Może to brzmi trochę jak jakieś bajki itd. ale we mnie chyba dopiero to poczucie totalnej pustki dało mi kopa, by walczyć o siebie. Bo jak sobie pomyślałam, że teraz tego nie zrobię, to pewnie ten obecny związek się skończy z mojej winy i zacznie się kolejny obarczony dokładnie tymi samymi problemami, co zawsze i zaczęłam się zastanawiać, czy chcę, żeby moje życie już zawsze tak wyglądało...Że tylko ja chcę, że ja się staram i ze ja ciągle cierpię... w imię czego mam ciągle cierpieć? Czyli w pewnym sensie sprawdza się stara przyśpiewka, że trzeba czasem osiągnąć dno, żeby się od niego odbić. Ja osiągnęłam dno moich uczuć i to pozwoliło mi zająć się sobą.
Dotarło do mnie, co znaczy ZAWSZE i czym jest ta pustka- samotnością, której się bałam. Uważam natomiast, że świadome podjęcie decyzji o byciu samemu w tym czy innym momencie, w dalszej lub bliższej perspektywie, to nie jest samotność- to po prostu radość spędzania czasu ze sobą I jak Ci się to uda, to mogę się założyć, że poczujesz się lepiej. Kiedy spostrzeżesz, że nie ma obok Ciebie naprawdę nikogo, to nie będzie wyjścia- będziesz musiała się sama ze sobą zaprzyjaźnić- tak ja to widzę.