Trochę smutne a trochę pocieszające, bo oznacza mniej więcej tyle, że to nie jednak jakieś czary-mary ani zły Szatan Diabeł w kaszę nam pluje, ale sami podejmujemy takie a nie inne decyzje. Nawet jeśli nieświadomie, to robimy to sami.
Tak, tak, jeśli ktoś mi zarzuci, że to co napisałem powyżej to ogólnikowe, przepisane z najprostszego podręcznika psychologii oraz prostackie cytaty - to się zgodzę, to prawda, pierdolę aż miło.
Mogę tylko to wesprzeć swoim przykładem, a wtedy może obraz tego co napisałem trochę się zmieni.
Ja akurat przyjąłem strategię taką, żeby wszystkim robić dobrze i mieć nadzieję, że ktoś zrobi dobrze mi. Cokolwiek ktokolwiek ode mnie chciał, natychmiast byłem gotów to zrobić. Ba! Czasami nikt nic ode mnie chciał, a ja robiłem to, co ktoś mógłby ode mnie chcieć, gdyby zechciało mu się pomyśleć.
Kiedy dawałem, przeżywałem coś na kształt bliskości z kimś. Myślałem, że to dobra i bliska relacja. Czułem naturalnie, że coś jest w tym wszystkim nie tak, skoro ci, którzy dostali najwięcej, nic dla mnie robią, a często kopią mnie jeszcze w dupę.
Trudno było mi przyznać przed sobą, że takich z moich marzeń nic nie wyjdzie. Bardzo bolało mnie także i to, że musiałbym przyznać się do porażki, poniesionej na własne życzenie.
I tutaj czas na te banały - dla mnie początkiem pracy nad sobą było bardzo głębokie pogodzenie się z tym, że mam problem, że coś w moim życiu jest nie tak. Po pierwsze w końcu mogłem zacząć nad czymś pracować, a po drugie dotarło do mnie, że wszystko jedno co robię i jak robię, muszę i tak kochać siebie ile się tylko da. Nie marzę teraz o niczym innym jak tylko o tym, jak nauczyć się dbać o samego siebie - o swoje potrzeby, swój dobrostan, otrzymanie wsparcia.
Jeśli człowiek widzi problem i go akceptuje, może nad problemem pracować.
W ciągu dwóch lat zostawiłem za sobą paru ludzi i jedno środowisko
dla którego zrobiłem sporo, a jak mi było trudno, dostałem kopa w dupę. Kiedyś zastanawiałbym się czy nie mieli racji ("bo ludzie powinni być samodzielni...", "bo to egoistycznie żądać czegoś dla siebie, a przecież jesteś buddystą Maks", "no przecież jesteś twardym facetem!" bla bla bla bla), teraz wiec z grubsza jaka jest odpowiedź: to nieistotne czy mieli rację czy nie, istotne jest to, ŻE ICH OBECNOŚĆ W MOIM ŻYCIU MI NIE SŁUŻY.
Dojrzałem proszenie o wsparcie jeszcze daleko przede mną, ale nauczę się tego, nie ma problemu.
Nie wiem jak to się ma do problemów Bruni. Może jej zadaniem jest nauczyć się biernie poddawać się temu, co niesie życie i nie majstrować przy wyrokach losu? Nie wiem, Brunia musi sama poszukać swoich odpowiedzi.
Chciałem to napisać tylko po to, żeby pokazać, że taka praca ma sens, i że zmienia ludzi.
I jeszcze jedno - bawię się ostatnio zmienianiem sposobu swojego postępowania. Kiedyś np. taki wpis napisałbym pięknym językiem, prawie literackim (umiem to! operuję świetnie językiem i czuję jego krwioobieg!), a teraz myślę sobie niech idzie w świat, nawet bez czytania i nawet z bykami i literówkami.
dobra, czas myśleć o wyspaniu się po przechorowanym tygodniu
papa!
Maks