Nie wiem skad to sie bierzee, ale jak zaczynam czuc ze sie staczam, albo jak teraz ze sie juz stoczylem to odcinam sie od wszystkich. Nie odpowiadam na listy, mama i brat juz ponad miesiac czekaja na odpowiedz. Ziomki pisza esemesy co sie ze mna dzieje, a ja nie odpisuje po dwa tygodnie. Ucnam kontakty z dziewynami z ktrymi krece z kumplami ze znajomymi. Nawet przestaje sie odzywac do ostatniej osoby ktorej pozwalalem jeszcze byc przy tym i widziec jak sie bezczeszcze. Do ostatniej osoby ktora mnie akceptowala ze wszystkimi moimi wadami i nie oceniala tego co robie sobie, patrzac tylko na to jaki jestem dla innych. Nie wiem czy to dobre, ale chyba nie. Chociaz nie bujam sie przynajmniej z ziomkami z ktorymi codzinnie byla tylko kreska kreska joint i wodka. Ja juz tak mam. Zawsze bylem slaby w podtrzymywaniu kontaktow, to moja powazna wada. Nawet jak sie staralem to wychodzilo mi tak kilka miesiecy, pol roku. Moi przyjaciele znaja ta moja przypadlosc i nie obrazaja sie gdy sie nie odezwe przez 10 lat, a potem rozmawiam z nimi jakbysmy sie nie widzieli przez chwile. To musze zmienic, inni zasluguja przeciez na moja pamiec. Najbardziej mi glupio jak ktos inny pamieta...
Im bardziej pograzam sie w mrok tym bardziej podswiadomosc zaczyna mi platac figle. Kiedy normalnie jestem spokojny i rozwazny. Nigdy nie wsadam za kolko po kielichu i zawsze zwalniam na wioskach, zawsze mysle czy mi ktos nie wyskoczy zza samochodu. Tak nagle bardzo zaczelo mnie ciagnac za kolko jak sie zjaram. Zaczelo sie od tego ze pierwszego skreta robilem juz w pracy zeby w drodze do domu sobie spalic w autku... Nawet wiem co w tym lubie.. Wsiadam w swoj piekny samochod, puszczam reggae , zakladam okulary i sune przez miasto w promieniach zachodzacego slonca. Mijam radiowozy z jointem w zebach, stoje obok nich na swiatlach calkowicie wylajtowany. Muza wali tak ze az szyby drza, okna szczelnie pozamykane, w srodku az siwo od dymu - moja luksusowa hasz-komora.
Nie jestem z tego dumny, wiem ze na bani czlowiek gorzej reaguje. Wiem ze narazam osoby postronne dla mojej glupiej przjemnosci. Wiem bo kiedys juz raz potracilem kogos jadac na bani po calej nocy jarania, fukania i zapijania piwem. Na szczescie nic sie wtedy nie stalo, i mnie tez ominely konsekwencje - pewnie bym wlasnie wyrok konczyl odsadywac. Drugie szczescie, jest takie ze faktycznie sune, a nie cisne przez miasto. Jestem super ostrozny i jezdze tak powoli ze ciagnie sie za mna sznureczek samochodow
