straciłem ją, tracę siebie

Problemy z partnerami.

straciłem ją, tracę siebie

Postprzez bubson84 » 14 lis 2011, o 02:46

Cześć wszystkim,

Zacznę od tego, że nie jest to mój pierwszy wpis na forum, a problem nie jest chyba tylko natury związkowej - sądzę, coś siedzi głęboko we mnie i ma związek z przeszłością, wychowaniem, rodziną itd. itp.

Niestety nie jestem w stanie przypomnieć sobie loginu, nie mówiąc już o haśle sprzed 3 lat. No właśnie, trzy lata – tyle mnie tu nie było. Zacznę od krótkiego wstępu. Gdy byłem tu po raz ostatni, żaliłem się Wam jak to mi się życie pokomplikowało. Wtedy rozstałem się z dziewczyną, nie miałem pracy i popadałem w dziwne stany emocjonalne. Minęły rzeczone trzy lata.. I co? Generalnie powtórka z rozrywki.

Wtedy, po kilku miesiącach napisałem, że wszystko się ułożyło. Znalazłem nową miłość, dobrą i nieźle płatną pracę, odstawiłem alkohol, rozpocząłem kolejne studia (aktualnie została mi jeszcze do napisania praca) Mam 27 lat.

No więc trzy lata temu, gdy umieściłem ostatni, radosny wpis ktoś z Was powiedział, że moje problemy (wtedy podejrzewałem depresję) nie minęły i wrócą za jakiś czas. Kurcze, teraz wiem, że chyba miał rację..

Od miesiąca znowu jestem sam, od dwóch tygodni bez pracy. Mój hulaszczy styl życia spowodował, że zostałem – można powiedzieć – bez środków do życia. Generalnie jest źle.

Rzeczone trzy lata temu poznałem dziewczynę. Młodszą ode mnie o rok, wtedy jeszcze studentkę. To było coś niesamowitego, nigdy dla nikogo tak nie straciłem głowy. Nie odstępowaliśmy siebie na krok. Po pierwszym roku naszego związku mogliśmy policzyć na placach dwóch rąk dni, w których się nie widzieliśmy. Poznaliśmy się pod koniec listopada 2008. W grudniu 2009 zamieszkaliśmy ze sobą – rodzice W. (tak na potrzeby opowieści będę ją nazywał) kupili jej mieszkanie…

Powiem szczerze, że już wtedy zaczęły się problemy. Nie wiem, może to trudne do zrozumienia, ale chciałem po woli do wszystkiego dojść sam. Być może za szybko zapadła decyzja o wspólnym życiu, być może nie chciałem czuć się zależny od kogoś…. nie wiem, może wszystko na raz. W każdym razie prawie pół roku dusiłem się z tą decyzją… Ostatecznie stwierdziłem, że w końcu możemy wspólnie utrzymywać mieszkanie, a że nie musimy wynajmować, to przecież dobrze. W końcu jesteśmy razem i to jest najważniejsze…

No właśnie. Po 4 miesiącach naszej znajomości, kiedy nie minął jeszcze stan maksymalnego zakochania, zacząłem dowiadywać się o problemach W. z jej rodzicami. Nie będę wnikał, ale poświęcaliśmy tym sprawom bardzo dużo czasu. Było mi łatwo ją zrozumieć, bo sam nie otrzymałem miłości ani wsparcia w domu ( moi rodzice oczywiście są innego zdania). Skończyło się to psychologiem – ona leczyła się przez dłuższy czas, ja poległem po jednej wizycie.

Na dzień dzisiejszy wiem, że bez wizyty u specjalisty sam sobie nie poradzę – wtedy myślałem jednak inaczej. Otóż podczas rozmowy z psychologiem dowiedziałem się, że mój problem zaczął się już w dzieciństwie i muszę nastawić się na bardzo długie leczenie. Olałem to. Pomyślałem sobie „co mi będzie jakaś…”

Sorry, mam straszny mętlik w głowie. Jestem już po trzech piwach – ostatnio tak funkcjonuję. Chciałbym tę opowieść jakoś skrócić, ale nie wiem czy się da.

