żałoba po mamie

Dorosłe Dzieci Alkoholików.

Re: żałoba po mamie

Postprzez felicity » 6 lis 2011, o 16:23

Dziękuję za wpisy, mądra z Ciebie osóbka Ewka :cmok:

Moja wiara stopniała w związku z tą sytuacją z pewnością. Zastanawiam się nad tym na ile pewne kwestie wypowiadane o długowieczności są przykrywką do manipulowania ludźmi wierzącymi, a na ile to kwestia sprawdzona. Otóż to nie ma pewników, ze faktycznie jak umrzemy spotkamy się znów, to w większości przypuszczenia, domysły, życzenia. Może ta iluzja trzyma ludzi w ryzach, bo tak może bez poczucia ponoszenia konsekwencji podejmowaliby inne decyzje? Może nam ludziom świadomość własnej śmierci jako czegoś skończonego jest tak trudna do zniesienia w życiu codziennym, że budują sobie takie wyobrażenia i jest po prostu lżej? To wszystko mi się rozsypało. Przecież nawet jak mama mi się śni to jest to efekt działania mojej podświadomości, a nie tego, ze ona się ze mną kontaktuje. Nie wiem dlaczego ludzie nadają znaczenie takim rzeczom, może by wzmocnić swoje poczucie bezpieczeństwa tu na Ziemi. Może udźwigniecie świadomości swojej śmiertelności, tego , ze dalej nic nie ma jest bardzo trudne. Jakaś koleżanka mojej mamy opłaciła mszę w intencji mojej mamy, przyszli ludzie pomodlili się, ksiądz odprawił mszę- usługa, skąd to przełożenie, że przesunęła się w kolejce, aby wejść do królestwa niebieskiego? Przecież kiedyś samobójcy i to nie tak dawno byli wyklęci, nie chciano ich chować na cmentarzach parafialnych i cóż się zmieniło w ocenie tej sytuacji? Nie rozumiem tego.
Nie czuję się ani wierzącą osoba, ani ateistką, jakbym była zawieszona gdzieś pomiędzy.
Może trudno zaakceptować to , że wszystko przemija, że czas płynie i na to nie mamy kompletnie wpływu.
Avatar użytkownika
felicity
 
Posty: 397
Dołączył(a): 28 lip 2007, o 23:31

Re: żałoba po mamie

Postprzez ewka » 7 lis 2011, o 09:07

:kwiatek:

Wiara - temat rzeka. I wszystko opiera się na tym, że wierzę w to, co mi się podaje. Oczywiście, że można wszystko po kolei kwestionować, szukać dowodów, a w razie ich braku - zanegować. Można jak najbardziej.

Zakład Pascala

Jeżeli Bóg istnieje, to my:
- wierząc w Niego, zyskujemy wieczność,
- nie wierząc w Niego, tracimy wszystko.

Jeżeli Boga nie ma, to my:
- wierząc w 'niego', nic nie tracimy,
- nie wierząc w 'niego', też nic nie tracimy.

Wniosek:
Z ekonomicznego punktu widzenia
opłaca się wierzyć niż
nie wierzyć

Blaise Pascal


To bardzo dobrze, że samobójcy mają dzisiaj normalne pogrzeby. I miejsce na cmentarzu.
Avatar użytkownika
ewka
 
Posty: 10447
Dołączył(a): 4 maja 2007, o 18:16

Re: żałoba po mamie

Postprzez Abssinth » 7 lis 2011, o 11:49

heh, podoba mi sie zaklad Pascala, zawsze mi sie podobal :)

najbardziej to, ze, by zyc zgodnie z nim, trzebaby bylo wierzyc tak na zapas we wszystkich bogow, jakich wymyslila ludzkosc...niestety, bardzo czesto ich zalecenia sa sprzeczne, a znaczna wiekszosc ma wpisane w zasady cos podobnego do 'nie bedziesz mial bogow cudzych przede mna'.

no coz.
Avatar użytkownika
Abssinth
 
Posty: 4410
Dołączył(a): 6 maja 2007, o 01:39
Lokalizacja: Londyn

Re: żałoba po mamie

Postprzez ewka » 7 lis 2011, o 12:59

A po co we wszystkich, to mi jedzie pazernością... jeden wystarczy;)
Avatar użytkownika
ewka
 
Posty: 10447
Dołączył(a): 4 maja 2007, o 18:16

Re: żałoba po mamie

Postprzez Abssinth » 7 lis 2011, o 13:26

ewka napisał(a):A po co we wszystkich, to mi jedzie pazernością... jeden wystarczy;)


a co, jesli 'na zapas' uwierzysz akurat w tego boga, ktorego nie ma? Obudzisz sie w piekle wielkiego Mzimu z Afryki i caly zaklad na marne...? :P
Avatar użytkownika
Abssinth
 
Posty: 4410
Dołączył(a): 6 maja 2007, o 01:39
Lokalizacja: Londyn

Re: żałoba po mamie

Postprzez ewka » 7 lis 2011, o 14:26

Abssinth napisał(a):a co, jesli 'na zapas' uwierzysz akurat w tego boga, ktorego nie ma?