Z tego bede musial zrezygnowac. Musze zaczac od baku... Ona nic mi nie daje a bedzie chciala zabrac wszystko. Tyle ze lubie ten stan, i ten nalog jest u mnie takim typowym zwyklym ludzkim nalogiem, o ktorym ksiazki sie pisze. Moj drugi nalog nie jest zwykly, nie jest ludzki. Nie czuje po tym dobrze, nie lubie tego i nienwidze siebie ze sie znowu w to wpieprzylem. Nie pomaga mi tez jakosc towaru jaki tu jest dostepny. Obawiam sie ze dosupuja psychotropow do niego. To czesta praktyka - raz ze sa tansze, wiec sie oplaca a dwa zeby bardziej ozaleznic klienta, petenta, mnie. Zwyklym cpunkom to nie przeszkadza i tak nie planuja przestac, a psychotrop daje im jeszcze dodatkowa jazde to zwyczajowego natrzepania. Dla mnie to katastrowa, ja musze sie skupic i rogicznie myslec, musze rozkminiac monstrualna architekture sytemu tworzonego przez wielkich mozgowcow przez dziesiec lat. Jak wyladowalem w obecnym gronie specjalistow to jak taki krasnoludek troche. Chociaz na studiach, w poprzednich firmach - zawsze uchodzilem za tego lepszego. Tu dostalem lekcje pokory ale i nauczke, bo w moim zawodzie jak ktos przez 5 lat nie uczy sie nowych technologi, to sie okazuje ze jest dinozaurem i wypada z gry. Mam troche nauki do nadrobienia. Musze dobrze poznac wzorce projektowe. Wczesniej to byla taka ciekawostka dla mnie, wiedzialem co to jest i ze najlepsi z najlepszych maja ta wiedze w jednym paluszku i dlatego sa najelpsi. Tu wszyscy tego uzywaja, tu menagerowie, personel nie techniczny miaj wieksze pojecie o nich niz ja. I szef pozyczyl mi ksiazke na temat zebym ja sobie poczytal bo stosowanie wzorcow to u nich podstawa. I trzymalem ja pol roku az sie w koncu uponial. I przeczytalem ze cztery strony, bo mi totalnie nie wchodzila. I jak oddawalem ksiazke to szef mnie postanowil odpytac (jak dla troche nie halo, ale za ta kase...). Oczywiscie nie mialem bladego pojecia o temacie, ale oczywiscie jak na studiach wybrnalem z jego pytan tak ze wygladalo jakbym sie tego czyl, moze po lebkach ale jednak... I za chwile bach - nowy projekt duzej zmiany w sytemie i mam zaprojektowac co zmienic, jakich wzorcow uzyc by osiagnac najlepszy efekt i przedstawic projekt systemu z calym drzewem powiazan i zmianami jakie trzeba bedzie wprowadzic. I zajelo mi to troche ponad tydzien, ale usiadlem w koncu i nauczylem sie i tych wzorcow i jak sie projektuje takie systemy i jak prawidlowo przedstawiac to na diagramach UML. I wszystko zostalo zaakceptowane przez starszych kolegow, i mialem zrobic estymacje czasu jaki zajmie wdrozenie wszystkich zmian. I jak zrobilem to wszystko sie rozjebalo. Bo szef przszedl i mi powiedzial ze jesli zajmie mi to 45 dni, to nie przedluzy mi kontrktu bo to dla niego za dlugo. Ze jak chcem tam zostac to ma to byc 30 dni... I sie zaczelo.. Znam sposob zeby wykonac zadanie w polowie czasu, ale sposob jest niebezieczny i zdradliwy. Mam juz ok 15 dni za soba, zostalo drugie tyle, a ja czuje ze sie wykanczam. Pozatym czuje ze to co mialo pomagac zaczyna mnie ciagnac w dol. Po tym towarze, naszpikowanym psychotropem, moze i mysle szybciej ale nie o tym co trzeba. Do tego dochodzi bakanie. Coraz czesciej sie przelamuje i jaram juz w robocie. Coraz czescie zanim jeszcze skoncze. Ide banda, ide lukiem.. Jak nie wyprostuje siebie to zle skoncze. Nie mam sily zaczynac czwrty raz od zera....
