Czy on się zmieni...?

Problemy z partnerami.

Re: Czy on się zmieni...?

Postprzez Kaycee » 1 lis 2011, o 18:05

Czas na to, zeby pokochac siebie, i nie zgadzac sie na jakies produkty mezczyznopodobne w Twoim zyciu, tylko rozejrzec sie za prawdziwa, zdrowa Miloscia.


Święte słowa Abssinth...

Na pewno przeczytam ten topik... Już w pierwszym poście, gdzie są opisane cechy "psychicznych dręczycieli" widzę wiele takich, jakie posiadał Eks... Eeeeech.

Mówią, że nic się nie dzieje bez przyczyny. Że często walczymy o coś, bo nam się wydaje, że to dla nas dobre... Ale tak naprawdę, wiele spraw nabiera sensu dopiero po jakimś czasie. Wierzę, że teraz też tak będzie...

Najgorsze jest tylko to, że teraz muszę zmagać się w każdej chwili z tym ciężarem strachu, przed tym co będzie i jak sobie poradzę... Przed utraconymi złudzeniami, przed koniecznością totalnej reorganizacji własnego życia...

Przed jego opisami na gg (już go usunęłam, choć nie wiem na jak długo...), w których daje mi do zrozumienia jak mu jest źle, mimo to, że wie, że ustaliliśmy, że nie mogę się odezwać... Z tym, że zadzwonił po to, żeby powiedzieć mi, że ma pęknięte żebro i, że jest na pogotowiu, natomiast na moją prośbę, żeby pomimo naszego "układu" dał mi znać, jakby mu się pogorszyło, bo się będę martwić, odpowiedział, że nie może, że nie tak się umawialiśmy...
Że dla niego ta separacja jest szansą... Że musiał do mnie zadzwonić i powiedzieć o tym wypadku, że się złamał, ale obiecuje, że już tego nie zrobi i mnie też nie wolno...

Parę dni później ustawił opis na gg, że ma obronę i że wszystkich znajomych zaprasza tego i tego, o takiej godzinie...

A ja oczywiście zachodziłam w głowę... Co mam zrobić - iść czy nie iść...

Kolejna perfidna manipulacja, dokładanie mi ciężarów, żeby mi nie było zbyt łatwo, skoro on cierpi... :|
Avatar użytkownika
Kaycee
 
Posty: 102
Dołączył(a): 4 paź 2008, o 12:24

Re: Czy on się zmieni...?

Postprzez Abssinth » 1 lis 2011, o 18:11

Kolejna perfidna manipulacja, dokładanie mi ciężarów, żeby mi nie było zbyt łatwo, skoro on cierpi...


nie sadze, zeby cierpial....raczej siedzi i obmysla, jak tu znowu muszke do pajeczyny sciagnac bo smiala sie wyrwac... :/

nie daj sie dziewczyno, zycie bez niego to zycie w wolnosci a nie w samotnosci!

:kwiatek:
Avatar użytkownika
Abssinth
 
Posty: 4410
Dołączył(a): 6 maja 2007, o 01:39
Lokalizacja: Londyn

Re: Czy on się zmieni...?

Postprzez Forsaken » 1 lis 2011, o 20:16

To była bardziej metafora - w sensie, że poczułam się spokojnie i na właściwym miejscu. Zaskoczyło mnie to uczucie... Wręcz mnie przeraziło... Bo przecież byłam tak zmotywowana, żeby nie zmienić podjętej decyzji, i nawet nieźle sobie radziłam, aż do tego spotkania - kiedy wszystkie pozytywne uczucia wróciły.


Wciąż szukam w sobie siły na podjęcie tej decyzji... Była jednak jedna sytuacja, która mnie przeraziła. Spotkałam się jakiś czas temu z kolegą z pracy, któremu na mnie zależy i którego ja zawsze bardzo ceniłam, nawet myślałam, że jak mi nie wyjdzie z Eksem to być może będę kiedyś z nim. Chciał mnie pocieszyć... przytulił mnie - ogólnie chyba zinterpretował to spotkanie jako sygnał ode mnie, że chcę z nim spróbować, wziął mnie za rękę etc.
Ale ja za każdym razem jak on próbował się do mnie zbliżyć, czułam się strasznie nieswojo i obco, chciałam uciec. I kilka dni później zobaczyłam byłego i nie mogłam powstrzymać łez, tak bardzo chciałam go przytulić... Aż w końcu to zrobiłam... Wtedy poczułam się... jak w DOMU... Jakby przy nim było moje miejsce...

Spanikowałam, jakbym już nigdy nie miała tego poczuć przy nikim innym... :(


Kaycee, czy gdyby byla szansa na to zeby Twoj byly zmienil postawe, skorygowal niewlasciwe reakcje, to czy czekalabys do czasu az tego dokona?
... Czy moze nie zawracalabys juz sobie tym glowy i skupila sie na... Hmm, "przyjacielu"... zawsze znajdzie sie pocieszyciel...