Co? Patrz zakład Pascala :D
Avatar użytkownika
ewka
 
Posty: 10447
Dołączył(a): 4 maja 2007, o 18:16

Re: żałoba po mamie

Postprzez felicity » 14 lis 2011, o 00:02

"Jeżeli Boga nie ma, to my" w niego nie wierzymy, bo przecież nie istnieje to logiczne, jednak czy chodzi o ekonomiczną kalkulację, pewnie nie, a autor podszedł do tego przewrotnie.

Wcześniej działo si w moim życiu wiele różnych zdarzeń i żadne z nich nie było dla mnie taką lekcją pokory jak to co teraz czuję. To prawda, że czas w żałobie odgrywa istotną rolę. Wyciszają się we mnie emocje. Odczuwam je mniej intensywnie. Natura jest mądra. Rozkłada cierpienie na raty i każda partia jest otwarta, uporządkowana i zamknięta w innej jakości.
Życie dalej płynie i nie chcę rozpływać się w bólu. Mimo tego jest mi smutno. Myślę o mamie codziennie. W różnych sytuacjach przypominają mi się zdarzenia z nią, te fajne i te niefajne.
Może jej śmierć to swego rodzaju krzyk, abym się otrząsnęła. Zobaczyła, że co innego jest ważne. Rozmowa jet ważna z drugim człowiekiem i nie taka przez fb albo gg tylko bezpośredni kontakt, nawet jak nieudolnie coś wychodzi to i tak warto próbować.
Doszłam też do wniosku, że jak myślę w kontekście śmierci o swoim nieistnieniu to czuję lęk. Nie strach, a lęk przed tym, że przestanę istnieć, że nie wiem jak to NIC wygląda, bo może w ogóle nie ma wyglądu i tak naprawdę umieramy jak każde żyjątko, jak każda biedronka czy kot, tak po prostu przestajemy istnieć, a świat płynie dalej już bez nas.
Od kilki tygodni męczę się z zatokami, chodzę podziębiona i mam wrażenie, że moja odporność siada i wydmuchuję krew z nosa. Biedne te nasze ciałka ile muszą znosić...
Avatar użytkownika
felicity
 
Posty: 397
Dołączył(a): 28 lip 2007, o 23:31

Re: żałoba po mamie

Postprzez ewka » 14 lis 2011, o 09:35

felicity napisał(a): i tak naprawdę umieramy jak każde żyjątko, jak każda biedronka czy kot...

To chyba niemożliwe. Jesteśmy "żyjątkami" obdarzonymi szczególnie, więc..... nie, to chyba niemożliwe.
Avatar użytkownika
ewka
 
Posty: 10447
Dołączył(a): 4 maja 2007, o 18:16

Re: żałoba po mamie

Postprzez felicity » 15 lis 2011, o 23:11

Nie wiem co dzisiaj napisać, co napisać o tych wątpliwościach co do przyszłości, bo nawet jak wierzymy to skoro się mamy spotkać w tamtym świecie to warto dobrze przeżyć swoje życie, aby w wieczności nasza dusza była spokojna. To wydaje mi się jak dziecięce marzenie o przyszłości. Jeśli nie ma nic to i tak warto się starać, bo będzie tu nam lżej w chorobie, smutku, radości i tak na co dzień.
Jestem taka szorstka dla ludzi w pracy, drażnią mnie po prostu i to Ci którym przypisuję nieuczciwe intencje albo nieszczerość, a w końcu to ich sprawa. Jakby było mi trudno dokopać się w sobie do takiego ludzkiego dobra, jakbym zwątpiła, że taka jestem z natury.
Wydawało mi się, ze tyle wiem, że byłam na terapii, przeczytałam mnóstwo książek, odbyłam setki rozmów, a teraz wydaje mi się jakie to bez znaczenia. I tak pewne rzeczy się wydarzą mimo naszej kontroli, tego, ze nie chcemy. Takie to wszystko nieprzewidywalne. Teraz wiem, że wszystko się może wydarzyć, dosłownie wszystko i nawet jeszcze to czego się nie spodziewamy.
Nie lubię siebie.
Mam takie wrażenie, że nawet jakby mi się coś stało to nie byłoby wielkiej straty, że ile może byc warte teraz moje życie skoro nie dostrzegam tego, ze moi bliscy tak cierpią, a ja to ignoruję??? +
Przestało mi na sobie zależeć. Robię coś z nawyku, bo trzeba, bo tak muszę, ale nie wiem czy ja chcę i co ja chcę i czy w ogóle mogę coś chcieć już teraz.
Mam takie poczucie niesprawiedliwości swojego życia jako DDA i teraz jako córki samobójczyni. Bardzo mi z tym nie po drodze teraz i już nigdy się tego nie pozbędę, już się dokonało.
Avatar użytkownika
felicity
 