Moi rodzice, a szczególnie mama zawsze byli ze mnie niezadowoleni. Od bardzo dawna o wszystkie niepowodzenia obwiniałem siebie. Bardzo późno zauważyłem, że to jak chcą, żebym żył moi rodzice nie do końca zgadza się z tym jak ja chcę żyć. Pierwsze studia wybrałem ze względu na mamę – miała mi pomóc zostać prawnikiem. Oczywiście nie udało się. Po drugim roku zostałem skreślony. Kolejna była politologia – niby mój wybór i udało się. Licencjat zdobyty w terminie. Ostatnio skończyłem dziennikarstwo - z własnej woli, choć dzisiaj nie wiem czy to był dobry pomysł.

W każdym razie ostatnie studia dały mi pracę (a może to praca pchnęła mnie ku studiom?) Przez 2,5 roku byłem dziennikarzem/redaktorem jednego z lokalnych portali. Zarabiałem dobrze, odbiło mi. Poczułem, że wreszcie mogę spełnić pokładane we mnie przez rodziców nadzieje. Kupiłem sobie drogi samochód na kredyt, laptopa, mnóstwo ciuchów… zabrakło na plany, spełnienie podróżniczych marzeń i – co być może najważniejsze – systematyczne dokładanie się do życia we dwoje.

Drogi kredyt na samochód, brak oszczędności i utrata połowy pensji ( po kliku miesiącach w nowej pracy) doprowadziły mnie do gigantycznych długów – w pewnym momencie było tego kilkadziesiąt tysięcy. Oczywiście nie mogło to pozytywnie wpłynąć na nasz związek. Coraz bardziej się od siebie oddalaliśmy. Z jej strony oczekiwałem zrozumienia. W. początkowo próbowała mnie podtrzymać na duchu, moralizując i przekonując o tym, że jeżeli przestanę żyć ponad stan, uda mi się wszystkie trudności przezwyciężyć. Zaznaczam, że nadal zarabiałem powyżej średniej krajowej.

Oddalaliśmy się od siebie systematycznie. Do mnie coraz więcej docierało. Samochód sprzedałem, spłaciłem kredyt i inne zobowiązania. Wyszedłem na prostą. No może prawie.

W tym roku zmarła jej mama. Nagle, nieoczekiwanie. Byłem przy W. tylko początkowo. Po jakimiś czasie oddaliłem się, poczułem się mniej potrzebny – trochę z winy jej ojca, który mnie od niej systematycznie odsuwał, bardziej jednak chyba dlatego, że stchórzyłem. Nie umiałem poradzić sobie z trudną sytuacją, bo sam czułem się zagubiony. Mieszkaliśmy przez dwa tygodnie osobno – ja w jej mieszkaniu, ona z ojcem. Myślałem, że tak jest dobrze, że zbiorę siły i stanę na wysokości zadania.... Wróciła, nie było innego wyjścia. Zaczęła jednak silniej dążyć do swoich celów, dla mnie nie zawsze było tam miejsce.

Wytrzymała ze mną w mieszkaniu do września. Od tego czasu mieszkam znowu z rodzicami. Oczywiście przez prawie 3 lata naszego związku było wiele kłótni, krótkotrwałych rozstań i niepotrzebnych emocji. Stało się – od października definitywnie ze sobą nie jesteśmy, choć początkowo nadal spotykaliśmy się. Od kilku dni W. przebywa w innym mieście na wyjeździe, podobno pojechała sama. Nie wiem, nie odbiera ode mnie telefonów.

Podsumowując: wiem, że nie dałem jej wystarczającego oparcia, nie pomogłem wtedy, kiedy mnie potrzebowała. Były jednak momenty, w których to ja czułem się zraniony. W. ma bardzo dziwne relacje rodzinne, dla mnie niezrozumiałe. Poza tym, choć wydaje jej się, że jest inaczej, nie do końca liczy się ze zdaniem innych. Miała też spory problem z zazdrością i brakiem wiary w moje czyste intencje (nigdy jej nie zdradziłem, nie interesowałem się też innymi kobietami).

Kocham ją jednak nadal, jestem tego pewny.

Od kilku dni, od jej wyjazdu dokładnie, nie potrafię znaleźć sobie miejsca. W sobotę zadzwoniła do mnie, chciała, żebym jej pomógł. Ostatecznie zrobił to jej ojciec ( w tym przypadku miało to sens, był bliżej) Od tamtej pory nie odbiera telefonów, odpisała tylko raz. Sądzę, że to już koniec. Wcześniej pisała mi, że nie dostała wsparcia, miłości, że jestem zainteresowany tylko swoimi potrzebami… że nie chce mnie znać. Pisała też, że nadal mnie kocha, że tęskni, ale nie chce tego, co było.