Pytam dlatego, wyglada na to ze cale Twoje dotychczasowe wnioskowanie opiera sie na zalozeniu ze ludzie sie nie zmieniaja, wiec i on sie nie zmieni... A to nie jest do konca prawda. Bo przeciez ludzie sie zmieniaja i to w miare czesto, tyle tyle ze nie robia tego zwykle dopoty, dopoki naprawde nie musza... Kiedy jeszcze wszystko wokol jakos funkcjonuje, ciezko nam znalesc motywacje, impuls do tego by popracowac nad soba. I tak to trwa... w zawieszeniu...
Jednak kazdy z nas moze sie zmienic (na lepsze lub na gorsze) i kazdy z nas nie raz zmienil( jakies zachowania czy nawet poglady). Kiedy ma odpowiednia motywacje (czytaj porzadnego kopniaka w dupe pd zycia), kazdy odkrywa w sobie nagle nowe poklady kreatywnosci.. Tak to bywa ze dopiero jak juz sie wszystko zaczyna walic, wtedy zadajemy sobie ten trud by zastanowic sie nad soba... czy przypadkiem nie robimy czegos zle. Mozliwe ze i on sobie przemysli...
Z drugiej strony, osobiscie postrzegam wasza sytuacje, bardziej jako na taka niby separacje niz faktyczne rozstanie. W koncu, byliscie razem wiecej niz niejedno malzenstwo, a rozwodu nie dostalabys bez okresu separacji ;)
Chodzi o to ze Twoj facet moze sie zmienic - to jak najbardziej mozliwe, a nawet prawdopodonbe...
Pytanie tylko czy masz ochote na to czekac - bo jesli juz rozwazasz, nawet w wyobrazni bycie nowym zwiazku, z przyjacielem... No sorry, pol kroku masz juz zrobine. Jestes calkiem blisko, by za soba spalic ostanie mosty i... Kaycee, sama wiesz ze jesli cokolwiek wydarzyloby sie miedzy Toba a "przyjacielem" z pracy, nie uda sie juz wam odbudowac normalnych relacji, normalnego zwiazku.. On tego nigdy nie przezyje... Zazdrosc chyba najciezej jest w sobie stlumic...
Dlatego nie wierzylbym w jego opowiesci o milosnych podbojach - ludzie zalamani i zdesperowani nie przyciagaja urokiem (w dodatku z jesli sie ma ciezki charakter, jak wynika z opisu). Mowi tak bo podejrzewa ze cos iskrzy miedzy Toba i Twoim przyjacielem. I ma poniekad racjie... Mowi tez tak zeby w Tobie zazdrosc wzbudzic, bo sam jest o Ciebie szalenie zazdrosny, sama wiesz teraz to chyba jeszcze bardziej niz zwykle - skoro czujesz ze masz wolna reke.... Mowi tez tak zeby podniesc swoja wartosc w Twoich oczach, bo pewnie predzej zechcialabys wrocic do faceta, za ktorym uganiaja sie wszystkie laski 8)
To takie chwytanie sie juz kazdej ostatniej deski ratunku zeby Cie jakos odzyskac.
I to jest wkasnie ten moment kiedy on moze sie zmienic, wystarczy ze przeczyta kilka madrych ksiazek, zeby sie odmienic calkowicie. Zeby wreszcie wiedzial jak nalezy wlasciwie postepowac z innymi ludzmi... To zadna magia - chyba kazdy doznall kiedys tegoo uczucia olsnienia, po przeczytaniu swojego wlasnego opisu w jakiejs ksiazce. To tak niewiele wysilku, a jak potrafi odmienic nasze spojrzenie na rzeczywistosc...
Kaycee. chyba wierzysz ze przeczytalby dla Ciebie i dla ratowania waszego zwiazku, kilka pozycji ksiazkowych ktore sama bys mu wybrala? :wink:
Mysle ze kazdy czlowiek moze sie zmienic (poza wyjatkami potwierdzajacymi regule). Wierze w to, bo ja sam sie zmienilem w bardzo podobnych okolicznosciach. Wlasnie gdy rozpadl sie moj dlugi zwiazek. I mimo ze kochamy sie do tej pory, nigdy sie tego juz nie da poskladac do kupy - bo ona zbyt wczesnie spalila za soba mosty... z tzw "dobrym kolega" - nomen omen, ksywka "Mily", :? Nie zycze tego nikomu bo to przykra sytuacja...
Tamten romans juz dawno sie dla nikogo nie liczy, ani tamten nasz zwiazek.
Ja gdybym byl na Twoim to naprawde dalbym mu szanse sie wyazac.
Wiem - inni pisza zebys sie uwolnila jak najszybciej z toksycznego zwiazku, postawila na nim krzyzyk i zaczela nowe zycie... Wiem rowniez ze Twoj facet ma uciazliwe i denerwujace wady, ze nie da sie tak zyc, zgadzam sie z tym i popieram decyzje ktora podjelas. Ale sadze przy tym, ze musial miec chyba jakies calkiem znaczace zalety, skoro wytrzymalas z nim tyle lat... Nie warto dac osobie z ktora sie spedzilo szmat zycia szansy na poprawe?
Wiem rowniez, ze gdyby moja byla zona wtedy zapytala sie na forum, jak powinna postapic w naszym przypadku, to zostalbym z miesca osadzony, skazany i stracony... A jednak chociaz tak wlasnie sie to nam ulozylo to ta droga nikomu szczescia nie przyniosla.
Nie namawiam Cie Kaycee, bynajniej do tego bys do niego zaraz wrocila, albo tym bardziej, zebys zaakceptowala jego niedobry charakter, prosze jedynie zebys dala mu sznase sie wykazac i poczekala nieco, az ziomek wypoleruje sobie troche aureolke.... Obrazek


A ja oczywiście zachodziłam w głowę... Co mam zrobić - iść czy nie iść...

Kolejna perfidna manipulacja, dokładanie mi ciężarów, żeby mi nie było zbyt łatwo, skoro on cierpi... :|

Pamietaj ze on cierpi bez porownania bardziej niz Ty - to on jest tym porzuconym przez partnera... Okaz mu choc troche wspolczucia - na pewno jest mu teraz ciezej niz Tobie :P

Napisalem do Ciebie Kaycee, dlatego ze wydaje mi sie ze Ty go wciaz kochasz... Takie mam odczucia kiedy czytam Twoje posty... Sorry, moge sie mylic - taki jest tylko moj osobisty odbior tego co napisalas..

Drgnela we mnie tez pewna stara zakurzona struna i na chwile wrocilem czasu kiedy kiedy to wazyly sie moje losy...

P.S. W tamtym okresie zycia tez zadzwonilem do zony w sprawie peknietego zebra :roll: - tak naprawde to byl tylko duzy krwiak, ale "pekniete zebro" brzmi dramatyczniej... nie jak jakis tam siniak, w kazdym razie 8)

P.P.S Na koniec fajna nuta dla wszystkich wspanialych kobiet na froum:
One...
Obrazek
Avatar użytkownika
Forsaken
 
Posty: 596
Dołączył(a): 22 wrz 2008, o 02:26

Re: Czy on się zmieni...?

Postprzez Kaycee » 2 lis 2011, o 00:00

Kaycee, czy gdyby byla szansa na to zeby Twoj byly zmienil postawe, skorygowal niewlasciwe reakcje, to czy czekalabys do czasu az tego dokona?


Forsaken... Im dłużej się nad tym zastanawiam, tym bardziej dochodzę do wniosku, że ja chyba czekałam na to od dobrych paru lat. Wszystkie jego złe cechy zaczęły wyłazić na światło dzienne, jak tylko pojawiły się problemy w jego życiu. Wcześniej był wręcz idealny... No, może poza momentem, kiedy po 7 miesiącach bycia ze sobą, z dnia na dzień mnie zostawił, z powodu tego, że zdał sobie sprawę, że mnie nie kocha i "już wie, że nie pokocha"... Był to dla mnie cios... Również z tego powodu, że nie mogłam znaleźć ani jednej złej jego cechy, której mogłabym się uczepić i przetłumaczyć sobie, że w zasadzie dobrze się stało... Po jakichś 2 miesiącach wrócił i obiecywał, że już nigdy nie będę cierpieć przez niego.

Ile razy teraz myślę o tym, żeby jednak dać mu szansę (bo do mnie też dochodzą argumenty, że każdy na tę szansę zasługuje, tym bardziej człowiek, z którym przeżyło się całkiem spory kawałek czasu przy moich 27 latach) to ogarnia mnie paraliżujący lęk... Że to decyzja, która uczyni ze mnie ćmę, lecącą wprost w ogień... Niestety, ale tak czuję... a może właśnie "stety", że tak czuję?

"Przyjaciel" ma u mnie fory poniekąd dlatego, że pojawił się wtedy jak byłam na tzw. cenzurowanym u Eksa. Pokłóciliśmy się, najpierw zarzucał mi rzeczy wręcz absurdalne, godzące we mnie do bólu i kiedy nie wytrzymałam i rzuciłam czymś o ziemię, nazwał mnie wariatką, która nie panuje nad sobą i z którą nie chce być, bo "stąd o krok do patologii". Potem łaskawie dał mi okres próbny, w czasie którego odchodziłam od zmysłów... Tak bardzo mi na nim zależało, że nie wyobrażałam sobie życia bez niego.