Posty: 397
Dołączył(a): 28 lip 2007, o 23:31

Re: żałoba po mamie

Postprzez ewka » 16 lis 2011, o 14:29

felicity napisał(a):Nie wiem co dzisiaj napisać, co napisać o tych wątpliwościach co do przyszłości, bo nawet jak wierzymy to skoro się mamy spotkać w tamtym świecie to warto dobrze przeżyć swoje życie, aby w wieczności nasza dusza była spokojna. To wydaje mi się jak dziecięce marzenie o przyszłości. Jeśli nie ma nic to i tak warto się starać, bo będzie tu nam lżej w chorobie, smutku, radości i tak na co dzień.

No dokładnie. I ta dusza też jest spokojniejsza tu i teraz. No tak mi się wydaje.

Jakby było mi trudno dokopać się w sobie do takiego ludzkiego dobra, jakbym zwątpiła, że taka jestem z natury.

Ale dobrze, że o tym pamiętasz. Czasami te bieżące sprawy i problemy przykurzą, że to dobro jakoś tak z pola widzenia znika… ale ono ciągle jest. Za to głowę bym sobie dała odciąć.

Wydawało mi się, ze tyle wiem, że byłam na terapii, przeczytałam mnóstwo książek, odbyłam setki rozmów, a teraz wydaje mi się jakie to bez znaczenia.

Ja to myślę sobie, że to nie jest tak do końca. Że to wyczytane i doświadczone NA PEWNO się kiedyś przyda. I w odpowiednim momencie uruchomi odpowiednią szufladkę… tę właśnie, do której się włożyło.

Teraz wiem, że wszystko się może wydarzyć, dosłownie wszystko i nawet jeszcze to czego się nie spodziewamy.

Różnie to w życiu… jedni TĘ wiedzę uzyskują wcześniej, inni później. Jednak NA PEWNO każdą się z nią spotka. I myślę, że jeśli wcześniej, to lepiej. Lepiej, bo spojrzenie zyskuje głębię, której wcześniej z „braku okazji” nie miało, bo i nie musiało.

Nie lubię siebie.

Dlaczego Felicity???

Mam takie wrażenie, że nawet jakby mi się coś stało to nie byłoby wielkiej straty, że ile może byc warte teraz moje życie skoro nie dostrzegam tego, ze moi bliscy tak cierpią, a ja to ignoruję??? +

Tak to czytam, jakbyś się obwiniała o śmierć mamy. Jakbyś czuła się winna. Sądzisz, że mogłaś coś zrobić? I że to byłoby na 100% skuteczne? Bo ja szczerze wątpię.

Mam takie poczucie niesprawiedliwości swojego życia jako DDA i teraz jako córki samobójczyni. Bardzo mi z tym nie po drodze teraz i już nigdy się tego nie pozbędę, już się dokonało.

Piętno?

Felicity, czy czytasz coś na temat żałoby? Jak ją przejść? Tak mi się wydaje, że mogłoby Ci pomóc. Jak sądzisz?