Nie mogę znieść myśli, że więcej się nie zobaczymy. Myślę, że było też sporo miłych chwil, byliśmy mimo wszystko zżyci, wiele o sobie wiedzieliśmy. Przez miesiąc od zakończenia związku oddaliliśmy się jednak jeszcze bardziej. Ja nie chciałem pakować się w jej życie z butami. Ona początkowo wierzyła w możliwość zmian, ale ze mną jest tylko gorzej i chyba już przestała. Moje myśli krążą tylko wokół tego, że teraz może być przy niej ktoś inny, że nie chce mnie już w swoim życiu…

Wiem, że muszę udać się do specjalisty, ale chwilowo jestem bez pracy. Z opisywanej odszedłem w lipcu. Później pracowałem w dwóch miejscach. Z ostatniego zwolnili mnie pod koniec października. Nie umiem szukać, nie chce mi się żyć. Czuję się samotny i wpadam w straszny ciąg do alkoholu – tylko wtedy nie czuję bólu. To straszne. Nie wiem jak długo tak wytrzymam. Po alkoholu czuję się wyluzowany, przechodzę wręcz w stany euforii. Gdy budzę się rano, robię wszystko byle by tylko nie zacząć myśleć poważnie o sobie. Ja chyba przed czymś uciekam…

Przypomniałem sobie Nick sprzed 3 lat – zagubiony. Teraz chyba jeszcze bardziej.

Historia jest długa i być może niezrozumiała - pora, stan emocjonalny i milion myśli na raz zrobiły chyba swoje.
Jeżeli ktoś to przeczytał, to bardzo dziękuję

Pozdrawiam
bubson84
 
Posty: 120
Dołączył(a): 13 lis 2011, o 23:52

Re: straciłem ją, tracę siebie

Postprzez pszyklejony » 14 lis 2011, o 03:17

Witaj z powrotem w domu :).
Sprawa jest poważna, bo to gra o Twoje życie. Tak już jest, że trzeba mocnego kopa aby się przełamać i iść po pomoc.
pszyklejony
 
Posty: 868
Dołączył(a): 7 paź 2008, o 21:56
Lokalizacja: warszawa

Re: straciłem ją, tracę siebie

Postprzez ewka » 14 lis 2011, o 09:00

bubson84 napisał(a):Na dzień dzisiejszy wiem, że bez wizyty u specjalisty sam sobie nie poradzę...

Też mam takie wrażenie. I może od tego dobrze byłoby zacząć?

:buziaki:
Avatar użytkownika
ewka
 
Posty: 10447
Dołączył(a): 4 maja 2007, o 18:16

Re: straciłem ją, tracę siebie

Postprzez bubson84 » 14 lis 2011, o 12:25

Na początek po dzisiejszej pobudce ustanowiłem sobie żelazną zasadę - totalny brak alkoholu. Wiem, że jeszcze mogę nie pić, w sumie sięgnąłem po niego kilka razy w ciągu ostatnich dwóch tygodni i zawsze źle się to dla mnie psychicznie kończyło.

W. nadal nie odbiera, więc chyba dam jej spokój - w sumie zasłużyłem sobie na takie traktowanie.

Kolejne postanowienie - zapisać się do psychologa! Postaram się zrobić to jeszcze dziś. Fakt, że nie mam chwilowo na to środków, ale jakoś postaram się je wygospodarować. Wiem, że bez tego będę stał w miejscu.

Muszę przyznać, że ostatnio miałem też trochę pecha. Przez cały październik pracowałem w firmie na stanowisku, które początkowo miało zupełnie inaczej wyglądać. Zastałem tam mobbing, brak zainteresowania i ciągłe problemy. Trzęsły mi się ręce jak tam szedłem. Odejścia nie żałuję.

Kolejne kroki, które poczyniłem to praca nad własnym CV - nowa praca to teraz priorytet. Muszę opłacić psychologa i jak najszybciej wyprowadzić się z domu.

Powrót do hobby jest kolejnym punktem na mojej liście.

Dzisiaj pogoda jest bardzo przygnębiająca, ale chyba czas wziąć się za siebie, może zaświeci dla mnie w końcu słońce.