I wtedy do pracy przyszedł "Przyjaciel", który dał mi nadzieję, że nawet jeśli Były mnie rzuci, to nie zostanę sama... Że będzie ktoś, kto mnie ceni, taką jaka jestem, bez wiecznego chodzenia na rzęsach - Przyjaciel pozwolił mi na nowo uwierzyć we własną wartość... Dlatego być może się przed nim otworzyłam, nie odepchnęłam go... Bo był dla mnie niejako wybawicielem... Dzięki niemu wypełzłam na powierzchnię, ze skorupy własnych lęków i niemożności życia bez Byłego. A możesz mi wierzyć, że wcześniej godziłam się niemal na wszystko, w imię spokoju i "miłości".

Dlatego nie wierzylbym w jego opowiesci o milosnych podbojach - ludzie zalamani i zdesperowani nie przyciagaja urokiem


A uwierzyłbyś, gdybym Ci powiedziała, że siedząc ze mną na spotkaniu (po tym jak z nim zerwałam) i rozmawiając o naszej przyszłości dostał smsa, po czym mi go ostentacyjnie pokazał. Treść mniej więcej następująca: "Co się stało, dlaczego się do mnie od wczoraj nie odzywasz. Nie chcę się narzucać, ale się martwię :("... A do mnie tekst, że "jak dziewczyna może się tak zachowywać, byliśmy tylko parę razy na piwie i nic więcej" i "w sumie nie wiem czemu Ci to pokazałem, bez sensu"... ? :?

Samo to, że napisałam ten post świadczy o tym, że ja chcę wierzyć, że on się zmieni... Gdybym dostała kilka przykładów historii kobiet, które dały szansę facetowi w takiej sytuacji i on się zmienił, to pewnie bym zaryzykowała. Może to dziecinne, że sama nie jestem w stanie podjąć decyzji i przekonać się na moim konkretnym przypadku... Ale ja po prostu nie mam już sił na kolejne rozczarowanie, kolejne nadzieje bez pokrycia :(

A on do tej pory nie zrobił zbyt wiele żeby pokazać mi, że będzie walczył... Usunął nasze wspólne zdjęcia z nk nawet wcześniej niż ja (a ja zostawiłam je specjalnie, żeby on czuł, że nie wszystko jest przekreślone). Możesz sobie tylko wyobrazić, co wtedy poczułam, kiedy ja liczyłam na staranie z jego strony, żebym mogła znów mu zaufać, a poczułam się jakby mnie uderzył w twarz... Tego samego dnia dodał swoje dwa nowe zdjęcia... Na zasadzie "Take me! I am free again!"? :(

Ja nie chcę palić za sobą mostów... Ale boję się, że ten konkretny most jest już na tyle nadwątlony, że w końcu załamie się pode mną, wpadnę do wody i utonę... Mam wrażenie, że ja już nie decyduję o swoim związku, ale o samej sobie.

A ja oczywiście zachodziłam w głowę... Co mam zrobić - iść czy nie iść...

Kolejna perfidna manipulacja, dokładanie mi ciężarów, żeby mi nie było zbyt łatwo, skoro on cierpi... :|


Pamietaj ze on cierpi bez porownania bardziej niz Ty - to on jest tym porzuconym przez partnera... Okaz mu choc troche wspolczucia - na pewno jest mu teraz ciezej niz Tobie :P


Po raz pierwszy wspomniałam o jego obronie jeszcze przed "orzeczeniem o separacji". Powiedziałam wtedy, że choćby nie wiem co, ja bym chciała przyjść. Drugi raz - jak już podjęliśmy decyzję, że przez miesiąc nie utrzymujemy kontaktu, ja się zastanawiam, pozbywam się "lęków" etc - poprosiłam go, żeby wprowadzić mały aneks do naszej umowy, żeby jednak dał mi znać, jak już pozna termin obrony, bo chciałabym przyjść... Usłyszałam stanowcze "nie"...

I nagle widzę opis na gg "Wszystkich znajomych zapraszam na obronę (...) a potem na kręgle i piwo"... Poczułam się strasznie - bo teraz nie wiem czy "nie" znaczy nie? Czy może mimo wszystko on chce, żebym przyszła? Boję się go zapytać żeby się nie rozstroił przed obroną (bo kontakty ze mną są dla niego bolesne)... Boję się przyjść niezapowiedziana, bo jeszcze zobaczę jakąś jego nową niunię z zaciśniętymi kciukami i chyba strzelę go w twarz...
Generalnie... nic nie wiem.

To, w jakiej sytuacji mnie postawił jest według mnie po prostu nie fair. Kolejny przykład na to, że to ja wciąż walczę, nie on... :(
Avatar użytkownika
Kaycee
 
Posty: 102
Dołączył(a): 4 paź 2008, o 12:24

Re: Czy on się zmieni...?

Postprzez Forsaken » 2 lis 2011, o 15:47

Ja nie chce palic za soba mostów... Ale boje sie, ze ten konkretny most jest juz na tyle nadwatlony, ze w koncu zalamie sie pode mna, wpadne do wody i utone...
A on do tej pory nie zrobil zbyt wiele zeby pokazac mi, ze bedzie walczyl...

Ile razy teraz mysle o tym, zeby jednak dac mu szanse to ogarnia mnie paralizujacy lek... Ze to decyzja, która uczyni ze mnie cme, lecaca wprost w ogien... Niestety, ale tak czuje... a moze wlasnie "stety", ze tak czuje?

Ciezko sie spierac z czyimis odczuciami. Zreszta nie nawet zamierzalem...
Wiesz Kaycee, sposrod kilku rzeczy ktorych sie nauczylem w okresie mojej "przemiany", bylo to by jednak ufac wkasnym odczuciom. Emocje lepiej jest odlozyc na bok, lecz odczucia, intuicja zazwyczaj sie nie myla... A nawet jesli okaze sie ze wszystko nie wyszlo tak jak zakladalismy, to na pocieche pozostaje nam chociaz fakt ze zawiezylismy wlasnej intuicji. W odwrotnym przypadku obciaza nas to dotatkowo ze dzialalismy jej wbrew.
Co chcem przez to powiedziec (chyba troche zagmatwalem) to ze uwazam, ze nasze subiektywne odczucia sa w zyciu czesto lepszym drogowskazem niz ten tzw zdrowy rozsadek :D

No, moze poza momentem, kiedy po 7 miesiacach bycia ze soba, z dnia na dzien mnie zostawil, z powodu tego, ze zdal sobie sprawe, ze mnie nie kocha i "juz wie, ze nie pokocha"... Byl to dla mnie cios...

Nie rozpamietuj juz zali sprzed lat - to do nikad nie prowadzi, bo oboje byliscie wtedy innymi ludzmi... Rozpamietywanie krzywd, nawet kiedy sa jeszcze "swierze" tez nic dobrego nie przynosi. A co dopiero odgrzewanie takich starych historii...

"Przyjaciel" ma u mnie fory poniekad dlatego, ze pojawil sie wtedy jak bylam na tzw. cenzurowanym u Eksa. Poklócilismy sie(...) I wtedy do pracy przyszedl "Przyjaciel", który dal mi nadzieje, ze nawet jesli Byly mnie rzuci, to nie zostane sama...