Ściskam
:cmok:
Avatar użytkownika
ewka
 
Posty: 10447
Dołączył(a): 4 maja 2007, o 18:16

Re: żałoba po mamie

Postprzez felicity » 20 lis 2011, o 23:57

Chyba nie mam w sobie tej lekkości życia co wcześniej, nie wiem czy to przejściowe czy już takie poczucie będzie mi towarzyszyło zawsze. Czuję się zostawiona sama sobie. Ja rodzice się rozwodzili to cała rodzina się od nas odwróciła od strony ojca, a od strony mamy zawsze były luźne kontakty, bardzo sporadyczne, bo ma tylko 1 brata- naszego wujka. Mam dwóch starszych braci, którzy są w związkach, mają dzieci, partnerki. Nie sądziłam, że dotknie mnie tęsknota za kimś bliskim tak mocno.
Nie lubię siebie, bo widzę bardzo wyraziści ile mam do zrobienia, że mam mnóstwo wad i są takie ostre, surowe.Tak mam od śmierci mamy. Trudno mi na siebie spojrzeć obiektywnie. Mam tez tak, ze nie oczekuję tak dużo jak wcześniej i obojętnieję. I mam niechęć do spotkań z ludźmi, aby słuchać o ich problemach i kłopotach.

Głównie z takimi, którzy mają wieloletnie zaszłości, jakbym zobaczyła, ze szkoda energii, bo ostatecznie każdy sam za siebie odpowiada i dojrzewa do swoich decyzji.
Zastanawiam się nad celami w życiu, nad tym co chce jeszcze zrobić i wydaje mi się, że umiem to sformułować co chcę, rozglądam się za mieszkaniem jak się uda to w najbliższy piątek podpisze umowę przedwstępną, ale to racjonalna decyzja w dużej mierze. Martwię się o kwestie formalne, czy wszystko się poukłada, ale nie czuję radości, entuzjazmu i to chyba dlatego, ze wiem, że mamy przy tym nie będzie.

Piętno..nie wiem czy nie za mocne słowo. Po prostu patrzę po znajomych i widzę jaki ono mieli start w życiu w kwestii pracy, studiów, mieszkania, pozycji społecznej i mam wrażenie jakbym jako córka alkoholika wchodziła w życie na minusie. Wykaraskanie się z tego zajęło mi kawał czasu. Po prostu brak wsparcia.
Czytałam o fazach żałoby w necie, książkę "Noc szybko nadchodzi" i teraz czytam "Udrękę życia". Trochę to porządkuje mi w głowie, ale pewnie swoje trzeba wypłakać, odżałować, wyzłościć....
Avatar użytkownika
felicity
 
Posty: 397
Dołączył(a): 28 lip 2007, o 23:31

Re: żałoba po mamie

Postprzez ewka » 22 lis 2011, o 14:24

Chyba nie mam w sobie tej lekkości życia co wcześniej, nie wiem czy to przejściowe czy już takie poczucie będzie mi towarzyszyło zawsze.

A jak zdefiniowałabyś tę lekkość, Felicity? Możliwe, że podobnie do mnie? Bo dla mnie to stan, który aby opisać, muszę się cofnąć wiele lat wstecz. Do dzieciństwa, kiedy jeszcze niczym nie jestem obciążona. I kiedy np. leżąc na trawie i patrząc w niebo… widzę tylko niebo. Kiedy całą sobą z tymi chmurkami się łączę i nie ma „na linii” żadnych zakłóceń. Dlatego „bądźcie jak dzieci”, czy pielęgnowanie tego dziecka w sobie uważam za baaardzo cenne! Eh, udało mi się chyba ze dwa lata temu poczuć coś takiego (po dłuższym „nieczuciu”)… weszłam do morza aż po same uszy, zapatrzyłam w ten bezmiar przede sobą i całkowicie „odłączyć”. Piękne chwile to są. Życzę Ci ich Felicity… sobie i wszystkim rzecz jasna też. I myślę, że treningiem i ćwiczeniem da się to zrobić. I robić najczęściej, jak się tylko da. Oczywiście po nabraniu wprawy nie będzie potrzeba wielkich rzeczy, typu morze, góry… zaczną to być też rzeczy mniejsze czy małe całkiem.

Bo moim zdaniem - ta lekkość nie jest wcale spełnianiem się życia wg naszych własnych oczekiwań i planów… to raczej znalezienie sposobu na życie WOBEC tego, co nas w nim spotyka. No dokładnie tak. Nie da się być na lekko 24h/dobę… z kolei być na ciężko 24h – to strasznie ciężko. Trzeba to równoważyć, co by nie zwariować. I tej równowagi i harmonii trzeba się uczyć. I w efekcie – nauczyć… z poprawką na lepsze i gorsze dni… bo prawo do gorszych dni trzeba sobie dać, one też są potrzebne… no oby nie w nadmiarze.


Czuję się zostawiona sama sobie.

