Od dłuższego czasu tkwiłam w toksycznym związku z narkomanem, który w końcu zaczął się leczyć. Ja go wspierałam przez całą terapię (którą już kończy). Miałam ciągle nadzieję, że gdy już wyjdzie z ośrodka to wreszcie będziemy mogli stworzyć normalny związek. Jest na drugim końcu Polski od 1,5 roku więc nauczyłam się przez ten czas żyć bez niego.
Ostatnio - stety lub niestety - zostawił mnie, bo zakochał się w swojej przyjaciółce z ośrodka. Moja reakcja? przyjęłam to ze spokojem i szczerze mówiąc, aż się zdziwiłam, że nie płaczę za nim, nie tęsknię. Cóż - to dobrze, że to było z mojej strony przyzwyczajenie. Najchętniej spotkałabym się z obojgiem (miałam okazję ją poznać - sympatyczna dziewczyna) i życzyła im szczęścia. Poza tym czego było się spodziewać.....od ponad roku są w jednym budynku, spędzają ze sobą prawie 24h na dobę, dużo rozmawiają... zbliżyli się do siebie i trach... No, tylko póki trwa ich terapia nie wolno im się wiązać ze sobą, więc tylko czekają z utęsknieniem, kiedy oboje stąd wyjdą.
Ale właśnie... Jestem ciekawa - czy związek dwóch narkomanów po terapii jest możliwy? Tzn. czy jest szansa, że stworzą długą, trwałą, zdrową relację między sobą. Rozumieją się świetnie, nadają na podobnych falach... Bo może być takie ryzyko, że jak jedno znowu popłynie, to drugie podąży za nim...