Czy on się zmieni...?

Problemy z partnerami.

Re: Czy on się zmieni...?

Postprzez Kaycee » 14 lis 2011, o 21:22

Forsaken napisał(a):Ale Twoje slowa o emocjach ktore przy tym czuje bardzo mnie niepokoja. Ten lod przykladany do klatki piersiowej to naprawde zly znak. Nie wiem na ile faktycznie tak jest na ile to literacki opis, ale nie powinnas sie tak czuc. Twoje uczucia mowia ze naprawde cierpialas w tym zwiazku i boisz sie ciepriec ponownie. I po takim tekscie juz nie jestem taki przekonany ze to dobry pomyls. Ale popieram Cie we wszystkim co zdecydujesz, bo wiem ze masz ku temu powazne powody :)


To nie był literacki opis... Naprawdę tak się czułam. Wiadome, że ta decyzja do łatwych nie należała, szczególnie, że miałam przed oczami wszystkie te wpisy z forum mówiące mi, że lepiej, żebym to wszystko skończyła jak najszybciej. Dodatkowo znów mi się włączyła moja empatia i prześladował mnie obrazek Przyjaciela, który dowiaduje się, że wróciłam do Eksa... który robił sobie nadzieje ze mną związane... który nie może się pogodzić z moją decyzją. Czułam się winna jego cierpienia... W sumie nadal się czuję.

Ale lód zniknął już następnego dnia... Zamiast tego wielkim zaskoczeniem był dla mnie fakt, że zaczęły się pojawiać myśli, o których niemal już zapomniałam. Znów zaczęłam widzieć dla nasz szansę na udany związek i nawet uśmiechałam się do siebie na samą myśl... Dawno już tego nie czułam.

Wiadomo, że czas przyniesie odpowiedź na większość pytań, ale jestem świadoma i pewna swojej decyzji, a to chyba już coś :)

Dodatkowo zdałam sobie sprawę z jednej, wydaje mi się ważnej, rzeczy... W dużej mierze oceniałam K. (czyli Eks Eksa ;) ) przez pryzmat porównywania go z Przyjacielem, który nigdy mnie nie zawiódł, prawił mi komplementy, był słowny i czarujący. Wydawało mi się czasem, że Przyjacielowi zależy na mnie bardziej... I że wcale tego nie ukrywa, mimo, że wie, że jestem w związku, nie odpuszczał... To chyba też nie było do końca fair, bo tak naprawdę byłam między tzw. młotem a kowadłem. Pomiędzy K., którego złe cechy znałam i pomiędzy Przyjacielem, który miał przywilej pokazywania mi się tylko z tej dobrej strony, bo nie spędzaliśmy ze sobą czasu w innej sytuacji niż praca, czy popracowe wyjścia z teamem...

Ja mam wyrzuty sumienia, bo Przyjaciel cierpi... A czy on miał podobne, ingerując wiele razy w mój związek, próbując ugrać coś dla siebie?... :|

To jest tak Kaycee, ze to zmiana siebie nie jest celem, a droga... Nigdy nie jest tak ze mozemy powiedziec juz sie zmienilem juz jestem taki jaki chcialem i nie musze nic wiecej w tym kierunku robic. Bo nawet jesli nabedziemy porzadane cechy to jesli nie bedziemy ich wzmacniac, one z czasem zanikna...


Ja też muszę zacząć porządnie odrabiać własne lekcje, bo wiem, że przez to, że wiele rzeczy odpuszczałam i zamiatałam pod dywan, albo po prostu wolałam przemilczeć (mając perspektywę Przyjaciela i jego ewentualną "pomoc"...) dawałam ciche przyzwolenie na takie, a nie inne traktowanie. To nie tak, że biorę teraz część winy na siebie, po prostu wiem, że też mogę wnosić w ten związek więcej niż wcześniej. W sensie - więcej dla siebie... ale dla wspólnego dobra :)

:cmok:
Avatar użytkownika
Kaycee
 
Posty: 102
Dołączył(a): 4 paź 2008, o 12:24

Re: Czy on się zmieni...?

Postprzez Forsaken » 15 lis 2011, o 02:10

Dodatkowo zdałam sobie sprawę z jednej, wydaje mi się ważnej, rzeczy... W dużej mierze oceniałam K. (czyli Eks Eksa ;) ) przez pryzmat porównywania go z Przyjacielem, który nigdy mnie nie zawiódł, prawił mi komplementy, był słowny i czarujący. Wydawało mi się czasem, że Przyjacielowi zależy na mnie bardziej... I że wcale tego nie ukrywa, mimo, że wie, że jestem w związku, nie odpuszczał... To chyba też nie było do końca fair, bo tak naprawdę byłam między tzw. młotem a kowadłem. Pomiędzy K., którego złe cechy znałam i pomiędzy Przyjacielem, który miał przywilej pokazywania mi się tylko z tej dobrej strony, bo nie spędzaliśmy ze sobą czasu w innej sytuacji niż praca, czy popracowe wyjścia z teamem...

Odpowiem Ci jutro Kaycee, ale juz teraz wiedz ze Cie podziwam za, to ze SAMA doszlas do takiego glebokiegp spojrzenia wglab... Nie zartuje... Brawo Mala! :cmok:
Avatar użytkownika
Forsaken
 
Posty: 596
Dołączył(a): 22 wrz 2008, o 02:26

Re: Czy on się zmieni...?

Postprzez Forsaken » 16 lis 2011, o 12:49

Kaycee napisał(a):Naprawde tak sie czulam. Wiadome, ze ta decyzja do latwych nie nalezala, szczególnie, ze mialam przed oczami wszystkie te wpisy z forum mówiace mi, ze lepiej, zebym to wszystko skonczyla jak najszybciej.