Daruj sobie Kaycee... Na ta wasza przyjazn mam bardzo krytyczny poglad, wiec zachowam go dla siebie... Powinnas jednak sama wiedziec ,ze tacy "przyjaciele" najczesciej pojawiaja sie wlasnie w momentach kiedy sa potrzebni - kiedy przesaje sie ukladac w zwiazku. I jakos zawsze kazdy zamiast pomoc swojej "przyjaciolce" poukladac sobie zycie, rozwiazac problemy w zwiazku, on bedzie ja wspieral jedynie w kierunku rozstatnia z facetem. Nie oszukujmy sie, taki uklad to zadna "przyjazn" i nie ma w nim krzty altruizmu. On tylko pragnie miec przy sobie kobiete, nie ludzilbym sie na Twoim miejscu ze on taki znowu w Tobie zakochany - po prostu dobrze robi podchody. Odnosnie Ciebie natomiast doswiadczenie podpowiada ze potrzebujesz ztw "zapchajdziury". I on sie w tym przypadku nadaje idealnie ...tylko co potem? Gdy juz za miesiac,dwa okaze sie ze spelnil juz swoje zadanie i od teraz tylko przeszkadza. Taj to bywa z "zapchajdziurami", szybko sie dewaluuja. A Ty nadal bedziesz go codziennie spotykala w pracy, pomyslalas o tym? :|

A uwierzylbys, gdybym Ci powiedziala, ze siedzac ze mna na spotkaniu (po tym jak z nim zerwalam) i rozmawiajac o naszej przyszlosci dostal smsa, po czym mi go ostentacyjnie pokazal. Tresc mniej wiecej nastepujaca: "Co sie stalo, dlaczego sie do mnie od wczoraj nie odzywasz. Nie chce sie narzucac, ale sie martwie :("... A do mnie tekst, ze "jak dziewczyna moze sie tak zachowywac, bylismy tylko pare razy na piwie i nic wiecej" i "w sumie nie wiem czemu Ci to pokazalem, bez sensu"... ? :?

Nie przejmuj sie tym... To z poradnika - nawet wytlumaczenie dokladnie tak jak w instrukcji. Prosi sie kolege by przyslal takiego esemesa w dokladnej godzinie i minucie... Tyle ze to sztuczka na zupelnie inna okazje. Ktos mu zle doradza, albo ze zlej wiedzy biedaczysko czerpie... Jak sie bylo tyranem i zrazilo sie tym tak bardzo swoja kobiete do siebie, to nie mozna sie spodziewac ze zadziala na nia poza maczo - rozchwytywanego przez wszystkie babki ciacha... On che wzbudzic w Tobie zazdrosc Kaycee, i chyba mu sie udaje. Jednak robi tym tylko sobie na zlosc, bo tak naprawde sam wpycha Cie tym w rece "przyjaciela". Nie przejmuj sie tanimi sztuczkami, manipulacjami - widac on tak to zamierza ciagnac, wiec powinnas spuscic na to co mowi gruba zaslone dystansu... Nie bedziesz przeciez nawet wiedziala czy to co on mowi, to jest to co rzeczywiscie czuje, czy moze tylko kolejny punkt w budowaniu kolejnej manipulacji... Niestety ale lepiej gdy bedziesz z przymruzeniem oka traktowac takie wtrety z jego strony, czy to slowne czy sytuacyjne (bo je rowniez aranzuje). Pamietaj ze to tylko jego akty desperacji...

Po raz pierwszy wspomnialam o jego obronie jeszcze przed "orzeczeniem o separacji". Powiedzialam wtedy, ze chocby nie wiem co, ja bym chciala przyjsc. Drugi raz - jak juz podjelismy decyzje, ze przez miesiac nie utrzymujemy kontaktu, ja sie zastanawiam, pozbywam sie "leków" etc - poprosilam go, zeby wprowadzic maly aneks do naszej umowy, zeby jednak dal mi znac, jak juz pozna termin obrony, bo chcialabym przyjsc... Uslyszalam stanowcze "nie"...

I nagle widze opis na gg "Wszystkich znajomych zapraszam na obrone (...) a potem na kregle i piwo"... Poczulam sie strasznie - bo teraz nie wiem czy "nie" znaczy nie? Czy moze mimo wszystko on chce, zebym przyszla? Boje sie go zapytac zeby sie nie rozstroil przed obrona (bo kontakty ze mna sa dla niego bolesne)... Boje sie przyjsc niezapowiedziana, bo jeszcze zobacze jakas jego nowa niunie z zacisnietymi kciukami i chyba strzele go w twarz...
Generalnie... nic nie wiem.

W tej stuacji moge Ci poradzic zebys zadzwonila do niego i spytala czy jednak mozesz przyjsc mu pogratulowac. Mozesz mu powiedziec ze zdajesz sobie sprawe ze nie masz juz tego przywileju, by uczestniczyc w waznych momentach jego zycia, ale wiesz jakie to wazne wydarzenie dla niego i dla Ciebie tez jest ono wazne. I tak jak wspieralas go w osiagnieciu celu, bo pewnie wspieralas, tak teraz czujesz potrzebe by osobiscie pogratulowac mu sukcesu i powiedziec ze jestes z niego dumna :)
Jesli tak to ujmiesz to musialby byc socjopata zeby Cie splawic... Mozesz tez zapytac go czy aby nie przyjdzie do niego ktoras z nowych kolezanek, bo w takiej sytuacji oczywiscie nie bedziesz sie narzucala ze swoim towarzystwem, zeby go nie postawic w niezrecznej sytuacji ;)
Nie radzilbym Ci jednak isc na wspolne piwkowanie, po. Raczej urwalbym sie szybko stamtad na Twoim miejscu - w otoczeniu znajomych bedzie sie czul duzo pewniej i pewnie pozwoli sobie na kolejne niedwuznaczne wtrety na Twoj temat i na predce sklecone manipulacje.
Nie powinnas sie dac jednak wyprowadzic z rownowagi. I najlepiej nie siedz w jego twoarzystwie do czasu kiedy on sie schleje. Raczej tak sie stanie, nie ma w tym nic zlego, ale Ty nie powinnas wtedy wciaz byc w okolicy...
To, w jakiej sytuacji mnie postawil jest wedlug mnie po prostu nie fair. Kolejny przyklad na to, ze to ja wciaz walcze, nie on... :(Samo to, ze napisalam ten post swiadczy o tym, ze ja chce wierzyc, ze on sie zmieni... Gdybym dostala kilka przykladów historii kobiet, które daly szanse facetowi w takiej sytuacji i on sie zmienil, to pewnie bym zaryzykowala. Moze to dziecinne, ze sama nie jestem w stanie podjac decyzji i przekonac sie na moim konkretnym przypadku... Ale ja po prostu nie mam juz sil na kolejne rozczarowanie, kolejne nadzieje bez pokrycia :(

Wierze Ci, i mysle ze troche i rozumiem co czujesz... To prawda, Ty walczylas o ten zwiazek - on jeszcze nie. Pewnie pojdzie po rozum do glowy za pol roku, albo i nigdy. Juz nie jestem taki pewien ze on przeczytalby chociaz jedna ksiazke zeby to ratowac. Z tego jak go odmalowalas wyglada na czlowieka z przerosnietym ego, z poczyciem wyzszosci wobec innych. I pewnie tego typu madrosci "sa dla niego glupie i zbedne". Moge sie mylic, ale tak to czuje.
No co mam Ci powiedziec na koniec... Rob swoje, idz za glosem serca, i nie zastanawiaj sie nad tym jak bylo i czy moglo byc inaczej... Zbyt wiele nadziei nie pokladaj w "przyjaciolach", bo to sa chwilowe przyjaznie...