W każdym razie trzymajcie za mnie kciuki.

Pozdrawiam
bubson84
 
Posty: 120
Dołączył(a): 13 lis 2011, o 23:52

Re: straciłem ją, tracę siebie

Postprzez ewka » 14 lis 2011, o 13:05

Brawo!!! :oklaski: :oklaski: :oklaski:

:ok: :ok: :ok:
Avatar użytkownika
ewka
 
Posty: 10447
Dołączył(a): 4 maja 2007, o 18:16

Re: straciłem ją, tracę siebie

Postprzez smerfetka0 » 14 lis 2011, o 14:33

zrob cos ze swoim zyciem jej daj spokoj.

jak masz z nia byc to bedziesz ale teraz nie mieszaj jeszcze bardziej.
Avatar użytkownika
smerfetka0
 
Posty: 3954
Dołączył(a): 1 gru 2008, o 18:01
Lokalizacja: Londyn

Re: straciłem ją, tracę siebie

Postprzez bubson84 » 14 lis 2011, o 17:52

Dzięki smerfetka, masz rację.

Pierwsze kroki poczyniłem. W czwartek idę na wizytę do psychologa, zobaczymy co powie. Zakładam, że terapia potrwa długo. Zadzwoniłem tam, gdzie kiedyś już byłem... myślę, że tym razem wytrwam.

Najtrudniejszy czas to wieczór, a on się nieuchronnie zbliża. Będzie ciężko - w mojej rodzinie alkohol zawsze był "uzupełniaczem" i zawszy było go dużo. Jednak nie tym razem...

Dziękuję za słowa wsparcia, kciuki itd. Czuję się aktualnie fatalnie, coś mnie ściska w środku, ręce mi się trzęsą i chce mi się płakać, ale wiem, że czas wziąć się za siebie....będzie bardzo trudno, ale nie mam wyjścia.

Obym wytrwał!
bubson84
 
Posty: 120
Dołączył(a): 13 lis 2011, o 23:52

Re: straciłem ją, tracę siebie

Postprzez smerfetka0 » 14 lis 2011, o 18:15

Szkoda ze nie wszyscy maja tyle determinacji w sobie.

ale lepszy jeden niz zaden

trzymam kciuki by ci sie udalo z alkoholem. szczegolnie delikatny dla mnie temat i drazliwy
Avatar użytkownika
smerfetka0
 
Posty: 3954
Dołączył(a): 1 gru 2008, o 18:01
Lokalizacja: Londyn

Re: straciłem ją, tracę siebie

Postprzez bubson84 » 14 lis 2011, o 18:27

U mnie problemy z alkoholem pojawiały się zawsze w sytuacjach stresowych a to w sumie genialna droga do alkoholizmu - wiem o tym.. Do tej pory umiałem jednak w porę się opamiętać, mam nadzieję, że i tym razem kwestia silnej woli wystarczy...

Determinację mam, bo udało mi się ostatnio przez chwilę spojrzeć na swoje życie z boku.. To, co zobaczyłem przeraziło mnie... Zgorzkniały typ, narzekający na wszystko, bezradny i przerażony, skrzywdzony człowiek - wszystko na raz. Wybuchy agresji też nie były mi obce i ta cholerna bezsilność... Ostatnio doszedł marazm i brak chęci do życia, wstawania, jedzenia - generalnie, z tego co przeczytałem, depresja jak w encyklopedii.. Ale nie będę sam sobie stawiał diagnozy, poczekam.

Kubłem zimnej wody był też powrót do rodzinnego domu (przymusowy niestety) Wiele z tych problemów było ciągle we mnie, ale leżały sobie gdzieś przygaszone. Teraz nastąpiła erupcja.

Męczę się ze sobą od bardzo dawna - napisałem wczoraj, kiedy epicentrum wybuchu było na tyle blisko, że miałem dwa wyjścia -stoczyć się w swoją czarną dziurę albo spróbować.

Determinacja jest więc potrzebna. Boję się jednak, że moich problemów jest na raz za dużo i choć wszystkie wypływają z jednego źródła, trzeba będzie wszystkim po kolei się zająć. Strasznie tego dużo. Na razie ciągle zadaję sobie pytanie "dlaczego ja ?".
bubson84
 
Posty: 120
Dołączył(a): 13 lis 2011, o 23:52

Re: straciłem ją, tracę siebie

Postprzez pszyklejony » 14 lis 2011, o 18:40

bubson84 napisał(a):Do tej pory umiałem jednak w porę się opamiętać, mam nadzieję, że i tym razem kwestia silnej woli wystarczy...