Eh, kobety, jestescie takimi emocjonalymi istotami... Czasmi musi byc wam z tym naprawde ciezko :) Mam nadzieje ze to tylko chwilowe obawy i takie uczucia beda pojawiac sie coraz rzadziej... Wpisami sie nie przejmuj, to Twoje zycie i Ty ponosisz konsewencje swoich decyzji. Czasami chcialoby sie id tego uciec i pozwolic innym za nas wybrac. Tylko ze gdy potem wobor okazuje sie nie trafiony inni nie odczuja jego skutkow, tylko Ty. I jak sie czuje czlowiek, ktory zaluje ze postapil inaczej niz podpowiadalo mu serce chyba nie musze nikomu mowic... Masz Kaycee w sobie tyle madrosci ze mozesz zupelnie smialo polegac na wlasnym rozsadku i na wlasnych odczuciach :)
Dodatkowo znów mi sie wlaczyla moja empatia i przesladowal mnie obrazek Przyjaciela, który dowiaduje sie, ze wrócilam do Eksa... który robil sobie nadzieje ze mna zwiazane... który nie moze sie pogodzic z moja decyzja. Czulam sie winna jego cierpienia... W sumie nadal sie czuje.

Nie czuj sie... Nie masz powodu, naprawde... Poza tym czuje ze musze troszeczke skorygowac Twoj poglad na niego. Nazwalem go gdzies tam wczesniej "przyjacielem" i uzylem cudzyslowu zeby jeszcze podkreslic ze nazywam go tak jedynie z sarkazmu... Widze jednak ze przylgnelo do niego i jeszcze sie wielkiej litery dochrapal... Otoz Kaycee, przyjaciel nie bedzie cierpial, gdy Tobie sie wiedzie, przyjaciel nie bedzie ingerowal w zwiazek przyjaciolki a juz na pewno nie z mysla zeby ugac cos dla siebie. Umowmy sie ze od dzisiaj bedziemy go nazywac po imieniu - adorator, a nie zaden przyjaciel. Jesli chcesz to mozesz go pisac z wielkiej litery, lecz nie nazywaj go juz przyjacielem, bo mnie to bardzo razi :P
Ale lód zniknal juz nastepnego dnia... Zamiast tego wielkim zaskoczeniem byl dla mnie fakt, ze zaczely sie pojawiac mysli, o których niemal juz zapomnialam. Znów zaczelam widziec dla nasz szanse na udany zwiazek i nawet usmiechalam sie do siebie na sama mysl... Dawno juz tego nie czulam.

Wiadomo, ze czas przyniesie odpowiedz na wiekszosc pytan, ale jestem swiadoma i pewna swojej decyzji, a to chyba juz cos :)

To bardzo duzo:) Wlasciwie to tylko tego powinnismy od siebie wymagac. Bardzo imponujesz mi swoja dojrzala postawa. Podziwiam to w Tobie...

Ja mam wyrzuty sumienia, bo Przyjaciel cierpi... A czy on mial podobne, ingerujac wiele razy w mój zwiazek, próbujac ugrac cos dla siebie?... :|

Juz Ci napisalem co mysle o takiej "przyjazni"... Jesli chcesz zobaczyc jak powinien zachowac sie przyjaciel, to spojrz na to co Ci tu pisze. Wiem ze jesli mnie posluchasz, to zacznie Ci sie w zyciu i w zwiazku ukladac. I wiem ze nie bedziesz wtedy spedzala wieczorow na necie, wyciagajac mnie z dolka. I wiem ze im lepiej Ci sie bedzie wiodlo, tym mniej bede mial Ciebie dla siebie... Lecz dla mnie wazniejsze jest Twoje szczescie i pilnuje wlasnych mysli i pragnien, by nie popchnac Cie w kierunku, w jakim moglbym cos ugrac dla siebie. Mysle zreszta ze pewnie znikniesz stad calkiem niedlugo, bo dbanie o zwiazek jest bardzo czasochlonne... I dobrze, ciesze sie Twoim szcesciem.
Ja tez musze zaczac porzadnie odrabiac wlasne lekcje, bo wiem, ze przez to, ze wiele rzeczy odpuszczalam i zamiatalam pod dywan, albo po prostu wolalam przemilczec (majac perspektywe Przyjaciela i jego ewentualna "pomoc"...) dawalam ciche przyzwolenie na takie, a nie inne traktowanie. To nie tak, ze biore teraz czesc winy na siebie, po prostu wiem, ze tez moge wnosic w ten zwiazek wiecej niz wczesniej. W sensie - wiecej dla siebie... ale dla wspólnego dobra :)

Piekne slowa. Jestes naprawde wspaniala osoba, zazdroszcze Twojemu facetowi i wierze ze i on w koncu doceni jakie ma szczescie...
:cmok:
:cmok:
8)
Avatar użytkownika
Forsaken
 
Posty: 596
Dołączył(a): 22 wrz 2008, o 02:26

Re: Czy on się zmieni...?

Postprzez mahika » 16 lis 2011, o 13:14

Fors, Ty to wiesz jakie słowa potrzebuje usłyszeć kobieta :twisted: 8)
Avatar użytkownika
mahika
 
Posty: 13346
Dołączył(a): 7 maja 2007, o 16:07

Re: Czy on się zmieni...?

Postprzez Forsaken » 16 lis 2011, o 13:45

Mahika :cmok:
mahika napisał(a):Fors, Ty to wiesz jakie slowa potrzebuje uslyszec kobieta :twisted: 8)

A bo studiuje Was Kobietki juz od pewnego czasu... I wprawdzie jest nierealne by kiedykolwiek zglebic Wasza nature tak do konca, to jednak obserwuje Was, zastanwaiam sie, probuje sie wczuc... I milo jest wiedziec ze czasem mi wychodzi 8)
Avatar użytkownika
Forsaken
 
Posty: 596
Dołączył(a): 22 wrz 2008, o 02:26

Re: Czy on się zmieni...?

Postprzez mahika » 16 lis 2011, o 13:46

nie ze wszystkim sie zgadzam :twisted:
ale na pewno zazwyczaj i najczęściej udaje Ci sie wywołać uśmiech na mojej twarzy :cmok:
Avatar użytkownika
mahika
 
Posty: 13346
Dołączył(a): 7 maja 2007, o 16:07

Re: Czy on się zmieni...?