Rozumiem. Mam podobnie, rodzice nie żyją... ale gdy byli, to jakiegoś wsparcia nigdy nie czułam. Ojciec nie miał tutaj rodziny, a mama z powodu pijaństwa ojca kontakty ze swoją rodziną ograniczyła do niezbędnego minimum. .. a potem część się porozjeżdżała, część poumierała, a to, co mogłoby trwać – rozmyło się. Mam tutaj rodzinę męża, ale co to za rodzina;) Wolę z koleżanką pogadać. Być może w jakieś kryzysowej sytuacji poczułabym jakąś więź z nimi, nie wiem… na dzisiaj trudno mi to sobie wyobrazić. Więc zostawiona „sama sobie” też się czuję, ale nie skupiam się na tym i nie spędza mi to snu z powiek… choć ten brak bywa, że czuję. I że chciałabym inaczej… no ale nie ma. Trudno. Jednak rozumiem Cię w tym momencie doskonale. Są dzieci, jest mąż… ale zdaje się mówimy tutaj o korzeniach, a tutaj mamy bardzo podobnie.

Nie lubię siebie, bo widzę bardzo wyraziści ile mam do zrobienia, że mam mnóstwo wad i są takie ostre, surowe. Tak mam od śmierci mamy.

Widzisz, wspominałam wcześniej o tym, że dzieje nam się po coś… lub „dzięki” czemuś zobaczymy coś, czego nie było widać. Więc można tę wyrazistość jakość dobrze wykorzystać… ale żeby nie popaść w przesadę i zanegować się w całości. Bo na pewno nie o to chodzi.

Piętno..nie wiem czy nie za mocne słowo. Po prostu patrzę po znajomych i widzę jaki ono mieli start w życiu w kwestii pracy, studiów, mieszkania, pozycji społecznej i mam wrażenie jakbym jako córka alkoholika wchodziła w życie na minusie. Wykaraskanie się z tego zajęło mi kawał czasu. Po prostu brak wsparcia.

Rozumiem, bo miałam podobnie. Teraz nie patrzę na to w kontekście minusów czy plusów… raczej idę w stronę „tak było i już”. Porównywanie się w tej kwestii z innymi nie wydaje mi się budujące… więc stwierdziłam, że nie warto. Myślę, że zawsze znajdzie się coś, co będzie ładniejsze, weselsze, piękniejsze, gładsze, bogatsze, łatwiejsze… i jeśli ma pociągnąć w górę, mobilizować, to i owszem, warto się porównywać. I takich porównań Ci życzę… sobie i innym rzecz jasna też :) Innych nie.

Czytałam o fazach żałoby w necie, książkę "Noc szybko nadchodzi" i teraz czytam "Udrękę życia". Trochę to porządkuje mi w głowie, ale pewnie swoje trzeba wypłakać, odżałować, wyzłościć....

Trzeba wyżałować. Chyba nie da się tego ominąć.
A znalazłaś w tych książkach coś, co tak jakoś w Ciebie wycelowało i poczułaś jakąś ulgę? Lub znalazłaś odpowiedź na jedno z wielu pytań? No wiesz, taki strzał w 10… jak ja, gdy zmarła moja bratanica?

Ściskam i pozdrawiam :buziaki:
Avatar użytkownika
ewka
 
Posty: 10447
Dołączył(a): 4 maja 2007, o 18:16

Re: żałoba po mamie

Postprzez felicity » 4 gru 2011, o 15:17

To absurdalne, ale ostatnim razem miałam taki stan łączności ze światem, jak wyszłam od kolegi, który mi postawił tarota. Wyszłam od niego wtedy i poszłam do lasu, położyłam się na ławce i patrzyłam w niebo z wiarą, ze jeszcze coś dobrego mnie czeka w tym życiu. Mówił różne rzeczy i przyjemne i nieprzyjemne, ale ja byłam przepełnioną nadzieją. Takie przeświadczenie, że żyję po coś. To było ze 3 lata temu.
Wobec tego co nas spotyka...to jest coś co mi się przewartościowało w głowie po śmierci mamy. Dla mnie to rodzaj akceptacji tego co mnie spotyka, nie walczenie, nie bunt tylko otwarcie się na to co życie przynosi. Jest to też świadomość tego jak mało jesteśmy jako ludzie kontrolować. To takie odmienne od mojej wcześniejszej postawy. Jakbym w myśl modlitwy o pogodę ducha zaczynała intuicyjnie wyczuwać co jest ważne a co nie. to jest takie nowe i świeże myślenie, że nie wiem jak będzie to się formułowało dalej. Dużo się zmienia mi w głowie.
Nie chce mi się już spotykać z ludźmi, którzy nie rozmawiają tylko pieprzą. Relacje z innymi nabierają innych smaków.

