a): 2 gru 2007, o 20:47
Lokalizacja: Matka Ziemia :)

Postprzez Pytajaca » 21 sty 2008, o 21:19

Filemon napisał(a): Pytająca - bardzo, bardzo ciekawe wypowiedzi i podejście do tematu, jak dla mnie, w Twoich postach...


Filemon, dzieki i pozdrawiam

Filemon napisał(a):Ciekaw jestem Twoich doświadczeń i drogi życiowej, która doprowadziła Cię do takich wniosków (zakładam, że nie cytujesz swobodnie po prostu tego, co wyczytałaś w jakiejś mądrej księdze... ;) ) - na ile ukształtowały Cię jakieś istotne wydarzenia życiowe, na ile tak zwana praca nad sobą (i jakie istotne przykłady mogłabyś z tego obszaru podać) a na ile psychoterapia (której skuteczność wedle moich doświadczeń jest mocno wątpliwa) lub jeszcze coś innego... Interesowałby mnie taki wątek założony przez Ciebie, bo chyba to o czym tu mówię jest trochę na offie... :) Może się skusisz i podzielisz się ze mną paroma swoimi zdaniami na ten temat...?


Filemon, troche za bardzo gloryfikujesz moje "osiagniecia". Kazdy jest zbiorem bledow i sukcesow, a wiec moje doswiadczenia sa wypadkowa i jednych i drugich, choc to na bledach sie glownie uczymy. Kazdy - Ty i ona, i on i oni - wszyscy tutaj jestesmy w pewnej mierze doskonali. Kazdy idzie jadnak swoim tempem, wyznaczonym przez to, co sie przytrafia nam w zyciu.

Ksiazki, filmy, rozmowy z przyjaciolmi, wlasne (bolesne tez!) doswiadczenia oraz OBSERWACJA swiata (jestem ponoc doskonalym obserwatorem). Psychoterapii nigdy nie wykorzystywalam. Sama - do tej pory - stawialam sie na nogi, przy wielkiej pomocy najblizszych, takze z tego forum! To oraz cieplo rodziny, dobre (choc nie w pelni doskonale!) dziecinstwo, ktore mialam, pozwalaja mi wierzyc, ze jest i bedzie dobrze. Czasem zmierze sie z sama soba i ze swiatem. Ale kazde wydarzenie dzieje sie po cos, cos nam chce "powiedziec".

Nie rozumiem za bardzo Filemon, jaki watek mialabym zalozyc?...


Filemon napisał(a):Ze swojego własnego doświadczenia do tego co napisałaś chciałbym dodać, że miewam ostatnio czasami takie przebłyski... duchowej wolności (tak bym to chyba nazwał), kiedy mam odwagę, jakby stanąć twarzą w twarz z samym sobą, własnymi niedoskonałościami i zaakceptować bez lęku i wypierania się jakąś prawdę (czy też jej część) o sobie... I myślę, że to jest bardzo ważne doświadczenie, bo ono prawdopodobnie między innymi przyczynia się do budowania we wnętrzu człowieka takiej postawy jaką Ty opisujesz w tym wątku - a postawa taka wydaje mi się bardzo właściwa (korzystna, konstruktywna, zdrowa!). :-) Sądzę, że takiemu uczciwemu, swobodnemu spojrzeniu na siebie (a nie na innych!) bez wypierania się i wykrętów sprzyja z pewnością atmosfera spokoju i przyjaznej przychylności najbliższej rodziny (jeśli wśród niej żyjemy), przyjaciela, itp. Lub takie forum jak to, też chyba może w pewnej mierze spełnić taką zachęcającą i wspierającą rolę. Przeszkadzają natomiast (mnie osobiście i pewnie nie tylko mnie, jak przypuszczam...) wszelkie krytyki i przykre oceny, nie mówiąc już o atakach czy piętnowaniu...