Nie wystarczy, wręcz przeciwnie, takie napinanie się prowadzi wcześniej, czy później do katastrofy ze zdwojoną siłą. Problem do rozwiązywania przez lata.
pszyklejony
 
Posty: 868
Dołączył(a): 7 paź 2008, o 21:56
Lokalizacja: warszawa

Re: straciłem ją, tracę siebie

Postprzez bubson84 » 14 lis 2011, o 18:59

pszyklejony napisał(a): Nie wystarczy, wręcz przeciwnie, takie napinanie się prowadzi wcześniej, czy później do katastrofy ze zdwojoną siłą. Problem do rozwiązywania przez lata.


Sugerujesz więc, że nawet sporadyczne sięganie po alkohol w tych samych sytuacjach to coś więcej niż tylko radzenie sobie wyuczonymi schematami?
bubson84
 
Posty: 120
Dołączył(a): 13 lis 2011, o 23:52

Re: straciłem ją, tracę siebie

Postprzez pszyklejony » 14 lis 2011, o 19:10

Nie bardzo rozumiem, co masz na myśli. Dla DD alkohol jest drogą ucieczki od napięcia, spowodowanego konfliktem, rozbieżnością, między obrazem siebie a rzeczywistością.
pszyklejony
 
Posty: 868
Dołączył(a): 7 paź 2008, o 21:56
Lokalizacja: warszawa

Re: straciłem ją, tracę siebie

Postprzez smerfetka0 » 14 lis 2011, o 19:16

gdyby nie to ze wiem gdzie w tym momencie jest moj chlopak pomyslalabym ze to on pisze. obraz siebie ktory mi przedstawiasz jest obrazem jego. wybacz ale w ten sposob co raz bardziej mi szkoda tamtej dziewczyny i zazdroszcze jej ze miala sile od ciebie odejsc.

nie wiem co ci powiedziec.
Avatar użytkownika
smerfetka0
 
Posty: 3954
Dołączył(a): 1 gru 2008, o 18:01
Lokalizacja: Londyn

Re: straciłem ją, tracę siebie

Postprzez bubson84 » 14 lis 2011, o 19:19

Być może trochę źle się wyraziłem. Myślę, że ja sobie wybrałem taki sposób radzenia z problemami. Nie jestem DDA. Moi rodzice mają na pewno problemy z emocjami - szczególnie mama, u której depresję podejrzewam od lat... Ojciec zawsze uciekał od odpowiedzialności. Do dziś bardzo dużo pracuje. Jak byłem mały nie brał czynnie udziału w moim wychowaniu, do dzisiaj woli chować głowę w piasek - jest notorycznie nieszczęśliwy, ale wybrał drogę ucieczki w pracę i muzykę, niekoniecznie alkohol. Mówiąc, że w mojej rodzinie był i jest obecny alkohol, miałem raczej na myśli, że każdy go lubi i nie są abstynentami, choć ostatnio bardzo rzadko widzę ich ze szklaneczką czegoś.

Smerfetka, na pewno uszanuję jej decyzję i nie chcę jej bardziej krzywdzić, ale nie wszystko zawsze jest czarno-białe. Uważam, że był okres, kiedy oboje mocno pracowaliśmy nad tym, żeby problemy zwyciężyły nad miłością. Jej po prostu udało się je w jakiś sposób rozwiązać, nie miała już siły na moje. Poza tym, przyjmuję każdą krytykę, pochwał na razie nie chcę.
bubson84
 
Posty: 120
Dołączył(a): 13 lis 2011, o 23:52

Re: straciłem ją, tracę siebie

Postprzez pszyklejony » 14 lis 2011, o 19:27

Niczego sobie nie wybierałeś, byłeś zmuszony przez własną psychikę. Alkohol, czy co innego, nie ma znaczenia. Jesteś D - dysfunkcyjny, z potężną dziurą w emocjach. Lata pracy.
pszyklejony
 
Posty: 868
Dołączył(a): 7 paź 2008, o 21:56
Lokalizacja: warszawa

Następna strona

Powrót do Problemy w związkach

Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników i 294 gości