O ten balans najtrudniej :)

Samotność- po raz pierwszy się jej wystraszyłam. Mimo tego wiem, że ode mnie zależy czy się zakopię w tym roztkliwianiu czy pójdę dalej. To wymaga odwagi.

Nie mam partnera i chyba obudziło się we mnie pragnienie, że chce mieć kogoś bliskiego, tworzyć z kimś więź . Alkoholizm ojca i samobójcza śmierć mojej mamy nie może być usprawiedliwieniem czy wymówką.
Nadal czuję się obok ludzi, nawet jak jestem na koncercie i otacza mnie tłum to zachowuję się według znanego kanonu,a czuję inaczej. Proces żałoby trwa. i co jeszcze to to, że pewne emocje słabną, nie czuję tak silnego żalu jak wcześniej i ostatnio- tydzień temu- zdarzyło mi się roześmiać tak z głębi ciała, z brzucha. Inaczej czuję, poszerzył się we mnie obszar wrażliwości. Ostatnio w przychodni widziałam parę staruszków jak sobie poprawiali szaliki i to mnie rozczuliło. Widzę też koleżankę z pracy jak bryluje w kreacji kogoś kim nie jest i wydaje mi się jeszcze bardziej daleka i obca niż do tej pory.

Obserwuję też jak czas płynie i zastanawiam się co dla mnie teraz jest celem na dalsze dni, tygodnie i lata. Jak o tym myślę czuję więcej spokoju niż wcześniej. Właśnie takiego odprężenia mi potrzeba, aby to co ma się ułożyć poukładało się jak należy.

Pokora- tego mi brakowało, takiego porządnego solidnego klapsa na dupę i go dostałam od losu.

Porównania są faktycznie obciążające jak patrzymy na tych co mają więcej i są wyżej, jednak w chwilach starania się o kredyt trudno myśleć inaczej, gdy walczy się o zdolność w banku, aby się "usamodzielnić" z jednej strony, ale i związać z kredytem na długie lata. Wyprowadziłam się z domu jak miałam 17 lat, najpierw internat, później mieszkałam na stancjach, w akademiku i wynajmuję mieszkania od kilku dobrych lat. Naprawdę trudno nie ulec pokusie porównań, gdy w pracy ludzie mają ustabilizowaną sytuację bytową.

Znalazłam w książce " Noc szybko nadchodzi" informacje o tym jak to osoby chore na depresję umówiły się na telefon jeśli której z nich będzie gorzej to zadzwoni. Para przyjaciół o silnym poczuciu więzi, zrozumienia, przegadanych godzinach o sobie świecie i życiu, a i tak okazało się, ze to nikła gwarancja, bo mężczyzna odebrał sobie życie. Nawet jeśli chcemy ochronić kogoś przed najgorszym to są granice, których i tak nie przekroczymy, bo jest coś takiego jak ludzka wola. Kombinowałam na różne sposoby, co można byłoby zrobić, co zaniechaliśmy, ale i tak nie wiem czy to miało znaczenie.

Przede mną Wigilia, nie lubiłam tego święta, a teraz tym bardziej jest ono dla mnie miernikiem rozpadu naszej rodziny. Jeszcze nie podjęłam decyzji, ale nie chce jej obchodzić, w ogóle z nikim i nigdzie.
Avatar użytkownika
felicity
 
Posty: 397
Dołączył(a): 28 lip 2007, o 23:31

Re: żałoba po mamie

Postprzez ewka » 7 gru 2011, o 10:42

To absurdalne, ale ostatnim razem miałam taki stan łączności ze światem, jak wyszłam od kolegi, który mi postawił tarota. Wyszłam od niego wtedy i poszłam do lasu, położyłam się na ławce i patrzyłam w niebo z wiarą, ze jeszcze coś dobrego mnie czeka w tym życiu. Mówił różne rzeczy i przyjemne i nieprzyjemne, ale ja byłam przepełnioną nadzieją. Takie przeświadczenie, że żyję po coś. To było ze 3 lata temu.

No właśnie właśnie właśnie o to chodzi! Prawda, że fajowskie uczucie? I dla takich chwil… no ja je uwielbiam! I pięknie jest doświadczyć, bo dają pewność, że są, że to nie abstrakcja, że nie wymysł. Że możemy je do siebie przyciągać. Czasami mi się wydaje, że ich jest całkiem sporo… ale my w zabieganiu czy jakimś zakręcaniu jakimiś tam sprawami czy pośpiechem – ich po prostu nie zauważamy. Lub nie umiemy zauważać. I dlatego właśnie myślę, że trzeba się ich uczyć, przypominać sobie, dbać. Poza tym – to jest coś, czego (jeśli się sami nie zafiksujemy) nikt i nic nie może nam odebrać.