Postprzez Forsaken » 16 lis 2011, o 13:54

mahika napisał(a):nie ze wszystkim sie zgadzam :twisted:
ale na pewno zazwyczaj i najczesciej udaje Ci sie wywolac usmiech na mojej twarzy :cmok:

Bo i nie wszystko co pisze jest po to by sie z tym zgadzac... Np, wczoraj - prowokowalem, pisalem ze kazda z Was, niezalenie jak jestescie szczesliwe w zwiazku i jak kochacie swojego partnera, ze kazda mozna uwiesc za pomoca kilku prostych sztuczek... To byl banal... Sam nie sadze ze to tak do konca prawda, ale mialem ochote pobronic troche swojego stanowiska... Nudzilo mi sie juz i chcialem jakies zamieszanie a moze i wieksza burze wywolac :twisted: I co? Moja prowokacja zostala tak zgodnie zignorowana, ze sie zastanawiam czy sie na pw nie zmowilyscie :D
Czasem gadam zeby gadac, czasem bronie pogladow ktorych wcale nie wyznaje. Czesto wtedy przytaczajac swoje argumenty i czytajac cudze dopiero wyrabiam sobie wlasne zdanie na jakis temat. I czesto jestem po prostu w bledzie. Moze i ciezko w to uwierzyc, ale tez jestem tylko czlowiekiem 8)
Avatar użytkownika
Forsaken
 
Posty: 596
Dołączył(a): 22 wrz 2008, o 02:26

Re: Czy on się zmieni...?

Postprzez Kaycee » 17 lis 2011, o 00:11

Forsaken napisał(a):I jak sie czuje czlowiek, ktory zaluje ze postapil inaczej niz podpowiadalo mu serce chyba nie musze nikomu mowic... Masz Kaycee w sobie tyle madrosci ze mozesz zupelnie smialo polegac na wlasnym rozsadku i na wlasnych odczuciach :)


I o to właśnie chodzi w tym wszystkim - żeby nie robić nic wbrew sobie. Zauważyłam u siebie taką przypadłość, która czasem się ujawnia, a mianowicie w chwilach trudnych, przy podejmowaniu ważnych decyzji lubię mieć świadomość, że nie tylko ja jestem/będę za nią odpowiedzialna. Że może ktoś inny wie lepiej, że może ja akurat w tej chwili nie myślę racjonalnie... Teraz wiem, że to oznaka słabości - tak po prostu iść za tłumem - bo przecież 'skoro jako jedyna myślę inaczej to muszę się mylić'...

Nie jest też tak, że jestem pewna swoich racji i tego, że dobrze wybrałam. To okaże się z czasem, ale jestem dumna, że odnalazłam w sobie siłę aby być ponad to. Być może znajdą się tacy co tę siłę nazwą naiwnością, ale moje odczucia są inne :)

Otoz Kaycee, przyjaciel nie bedzie cierpial, gdy Tobie sie wiedzie, przyjaciel nie bedzie ingerowal w zwiazek przyjaciolki a juz na pewno nie z mysla zeby ugac cos dla siebie. Umowmy sie ze od dzisiaj bedziemy go nazywac po imieniu - adorator


Masz całkowitą rację Forsaken. Kiedy adorator dowiedział się, że wróciłam do Eksa powiedział mi coś takiego, że najgorsza dla niego będzie sytuacja, kiedy ja będę szczęśliwa z K. i że jego (adoratora) nie będę już potrzebować. Wtedy on będzie musiał usunąć się w cień, zmienić pracę, miasto...

Najgorsze, bo będę szczęśliwa, ale nie z nim? Ale to, że jednak szczęśliwa to już mniej ważne...?? Rzeczywiście na przyjaźń to raczej nie wygląda...

Jesli chcesz zobaczyc jak powinien zachowac sie przyjaciel, to spojrz na to co Ci tu pisze. Wiem ze jesli mnie posluchasz, to zacznie Ci sie w zyciu i w zwiazku ukladac. I wiem ze nie bedziesz wtedy spedzala wieczorow na necie, wyciagajac mnie z dolka. I wiem ze im lepiej Ci sie bedzie wiodlo, tym mniej bede mial Ciebie dla siebie... Lecz dla mnie wazniejsze jest Twoje szczescie i pilnuje wlasnych mysli i pragnien, by nie popchnac Cie w kierunku, w jakim moglbym cos ugrac dla siebie. Mysle zreszta ze pewnie znikniesz stad calkiem niedlugo, bo dbanie o zwiazek jest bardzo czasochlonne... I dobrze, ciesze sie Twoim szcesciem.


Ej, ej... tak łatwo się mnie stąd nie pozbędziesz! Już Ci pisałam ostatnio, że dopiero się rozkręcam :) Ja tu mam jeszcze ważną 'misję' do spełnienia, plus zobligowałam się być forumowym króliczkiem doświadczalnym ;) więc wiesz...

:cmok:
Avatar użytkownika
Kaycee
 
Posty: 102
Dołączył(a): 4 paź 2008, o 12:24

Re: Czy on się zmieni...?

Postprzez Forsaken » 22 lis 2011, o 01:13

:cmok:
Pomieszalem :) Troche szyki, zeby to najwazniejsze wyplynelo na wierzch :)
Ej, ej... tak łatwo się mnie stąd nie pozbędziesz! Już Ci pisałam ostatnio, że dopiero się rozkręcam :) Ja tu mam jeszcze ważną 'misję' do spełnienia, plus zobligowałam się być forumowym króliczkiem doświadczalnym ;) więc wiesz...

Masz racje Kaycee, wyganialem Cie juz naprawde najbardziej zdecydowanie i tak dosadnie jak tylko potrafilem... Wbrew temu co czuje, idac zas za glosem tego co mysle :roll: Mowia ze do trzech razy sztuka, jednak u mnie jest do dwoch... Wiecej juz nie bede sie wzbranial, przepraszam ze bylem moze troche odstreczajacy, ale musialem... Skoro jestes pewna ze chcesz zaryzykowac blizsze kontakty z Forakenem, to prosze bardzo :) Pamietaj jednak jakie bierzesz na siebie ryzyko - jestem uroczym, inteligentnym i dowcipnym facetem. Same afrodyzjaki.. Do tego sytuowanym i samotnym, facetem z problemami... To taki paradoks , ale kobiety kochaja facetow z problemami - takie ich male autodestucyjne slabostki... Jezeli jestes typowa kobieta, i podoba Ci sie to co innym to musisz bardzo uwazac na wlasne uczucia... Jestem naprawde zniewalajacy 8)
Oczywiscie Ty to juz dawno wiesz... Pewnie stad u Ciebie ten upor :lol:
:cmok:

Najgorsze, bo będę szczęśliwa, ale nie z nim? Ale to, że jednak szczęśliwa to już mniej ważne...?? Rzeczywiście na przyjaźń to raczej nie wygląda...
:ok:

