Godzina duchow, dwounasta na zegarze... Magiczny czas.. Godzina prawdy..
Zjebalem. Tydzien temu wzialem to na klate i przyznalem sie szefowi ze nie podolalem.. Ty razem cisnalem na maksa.. Siedzialem wczoraj 11 godzin i napieprzalem w klawiature, zeby bylo co pokazac... Czego nie zdarzylem zrobic, to wbudowalem zaslepke, zeby wygladalo dobrze... I oczywiscie dupa z tego wyszla.. Jak powiedzialem szefowi co dziala a co jest jedynie zaslepka, to powiedzial ze nie ma co pokazywac...
Na przyszly tydzien zazyczyl sobie tyle ze ni chu chu, nie dotrzymam terminu (Ziomeczku moj najdrozy, w Tobie znow moja nadzieja).. Dzisiaj cali dzien w pracy walczylem ze srodowiskiem. Projekt jest tak potwornie wielki ze kazda zmiana kompiluje sie ok 5 minut, i to na 90 procesorach.
Walczylem caly dzien zeby linker zaczal mi dzialac. Okazalo sie ze glupi blad zrobilem rano, gdy chcialem to gowno jakos przyspieszyc i pogrzbalem w opcjach... 10 restartow.. zbijanie taska msbccostam bo ciagle PDB error 24. A jak poszlo to po 15 minutach (5 to trwa jak juz wszystko skompliwane i ma tylko jeden plik obj podlinkowac) linker wyawalal Out of memory.. Myslalem ze oszaleje.. Doprowadzilem srodowisko do uzywalnosci o 18:00. I juz wbilem w cala reszte, mialem dosyc poszedlem do domu.. Dzien w plecy, a ujalem go w planie na ten tydzien. Plan tak napiety ze musialbym 8 godzin dziennie siedziec i klikac w klawiature, a do tego zadne nieprzewidziane problemy nie maga wystopic, to mam szanse, prawie sie wyrobic.. Obled jakis... Trudno, nic to dla mnie - czekam na cud...
Duzo spraw dzis przemyslalem.. Posprzatalem znowu w domu - mini przemeblowanie zrobilem, zaden powod do dumy bo sie natrzepalem sie dzisiaj tak ze az sie boje czy wogole zasne... Zly, zly, zly... Jestem na siebie i na caly swiat..
Nie chce juz cpac.. Nie chce juz kurwa... Ale musze... Juz nie duzo, juz nie dlugo... Byle do swiat.. Nie wiem czy zjade na BN do domu.. Brat pyta czy wybiore sie z nim na sylwka (z nim w ogien nawet), a nie wiem czy nie bede musial swiat poswiecic zeby nadrobic zalegosci w robocie... Zycie to nie je bajka, jak to mowia starzy czescy gorale...
Z rzeczy dobrych.. Zapomnialem baku z samochodu... Juz dawno planowalem ze nie bede zabieral tego do domu i cmil jednego za drugim poki jestem w stanie ruszyc palcem. Tylko trzymac w aucie zeby byla jakas w tym niedogodnosc, jakas przeszkoda chociaz.. I wlasnie zapomnialem i zbieram sie juz od dwoch godzin zeby sie przejsc i zajarac
I objecuje ze nie wezme tego z soba - od tej pory, nie jaram w domu... Nie i juz...
I az mnie skreca, zeby leciec i sie rozlucnic troche, ale z drugiej stgrony natrzepana glowa chce tworzyc. Chce pisac, rozwodzic sie na cale stronice, nie po to by cos sensownego napisac, nie... Tylko po to by dac upust potrzebie tworzenia.. Jaki to dziwny narkotyk, gdyby tak mozna bylo dzialac bez niego... Nie da sie, moze i sie da (moj braciszek potrafi, ale on jest zwyklym supermanem wiec nie ma sie co porownywac nawet) , ale dla normalnych ludzi, posiadajacych swoje slabosci, ulegajacym czasem lenistwu nie da rady osiagnac tych samych wynikow ktrore osiagneliby po tym.. Co dopiero dla mnie.. Lenia patentowane, mistrza samo-usprawiedliwiania i do tego wreconego w temat, juz dosc mocno...
Lajf... Taki lajf i tyle.. Mam trudniej niz inni przez moj chrakter, a raczej jego brak... Mam lepiej przez inteligencje i madrosc nabyta... Czy tym uda sie zalatac niedobory charakteru? Nie bedzie z tym tak latwo, ale tez nikt nie mowil ze bedzie.. Na razie podnioslem sie troche z ziemi po upadku... Nie chcialem sie az tak otwierac wczesniej, z obawy ze tylko wloze orez w rece iodiotow, ktorzy czerpia jedynie z tych momentow w zyciu kiedy moga sie poczuc lepsi niz kto inny. Nie pisalem wiec calej prawdy, raczej wkladalem ja miedzy wiersze.. A prawda jest taka Kaycee, ze kiedy dla Ciebie zaczalem sie zmieniac (wiem... masakra... motywacja zewnetrzna, najgorsza z mozliwych, bo taka niepewna, ulotna), moje zycie zmienilo sie z pelznia po ziemi, w chodzenie na czworakach.. Juz nie jestem robakiem... Dziekuje Ci za to...