Wobec tego co nas spotyka...to jest coś co mi się przewartościowało w głowie po śmierci mamy. Dla mnie to rodzaj akceptacji tego co mnie spotyka, nie walczenie, nie bunt tylko otwarcie się na to co życie przynosi. Jest to też świadomość tego jak mało jesteśmy jako ludzie kontrolować. To takie odmienne od mojej wcześniejszej postawy. Jakbym w myśl modlitwy o pogodę ducha zaczynała intuicyjnie wyczuwać co jest ważne a co nie. to jest takie nowe i świeże myślenie, że nie wiem jak będzie to się formułowało dalej. Dużo się zmienia mi w głowie.

No sama widzisz, ile dobrego można wycisnąć ze złych zdarzeń.
Myślę, że będzie się formowało dalej i lepiej… ja to nazywam wyższym stanem świadomości. I jak już wejdziesz na ten wyższy stopień, no to się przecież nie cofniesz, bo się nie da… więc albo zostajesz na nowym poziomie, albo ruszasz jeszcze dalej. I zwykle dalej ruszamy, bo siły wyższe lub samo życie jakby przymusza i łatwiej jest, kiedy możemy to jakoś w sobie poukładać. I to jest właśnie to COŚ, co mi się bardzo w naszym życiu podoba… i pięknie o tym napisał Staff:
Znam gorycz i zawody, wiem, co ból i troska, złuda miłości, zwątpień mrok, tęsknot rozbicia, a jednak śpiewać będę wam pochwałę życia.


Nie chce mi się już spotykać z ludźmi, którzy nie rozmawiają tylko pieprzą. Relacje z innymi nabierają innych smaków.

Dokładnie! I generalnie też tak mam… no ale tak sobie popieprzyć, to też lubię :) No i czasami też trzeba. Dla równowagi.

Samotność- po raz pierwszy się jej wystraszyłam. Mimo tego wiem, że ode mnie zależy czy się zakopię w tym roztkliwianiu czy pójdę dalej. To wymaga odwagi.

Nie zakopiesz się Felicity. Na moje oko – nie zakopiesz. Jest WIEEELKA różnica między tym, co pisałaś na początku tego tematu, a teraz. Wielka i w dobrą w stronę idzie. Na moje oko, rzecz jasna.

Obserwuję też jak czas płynie i zastanawiam się co dla mnie teraz jest celem na dalsze dni, tygodnie i lata. Jak o tym myślę czuję więcej spokoju niż wcześniej. Właśnie takiego odprężenia mi potrzeba, aby to co ma się ułożyć poukładało się jak należy.

No właśnie. I nieźle się układa, szczerze gratuluję, robisz dużą i dobrą robotę.

Naprawdę trudno nie ulec pokusie porównań, gdy w pracy ludzie mają ustabilizowaną sytuację bytową.

Wiem. I rozumiem przecież. Znam takie starsze (albo i stare całkiem) małżeństwo, które mieszka i mieszkało w wynajętych mieszkaniach… czyli i tak można. Fakt, trzeba na to kasy, a oni są Niemcami. Może i u nas jakoś to wszystko znormalnieje… w tej chwili to ja widzę takie parcie na „własność”. Fajnie jest mieć… no ale nie zawsze się da.

Znalazłam w książce " Noc szybko nadchodzi" informacje o tym jak to osoby chore na depresję umówiły się na telefon jeśli której z nich będzie gorzej to zadzwoni. Para przyjaciół o silnym poczuciu więzi, zrozumienia, przegadanych godzinach o sobie świecie i życiu, a i tak okazało się, ze to nikła gwarancja, bo mężczyzna odebrał sobie życie. Nawet jeśli chcemy ochronić kogoś przed najgorszym to są granice, których i tak nie przekroczymy, bo jest coś takiego jak ludzka wola. Kombinowałam na różne sposoby, co można byłoby zrobić, co zaniechaliśmy, ale i tak nie wiem czy to miało znaczenie.

Pewnie, że zrobić ile się da i jak się da… reszta jest już poza kontrolą i poza wpływem.