Dzisiej mial byc ten dzien. Dzisiaj 11.11.11 mialo byc dniem kiedy zaczalem zmiany. Slabo mi wyszlo. Wstalem o 15 po nie przespanaej nocce. W lodowce pustka w portfelu tez, tak to bym zamowil. Wiec wyszedlem cos zjesc - dlugo wychodzilem. Nie wazne jaki byl plan, co robic po kolei i ze tylko dlatego wbralem sie z domu bo kasy nie mialme przy sobie. I tak przypomnialem to sobie dopiero pod domem u czarnucha. Tylko wsiadlem w autko i wszytkie drogi prowadzily mnie do murzyna - on byl najwazniejszy. No nic odjechelem spod domu dilera i dalej do bankomatu, wtedy juz oczywiscie bez zadnych przystankow porosto do Hasana po baku. Ojedchalem tylko przecznice dalej, zeby mu przypalu nie robic i nie krecic pod oknem i zaraz zrobilem sobie grubego lolka. Palilem go sunac uclicami miasta omijajac male rozbiegane zydki, lazace jak swiete krowy stare zydziska. Dobrze ze uwazne jezdze, bo mi dwa takie male karanki w tych ich smesznych myckach i ze zwisajacymi pejsami choc mieli moze po piec lat, prosto przed samochod spomiedzy zaparkowanych przy drodze aut. Ale wolno jechalem i czekalem tylko na ten moment. Jakies chyba swieto maja dzisiaj, bo momentami to ulice byly az czarne od nich, a na tej uliczce bylo ich wieksze zgromadzenie. A tam gdzie jest dwoch zydow tam tez jest zazwyczaj siedem zydziatek. Zydowki maja po 10 -15 dzieci, tak srednio - normalnie... Pierwszyraz widzialem tutaj w uzyciu podwojne wozki i potrojne wozki. Tylko tu ter widzialem piecioletnia dziewczynke prowadzaca ulica wozek z malym brzdacem a za reke drugiego, tak na oko 2 latka moze. Dla mnie to nieodpowiedzialnosc tak pusicic dzieci, ale jak sie ich 15 to moze i mniejsza strata. I tak dobujalem sie do tureckiej restauracji. Chyba najlepsze muslimskie jedzenie robia jakie jadlem, a porownanie mam spore. I tam zjadlem pierszy cieply posilek w tym tygodniu. I poszedlem do sklepu i nakupilem sobienapojow roznych. Nawet taki z jakimis brazowymi straczkami na puszce. I kupilem sobie deser i slodycze bo sumienie znowu gryzlo. Bo poklocilem sie wczoraj z ostania osoba ktorej odpisywalem na esemesy. I teraz albo juz to zaakceptuje ze z nikim nie bede juz rozmawial albo musz kogo z tych co czekaja na odpiedz od miesiecy przeprosic. Byla zona robi mi za taka deske ratunkowa, tyle ze ona malo rozumie. Po tym co przeszla mialem nadzieje ze zmadrzeje, tak jak i mi sie zdarzylo, ale nie, nie zmadrzala. Moja druga ex - ta z ktora sie wlasnie poklocilem, tez nie dokonca rozumie, ale prznajmniej mowi mi to co jej powiem ze ma mowic i troche mi to pomaga... Choc bylo by skuteczniejsze gdyby jednak wyszlo to od niej nie poprzedone instrukcja...
Nie wiem co jutro bede robil. Dzisiaj obejrze sobie film i sie wyspie. Chyba musze cos na jutro wymyslic, zebym mogl sobie powiedziec ze zaczalem te zmiany. Mysle ze zaczne od nawykow. Zrobie sobie liste zlych nawykow i zaczne je korygowac i liste dobrych nawykow, ktore chcialbym nabyc. To bedze taki poczatek dla mnie. Moze dzieki temu ogarne swoje zycie i to co sie dzieje wokolo. Mysle ze tak stworze sobie taki bardziej stabilny grunt pod zmiany.
Tak wlasnie zrobie...
Dzisiaj u na gra Rihanna, nie wiedzialem nawet ale jakies dziewczyny z auta obok pytaly mnie na swiatlach gdzie jest sala koncertowa... Nie chodze na kncerty, ale takie wydarzenia uwazam czasami jako oczko puszczone od losu w moim kieruknu. Ktoyr mowi mi ziomek, idz nie bedziesz zalowal. Ale co? samemu mam isc? Bilet 65 euro plus na drinki... Kto ze mna pojdzie muzyki posluchac za ponad stowe - tu ludzie mysla w innej skali.... Jakbym mial tu pod reka jakas mila kolezanke to bym jej chetnie postawil bilet. Ale kolegom nie bede stawial, wiecej bym mial z tego klopotu niz porzytku. Myslalem juz nawet czy nie poszukac przez neta jakiejs dziewczyny w okolicy zeby ja czasem do restauracji zabrac albo na koncert. Bo lubie takie rzeczy, i stac mnie teraz na wszystkie atrakcje jakie mi przyjda do glowy, ale samemu to wszystko kicha. Moglem isc na ta Rihane... Na drugi raz los mi pokaze fige a nie pusci oczko...