Cześć wszystkim,
Zacznę od tego, że nie jest to mój pierwszy wpis na forum, a problem nie jest chyba tylko natury związkowej - sądzę, coś siedzi głęboko we mnie i ma związek z przeszłością, wychowaniem, rodziną itd. itp.
Niestety nie jestem w stanie przypomnieć sobie loginu, nie mówiąc już o haśle sprzed 3 lat. No właśnie, trzy lata – tyle mnie tu nie było. Zacznę od krótkiego wstępu. Gdy byłem tu po raz ostatni, żaliłem się Wam jak to mi się życie pokomplikowało. Wtedy rozstałem się z dziewczyną, nie miałem pracy i popadałem w dziwne stany emocjonalne. Minęły rzeczone trzy lata.. I co? Generalnie powtórka z rozrywki.
Wtedy, po kilku miesiącach napisałem, że wszystko się ułożyło. Znalazłem nową miłość, dobrą i nieźle płatną pracę, odstawiłem alkohol, rozpocząłem kolejne studia (aktualnie została mi jeszcze do napisania praca) Mam 27 lat.
No więc trzy lata temu, gdy umieściłem ostatni, radosny wpis ktoś z Was powiedział, że moje problemy (wtedy podejrzewałem depresję) nie minęły i wrócą za jakiś czas. Kurcze, teraz wiem, że chyba miał rację..
Od miesiąca znowu jestem sam, od dwóch tygodni bez pracy. Mój hulaszczy styl życia spowodował, że zostałem – można powiedzieć – bez środków do życia. Generalnie jest źle.
Rzeczone trzy lata temu poznałem dziewczynę. Młodszą ode mnie o rok, wtedy jeszcze studentkę. To było coś niesamowitego, nigdy dla nikogo tak nie straciłem głowy. Nie odstępowaliśmy siebie na krok. Po pierwszym roku naszego związku mogliśmy policzyć na placach dwóch rąk dni, w których się nie widzieliśmy. Poznaliśmy się pod koniec listopada 2008. W grudniu 2009 zamieszkaliśmy ze sobą – rodzice W. (tak na potrzeby opowieści będę ją nazywał) kupili jej mieszkanie…
Powiem szczerze, że już wtedy zaczęły się problemy. Nie wiem, może to trudne do zrozumienia, ale chciałem po woli do wszystkiego dojść sam. Być może za szybko zapadła decyzja o wspólnym życiu, być może nie chciałem czuć się zależny od kogoś…. nie wiem, może wszystko na raz. W każdym razie prawie pół roku dusiłem się z tą decyzją… Ostatecznie stwierdziłem, że w końcu możemy wspólnie utrzymywać mieszkanie, a że nie musimy wynajmować, to przecież dobrze. W końcu jesteśmy razem i to jest najważniejsze…
No właśnie. Po 4 miesiącach naszej znajomości, kiedy nie minął jeszcze stan maksymalnego zakochania, zacząłem dowiadywać się o problemach W. z jej rodzicami. Nie będę wnikał, ale poświęcaliśmy tym sprawom bardzo dużo czasu. Było mi łatwo ją zrozumieć, bo sam nie otrzymałem miłości ani wsparcia w domu ( moi rodzice oczywiście są innego zdania). Skończyło się to psychologiem – ona leczyła się przez dłuższy czas, ja poległem po jednej wizycie.
Na dzień dzisiejszy wiem, że bez wizyty u specjalisty sam sobie nie poradzę – wtedy myślałem jednak inaczej. Otóż podczas rozmowy z psychologiem dowiedziałem się, że mój problem zaczął się już w dzieciństwie i muszę nastawić się na bardzo długie leczenie. Olałem to. Pomyślałem sobie „co mi będzie jakaś…”
Sorry, mam straszny mętlik w głowie. Jestem już po trzech piwach – ostatnio tak funkcjonuję. Chciałbym tę opowieść jakoś skrócić, ale nie wiem czy się da.
Moi rodzice, a szczególnie mama zawsze byli ze mnie niezadowoleni. Od bardzo dawna o wszystkie niepowodzenia obwiniałem siebie. Bardzo późno zauważyłem, że to jak chcą, żebym żył moi rodzice nie do końca zgadza się z tym jak ja chcę żyć. Pierwsze studia wybrałem ze względu na mamę – miała mi pomóc zostać prawnikiem. Oczywiście nie udało się. Po drugim roku zostałem skreślony. Kolejna była politologia – niby mój wybór i udało się. Licencjat zdobyty w terminie. Ostatnio skończyłem dziennikarstwo - z własnej woli, choć dzisiaj nie wiem czy to był dobry pomysł.
W każdym razie ostatnie studia dały mi pracę (a może to praca pchnęła mnie ku studiom?) Przez 2,5 roku byłem dziennikarzem/redaktorem jednego z lokalnych portali. Zarabiałem dobrze, odbiło mi. Poczułem, że wreszcie mogę spełnić pokładane we mnie przez rodziców nadzieje. Kupiłem sobie drogi samochód na kredyt, laptopa, mnóstwo ciuchów… zabrakło na plany, spełnienie podróżniczych marzeń i – co być może najważniejsze – systematyczne dokładanie się do życia we dwoje.