Zycze Ci duzo szczescia! :D
Zaslugujesz na nie - jestes wyjatkowa kobieta: madra i dobra jednoczesnie.

P.S. Zauwazylem ze odczuwam do Ciebie jakas nieracjonalna sympatie, wrecz troche na wyrost... Tlumacze to sobie ze po prostu masz zbyt ladnego avatara (a wlasciwie osobe na nim) i ze to zadzialal "efekt aureoli" - pieknej osobie przypisujemy piekne cechy charateru. A ja niestety jestem calkowiecie bezbrony wobec potegi kobiecego uroku ;)
Avatar użytkownika
Forsaken
 
Posty: 596
Dołączył(a): 22 wrz 2008, o 02:26

Re: Czy on się zmieni...?

Postprzez Kaycee » 2 lis 2011, o 20:43

Bardzo cenię Twoje słowa Forsaken :) I dziękuję za nie... Zauważyłam jednak u siebie dziwną prawidłowość - mam ochotę się spierać z Tobą nawet mimo tego, że uważam, że Twoje argumenty są wyważone i racjonalne. Czyżby to świadczyło o tym, że tak naprawdę podjęłam już decyzję - tylko nie jestem na tyle odważna aby ją wyrazić?...

W tej stuacji moge Ci poradzic zebys zadzwonila do niego i spytala czy jednak mozesz przyjsc mu pogratulowac. Mozesz mu powiedziec ze zdajesz sobie sprawe ze nie masz juz tego przywileju, by uczestniczyc w waznych momentach jego zycia, ale wiesz jakie to wazne wydarzenie dla niego i dla Ciebie tez jest ono wazne. I tak jak wspieralas go w osiagnieciu celu, bo pewnie wspieralas, tak teraz czujesz potrzebe by osobiscie pogratulowac mu sukcesu i powiedziec ze jestes z niego dumna :)
Jesli tak to ujmiesz to musialby byc socjopata zeby Cie splawic... Mozesz tez zapytac go czy aby nie przyjdzie do niego ktoras z nowych kolezanek, bo w takiej sytuacji oczywiscie nie bedziesz sie narzucala ze swoim towarzystwem, zeby go nie postawic w niezrecznej sytuacji ;)


Tak dokładnie bym zrobiła... może pół roku temu. Ale teraz oczekuję od niego, że to on napisze, że zależy mu na mojej obecności w ten dzień, że prosi o zawieszenie separacji. Jeśli to ja bym zadzwoniła do niego z pytaniem "czy mogę przyjść" to zrobiłabym to tak naprawdę dla niego, nie dla siebie... Ja bym się panicznie bała tam iść... Ostatnie spotkanie też odbyło się na zasadzie, że ja zrobiłam to z myślą o nim. Radziłam sobie bardzo dobrze, bez niego, aż któregoś dnia on zadzwonił z informacją, że bliska mu osoba trafiła do szpitala, że nie wiadomo czy z tego wyjdzie, że nie radzi sobie z tym i przeprasza, że zwrócił się do mnie, ale nie miał do kogo... Wtedy ja postanowiłam go wesprzeć, obiecałam, że się z nim spotkam, jak będzie chciał, że z nim jestem myślami... Spotkaliśmy się i nie mogłam się powstrzymać, żeby go nie przytulić i nie pocałować. Nie z litości - to po prostu się stało, ale idąc na to spotkanie w życiu bym się nie podejrzewała, że tak postąpię...

Bo ja nawet za nim nie tęskniłam... Aż do tego wieczora. Nie mogę się pozbierać od tamtego czasu... Gdybym się wtedy z nim nie spotkała, postąpiła tak, żeby zrobić sobie (a nie jemu) dobrze - byłabym dziś w całkiem innym miejscu, tak myślę...

Nie pójdę na tę obronę i chyba nie zadzwonię zapytać, jak mu poszło. Przypomniałam sobie, że on na moją obronę nie przyszedł - mimo, że było bardzo dobrze wtedy między nami. Uczył się do egzaminu i nie miał czasu... :| Nie mogę znów postąpić wbrew sobie, pójść tam mimo paraliżującego lęku - tylko dlatego, że powinnam. Chcę wreszcie być egoistką, muszę nią być... Bo inaczej wciąż będę odczuwać skutki własnego altruizmu.

Juz nie jestem taki pewien ze on przeczytalby chociaz jedna ksiazke zeby to ratowac. Z tego jak go odmalowalas wyglada na czlowieka z przerosnietym ego, z poczyciem wyzszosci wobec innych. I pewnie tego typu madrosci "sa dla niego glupie i zbedne". Moge sie mylic, ale tak to czuje.


Ja już mu podsuwałam parę książek. Tradycyjnych "Mężczyzn z Marsa..." czy "Dlaczego kobiety płaczą a mężczyźni kłamią?", jakieś artykuły o PMSie żeby mnie nie uważał za zołzę i kosmitkę... Przeczytał jedną, po czym stwierdził, że w innych pewnie będzie to samo... A poza tym później i tak kłóciliśmy się o te same rzeczy i ja musiałam non stop powtarzać, że przecież w tej książce było napisane, dlaczego tak postąpiłam, a on wciąż mi to wypomina... Nie wyciągał wniosków, a jeśli już to na krótko...

Odnosnie Ciebie natomiast doswiadczenie podpowiada ze potrzebujesz ztw "zapchajdziury". I on sie w tym przypadku nadaje idealnie ...tylko co potem? Gdy juz za miesiac,dwa okaze sie ze spelnil juz swoje zadanie i od teraz tylko przeszkadza. Taj to bywa z "zapchajdziurami", szybko sie dewaluuja.


Ja jemu, tj. Przyjacielowi, też powiedziałam, że muszę zostać sama... Że dopóki nie dojdę ze sobą do ładu i składu to chcę mieć po prostu święty spokój. Nie naciskał, powiedział, żebym się porządnie zastanowiła, że on będzie czekał, ale też liczył się, że mogę wrócić do Byłego. I przyjmie to, o ile tylko będę szczęśliwa... Co do przyjaźnienia się z nim jeszcze jak Były był Obecnym - nigdy nawet z nim nigdzie nie poszłam sam na sam, na jakieś piwo czy coś w tym stylu, zawsze byłam fair w stosunku do Obecnego, tyle co pogadaliśmy w pracy czy sporadycznie na gg, więc proszę Cię, żebyś mnie z góry nie oceniał. Ja nie szukałam w nim na siłę pocieszyciela... Do samego końca Były był najważniejszy... Nawet jak mnie ranił.