Kaycee napisał(a): Zauważyłam u siebie taką przypadłość, która czasem się ujawnia, a mianowicie w chwilach trudnych, przy podejmowaniu ważnych decyzji lubię mieć świadomość, że nie tylko ja jestem/będę za nią odpowiedzialna. Że może ktoś inny wie lepiej, że może ja akurat w tej chwili nie myślę racjonalnie... Teraz wiem, że to oznaka słabości - tak po prostu iść za tłumem - bo przecież 'skoro jako jedyna myślę inaczej to muszę się mylić'...
:oklaski:
To nie jest absolutnie oznaka slabosci, to znaczy oczywiscie jest, ale nie w sensie ze to slabosc obca innym ludziom. Tak naprawde jest to slabosc kazdego z nas... Jakze lubimy zrzucic odpowiedzialnosc na druga osobe. Lub chociaz obwinic ja za to co sie stalo, a jak sie nie da to oczywiscie zostaja zawsze okolicznosci...
Wszyscy bardzo chetnie ulegamy tej slabosci.. Nikt nie lubi brac odpowiedzialnosci za cokolwiek na siebie :) Chociaz za siebie akurat powinien przeciez kazdy ;)

Nie jest też tak, że jestem pewna swoich racji i tego, że dobrze wybrałam. To okaże się z czasem, ale jestem dumna, że odnalazłam w sobie siłę aby być ponad to. Być może znajdą się tacy co tę siłę nazwą naiwnością, ale moje odczucia są inne :)


To odwaga jest Twoja sila, odwaga przede wszystkim przed sama soba. Nikt z nas nie wie dokad prowadzi go jego wlasna droga. Nikt z nas nie wie, co czeka go w jej odgalezieniu. I nie dowie sie, jezeli nie skreci... Jezeli nie bedzie to dobra droga, mozna przeciez zawrocic. Nadrobimy kawalek, ale najwyzej upewnimy sie ze wczesniej bylismy na tej wlasciwej :) Kazdy sam ponosi skutki podjetych decyzji. I kazdy ma prawo zdac sie na innych jesli nie czuje sie na silach jej podjac. I wiekszosc tak robi, inni biora na siebie odpowiedzialnosc za jej skutki. Kieruja sie sprytem, madroscia, rada innych lub emocjami. Ciesze sie z tego ze Ty kierujesz sie sercem :) Moze i w ten sposob, najrzadziej znajdujemy wlasciwe rozwiazanie, mozliwe... Ale na pewno pozostajemy przy tym dobrym, wspolczujacym czlowiekiem i nie boimy sie zaryzykowac dla drugiej osoby...
Cos pokrecilem, wiem... Sam juz nie wiem co chcialem Ci powiedziec... Chyba to ze jestes bardzo madra i dobra osoba :oops:

Napisz prosze jak sie to wszystko uklada... Jestem bardzo ciekawy tez tych dobrych wiesci ;) Bede naprawde szczeliwy, jak mi napiszesz jak zmienil sie Twoj facet :) To musi byc dla Ciebie wspanialy moment teraz - taka rozlaka bardzo rozpala uczucia :D Gadaj Kaycee, czulas juz motyle w brzuchu? ;)
8)
Avatar użytkownika
Forsaken
 
Posty: 596
Dołączył(a): 22 wrz 2008, o 02:26

Re: Czy on się zmieni...?

Postprzez Kaycee » 26 lis 2011, o 14:47

Na samym początku chcę od razu zaznaczyć, że jakbym pisała coś od rzeczy to na swoje usprawiedliwienie mam to, że od 4 dni jestem chora i zapewne mam nieco "przytłumione" zmysły i sposób postrzegania świata. Skupiam się na spaniu, zażywaniu lekarstw i oglądaniu seriali i programów on-line ;)

Forsaken napisał(a):To taki paradoks , ale kobiety kochaja facetow z problemami - takie ich male autodestucyjne slabostki... Jezeli jestes typowa kobieta, i podoba Ci sie to co innym to musisz bardzo uwazac na wlasne uczucia... Jestem naprawde zniewalajacy 8)
Oczywiscie Ty to juz dawno wiesz... Pewnie stad u Ciebie ten upor :lol:


Hehe, oczywiście, że wiem :) Natomiast jednocześnie jestem też pewna swoich uczuć do K. jak chyba nigdy wcześniej - więc to pozwala mi nie dać się tak do końca zniewolić 8)

Jesteśmy już ze sobą 2 tygodnie... I jeszcze ani razu przez ten czas nie miałam najmniejszej nawet wątpliwości, czy dobrze zrobiłam. Wręcz przeciwnie - z każdym kolejnym dniem utwierdzam się w przekonaniu, że to była słuszna decyzja. Wiadomo, że nie ma co wyciągać jakichś dalece idących wniosków po tak krótkim czasie (pewnie według wielu z Was - to będzie traktowane właśnie jako miesiąc miodowy...), dlatego póki co skupiam się tylko na obserwacji i nazywaniu własnych uczuć... I dobrze mi z nimi :)

Przeprowadziłam też poważną i niezbyt łatwą rozmowę z adoratorem - innymi słowy pozbawiłam go złudzeń i prawa do tego, żeby na mnie czekał i snuł te swoje intrygi. Dość tego. To mnie wyniszczało, sprawiało, że cały czas patrzyłam na K. przez pryzmat adoratorskiego "ideału", chciałam na siłę wmówić sobie, że to z adoratorem (i tylko z nim) czeka mnie prawdziwe szczęście - bardzo szybko pozbyłam się złudzeń. I dobrze. Nie da się na siłę kogoś pokochać... Nawet jeśli ten ktoś wydaje się wręcz do tego stworzony... Czasem ciężko jest odróżnić pozory od prawdziwego uczucia, ale ja mam wrażenie, że mnie się to udało... Naprawdę, podskórnie czuję, że to on był głównym problemem - te ciągłe moje porównywanie go z K. i dylemat z tym związany. Że wiele rzeczy przez to wyolbrzymiałam, że wygodniej mi było postawić K. w roli złego charakteru a adoratora w roli obrońcy uciśnionych...