Drogi kredyt na samochód, brak oszczędności i utrata połowy pensji ( po kliku miesiącach w nowej pracy) doprowadziły mnie do gigantycznych długów – w pewnym momencie było tego kilkadziesiąt tysięcy. Oczywiście nie mogło to pozytywnie wpłynąć na nasz związek. Coraz bardziej się od siebie oddalaliśmy. Z jej strony oczekiwałem zrozumienia. W. początkowo próbowała mnie podtrzymać na duchu, moralizując i przekonując o tym, że jeżeli przestanę żyć ponad stan, uda mi się wszystkie trudności przezwyciężyć. Zaznaczam, że nadal zarabiałem powyżej średniej krajowej.
Oddalaliśmy się od siebie systematycznie. Do mnie coraz więcej docierało. Samochód sprzedałem, spłaciłem kredyt i inne zobowiązania. Wyszedłem na prostą. No może prawie.
W tym roku zmarła jej mama. Nagle, nieoczekiwanie. Byłem przy W. tylko początkowo. Po jakimiś czasie oddaliłem się, poczułem się mniej potrzebny – trochę z winy jej ojca, który mnie od niej systematycznie odsuwał, bardziej jednak chyba dlatego, że stchórzyłem. Nie umiałem poradzić sobie z trudną sytuacją, bo sam czułem się zagubiony. Mieszkaliśmy przez dwa tygodnie osobno – ja w jej mieszkaniu, ona z ojcem. Myślałem, że tak jest dobrze, że zbiorę siły i stanę na wysokości zadania.... Wróciła, nie było innego wyjścia. Zaczęła jednak silniej dążyć do swoich celów, dla mnie nie zawsze było tam miejsce.
Wytrzymała ze mną w mieszkaniu do września. Od tego czasu mieszkam znowu z rodzicami. Oczywiście przez prawie 3 lata naszego związku było wiele kłótni, krótkotrwałych rozstań i niepotrzebnych emocji. Stało się – od października definitywnie ze sobą nie jesteśmy, choć początkowo nadal spotykaliśmy się. Od kilku dni W. przebywa w innym mieście na wyjeździe, podobno pojechała sama. Nie wiem, nie odbiera ode mnie telefonów.
Podsumowując: wiem, że nie dałem jej wystarczającego oparcia, nie pomogłem wtedy, kiedy mnie potrzebowała. Były jednak momenty, w których to ja czułem się zraniony. W. ma bardzo dziwne relacje rodzinne, dla mnie niezrozumiałe. Poza tym, choć wydaje jej się, że jest inaczej, nie do końca liczy się ze zdaniem innych. Miała też spory problem z zazdrością i brakiem wiary w moje czyste intencje (nigdy jej nie zdradziłem, nie interesowałem się też innymi kobietami).
Kocham ją jednak nadal, jestem tego pewny.
Od kilku dni, od jej wyjazdu dokładnie, nie potrafię znaleźć sobie miejsca. W sobotę zadzwoniła do mnie, chciała, żebym jej pomógł. Ostatecznie zrobił to jej ojciec ( w tym przypadku miało to sens, był bliżej) Od tamtej pory nie odbiera telefonów, odpisała tylko raz. Sądzę, że to już koniec. Wcześniej pisała mi, że nie dostała wsparcia, miłości, że jestem zainteresowany tylko swoimi potrzebami… że nie chce mnie znać. Pisała też, że nadal mnie kocha, że tęskni, ale nie chce tego, co było.
Nie mogę znieść myśli, że więcej się nie zobaczymy. Myślę, że było też sporo miłych chwil, byliśmy mimo wszystko zżyci, wiele o sobie wiedzieliśmy. Przez miesiąc od zakończenia związku oddaliliśmy się jednak jeszcze bardziej. Ja nie chciałem pakować się w jej życie z butami. Ona początkowo wierzyła w możliwość zmian, ale ze mną jest tylko gorzej i chyba już przestała. Moje myśli krążą tylko wokół tego, że teraz może być przy niej ktoś inny, że nie chce mnie już w swoim życiu…
Wiem, że muszę udać się do specjalisty, ale chwilowo jestem bez pracy. Z opisywanej odszedłem w lipcu. Później pracowałem w dwóch miejscach. Z ostatniego zwolnili mnie pod koniec października. Nie umiem szukać, nie chce mi się żyć. Czuję się samotny i wpadam w straszny ciąg do alkoholu – tylko wtedy nie czuję bólu. To straszne. Nie wiem jak długo tak wytrzymam. Po alkoholu czuję się wyluzowany, przechodzę wręcz w stany euforii. Gdy budzę się rano, robię wszystko byle by tylko nie zacząć myśleć poważnie o sobie. Ja chyba przed czymś uciekam…
Przypomniałem sobie Nick sprzed 3 lat – zagubiony. Teraz chyba jeszcze bardziej.
Historia jest długa i być może niezrozumiała - pora, stan emocjonalny i milion myśli na raz zrobiły chyba swoje.
Jeżeli ktoś to przeczytał, to bardzo dziękuję
Pozdrawiam