No co mam Ci powiedziec na koniec... Rob swoje, idz za glosem serca, i nie zastanawiaj sie nad tym jak bylo i czy moglo byc inaczej...


Ja po prostu chciałabym wreszcie odpocząć... I miałam nadzieję to zrobić przez ten miesiąc, wyciszyć się... Ale Były mi w tym nie pomaga, a wręcz przeciwnie. Wciąż mam wrażenie, że myśli przede wszystkim o sobie, stąd ten opis o obronie - żebym WIEDZIAŁA i się zastanawiała, po czym, żebym się przełamała, przyszła i dała mu odczuć, że jest dla mnie ważny... A ja chcę żeby to on mi wreszcie dał odczuć, że to ja jestem ważna :(

Bo ja już nie mam siły...

Zauwazylem ze odczuwam do Ciebie jakas nieracjonalna sympatie, wrecz troche na wyrost... Tlumacze to sobie ze po prostu masz zbyt ladnego avatara (a wlasciwie osobe na nim) i ze to zadzialal "efekt aureoli" - pieknej osobie przypisujemy piekne cechy charateru. A ja niestety jestem calkowiecie bezbrony wobec potegi kobiecego uroku ;)


"Skrycie" mam nadzieję, że to nie tylko pozory ;)
Avatar użytkownika
Kaycee
 
Posty: 102
Dołączył(a): 4 paź 2008, o 12:24

Re: Czy on się zmieni...?

Postprzez limonka » 2 lis 2011, o 21:56

kaycee...wdepnelas w niezle gowno...zajelo ci to troche czasu, wiec normalne jest ze czastu tez wymagac bedzie wyjscie z tego... gosciu cie nie kocha, a zwyczajnie toba manipuluje..teksty ktore ci rzuca dla osoby stojacej z boku sa po prostu zalosne....wybierz sie na terapie, poczytaj troche ksiazek, zbierz w sobie sile i daj kopa temu manipulantowi :evil: powodzenia!
Avatar użytkownika
limonka
 
Posty: 4007
Dołączył(a): 11 wrz 2007, o 02:43

Re: Czy on się zmieni...?

Postprzez ophrys » 3 lis 2011, o 13:57

He, he Limonka, zamiast - manipulantowi, przeczytałam - mutantowi :mrgreen:

Kaycee
Limonka, dobrze Ci pisze. On nie jest wart takiego szarpania się przez Ciebie. Naprawdę, każdy powrót do takiego faceta, to jego coraz większe przeświadczenie, że potem może pozwolić sobie na więcej i więcej (olewania, braku szacunku, kłamstw.... itp). :bezradny:
Avatar użytkownika
ophrys
 
Posty: 1346
Dołączył(a): 10 paź 2008, o 14:18

Re: Czy on się zmieni...?

Postprzez mahika » 3 lis 2011, o 17:25

ophrys napisał(a):He, he Limonka, zamiast - manipulantowi, przeczytałam - mutantowi :mrgreen:

Coś w tym jest :mrgreen:
Avatar użytkownika
mahika
 
Posty: 13346
Dołączył(a): 7 maja 2007, o 16:07

Re: Czy on się zmieni...?

Postprzez Forsaken » 3 lis 2011, o 17:43

Bardzo cenie Twoje slowa Forsaken :) I dziekuje za nie... Zauwazylam jednak u siebie dziwna prawidlowosc - mam ochote sie spierac z Toba nawet mimo tego, ze uwazam, ze Twoje argumenty sa wywazone i racjonalne. Czyzby to swiadczylo o tym, ze tak naprawde podjelam juz decyzje - tylko nie jestem na tyle odwazna aby ja wyrazic?...


Ach Kaycee, no wez przestan bo mnie zawstydzasz :oops:
Choc schelbiaja mi Twoje slowa, to wierz mi, ze zaden ze mnie autorytet. Pisze zazwyczaj to co mi slina na jezyk przyniesie, a potem bywa i tak ze sam jestem zazenowany swoja pisanina... A poza tym... to aden ze mnie autorytet... Sam nawet dziewczyny nie mam :?

Nie zauwazylem zebys sie jakos specjalnie spierala, jednak skoro masz takie odczucia, to wina raczej lezy po mojej stronie. Szczegolnie w przypadku gdy nie chodzi o tresci, czy argumentacje, to zapewne chodzi o forme...
Niestety czasami potrafie zrazic do siebie rozmowce przez sposob w jaki sie do niego zwracam. Mimo ze robie to calowicie nieswiadomie, to jednak przez ten moj niewyparzony jezyk juz nie raz zdazylem urazic swojego adwersarza. Za co oczywscie pokornie przepraszam. Bede sie staral uwazniej dobierac slowa :)


Co do przyjaznienia sie z nim jeszcze jak Byly byl Obecnym - nigdy nawet z nim nigdzie nie poszlam sam na sam, na jakies piwo czy cos w tym stylu, zawsze bylam fair w stosunku do Obecnego, tyle co pogadalismy w pracy czy sporadycznie na gg, wiec prosze Cie, zebys mnie z góry nie ocenial.

Przepraszam Cie Kaycee, zagalowpowalem sie. Faktycznie w swietle tego co przedstawilas niesprawiedliwie Cie ocenilem. Ciesze sie jednak ze sie pomylilem, zachowalas sie bardzo w porzadku w tym wszystkim. Moja ocena rzeczywiscie byla nieuprawniona i mocno krzywdzaca. Dziekuje ze zwrocilas mi na to uwage - poprawie sie na przyszlosc :)

W tej stuacji moge Ci poradzic zebys zadzwonila do niego i spytala czy jednak mozesz przyjsc...

Tak dokladnie bym zrobila... moze pól roku temu. Ale teraz oczekuje od niego, ze to on napisze, ze zalezy mu na mojej obecnosci w ten dzien, ze prosi o zawieszenie separacji. Jesli to ja bym zadzwonila do niego z pytaniem "czy moge przyjsc" to zrobilabym to tak naprawde dla niego, nie dla siebie... Ja bym sie panicznie bala tam isc...

To Twoj wybor i masz do niego prawo. Tylko ze wczesniej wydawalo mi sie ze Tobie faktycznie na tym zalezy, zeby byc przy nim w tym momencie... Tylko dlatego radzilem Ci zadzwonic, widac znow mylnie odczytalem Twoje intencje... Jezeli nie masz na to ochoty - nie idz, nic na sile:) Nie myslalem ze dla Ciebie to bedzie taki stres - masz racje ze wolisz go sobie oszczedzic. Dziwi mnie jednak ze oczekujesz ze on Cie poprosi. Ty w lache nie przyjdziesz - on musi sie ukorzyc i wyprosic na Tobie taki gest... To chyba troche nie tak... Skoro zdecydowalas ze go zostawiasz, powinnas zstawic tez wszelkie oczekiwania wobec niego - nie masz juz prawa oczekiwac ze bedzie sie dzialal pod Ciebie. Tak naprawde, rozstanie oznacza ze nie jestesmy juz od siebie zalezni - kazdy staje sie autonomiczna jednostka i nie musi juz nidgy brac pod uwage zdania bylego partnera. Choc dobrze jest zakopac topor, pochowac urazy i traktowac sie nawzajem jak przystalo na dojrzalych ludzi ktorzy zdaja sobie sprawe, ze choc relacje miedzy calkowicie sie odmienily to jednak spedzili duza czesc doroslego zycia wspolnie i sila rzeczy nie beda sobie na wzajem nigdy obcy, ani obojetni....
Nie pójde na te obrone i chyba nie zadzwonie zapytac, jak mu poszlo. Przypomnialam sobie, ze on na moja obrone nie przyszedl - mimo, ze bylo bardzo dobrze wtedy miedzy nami. Uczyl sie do egzaminu i nie mial czasu... :|