:roll:

Adorator powtórzył, że spełnił się najczarniejszy dla niego scenariusz - w którym ja jestem szczęśliwa i już go nie potrzebuję. Ja natomiast poczułam ulgę, że nareszcie nie jestem rozdarta i nie muszę zastanawiać się nad poprawnością swoich uczuć ("bo co adorator sobie pomyśli?", "bo wiem, co adorator do mnie czuje i to będzie nie fair tak się obnosić swoim szczęściem z K." etc... paranoja)...

Bede naprawde szczeliwy, jak mi napiszesz jak zmienil sie Twoj facet :) To musi byc dla Ciebie wspanialy moment teraz - taka rozlaka bardzo rozpala uczucia :D Gadaj Kaycee, czulas juz motyle w brzuchu? ;)


Naprawdę - kiedy go słucham, tego jak świadomie wypowiada się o wielu sprawach dla mnie ważnych, których wcześniej zdawał się nie zauważać, to aż nie mogę w to wszystko momentami uwierzyć. Z drugiej strony czuję, ze to jest szczere, bo on o tym mówi sam z siebie, a nie, że ja z niego to wyciągam na siłę. Czasem wraca nawet do spraw, o których dawno już nie wspominałam - że chce je zmienić. Wiadomo, że wszystko okaże się z czasem, ale wygląda to obiecująco...

Najbardziej jestem szczęśliwa z tego, że znów czuję radość i szczęście, będąc z nim. Że widzę naszą przyszłość w jasnych barwach... Że nie przytłacza mnie to wszystko, jak przez ostatnie miesiące. Że nadal potrafię go kochać całą sobą i to samo dostaję w zamian.

Znów się uśmiecham :D
Avatar użytkownika
Kaycee
 
Posty: 102
Dołączył(a): 4 paź 2008, o 12:24

Re: Czy on się zmieni...?

Postprzez Forsaken » 26 lis 2011, o 15:08

:haha: :haha: :cmok: :kwiatek:
Avatar użytkownika
Forsaken
 
Posty: 596
Dołączył(a): 22 wrz 2008, o 02:26

Re: Czy on się zmieni...?

Postprzez Forsaken » 26 lis 2011, o 16:15

Bardzo sie z tego ciesze pocieszycielko za dyche :P I wybaczam Ci to male klamstewko.... Domyslam sie czemu nie mialas paru minut zeby na forum zajrzec w ciagu tych kilku dni :) Choroba :wysmiewacz:
I ciesze sie bardzo Twoim szczesciem. Kaycee na to co czuje amrekanie mowia : you made my day! :haha:
Po polsku nie mamy chyba takiego powiedzonka, a ono wlasnie najlepiej oddaje to co czuje.

Napisalem wczoraj komus o osobach ktore maja w sobie taka wewnetrzna madrosc, nie zwiazana calkiem z inteligencja, a bardziej raczej z intuicja... Ty jestes wlasnie taka madra osoba. Dlatego wogole sie o Ciebie nie martwilem przez ten czas :) Wiedzialem ze odwazylas sie podazyc za swoja wewnterzna madroscia i ze moze zaprowadzic Cie tylko prosta droga do szczescia. A moze bardziej wydedukowalem to z Twojego milczenia :) Musialabys miec chyba 40 stopni goraczki zeby nie podzielic sie problemami i rozterkami tu z nami :) Skoro milczalas to zakladalem ze nie masz zadnych i ze duzo czasu spedzasz z K. 8)

Odnosnie Twojej rozmowy z adoratorem, to w takich momenatch naprawde podziwiam madrosc w akcji. Sam na pewno nie rozwiazalbym tego tak dobrze i nie dlugo sie wahal jak sie do tego zabrac. Kobiety z ta swoja intuicja sa w takich sytuacjach po prostu olsniewajace. Teraz juz wiem jak sie takie rzeczy zalatwia... Zapamietam sobie, dzieki Kaycee :)
Ze tak ironicznie zapytam :) Zlozyl juz wymowienie z pracy? Wie juz do jakiego miasta sie wyprowadzi zeby Ciebie nie spotykac? Jak Boga kocham, komediant.. :lol:

Cieszy mnie jeszcze bardziej to co napisalas o K o jego podejsciu, o tym ze rozmawia, ze widzi.. Jednak koles jest naprawde na poziomie - moze sie zmienic, wlasnie to robi. To ze wraca do starych rzeczy i oglada je na nowo, to znaczy ze przemyslal sobie siebie doglebnie i zmienil przekonania. To bardzo wielkie osiagniecie, wiekszosc ludzi nie stac nawet na pierwsza jego czesc. Wielki szacun za to dla ziomka. Teraz moge Ci smialo odpowiedziec na pytanie ktore postawilas na poczatku watku:

Tak, on sie zmieni, bo jest wielkim czlowiekiem i stac go na to.