Duchowa wolnosc to piekne porownanie. Tak, zmierzam do tego, by sie "obudzic" totalnie, bo te obudzenie w sobie juz jak kielkujaca rosline czuje. Czytalam Filemon kilka Twoich wypowiedzi i madrze prawisz, ale nie uznajesz autorytetow (chyba jak prawie kazdy DDD). Ja natomiast staram sie wybierac droge srodka (w tej kwestii chyba jestem buddystka??), co oznacza, ze w kwestii Boga - uwazam, ze On istnieje. Pozwol, ze wyjasnie Ci, czym jest dla mnie Bog. To tylko moje zapatrywanie, nie zamierzam tu nikogo do niczego przekonywac. Bog jest pierwotna Energia, ktora nas pcha ku rozwojowi. Czy to zauwazymy czy nie - zalezy od nas. I czy sie zmienimy, czy nie - rowniez od nas zalezy. Co oznacza, ze jesli mamy ze soba problem - to napotkamy zdarzenia lub czlowieka na swej drodze, ktory ma za zadanie nam ten problem uswiadomic, przerobic. To nie my wybieramy tego czlowieka, to on wybiera nas, dzialajac przez Sile Sprawcza. Takie pojmowanie sprawia, ze latwiej jest mi "czytac znaki", rozumiec innych i siebie w sytuacjach w ktorych sie znajduje. Te sytuacje sa po to, bym cos sobie uswiadomila, a moze i przerobila. Lub po to,bym mogla sei cieszyc swiatem. Bol i smutek nie sa celem Tej Sily. One sa po to, bysmy SAMI ten smutek i bol zwyciezyli. Bog dal nam do tego wszelkie mozliwosci, ale my czesto z nich nie korzystamy. Oraz krzywdzimy innych, zapominajac, ze jestesmy naczyniem polaczonym. "Nie czyn drugiemu, co Tobie nie mile" podobno pierwotne i jedyne przykazanie boskie na poczatku bylo dla nas "za malo". Musieli zdefiniowac "co komu niemile"...Czy to az tak trudno wyczuc, co to jest? Na szczescie wierze w prawo kamy - czyli to, co wysylasz - wraca do Ciebie, czesto zwielokrotnione...Sprawdza sie w 100%, nawet jesli nie wierzymy w to, oraz jesli myslimy, ze "Bog nie jest sprawiedliwy". Jest.

Filemon napisał(a):Na koniec chcę powiedzieć, iż wydaje mi się, że właśnie obecność takich wspierających postaw jest prawdopodobnie jednym z wyrazów przyjaźni i miłości, tak więc brak tego wszystkiego we wczesnym dzieciństwie z pewnością powoduje katastrofalne skutki w psychice i życiu emocjonalnym dziecka. Co gorsza, jeśli w dalszym dorosłym życiu również zabraknie takiemu dorosłemu już "dziecku" tego rodzaju autentycznego wsparcia, to wydaje mi się, że człowiek taki nie ma szans na odbudowanie ze zniszczeń swojego wnętrza... - albo też jest jeszcze jakaś inna droga, ale przeze mnie nie odkryta - czy masz może coś do powiedzenia na ten temat? Obawiam się, że psychoterapia w przeważającej liczbie wypadków się nie sprawdza, gdyż po prostu skutecznie i trwale nie leczy... Mam wrażenie, że prawie w ogóle nie ma specjalistów w tej dziedzinie, którzy wiedzą o co naprawdę biega i co zrobić, żeby i pacjent zaczął to wiedzieć oraz jak wspólnie z pacjentem znaleźć drogę do pożądanych zmian, a następnie jakie w ogóle zastosować metody, żeby te zmiany udało się przeprowadzić i żeby nie były tylko chwilowym zaleczeniem ("przypudrowaniem") problemu - na przykład poprzez "dogłaskanie kotka" i napompowanie go "zieloną oranżadą" (jak ktoś to kiedyś do mnie fajnie określił). :) samoakceptacji i rzekomej wiary w siebie (opartej tylko na.... słowach i pobożnych życzeniach), które pryskają w niebyt jak tylko... bąbelki z tej oranżady się ulotnią... albo przy pierwszej lepszej weryfikacji życiowej...