Daj juz spokoj - nie ma co sie mscic za jakies dawne urazy. Przyniesie Ci to satysfakcje ze zachowasz sie tak jak on? Nie sadzde - badz ponad to, Kaycee... Jezeli nie pojdziesz mu towarzyszyc to lepiej zrobic to dowolnego powodu niz dla zemsty. Takie odgrywanie sie powoduje tylko zal i poczucie krzywdy u tak potraktowanej osoby, a i odgrywajacy sie nie ma zbyt wielkiej satysfakcji, bo siegajac po zemste tym samym przyznaje ze sam czuje sie czyms dotkniety i nie moze sobie z tym wspomnieniem poradzic... Nie dzialaj z niskich pobudek, jak cos robisz, to lub to tylko dla swojego dobra, przyjemnosci, a nigdy po to zeby komus zaszkodzic lub by go zranic..
Nie moge znów postapic wbrew sobie, pójsc tam mimo paralizujacego leku - tylko dlatego, ze powinnam. Chce wreszcie byc egoistka, musze nia byc... Bo inaczej wciaz bede odczuwac skutki wlasnego altruizmu.

Nie musisz postepowac wbrew sobie. Masz pelne prawo zadbac o swoje szczescie, o siebie sama. Nie musisz zmuszac sie do dzialan na ktore nie masz ochoty - nie chesz nie idz. Jestescie juz od siebie niezalezni, nie ma sensu juz wiecej przelamywac sie dla tej drugiej osoby, nie trzeba juz zagryzac zebow i robic dobrej miny do zlej gry - mozesz i powinnas robic tylko to z czym sie czujesz dobrze. Hulaj dusza, piekla nie ma ;)
Ja po prostu chcialabym wreszcie odpoczac... I mialam nadzieje to zrobic przez ten miesiac, wyciszyc sie... Ale Byly mi w tym nie pomaga, a wrecz przeciwnie. Wciaz mam wrazenie, ze mysli przede wszystkim o sobie, stad ten opis o obronie - zebym WIEDZIALA i sie zastanawiala, po czym, zebym sie przelamala, przyszla i dala mu odczuc, ze jest dla mnie wazny... A ja chce zeby to on mi wreszcie dal odczuc, ze to ja jestem wazna :(

Bo ja juz nie mam sily...

Ech, Kaycee :pocieszacz:
Po co chcesz sie czuc dla niego wazna? Przeciez chcesz sie rozstac - nie latwiej Ci bedzie wiedzac ze obojgu juz wam nie zalezy. Czy on moze od Ciebie wymagac zebys to Ty mu pokazala ze jest dla Ciebie wazny? Mysle ze nie... Wiec nie powinnas oczekiwac tego rowniez z jego strony. Oczywiscie, gdyby twoj eks byl troche bardziej rozgarniety, to zapewne dalby Ci odczuc wszystko czego potrzebujesz, majac na uwadze ratowanie zwiazku. Niestety wyglada na to ze nie jest. Musisz pogodzic sie z tym ze on zachowuje sie dosc dziecinnie, ze bedzie robil Ci wtrety, ze bedzie Cie epatowal swoimi zalami i straral sie Ciebie zmanipulowac - jesli nie po to by Cie odzyskac, to chociaz by Ci dogryzc. W ramach zemsty oczywiscie. Tak zachowuja sie osoby niedojrzale emocjonalnie i nic nie da sie z tym zrobic. Pozostaje czekac az dojrzeja. Lecz tez zeby nie uchodzic za takowe osoby nalezy wznisc sie ponad dume i wzajemne urazy, odlozyc je do szuflady z etykieta - stare zwiazki i po prostu do tego nie wracac. Teraz to wszystko przeciez juz i tak nie ma znaczenia dla wszej przyszlosci... Prawda?
"Skrycie" mam nadzieje, ze to nie tylko pozory ;)

Hmm, to chyba jednak jest cos wiecej... ;)

I znam nawet sposob jak sie o tym przekonac. 8)
Avatar użytkownika
Forsaken
 
Posty: 596
Dołączył(a): 22 wrz 2008, o 02:26

Re: Czy on się zmieni...?

Postprzez Abssinth » 3 lis 2011, o 18:10

towarzyszu Forsaken...

mam glebokie wrazenie, ze siedzicie tutaj, wykorzystujac ksiazkowe chwyty, jak poderwac panne.

nie wstyd wam tak?
Avatar użytkownika
Abssinth
 
Posty: 4410
Dołączył(a): 6 maja 2007, o 01:39
Lokalizacja: Londyn

Re: Czy on się zmieni...?

Postprzez Forsaken » 3 lis 2011, o 18:52

Abssinth napisał(a):towarzyszu Forsaken...

mam glebokie wrazenie, ze siedzicie tutaj, wykorzystujac ksiazkowe chwyty, jak poderwac panne.

nie wstyd wam tak?


Abssinth, no cos Ty... :oops:
Ksiazkowe chyty stosujemy tylko na tych "zlych kobietach", a przeciez Kaycee "zla kobieta" wcale nie jest ;) To takie niewinne zarty, na poprawe humoru.... I Kaycee, i mojego :P

Tak serio to nie szukam podbojow milosnych w internecie, wrecz unikam - zbyt duzo pochalania to czasu i energii. Gdzie ryzyko przejechania sie na takiej znajomosci jest nieporownywalnie wieksze. I nawet gdy wszystko pasuje i czujesz juz ze to faktycznie chyba jest to - szczescia taki zwiazek i tak nie przyniesie zbyt wiele, bo co to za szczescie miec swoja druga polowke gdzies tam na drugiej polowce globusu....

Zreszta, sama wiesz.... Czy ktos taki jak ja ma cokolwiek do zaoferowania wartosciowej kobiecie?
nic fajnego... raczej... :roll:
Avatar użytkownika
Forsaken
 
Posty: 596
Dołączył(a): 22 wrz 2008, o 02:26

Re: Czy on się zmieni...?

Postprzez Kaycee » 3 lis 2011, o 23:00

kaycee...wdepnelas w niezle gowno...zajelo ci to troche czasu, wiec normalne jest ze czastu tez wymagac bedzie wyjscie z tego... gosciu cie nie kocha, a zwyczajnie toba manipuluje..