Przede mną Wigilia, nie lubiłam tego święta, a teraz tym bardziej jest ono dla mnie miernikiem rozpadu naszej rodziny. Jeszcze nie podjęłam decyzji, ale nie chce jej obchodzić, w ogóle z nikim i nigdzie.

Pozostaje pytanie – łapać resztki, czy zacząć inaczej.
Tak się próbuję wpasować w Twoją dzisiejszą sytuację… i nie wiem, co bym zrobiła. Mam od jakiegoś już czasu taką tęsknotę (ogólną, niezwiązaną ze Świętami) za takim całkowitym odosobnieniem na jakiś np. tydzień. Żebym tak sama samiutka ze sobą, tak mi jakoś tego brakuje. I chyba tak bym ten czas wykorzystała.

Odkąd w moim mieście nastał nowy prezydent, organizuje w centrum , w wielkim namiocie… Wigilię. W ubiegłym roku była i teraz też ma być. Dla samotnych i nie tylko. Super sprawa! I gdybym miała ten tydzień odosobnienia, to bym się wybrała. I pogadała z całkiem obcymi ludźmi. I poobserwowała. I była z nimi. Czuję, że to byłoby niezłe przeżycie… a że czas szczególny – to tym bardziej.


:kwiatek2:
Avatar użytkownika
ewka
 
Posty: 10447
Dołączył(a): 4 maja 2007, o 18:16

Re: żałoba po mamie

Postprzez felicity » 8 gru 2011, o 02:19

Życie przyniosło kolejne wydarzenia. W niedzielę zmarł na raka synek tej mojej koleżanki z pracy. Wczoraj byliśmy na pogrzebie. Widok małej białek trumny mnie rozłożył. Bardzo żal mi tej dziewczyny. Jeszcze niedawno irytowała mnie ta sytuacja, a teraz jest mi bardzo przykro, tak po ludzku przykro, bo ogrom cierpienia jest widoczny na twarzy każdej osoby, która wie o tym co się wydarzyło. Czuję przede wszystkim przygnębienie. Atmosfera w pracy jest podobna. Taka mała tragedia smoleńska w małej społeczności.
Na dodatek w tym samym prawie czasie zmarł były partner mojej mamy, dowiedziałam się w poniedziałek. Jakby samobójcza śmierć pociągnęła za sobą drugiego człowieka. Jego córki, których nigdy nie poznałam przyjechały zabrać potrzebne rzeczy, oddały klucze mojemu bratu i pojechały, nic nie mówiły o pogrzebie i miejscu, tylko tyle, że odbył się dzisiaj. Nie chcieli nas widzieć. W ogóle postawę córek jak się zachowały poddaję w wątpliwość.
Ten człowiek był po rozwodzie moich rodziców w naszym życiu z moją mamą 15 lat. Ulżyło mi, gdy dowiedziałam się, że nie umierał w tym mieszkaniu, gdzie mama sobie odebrała życie tylko w szpitalu. Myślę, że jak ktoś umiera w samotności to jest straszne.

Dzisiaj jak jechałam w autobusie do pracy w autobusie łzy samoistnie leciały mi jak fontanna. Gdy wróciłam do domu, ubrałam się w piżamę i poszłam spać. Jak się kładę czuję niepokój. Wybudzam się. Wtedy powracają myśli ostatnich kilku dni. Przypomina mi się mama na nowo. Może tamta rana wciąż się goi.
W tym życiu to jest dziwne, że jedno wydarzenie z drugim się nakłada na siebie, splata i przenika. To takie dziwne wrażenie, patrzysz jak spuszczają trumnę, za chwilę jesz obiad, później rozmowa o bogu, zaraz potem wizyta w banku, telefon, luźna rozmowa o byle czym z koleżanką, wspomnienie pogrzebu, jakaś herbata, znów cmentarz i taki miks.

Przylatuje z Norwegii moja serdeczna koleżanka i nie mam w sobie radości na to spotkanie, jakiegoś entuzjazmu czy czegoś przyjemnego. Zawsze idziemy do kina, spacery, opowieści i żarty. Widzę też jak odległość dzieli, jak ważna jest obecność drugiego człowieka w zwykłe codzienności, bo nawet nie wiem czy będę chciała streszczać to wszystko w kilku godzinach jednego spotkania.
Jak trudno uchwycić chwilę, jakie to jest ulotne wszystko co się dzieje wbrew pozorom...
Avatar użytkownika
felicity
 
Posty: 397
Dołączył(a): 28 lip 2007, o 23:31

Poprzednia stronaNastępna strona

Powrót do DDA

Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników i 17 gości