Ma odpowiednia motywacje, zalezy mu bardzo na Tobie. Ma mozliwosci - leb na karku robi swoje. Jest sportowcem wiec niech podejdzie do tego jak do trningu. Powiedz mu jak bardzo to doceniasz i jak bardzo jestes szczesliwa z tym jaki sie staje (! tu wykrzyknik caly czas wciaz sie staje) i ze to jak ze sportem, jak przestanie trenowac to wyniki zaczna spadac. Z umyslem jest identycznie, widze po sobie, a dzieje sie to nawet szybciej. Mysle ze Ty takze sie rozwijasz. Wlasnie jakby uwierzylas bardziej w siebie, w swoja moc sprawcza w to ze masz prawo kierowac sie serecem, masz prawo do szczescia, nawet jesli komus to nie po nosku i zaczelas bardziej ufalc sobie, wlasnemu osadowi i wlasnym uczuciom... Bo wydaje mi sie wczesniej uciekalas troche od podejmowania decyzji...
Taka rada dla Was od serca - przepis Frosakena na udany zwiazek:
1. zawsze starac sie pomyslec jak nasz slowa, zachowanie wplyna na uczucia tej drugiej osoby. Zawsz zastanowic sie czy chocby przypadkiem jej nie zraniliscie. Jesli tak moglo sie zdazyc wyjasnij ze nie chcialas, ze chodzilo o co innego.
2. Pamietac zawsze ze jestescie w tej samej druzynie. Nie mozesz go powrownywac z nikim, bo nikt nie jest w Twojej druzynie - tylko On. Musicie na zewnatrz dziala jak TEAM. Nie mozecie nigdy dowlac sobie przy innych. Nigdy wyciagac jakis slabosci, nigdy nie stanac w rozmowie po stronie przeciwnika kogokolwiek z naszej druzyny. Nawet jak widze ze moja kobieta pieprzy farmazony i nawet gdy calkowicie sie z nie zgadzam, to gdy sprzecza sie o to z kims innym, zawsze wezme jej strone... Zawsze pomoge jej wygrac, chociaz raczej nie miazdze i nie rosmarowuje mentanie po ziemi z ktorymi siezgadzam. Ale przytocze tylko argumenty za tym co mowi moj skrzydlowy z druzyny i ani jednego przeciw. Przy mnie mojej kobiecie nikt nie udowodni ze nie ma racji, nie pozwoze by ktos nad nia triumfowal, bo my jestesmy druzyna. Ale w domu powiem jej ze sie nie z nia nie zgadzam i bronilem ja tylko dlatego ze ja kocham. Nigdy zadna nie obruszyla sie na to ze pwiedzialem jej w takiej sytuacji ze sie myli i to jej przeciwnik mial racje.
3. (rada glownie dla faceta) grac zawsze w gre uwodzenie. Nigdy nie przestawac. Zachowywac sie tak jakbym jeszcze nie zdobyl tej kobiety, albo jakby sie wahala jeszcze miedzy kims innym. Zabiegac o jej wzgledy, ale nie tak jak adorator (cierpietnik) tylko tak jak to robia uwodziciele na filmach. Flirtuja, wysylajac erotyczne eski, buzki, zostawiajac serduszko na brudnej szybie auta tak zeby je znalazla, otwierajac wino przy swiecach (w marynarce nawet na sam podkoszulek, a tak zeby bylo z bajerem). Zapamietywac akcje ktore zakochani bohaterowie komedii romantycznych wymyslali zeby zaimponowac kobiecie, i po dopasowaniu do siebie robic to samo.. Flirtowac i droczyc sie z kobieta, z takim szelmowskim usmiechem na ustach 8)

To nie sa rzeczy wyczytane w ksiazkach do uwodzeniu, czy podrecznikow naprawy zwiazku. Nie sa to tez zadne przykazania. To tylko garsc reflesji po kilku nieudanych zwiazkach. Moga byc bledne, bo sa moje, wlasne...

Powodzenia Kaycee 8)
Avatar użytkownika
Forsaken
 
Posty: 596
Dołączył(a): 22 wrz 2008, o 02:26

Re: Czy on się zmieni...?

Postprzez Kaycee » 26 lis 2011, o 19:56

Forsaken napisał(a):Domyslam sie czemu nie mialas paru minut zeby na forum zajrzec w ciagu tych kilku dni :) Choroba :wysmiewacz:


Forsaken, mój drogi :) Ja naprawdę od środy jestem chora, jakaś infekcja górnych dróg oddechowych + zapchane zatoki ;) Przesadziłam jedynie z tym, że gorączkuję - bo generalnie jakoś tak mam, że nawet jak choruję to temperaturę mam w normie (no chyba, że już wręcz umieram - wtedy nie)... Ale żadne to kłamstewko :) Nie jestem z tych, co to kombinują jakby tu wyjść z twarzą. Gdybym nie miała czasu na forum ze względu na moją nową-starą miłość, napisałabym to - wiem, że byłbyś wtedy ze mnie dumny 8)

Kobiety z ta swoja intuicja sa w takich sytuacjach po prostu olsniewajace. Teraz juz wiem jak sie takie rzeczy zalatwia... Zapamietam sobie, dzieki Kaycee :)
Ze tak ironicznie zapytam :) Zlozyl juz wymowienie z pracy? Wie juz do jakiego miasta sie wyprowadzi zeby Ciebie nie spotykac? Jak Boga kocham, komediant.. :lol:


Haha... mam wrażenie, że byłeś przy tej rozmowie, naprawdę :shock: Bo on wręcz napisał, że aby mnie "już więcej nie ranić" zniknie z mojego życia, żebym nie musiała oglądać go 5 dni w tygodniu, zmieni pracę, wyprowadzi się. Potem mówił, że widocznie źle mnie zrozumiał, że wskoczył na zbyt głęboką wodę. Odpowiedziałam mu, że ta woda nie tyle była głęboka, co strzeżona... "Myślałem, że mam przepustkę. Teraz już wiem, że to nic nie znaczący świstek papieru..."... Skwitowałam to słowami, żebyśmy uznali to za podsumowanie tej rozmowy.

Oczywiście parę godzin później się niby opamiętał, napisał mi na gg, że powiedział może za dużo, że nie myśli tak, że chce żebym go chociaż traktowała 'normalnie', jak kolegę z pracy, bo nie wyobraża sobie takiego dystansu, że nagle się do siebie w ogóle nie odzywamy... I ja staram się zachowywać normalnie, jeżeli chodzi o sprawy pracowe, ale nic poza tym... I kurczę, naprawdę mi z tym dobrze. I pozbyłam się już jego cierpiętniczej miny z własnego sumienia. To mój osobisty, egoistyczny sukces...

Cieszy mnie jeszcze bardziej to co napisalas o K o jego podejsciu, o tym ze rozmawia, ze widzi.. Jednak koles jest naprawde na poziomie - moze sie zmienic, wlasnie to robi. To ze wraca do starych rzeczy i oglada je na nowo, to znaczy ze przemyslal sobie siebie doglebnie i zmienil przekonania.


I ja to dokładnie w ten sposób odbieram. Widzę, jak się stara i nie wierzę, że to tylko na pokaz. Po prostu czuję, że on to mówi i robi szczerze. Do wielkiego optymizmu może jeszcze mi daleko, ale w sumie to nawet nie staram się myśleć, co będzie za miesiąc, dwa, za rok... Po prostu czekam, aż to będzie. I wierzę, że to będzie dobre :)

Mysle ze Ty takze sie rozwijasz. Wlasnie jakby uwierzylas bardziej w siebie, w swoja moc sprawcza w to ze masz prawo kierowac sie serecem, masz prawo do szczescia, nawet jesli komus to nie po nosku i zaczelas bardziej ufalc sobie, wlasnemu osadowi i wlasnym uczuciom... Bo wydaje mi sie wczesniej uciekalas troche od podejmowania decyzji...