Limonka, dobrze Ci pisze. On nie jest wart takiego szarpania się przez Ciebie. Naprawdę, każdy powrót do takiego faceta, to jego coraz większe przeświadczenie, że potem może pozwolić sobie na więcej i więcej


Czas... to jest właśnie to, czego teraz najbardziej potrzebuję... Ale powiem Wam, że mam wrażenie, że nawet on ze mnie drwi. Kiedy wydaje mi się, że już wiem co robić, dzieje się coś takiego co odwraca wszystko do góry nogami. Jeszcze godzinę temu podpisałabym się pod powyższymi cytatami obiema rękami. Teraz znów szarpią mną sprzeczne uczucia...

Nie poszłam na tę obronę, napisałam tylko zdawkowego smsa, że życzę mu powodzenia - nie odpisał i byłam zła, że nawet na tyle go nie stać, że pewnie się czuje urażony... Podjęłam już nawet w głowie decyzję, że dość tego... Po czym jak wróciłam z pracy, okazało się, że Były zadzwonił do moich rodziców z pytaniem czy może ich odwiedzić, umówił się z nimi, przyszedł i poprosił, żeby mi w moim imieniu podziękowali za wszystko, że dzięki mnie skończył te studia i się obronił. Zależało mu, żeby mnie nie zastać, bo umawialiśmy się, że na razie nie będziemy się spotykać... Przyznał im, że do tej pory myślał tylko o sobie, że jego problemy wciąż były najważniejsze i wcale się nie dziwi, że się wypaliłam i, że zabrakło mi sił... Ale że bardzo docenia, że cały czas byłam przy nim, i, że na nich też zawsze mógł liczyć... ...

Wydawało mi się, że już WIEM, że nie warto... A teraz znów głowa mi paruje i już zaczynam kombinować, że nigdy wcześniej nie zdobył się na taki gest, że musiało go to sporo kosztować... I takie tam... Musiał wiedzieć, że moi rodzice są cięci na niego jak nigdy... Kurczę, jestem w szoku, że to zrobił. A ja zdążyłam go już ocenić, że nie odpisuje bo znów jego ego wzięło górę...

Nie myslalem ze dla Ciebie to bedzie taki stres - masz racje ze wolisz go sobie oszczedzic. Dziwi mnie jednak ze oczekujesz ze on Cie poprosi. Ty w lache nie przyjdziesz - on musi sie ukorzyc i wyprosic na Tobie taki gest... To chyba troche nie tak... Skoro zdecydowalas ze go zostawiasz, powinnas zstawic tez wszelkie oczekiwania wobec niego - nie masz juz prawa oczekiwac ze bedzie sie dzialal pod Ciebie. Tak naprawde, rozstanie oznacza ze nie jestesmy juz od siebie zalezni - kazdy staje sie autonomiczna jednostka i nie musi juz nidgy brac pod uwage zdania bylego partnera.


Masz rację Forsaken - to chyba już moje przewrażliwienie wzięło górę. Wydawało mi się, że wszystkie te opisy są skierowane głównie do mnie, również ten o obronie. Dlatego oczekiwałam bardziej "cywilizowanego" środka przekazu, ponieważ czułam, że on tak naprawdę chce, żebym się przełamała i przyszła...

Nie pójde na te obrone i chyba nie zadzwonie zapytac, jak mu poszlo. Przypomnialam sobie, ze on na moja obrone nie przyszedl - mimo, ze bylo bardzo dobrze wtedy miedzy nami. Uczyl sie do egzaminu i nie mial czasu... :|


Daj juz spokoj - nie ma co sie mscic za jakies dawne urazy. Przyniesie Ci to satysfakcje ze zachowasz sie tak jak on? Nie sadzde - badz ponad to, Kaycee... Jezeli nie pojdziesz mu towarzyszyc to lepiej zrobic to dowolnego powodu niz dla zemsty.


To nie była chęć zemsty... Za słaba chyba jestem, żeby się na kimś mścić. Bardziej szukałam usprawiedliwienia dla samej siebie, dodatkowego argumentu "za", bo podjęcie decyzji było dla mnie naprawdę trudne...

Musisz pogodzic sie z tym ze on zachowuje sie dosc dziecinnie, ze bedzie robil Ci wtrety, ze bedzie Cie epatowal swoimi zalami i straral sie Ciebie zmanipulowac - jesli nie po to by Cie odzyskac, to chociaz by Ci dogryzc. W ramach zemsty oczywiscie. Tak zachowuja sie osoby niedojrzale emocjonalnie i nic nie da sie z tym zrobic. Pozostaje czekac az dojrzeja.


Z jednej strony to wszystko prawda - z drugiej, dla kontrastu wyłania się to jego dzisiejsze zachowanie... Zwariować idzie. Zaczynam się czuć totalnie zagubiona w tym wszystkim, tracę zdolność trzeźwej oceny sytuacji, za bardzo zagmatwane to wszystko. A może znów daję się nabierać?

towarzyszu Forsaken...

mam glebokie wrazenie, ze siedzicie tutaj, wykorzystujac ksiazkowe chwyty, jak poderwac panne.

nie wstyd wam tak?


Hehehe... Dzięki Abss, dzięki temu komentarzowi się roześmiałam :D

Zreszta, sama wiesz.... Czy ktos taki jak ja ma cokolwiek do zaoferowania wartosciowej kobiecie?


Póki co zaoferowałeś mi zainteresowanie i pomoc, chociaż biadolę niemiłosiernie... :P Więc uważam, że to już COŚ :wink:

Dziękuję Wam... Dziś co prawda wiem mniej niż wczoraj i zapewne rozumiem jeszcze mniej niż jutro (znając mnie)... Ale dzięki Wam jest mi o wiele lepiej... :cmok:
Avatar użytkownika
Kaycee
 
Posty: 102
Dołączył(a): 4 paź 2008, o 12:24

Re: Czy on się zmieni...?

Postprzez ophrys » 3 lis 2011, o 23:15

No bo masz mieć mętlik w głowie. To się nazywa - MANIPULACJA.

Czytałaś już o fazach miesiąca miodowego?
Miał Cię już tak fajnie urobioną, teraz potrzeba mniej wysiłku na Twój powrót niż na znalezienie kolejnej naiwnej. Wystarczy do rodziców zadzwonić, walnąć parę gładkich słówek bez pokrycia, a Ty już pędzisz za palantem.

A nowa zdobycz? Toż to się trzeba koło niej nakręcić, nadreptać, nastarać...

Piszę być może ostro, ale ja po prostu przez to wszystko przechodziłam, aż mnie żal za serce ściska, że dajesz się nabrać na te same głodne kawałki co kiedyś ja...
Avatar użytkownika
ophrys
 
Posty: 1346
Dołączył(a): 10 paź 2008, o 14:18

Re: Czy on się zmieni...?

Postprzez limonka » 4 lis 2011, o 01:14

Ophrys dobrze to ujela...to jest maniplacja i miesiac miodowy...oj umie ci gosciu na uczuciach zagrac i wyczuc twoj slaby punkt...nie marnuj sobie zycia...daj sobie ten CZAS...a to ze cie najdzie na nostalgie i rozwazania to normalka...powodzenia..
Avatar użytkownika
limonka
 
Posty: 4007
Dołączył(a): 11 wrz 2007, o 02:43

Poprzednia stronaNastępna strona

Powrót do Problemy w związkach

Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników i 343 gości