przez Marika18 » 16 lis 2011, o 20:28
Nikt nie powiedział, że życie nie będzie smutne.
Lubię siebie, choć czasem bywa ciężko. Bo ja ogólnie mam dziwnie ukierunkowany sposób myślenia. Nasz związek był od początku nieporozumieniem. Mimo iż X. podobał mi się przez pół roku zanim go poznałam, to gdy w końcu zapoznaliśmy się czar prysł. Zdobyłam i odpuściłam. Przez kolejne pół roku go nie chciałam, potem jakoś zaczęło się układać i było cudownie. Przez jakiś rok. On ogólnie wszystko wyolbrzymiał- był i jest moim przeciwieństwem. W tym związku czegoś mi brakowało. Ekscytacji, zauroczenia i zapatrzenia w niego. Ale był dla mnie taki kochany. Nie lubię ranić ludzi i nie chciałam odchodzić tym bardziej, że cała moja rodzina go lubi. Jest pierwszym facetem w moim życiu, którego wszyscy zaakceptowali. Myślę, że pod presją tej właśnie akceptacji tyle przetrwał ten związek. Choć moja mama stwierdziła, że to chyba nie ten, bo za dużo się kłócimy, bo nie umiemy zegrać. I że warto przemyśleć czy na pewno chcemy być razem, mimo wszystkich antagonizmów. "Bo przecież teraz jestem dorosła i kogo wybiorę tego uszanują."