Postaram się krótko...
Było nas dwie... he he jak w piosence... Przyjaźń od pierwszej klasy liceum, taka przez duże P.
Dwie bardzo różne, tak różne, że różnił nas prawie każdy aspekt życia, a przyjaźń trwała ponad 25 lat.
Wiedziałyśmy, że możemy na siebie liczyć, wiedziałyśmy o sobie wszystko... Razem przechodziłyśmy przez największe zawirowania naszego życia i razem cieszyłyśmy się swoimi sukcesami, nasze dzieci są/były dla siebie jak najbliższa rodzina.... nie da się wszystkiego opowiedzieć w krótkim tekście..
Nie poróżnił nas nigdy żaden facet, pomimo, że nasi mężowie nie pałali sympatią do nas, dałyśmy radę. Nie poróżniła nas bieda, której bywało któraś zaznawała..
W końcu M. poznała kogoś, trochę jak z bajki, bo gentelmen niebywale bogaty. Oczywiście początek jak zwykle... wiedziałam o wszystkim, o radościach i rozterkach... Polubiłam go, gdy poznałam, on mnie też. Cieszyłam się jej szczęściem, chociaż pewnie jako jedyna znałam jego genezę... jej życie, jak życie Kopciuszka odmieniło się w beztroską bajkę.
Przestała mieć dla mnie czas, ale to naturalne, zawsze tak było, gdy w naszym życiu ktoś się pojawiał... z tego też byłyśmy dumne, że nie jesteśmy wobec siebie zaborcze. Po około pół roku dowiedziałam się, że mam raka, potrzebna była szybka interwencja. Szpital, operacja... czekałam, czy mnie w końcu odwiedzi. Była raz, wystrojona, elegancka... cieszyła oko i serce. Podczas rozmowy mówiła jak bardzo nie ma czasu, bo czas dzieli między dwa domy. Rozumiałam. W potoku słów dowiedziałam się , że to on ją pogonił do szpitala, bo nie wypada... tak mi się zrobiło przykro... Coraz rzadsze były kontakty miedzy nami, a jak były to częściej inicjowane przez niego, niż M.
Wiedziałam, że we wrześniu planują ślub, jeszcze na początku roku miałam przykazane szykować się nań.
Wrzesień minął... Wstyd mi przed wspólnymi znajomymi, że nie wiem jak na nim było...
Nie potrafię tego olać, próbowałam.... nie potrafię jej się narzucać... a co najgorsze nie potrafię tego zrozumieć.