Wczesniej, jadlem 1 w tygodniu, za to przez dwa dni - sobota i niedziela. Caly tydzien zaladek pusty, az przestalem odczuwac calkiem glod... Zylem w syfie, rozwalone ciuchy, puszki po piwach, normalnie melina, ale taka ze byla za glowe sie lapala jak mnie odwiedzala.. Lodowka wiecznie pusta... Kiedy bylem glodny, to raz na jakis czas, udalo mi sie zamowic pizze o pierwszej w nocy i jesc ja po kawalku dziennie, przez trzy dni... Reszta do kosza.. Jak sie nie udalo to nie jadlem... Potrafilem zbierac sie zeby zamowic jedzenie przez trzy cztery dni... Za to jaralem.. Jaralem od przyjscia z pracy do zasniecia o 5-6 rano. O 9 wstawalem, i zaczynalem dzien od kreski.. Teraz tez tak zaczynam.. Ale codzinnie zjem cos, bo lodowke mam pelna.. Jak sie najem na wieczor (po miesiacach fetowanai, da sie jesc, nadal bez lapczywosci, ale mozna przelknac). Spalem z poniedzialku na wtorek zazwyczaj godzine, po dudniowej przewrie bardziej szarpie. W piatek juz nawet 4-5 godzin snu lapalem.. Weekend, pod znakiem jedzenia i spania.. A potem w poniedzialek zwonu mocne szarpniecie, bo po odpoczynku... Zarlem juz tego juz po gramie na dzien.. Mialem mroczki przed oczami, zachwiania rownowagi nawet na siedzaco, raz jak wstalem z krzesla to upadlem od razu na ziemie... Juz tylko czekalem na zawal - bo nie mam 20 paru lat jak niedgys, tylko ponad 30.. A juz wtedy martwilem sie o serducho. Wtedy jechalem po bandzie przez 2 lata dzien w dzien, jak teraz z przerwami na weekendy i w swieta panstwowe, doszedlem do 5 gram kazdego dnia... Fete bylo juz nawet czuc w moim pocie...
Ale sie wystraszylem i przestalem.. Fetowac przestalem, bakac nie.. Teraz wystraszylem sie wczesniej, bo wiem juz jak to sie konczy... Nie chcem juz cpac... Nie chem juz palic, nawet papierosow... Chcialbym byc jak moj brat - taki bez skazy, choc jak o tym pomysle to chyba bym sie z mostu rzucil jakbym mial w jego skorze pozyc przez miesiac, tyle sobie narzucil na swe niedzwiedzie bary.. Mi wystarczyloby zebym pozbyl sie moich czterech nalogow - bakania, fetowania, picia i palenia... To w koncu tak niewiele... Wiem ze dam rade..
Odkad zrobilem pierszy krok (dziekuje Ci Kaycee), jakosc zycia mi sie zmienila... Latwiej mi teraz znalesc sile by walczyc. W domku czysto (wiem, po raz setny to mowie, ale nie moge sie nacieszyc). Lodowka pelna... Codziennie zjem sniadanie (oprocz dzisiaj, ale wczoraj byla solidna kolacja). Wieczorem kolecje.. Jak sie dobrze nawetyka to zasypiam juz nawet ok trzeciej . Nie mam juz zawrotow glowy (oprocz dzisiaj, bo przesadzilem), nie mam mroczkow, lawtiej mi sie skupic i pchnac projekt do przodu... Wiesz ze lubie przesadzac, i dramatyzowac, a ja wiem ze Ty wiesz, wiec sprobuje sie troche stonowac i byc teraz uczciwym.. Gdyby nie Ty Kaycee, to moglbym dzis juz wisiec nad trumna, albo i w niej lezec - a teraz uczciwe spojrzenie: raczej wytrzymalbym tak jeszcze z dwa trzy miesiace, wtedy juz na pewno wisialbym nad grobem... Nie chce tego dlatego jak sama zauwazylas, przyszedlem tu do psycholkowa, zeby cos w swoim zyciu zmienic....
Nie to mialem napisac.. Nie panuje nad tym wariatem - umyslem.. Koncze, bo musze leciec na parking... Az dziw mnie bierze, ze takie bajdzurzenie o bzdurch, potrafilo mnie zatrzymac w domu od godziny 20:00... Znowu pierwszy raz sie zdarzylo...