Oj tak... to był dla mnie milowy krok. Wcześniej jak sobie wyobrażałam, że dam szansę K. widziałam od razu twarze moich przyjaciółek, które mi to odradzały, twarz adoratora, któremu zerwaniem z K. zrobiłam nadzieję, 'twarze' forumowych znajomych (poza Twoją Forsaken ;))... patrzące z wyrzutem i mówiące 'zmarnujesz sobie życie dziewczyno'... Cieszę się, że wyniosłam się ponad to, że się odważyłam postąpić w zgodzie z własnym sumieniem. Teraz wiem, że to jest najważniejsze. Bo to jak moją sytuację widzą inni zależy tylko i wyłącznie od tego, jak sama tę sytuację przedstawię. A przedstawię ją tak, jak w danym momencie ją postrzegam... Teraz wiem, że wiele sytuacji zniekształcałam, na korzyść adoratora, wiele złych cech K. wyolbrzymiałam... I tym samym wszyscy go w ten sposób postrzegali i oceniali - ale nikt przecież nie znał tła tej oceny, manipulowania mną przez adoratora...
Kiedy mu powiedziałam, że mną manipulował - wielce się oburzył, że tylko pokazywał, jak bardzo mu zależy... Taaa, mając jednocześnie gdzieś, że usiłuję zbudować związek z kimś innym, uparcie dążył do własnego celu. To też pewnie dla mojego szczęścia? Cóż za altruista...

Bardzo dziękuję Ci za Twoje rady Forsaken. Naprawdę przedstawiają istotę sprawy :)

Taka rada dla Was od serca - przepis Frosakena na udany zwiazek:
1. zawsze starac sie pomyslec jak nasz slowa, zachowanie wplyna na uczucia tej drugiej osoby. Zawsz zastanowic sie czy chocby przypadkiem jej nie zraniliscie.


Punkt 1 chyba już wcieliłam w życie odcinając się od adoratora i przyznając się do tego przed K., również do tego co czułam wcześniej. Poza tym nawet jeśli powiem lub zrobię coś co zrani drugą osobę, to już kwestią chwili kiedy włączy się moja empatia, więc z tym raczej nie powinnam mieć problemu ;)

2. Pamietac zawsze ze jestescie w tej samej druzynie. Nie mozesz go powrownywac z nikim, bo nikt nie jest w Twojej druzynie - tylko On. Musicie na zewnatrz dziala jak TEAM.


I tu podobnie - zdałam sobie z tego sprawę, że do tej pory żyłam w jakimś dziwnym nieformalnym trójkącie. Bo adorator wciąż tkwił jedną stopą w naszym związku. Ale z tym już koniec...

3. (rada glownie dla faceta) grac zawsze w gre uwodzenie. Nigdy nie przestawac. Zachowywac sie tak jakbym jeszcze nie zdobyl tej kobiety, albo jakby sie wahala jeszcze miedzy kims innym.


Może i głównie dla faceta, ale ja w sumie nigdy nie odgrywałam roli księżniczki zamkniętej w wieży. Nie w sensie, że nie lubię być uwodzona, ale że powinnam od czasu do czasu sama pouwodzić. Wiem, że mężczyźni też tego potrzebują, jako zapewnienia, że wciąż działają na swoją kobietę, jak magnes. To w pewnym sensie taka forma docenienia i złożenia niewerbalnej deklaracji, że wciąż nam na sobie zależy, więc sama chętnie taką deklarację składam. Wiem, że kiedy K. czuję się kochany i doceniany, to daje od siebie jeszcze więcej.

Więc aby więcej dostawać, trzeba po prostu więcej dawać :)

:mrgreen:
Avatar użytkownika
Kaycee
 
Posty: 102
Dołączył(a): 4 paź 2008, o 12:24

Re: Czy on się zmieni...?

Postprzez Forsaken » 27 lis 2011, o 18:49

Czesc Kaycee :cmok:
Widze ze zagladasz na forum, czy cos skrobnalem ;) juz sie poprawiam :kwiatek:
Kaycee napisał(a):Haha... mam wrażenie, że byłeś przy tej rozmowie, naprawdę :shock: Bo on wręcz napisał, że aby mnie "już więcej nie ranić" zniknie z mojego życia, żebym nie musiała oglądać go 5 dni w tygodniu, zmieni pracę, wyprowadzi się. Potem mówił, że widocznie źle mnie zrozumiał, że wskoczył na zbyt głęboką wodę. Odpowiedziałam mu, że ta woda nie tyle była głęboka, co strzeżona... "Myślałem, że mam przepustkę. Teraz już wiem, że to nic nie znaczący świstek papieru..."... Skwitowałam to słowami, żebyśmy uznali to za podsumowanie tej rozmowy.
No i swietnie :D
Wiesz ja tylko pamietalem co wczesniej pisalas, ze tak mowil - to zadna magia - koles sie po prostu powtarza :lol:
A potem... Wycofuje sie z tego rakiem - no ten to potrafi zaimponowac kobiecie :lol:

I ja to dokładnie w ten sposób odbieram. Widzę, jak się stara i nie wierzę, że to tylko na pokaz. Po prostu czuję, że on to mówi i robi szczerze. Do wielkiego optymizmu może jeszcze mi daleko, ale w sumie to nawet nie staram się myśleć, co będzie za miesiąc, dwa, za rok... Po prostu czekam, aż to będzie. I wierzę, że to będzie dobre :)

Ciesze sie razem z Toba i jestem pelen dobrych przeczuc - naprawde wyglada to tak jak powinno 8)
Mmoze znowu to Twoj nastroj wplywa na to jak przedstawiasz sytuacje - jestes w tym mistrzynia, ale jesli tak jest to ja nic na to nie poradze, przyjmuje wszystko tak jak to formuujesz, za nieporozumienia nie odpowiadam :D

Cieszę się, że wyniosłam się ponad to, że się odważyłam postąpić w zgodzie z własnym sumieniem. Teraz wiem, że to jest najważniejsze. Bo to jak moją sytuację widzą inni zależy tylko i wyłącznie od tego, jak sama tę sytuację przedstawię. A przedstawię ją tak, jak w danym momencie ją postrzegam... Teraz wiem, że wiele sytuacji zniekształcałam, na korzyść adoratora, wiele złych cech K. wyolbrzymiałam... I tym samym wszyscy go w ten sposób postrzegali i oceniali - ale nikt przecież nie znał tła tej oceny, manipulowania mną przez adoratora...
Kiedy mu powiedziałam, że mną manipulował - wielce się oburzył, że tylko pokazywał, jak bardzo mu zależy... Taaa, mając jednocześnie gdzieś, że usiłuję zbudować związek z kimś innym, uparcie dążył do własnego celu. To też pewnie dla mojego szczęścia? Cóż za altruista...

