Witam serdecznie. Z moim partnerem jesteśmy razem od 1,5 roku.Dodam, że jest to związek na odległość (widzimy się raz lub dwa w miesiącu po kilka dni). Wszystko pięknie się układało, do pewnego momentu, w którym nasz związek po prostu przestał się rozwijać.
Wiele razem przeszliśmy: moje wizyty w szpitalach, jego wyjazd do Stanów (na 6 miesięcy) i wiele innych rzeczy, które oddalały nas od siebie. Jednak wszystko przetrwaliśmy. Najgorszy był chyba wyjazd do Stanów. Ze względu na strefę czasową i godziny pracy chłopaka, nie bardzo mieliśmy czas i sposobność rozmawiać. Złość, którą wtedy odczuwałam, kumulowała się we mnie, czego efektem były ciągłe awantury i zamiast "cieszę się, że wreszcie możemy porozmawiać" ciągle się czepiałam, byłam fochowatą dziewczyną (jakby to powiedziała dzisiejsza młodzież). Zrobiłam się zrzędliwa i bardzo wymagająca, w sumie do końca nie wiedząc czego oczekuję.
Po jego powrocie bardzo się cieszyłam, ale nie trwało to długo, bo cały czas ta złość we mnie tkwiła.
Kilka razy mieliśmy większe spięcia i zawsze dochodziliśmy do momentu, że nie możemy być razem, ale jednak udawało się to jakoś ułagodzić i parą jesteśmy do dziś. Tak jak pisałam wcześniej, zatrzymaliśmy nasz związek w rozwoju.
Kilka dni temu znowu doszliśmy do tego momentu i pozwoliłam sobie na dwa dni zadumy. Myślałam i analizowałam nasz problem.
W końcu doszłam do wniosku, że jestem od niego uzależniona. Wszystko podporządkowałam pod niego, zatracając przy tym siebie, oddalając się od przyjaciół i rezygnując z pasji. Przez to stałam się zgorzkniała i marudna. Chciałam wypełnić każdą sekundę jego życia, nie biorąc pod uwagę faktu, że każdy potrzebuje przestrzeni tylko dla siebie. Założyłam pętlę na szyję i ją zaciskałam.
Teraz już to wiem. I wszystko by było okej, ale ciężko mi poradzić sobie ze skutkami ubocznymi mojego "odwyku".
Fakt, że np nie piszę już do niego pierwsza i nie nękam ciągłymi smsami, telefonami czy mailami bardzo się na mnie odbija, bo przecież uzależnienia nie da się pozbyć z dnia na dzień. Dużo płaczę, zaciskam zęby, żeby dać mu "pooddychać". Mężczyzna jest fantastyczny i byłoby nam razem w życiu dobrze (mieliśmy plany zaręczyn i ślubu zanim zaczęły się kryzyse). Warunkiem (który sama sobie postawiłam) jest danie sobie wzajemnie wolności. Nigdy do końca nie mogliśmy za sobą zatęsknić (co jest niedorzeczne w związku na odległość), bo go osaczyłam.
Jeżeli macie jakieś pomysły, oprócz zapchania sobie kalendarza, to byłabym wdzięczna za nie.
Pozdrawiam