przez laissez_faire » 8 gru 2011, o 19:56
Ewka przez całe życie wyznaczałem sobie granice, jakieś bariery, które musiałem pokonać, wyzwania, cele do osiągnięcia, wszystko by hartować ducha i kształtować charakter... w końcu miałem przed sobą takie zapory, że mogłem jedynie złorzeczyć na moje abstrakcyjne więzienie, a jakakolwiek nowa myśl o zrobieniu czegokolwiek była automatycznym spasowaniem, poddaniem się i akceptacją faktu, że nie dam rady... i tak trwam od wielu, wielu lat... paraliż... i ten chroniczny wstyd przed sobą i innymi; i ten strach, że jakikolwiek sukces zniszczy mnie jeszcze bardziej; dopiero uczę się jak żyć bez przeświadczenia o nieuniknionej porażce;
nie palę papierosów, bo po raz pierwszy nie postanowiłem przed sobą żadnego planu działania, nie było tego zrywu i bicia się w pierś, nie było ułudy i okłamywania samego siebie; nie palę, bo najzwyczajniej nie cechę już palić, znudziło mi się sięganie po paczkę, smak przecież popsuł się jakieś 600 paczek temu... może sięgnę jeszcze po papierosy, wcale tego nie wykluczam, choć nic mnie ku temu nie ciągnie; nie ciągnie mnie, bo wiem, że nie będzie wyrzutów do samego siebie i darcia na sobie szat, nie będzie spuszczonej głowy przed ludźmi, którzy są obok... palenie, niepalenie czy to nie jest sztuczny podział? nałogowi nadajemy cechy jestestwa żyjącego własnym życiem; to tylko my...
wiec nie martw się, jeżeli wciąż palisz, nadejdzie chwila, że przestanie mieć to jakiekolwiek znaczenie, a ty już nie będziesz obdzierać kciuków zapalniczką, bo nie robi się rzeczy które nic dla nas nie znaczą...
pozdrawiam