Ciesze sie ze to zauwazyals... W sekrecie Ci powiem jeszcze ze tak jest z kazda damska-meska przyjaznia. Jezeli sa wyjatki to tak rzadkie ze mozna o nich ksiazki pisac i filmy krecic. W zyciu w 99% przypadkow to nie jest zaden przyjaciel(ka) a wlasnie adorator(ka). Do tzw przyjazni damsko meskiej podchodze bardzo sceptycznie, chyba ze obie strony calkowicie sie nie pociagaja, w innym przypadku dla mnie takie stosunki to tylko preludium do tego by stalo sie wiecej.
Taka rada dla Was od serca - przepis Frosakena na udany zwiazek:

Zadna z tych rad nie odnosila sie do adoratora. To sa moje dewizy ktore przyswiecaja mi w zwiazku i nie definiawalem ich z mysla o adoratorach internetowych pienkosci :P To ze jakies Twoje zachownie wzgledem niego nosilo znamiona postapienia wedlug jednej z tych "rad", to bardzo dobrze. Jednak nie wyczerpuje to obowiazku postepowania tak dalej. One nie odnosza sie jednorazowej akcji, ale calego zycia razem :P

Może i głównie dla faceta, ale ja w sumie nigdy nie odgrywałam roli księżniczki zamkniętej w wieży. Nie w sensie, że nie lubię być uwodzona, ale że powinnam od czasu do czasu sama pouwodzić. Wiem, że mężczyźni też tego potrzebują, jako zapewnienia, że wciąż działają na swoją kobietę, jak magnes. To w pewnym sensie taka forma docenienia i złożenia niewerbalnej deklaracji, że wciąż nam na sobie zależy, więc sama chętnie taką deklarację składam. Wiem, że kiedy K. czuję się kochany i doceniany, to daje od siebie jeszcze więcej.

Więc aby więcej dostawać, trzeba po prostu więcej dawać :)

:mrgreen:

No wlasnie... Dlatego pisalem ze dla faceta raczej :P Moze nie tyle wiedzialem ze z Ciebie taki filuterny podlotek :lol:
Wiedzialem jednak ze wystarczy ze facet zaczyna robic te drobnostki, a kobieta mu po prostu rozkwita w zwiazku, zakochuje sie w nim tak ze robia jej sie maslane oczy. I nie widzi swiata ani nigogo innego oprocz tego jedynego mezczyzny. I kocha go wtedy calym sercem bo sama czuje sie kochana i okazuje mu ta milosc na kazdym kroku, bo chce sie odwdzieczyc. I bedzie z nim flirtowac i bedzie jego mala nimfomanka i zrobi wszystko by jego uszczesliwic. Bo sama bedzie szczesliwa 8)
U faceto nie zawsze to tak dziala, czesto im wiecej dajesz tym on to bardziej zlewa. U kobiet jest tak ze jesli dajesz to co trzeba to otrzymujesz spowrotem w dwojnasob :) Wiec nie badz za dobra, nie on sie zajmnie punktem nr 3. Z Twojej strony to przyjdzie naturalnie :D
Trzymaj sie cieplo Kaycee :cmok:
Avatar użytkownika
Forsaken
 
Posty: 596
Dołączył(a): 22 wrz 2008, o 02:26

Re: Czy on się zmieni...?

Postprzez Kaycee » 6 gru 2011, o 15:28

Forsaken napisał(a):Widze ze zagladasz na forum, czy cos skrobnalem ;) juz sie poprawiam :kwiatek:


Postanowiłam nie wywierać na Tobie presji i dałam Tobie i forum trochę ode mnie odpocząć ;)

Ale dziś nadeszła ta chwila, kiedy znów muszę się tu z Wami podzielić swoimi przemyśleniami. Zauważyłam ciekawą prawidłowość - dopóki zgadzałam się z opiniami wszystkich, poza Twoją Forsaken, dopóty mój wątek tętnił życiem ;) Ale kiedy postanowiłam zrobić 'po swojemu' to nikt nawet nie napisał, że się cieszy, że jestem szczęśliwa. Oczywiście nie mówię o Tobie Fors, wiesz, że nie :D

Tak mnie tylko naszła refleksja - zyskałabym Wasze uznanie i dobre słowo tylko wtedy, kiedy zgodziłabym się z Wami? Kiedy drukowanymi literami napisałabym, że ON SIĘ NIE ZMIENI... i tym samym przytaknęłabym wszelkim stereotypom i Waszym doświadczeniom? No chyba, że spisaliście mnie już na straty, co też jest możliwe.

Ale co mi tam... Minął już prawie miesiąc odkąd jesteśmy razem, a ja mam ochotę śpiewać i tańczyć ze szczęścia, dzień po dniu. Paradoksalnie nigdy wcześniej nie czułam miłości do niego tak mocno jak teraz, nie byłam tak pewna, że chcę z nim być i że chcę ten związek ulepszać, razem z nim, z całych sił. Może czasem potrzeba przeżyć swoje własne katharzis, żeby odżyć na nowo i na nowo siebie zrozumieć, jak również dostrzec jednocześnie 'belkę' we własnym oku :)

I dziękuję Ci za to Fors, że Ty wierzysz we mnie i w moje wybory, chociaż musiałeś w związku z tym stanąć na przekór wszystkim, razem ze mną. I wcale nie uważam, że większość ma zawsze rację... Historycznych przykładów, że nie ma można by mnożyć, ale nie będę nikomu nic na siłę udowadniać.

Chciałam tylko napisać, że jestem szczęśliwa. Choć to dopiero początek drogi, wiem to, ale staram się doceniać teraz nawet najmniejsze drobiazgi...

:cmok:
Avatar użytkownika
Kaycee
 
Posty: 102
Dołączył(a): 4 paź 2008, o 12:24

Poprzednia stronaNastępna strona

Powrót do Problemy w związkach

Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników i 325 gości