Tak jak napisalam, o terapii nie moge nic powiedziec, ale slyszalam, ze dla wielu jest skuteczna. Wazne, by nad soba pracowac nie tylko podczas sesji, oraz aby rozmawiac z innymi, wymieniac doswiadczenia (czyli gleboka wola i chec do zmian). Oraz najwazniejsze - dobry psychoterapeuta. Ludzie wychowani w "pokrzywionych" rodzinach sa jakby na zakrecie wtedy, gdy inni juz ten zakret dawno mineli...Szkoda mi ich, szkoda mi siebie, gdy to ja mam "cos do przerobienia". Ale wiem, ze mozna sie zmierzyc, "stanac nago sam przed soba", powiedziec "dosc!"i pobiec w strone mety. I tu nie chodzi o wyscig, bo inni moze sa juz na mecie. Moze mieli lepszy start - no i co z tego? A my mozemy isc wlasna droga, wcale nie lepsza, wcale nie gorsza, tylko inna, indywidualna. Nie niszczac siebie i innych ludzi zmierzac do celu. Bo tu chodzi o ten bieg, a nie zwyciestwo. "Droga jest celem". A w tej drodze najwazniejszy pierwszy krok. Bo "zeby dokads dojsc, trzeba wyruszyc w droge" (Ewka! ;) ). Wszystkich do tego zachecam - do biegu z samym soba, dla samego siebie, a na koncu....dla innych. W takiej wlasnie kolejnosci, a nie innej, bo nie mozna komus ufac, jesli sie nie ufa sobie. Nie mozna kogos kochac, gdy sie samego siebie nie kocha. A jednoczesnie trzeba by bylo uznac, ze to, co kocham jest wyrazem czegos jeszcze bardziej doskonalszego, formy, ktora stworzyla mnie, Ciebie, nas. I miec do tej Sily szacunek.

To moja wizja swiata i jesli komus sie podoba - oddaje za darmo. Ilu ludzi- tyle elementow puzzle, a wiec jesli ktos to widzi inaczej, doceniam i sznuje, choc nie musze sie zgadzac.

Filemonie, kocie :) rownowaga, zloty balans. Chodzenie po linie. To, co koty lubia najbardziej :) Probowales?

Pozdrawiam!
Avatar użytkownika
Pytajaca
 
Posty: 690
Dołączył(a): 19 maja 2007, o 18:34

Postprzez Filemon » 21 sty 2008, o 21:56

Pytająca - dziękuję Ci za odpowiedź i za takiego inspirującego posta... oraz serdecznie Cię pozdrawiam i... po koleżeńsku ściskam! :)

Dopóki jest nam dany dzień i dana noc, dopóki czas nie zatrzymał się dla nas, dopóki jest świat wokół, który dane nam jest oglądać, "dotykać i smakować" duszą i zmysłami i dopóki jest drugi człowiek, do którego można wyciągnąć rękę i jego wyciągniętą dłoń przyjąć... dopóty nie jest żle. A ja "mojego boga" szukam patrząc w niebo, dotykając drzew, przytulając się czasem letnią porą do Ziemi, jak do Matki i wsłuchując się czasem w siebie - (nie w swoje myśli) czy przypadkiem nie dosłyszę czegoś, czego jeszcze nie znam i czego nie wymyśliła moja głowa i bywa, że czasem przyjdzie na mnie takie wewnętrzne rozjaśnienie i ulga a potem pewność lub spokój... Ale nie jest to szczęście częste... Mimo to, dobrze jest żyć...! :)

No to trochę sobie po-poetyzowałem na dobranoc, korzystając z nieco lepszego humoru... ;)
Avatar użytkownika
Filemon
 
Posty: 3820
Dołączył(a): 2 gru 2007, o 20:47
Lokalizacja: Matka Ziemia :)

Poprzednia stronaNastępna strona

Powrót do Problemy w związkach

Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników i 8 gości